Waldemar Jaskulski wspomina Roberto Carlosa, Stoiczkowa i... zgrupowania w Buku

nabialoczerwonym.com 1 miesiąc temu
PIŁKA NOŻNA. Trzydzieści lat temu był podstawowym zawodnikiem reprezentacji Polski, razem z kolegami mierzył się ze sławami światowego futbolu, między innymi z Hiszpanii, Francji, Rumunii czy Brazylii. Waldemar Jaskulski, jedna z dawnych sław Pogoni Szczecin wspomina starcia z Roberto Carlosem, Christo Stoiczkowem oraz innymi, ówczesnymi tuzami futbolu. Co robi obecnie?
Waldemar Jaskulski jest jedną z dawnych sław Pogoni Szczecin. Fot. Archiwum prywatne.
Waldemar Jaskulski (rocznik 1967) ma na koncie 13 spotkań w pierwszej reprezentacji kraju, prawie 30 lat temu, w marcu 1995 roku, strzelił swoją jedyną bramkę w Biało-czerwonych barwach. Dokonał tego w towarzyskim meczu z Litwą w Ostrowcu Świętokrzyskim (4:1). Jest wychowankiem Gryfa Sępolno Krajeńskie, występował także w Chemiku Bydgoszcz oraz Chemiku Police. Z tego drugiego klubu trafił do Pogoni Szczecin. W barwach popularnych "portowców" grał przez cztery lata, właśnie wtedy trafił też do reprezentacji Polski.

W późniejszych sezonach występował jeszcze w Widzewie Łódź, później w Belgii - w Standardzie Liege i RFC Liege. Po powrocie do Polski krótko grał jeszcze w RKS Radomsko, końcówkę kariery spędził już w KP Police oraz Chemiku/Zawiszy Bydgoszcz.

Piotr Stańczak: Wielu kibiców prawdopodobnie dziś zastanawia się, co w tej chwili robi czołowy polski obrońca, trzydzieści lat temu etatowy reprezentant Polski.
Waldemar Jaskulski: - Czas płynie szybko, od 2008 roku, a więc już siedemnaście lat pracuję w Zakładach Chemicznych Police. Po zakończeniu kariery pozostałem w stronach, gdzie wcześniej grałem w piłkę. Zajmowałem się trochę pracą trenerską, w Chemiku Police, Tanovii Tanowo, teraz pomagam jednemu z kolegów, który jest trenerem w klasie A, jeżdżę z nimi na mecze, czasem coś podpowiem. Staram się być aktywny, przebywać z młodszymi, siedzenie w domu do niczego dobrego nie prowadzi, oglądanie telewizji to nuda, trzeba się wyrwać.
Wielu pana dawnych, boiskowych kolegów gra jeszcze w drużynach oldbojów, pan też?
- Jeszcze jakieś cztery lata temu spotykaliśmy się we własnym gronie na orliku w Tanowie niedaleko Polic. Potem dały jednak znać o sobie problemy z kolanami, kręgosłupem. Teraz mam spokój, czuję się w miarę dobrze.
Nie ma co w tym wieku udawać, iż się jeszcze dobrze gra w piłkę, choć są tacy, którzy lubią "kozaczyć" (śmiech). Nie zazdroszczę, mają siłę, niech to robią.
Cofnijmy się trzydzieści lat wstecz, lub choćby nieco dalej. Najwięcej meczów w pierwszej reprezentacji rozegrał pan za kadencji trenera Henryka Apostela, w latach 1994-95, ale debiutował pan jeszcze jesienią 1993 roku, w bardzo kiepskim czasie dla naszej kadry.
- To był taki okres przejściowy, bo z prowadzenia drużyny narodowej zrezygnował trener Andrzej Strejlau, nie mieliśmy już szans na awans do finałów mistrzostw świata w USA. Ja dostałem powołanie od tymczasowego szkoleniowca kadry Leszka Ćmikiewicza (asystent Strejlaua - przyp. autora), na swój pierwszy mecz z reprezentacją pojechałem do Turcji, przegraliśmy 1:2. Potem otrzymałem powołanie na mecz z Holandią w Poznaniu, ale nie pojechałem na zgrupowanie, ponieważ odniosłem kontuzję w meczu Pogoni w Pucharze Polski.
Już trzy miesiące później, kiedy na stanowisku selekcjonera debiutowałem Apostel, zagrał pan w towarzyskim spotkaniu na Teneryfie przeciwko hiszpańskim gwiazdom - m.in. Andoniemu Zubizaretcie, Fernando Hierro, Julio Salinasowi i jeszcze innym. To było chyba takie pierwsze zderzenie z zawodnikami tego formatu. Wcześniej nie miał pan okazji rywalizować na międzynarodowej arenie z takimi piłkarzami. Zremisowaliście 1:1, bramkę dla Polski zdobył Roman Kosecki.
- Zgadza się, to byli gracze z całkiem innej półki. Wiadomo, iż człowiek odczuwał na przemian trochę stresu czy emocji, ale z drugiej strony dałem radę i to było najważniejsze. W tamtym okresie wyróżniałem się jako obrońca w polskiej lidze, trener Apostel zauważył to i później już regularnie dawał mi szansę gry. Wybór wśród defensorów miał wówczas bardzo duży, wymieńmy choćby Tomków - Wałdocha i Łapińskiego, Marka Świerczewskiego, Jacka Zielińskiego.
Ja tymczasem nie tylko jeździłem na zgrupowania kadry, ale jeszcze wychodziłem na mecze w podstawowym składzie. Czego można było chcieć więcej!
POLECAM:
  • Sergi Barjuan, legenda FC Barcelony o spotkaniu Hiszpania - Polska: to mój szczególny mecz!
Pamięta pan dobrze spotkanie w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie towarzysko zagraliśmy z Litwą? Prywatnie zdradzę, iż to mój rodzinny region, pamiętam jako nastolatek, iż pierwszy mecz kadry na stadionie KSZO był dla miejscowych kibiców wielkim świętem. Pytam o niego dlatego, iż właśnie tam strzelił pan swojego jedynego gola w reprezentacji.
- Tak, ale to był w ogóle o tyle interesujący pojedynek, bo wygraliśmy 4:1, zaś większość goli zdobywali gracze defensywni, oprócz mnie Wałdoch, Sylwek Czereszewski (jedno trafienie zaliczył ofensywny pomocnik Tomasz Wieszczycki - przyp. autora). Ja akurat nie miałem aż takiego "parcia" na strzelanie goli, nie była to moja główna rola na boisku, ale oczywiście, zawsze miło wspomina się taki moment, kiedy trafi się do siatki rywala w meczu reprezentacji Polski. euforia była więc ogromna.
POLECAM:
  • Polska - Litwa historycznym meczem w Ostrowcu Świętokrzyskim. Przyjechali Górski, Jaquet i generał Iordanescu
Trzeba przyznać, iż "armaty" w ataku mieliśmy, jak na tamte lata, przednie - Romana Koseckiego, Andrzeja Juskowiaka...
... tak się natomiast złożyło, iż akurat defensorzy wzięli sprawy w swoje ręce, jeżeli chodzi o strzelanie goli. Zaplątaliśmy się pod bramką Litwinów i pojawiły się efekty (śmiech).

Skrót meczu Polska - Litwa (4:1) w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Wymieńmy więc - Piotr Nowak, wspomniany "Kosa", Józef Wandzik, wielu olimpijczyków, srebrnych medalistów z Barcelony. Jak pan, jako debiutant, odnalazł się w tym gronie, jak pana przyjęli koledzy z drużyny?
- jeżeli chodzi o olimpijczyków, ja byłem od nich trochę starszy, ale za to oni mieli już wtedy większy staż występów w reprezentacji. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Szanowaliśmy się, nie miałem nigdy problemów z żadnym z kolegów. Wiadomo, jakieś nerwowe wymiany zdań też bywały, ale zwykle gdzieś po meczach, kiedy jeszcze targały nami emocje, byliśmy zdenerwowani, to się zdarza.
Hagi, Popescu, Raducioiu z Rumunii, Cantona, Zidane, Deschamps z Francji, Bebeto Roberto Carlos, Mauro Silva z Brazylii, wcześniej wspomniani Hiszpanie. W krótkim w sumie okresie występów w kadrze narodowej mierzył pan się z wieloma gwiazdami światowego formatu. Któryś z tych zawodników a może jeszcze inni, jakoś szczególnie dali się panu we znaki?
- Raczej nie wspominam ich aż tak źle, choć może faktycznie, Roberto Carlos trochę zbyt gwałtownie biegał. Miałem z nim problemy (śmiech).
Grał po mojej stronie boiska, co mogę powiedzieć, to był niesamowity piłkarz. Mógłbym wymienić jeszcze więcej gwiazd, kiedy grałem w Standardzie Liege, to rywalizowaliśmy towarzysko z takimi zespołami jak FC Barcelona, Lazio Rzym. Także naszpikowane gwiazdami. Kiedy na przykład graliśmy z Barcą, po mojej stronie boiska biegał Brazylijczyk Giovanni. Doznał kontuzji, więc jego miejsce zajął słynny Bułgar Christo Stoiczkow. Co się dzieje - pierwsze moje wejście, dostał mocno po kościach, wstał oburzony, ale przeprosiłem za faul, uśmiechnął się. To kolejny niesamowity zawodnik, co on wyprawiał na boisku! Szybki, potrafił dokładnie podać piłkę do kolegi z odległości 30-40 metrów. Momentami spoglądałem na to z boku i byłem pełen podziwu.
Przywołaliśmy powyżej towarzyski mecz z Brazylią, który odbył się na terenie ówczesnych mistrzów świata wczesnym latem 1995 roku. Przegraliście, po dobrym spotkaniu, 1:2 (gole Juskowiak - Tulio 2). Domyślam się, iż sama wyprawa do tego kraju przyniosła wiele wspomnień.
- Dokładnie tak (śmiech). Umówmy się jednak, iż to nasze wspomnienia, nie będę zdradzał szczegółów. Mecz był niezły w naszym wykonaniu, poza tym dopisała pogoda. Z drugiej strony te warunki dla Europejczyków nie były takie łatwe. Nocą padał deszcz, już rano świeciło słońce. Boisko do gry w Recife okazało się fatalne, ale musieliśmy radzić sobie i w takich warunkach, może i lepiej dla nas, bo gdyby płyta była w lepszym stanie, pewnie mielibyśmy większe problemy w starciu z mistrzami świata.
Jak układała się panu kooperacja z selekcjonerem Henrykiem Apostelem?
- Był spokojny, wyważony, wiedział, czego chce. Reagował wtedy, kiedy należało, nie wykazywał nerwowości, gdy nie było to potrzebne.
Z którym z dawnych kolegów z kadry rozumiał pan się najlepiej?
- Nie miałem problemów z nikim, trzymaliśmy się razem, nie było podziałów w zespole. Na zgrupowaniach kadry najczęściej mieszkałem z bramkarzem Andrzejem Woźniakiem, miałem dobre relacje z Romkiem Koseckim, Piotrka Nowaka pamiętałem jeszcze z czasów gry w Bydgoszczy. Kiedy była potrzeba, siedzieliśmy wszyscy, rozmawialiśmy. Nie pamiętam żadnych konfliktów między ówczesnymi reprezentantami.
Pana zdaniem dziś tego nie brakuje w obecnej kadrze? Nie mówię oczywiście o samym "robieniu atmosfery", żeby wszyscy się uwielbiali, ale raczej o duchu drużyny, gdzie jeden walczy za drugiego.
- Tak, to są dwie różne sprawy. Samouwielbienie w zespole nigdy nie będzie korzystne, ale też nie może być jakiejś zawiści typu "ja siedzę na ławie, ty grasz". Nie o to chodzi. W tamtych latach kadrowicze, gdy trafiali do zagranicznych klubów, to z reguły w nich grali. Wielu dzisiejszych naszych piłkarzy bardziej "wyjeżdża" zagranicę niż faktycznie występuje w tamtejszych zespołach. Z drugiej strony, my mieliśmy chyba łatwiej, nie było mediów społecznościowych, wychodziliśmy do kawiarni czy na piwo, nikt o tym nie pisał w gazetach.
Teraz roi się od informacji typu "ten poszedł tam, a Szczęsny w Barcelonie zapalił papierosa". Chciałoby się powiedzieć, litości, kogo to naprawdę obchodzi... W eliminacjach do Mistrzostw Europy 1996 dwukrotnie zremisowaliście z Francją, 0:0 u siebie, 1:1 w Paryżu. Najbardziej szkoda chyba tych meczów, bo w obu przypadkach zwycięstwa były blisko. Z Rumunią, innym faworytem grupy, przegraliśmy 1:2 w Bukareszcie i bezbramkowo remisując na swoim boisku. Po latach można powiedzieć - szkoda...
- Oglądałem ostatnio w internecie fragmenty meczu z Francją w Zabrzu. Mieliśmy swoje sytuacje, ale nie trafiliśmy do bramki. Temat jest prosty - nie strzelasz goli w takich momentach, trudno mówić o awansie do Mistrzostw Europy. W Bukareszcie, kiedy graliśmy z Rumunią, dostałem czerwoną kartkę, osłabiłem drużynę. Józef Wandzik popełnił błąd przy drugim golu dla gospodarzy, wrzucił sobie piłkę do bramki, choć w tej sytuacji popychał go też Florin Raducioiu. To są detale, które potem decydują o tym, czy wygrywasz i zdobywasz punkty czy nie. jeżeli masz świetne okazje strzeleckie w meczach z takimi zespołami, a my je stwarzaliśmy, ale ich nie wykorzystasz, to nie ma potem o czym mówić.
Czego z pewnością możecie, pan i pańscy dawni koledzy, pozazdrościć dzisiejszej reprezentacji, to stadionów i warunków przygotowań.
- Tak, my najczęściej spotykaliśmy się na zgrupowaniach w ośrodku w Buku na Śląsku, w środku lasu, tam spędzaliśmy na przykład trzy dni przed meczem. Po latach czytam, w jakich warunkach mieszka obecna reprezentacja i tak sobie myślę, iż niektórzy mogliby się załamać, gdyby ich zakwaterowano w tym Buku.
Pan skończył reprezentacyjną karierę w 1996 roku, na mecze powoływał pana jeszcze sukcesor Apostela, Władysław Stachurski, ale on pracował z kadrą tylko kilka miesięcy. Za czasów Antoniego Piechniczka nastąpiło pana pożegnanie z drużyną narodową. Dlaczego?
- jeżeli chodzi o Piechniczka, powołał mnie jeszcze na mecz towarzyski z Rosją w Moskwie (0:2 - przyp. autora). Zgrupowanie przypominało jakiś festyn organizacyjny, cuda się działy, ale nie będę wchodził w szczegóły. Całę tę historię opisywał Wojciech Kowalczyk w swojej książce ("Kowal - prawdziwa historia" - przyp. autora). Po meczu trener przyszedł do mnie, z informacją o tym, iż zaplanował w czerwcu następne zgrupowanie. Ja akurat przechodziłem wtedy do nowego klubu, do Standardu Liege, więc powiedziałem mu, iż nie przyjadę, bo tego i tego dnia muszę być już w Belgii. Powiedziałem, iż kierownictwo ma do mnie telefon, więc może się odezwał, ale już tego nie zrobił, kontakt się urwał. Piechniczek znalazł sobie innych zawodników, ja w Liege grałem wtedy w pierwszym składzie, ale nikt ze sztabu kadry do mnie nie dzwonił. Pomyślałem - cóż, trudno, świat się na tym nie kończy.
Czegokolwiek byśmy dziś o powiedzieli o reprezentacjach z lat 90. to na pańskiej pozycji, w obronie, mieliśmy jednak pewien urodzaj zawodników.
- Bywały takie sytuacje, iż w meczach kadry w wyjściowym składzie pojawiało się czterech nominalnych stoperów, którzy właśnie na tej pozycji grywali w swoich klubach. Wałdoch, Łapiński, Marek Świerczewski i ja. To w reprezentacji część z nas musiała zagrać na boku obrony. Teraz, jeżeli kadrowiczowi zmienimy nominalną pozycję, to on gubi się, nie wie, gdzie ma biegać.
Selekcjoner Michał Probierz spotyka się z wieloma słowami krytyki, iż zbyt często zmienia skład, nie stabilizacji, zwłaszcza w obronie. Kiedy obserwuje pan to z boku, to jakie ma pan spostrzeżenia?
- Nie wiem naprawdę z czego to wynika. Najprościej powiedzieć do takiego zawodnika - jak nie umiesz, to siadaj na ławce. Nie rozumiem tego, ktoś gra w zachodnich ligach, trener mówi - masz zagrać na prawej obronie, tymczasem piłkarz tego zwyczajnie "nie ogarnia". Co to jest za problem dla ludzi, którzy występują na co dzień w takich klubach? Ja w Pogoni występowałem jako stoper, w Widzewie na lewej obronie, w Standardzie na środku i na prawej obronie. Można było? Jak najbardziej tak. Może teraz inne jest szkolenie - skoro grasz na danej pozycji, to tylko tego się trzymaj. Naprawdę nie wiem. Czasem zastanawiam się czy dzisiejsi reprezentanci sami wiedzą, na jakim są etapie i co mają dalej robić. Grają w mocnych klubach i ligach, raz lepiej, raz gorzej, ale są widoczni.
Co się dzieje z nimi w meczach reprezentacji? Trener każe im grać systemem, którego nie rozumieją?
Będąc selekcjonerem patrzę najpierw na ludzi, kim w ogóle w danym momencie dysponuję i dopiero "pod nich" ustalam taktykę.
Ma pan kontakt z dawnymi kolegami z Pogoni czy reprezentacji?
- Kiedy jeżdżę na mecze Pogoni, spotykam się czasem z Darkiem Adamczukiem, Maćkiem Stolarczykiem, Olgierdem Moskalewiczem, z dawnego Widzewa mam kontakt z Andriejem Michalczukiem. Od czasu do czasu pojadę na mecz "portowców", przynoszę im szczęście, bo zwykle wtedy wygrywają (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.

Bracia przeciwko sobie

Waldemar Jaskulski ma starszego o pięć lat brata Dariusza. On również był obrońcą, wychowankiem Gryfa Sępólno Krajeńskie. Występował później m.in. w takich klubach jak Chemik Bydgoszcz, Arka Gdynia, Gwardia Warszawa, Bałtyk Gdynia, Stal Stalowa Wola, Polonia Gdańsk, Sokół Tychy, Stomil Olsztyn czy Cracovia Chicago w USA. w tej chwili mieszka w Gdyni. - Nie graliśmy nigdy wspólnie w jednej drużynie, ale zdarzało nam się rywalizować przeciwko sobie - wspomina Waldemar.
PIOTR STAŃCZAK
POLECAM:
  • Krzysztof Bukalski wspomina pamiętny mecz Brazylia - Polska: z mistrzami świata w porze deszczowej
  • Henryk Apostel: najbardziej szkoda tych meczów z Francją. Zawsze czegoś nam brakowało...
  • Sylwester Czereszewski: po zwycięstwie nad Bułgarią w Burgas miałem ofertę z Bundesligi, ale stałem się... zakładnikiem Koreańczyków


Idź do oryginalnego materiału