Była 13. minuta, gdy Joel Pereira dośrodkował piłkę w pole karne, a Niklas Hedl, bramkarz Rapidu Wiedeń, wypiąstkował ją w okolice szesnastki. Luis Palma już zmierzał w jej kierunku. Przyjął, przymierzył i trafił idealnie przy słupku. Po chwili sunął na kolanach i cieszył się z pierwszego gola w Lidze Konferencji Europy. Właśnie dla takich goli w takich meczach przyszedł do Lecha Poznań. Ta jedna akcja pokazała, po co został sprowadzony: najszybciej ze wszystkich zawodników w polu karnym przewidział, gdzie spadnie piłka, a gdy już do niej dopadł, to nie strzelał na oślep, ale spokojnie przymierzył. Jakość.
REKLAMA
Zobacz wideo Czy sędziowie powinni być karani za złe decyzje? Kosecki: Dla nich już największą karą jest hejt w Internecie
Spektakl jednego aktora
A to był tylko początek, bo Palma był tego wieczoru niezwykle zmotywowany. Może to chęć zadośćuczynienia po czerwonej kartce, którą zobaczył w ligowym meczu z Rakowem Częstochowa. Ona położyła się cieniem na jego świetnej grze w pierwszej połowie, na asyście i golu. Może wyszedł głód gry, bo w związku z zawieszeniem opuścił ostatnie spotkanie z Jagiellonią Białystok? A może to po prostu dobitny przykład, iż w ostatnich tygodniach doszedł do bardzo dobrej formy i zaczął grać na miarę potencjału i oczekiwań?
Palma osiem minut później znalazł się na skraju pola karnego i oddał strzał na bramkę. Żaden wspaniały. Ot, piłka leciała w bramkarza i odbiła się tuż przed nim od ziemi. Hedl nie powinien być tym zaskoczony, ale był. Palma oddając strzał dał mu szansę, by się pomylił. Skorzystał z tego Ishak, który dopadł do nerwowo odbitej piłki i łatwo skierował ją do bramki. Było 2:0. Palma ani myślał zdejmować nogę z gazu – wywalczył rzut karny, który zmarnował Ishak i świetnie dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Antonio Milicia. Ale na asystę w tym meczu miał poczekać do doliczonego czasu gry pierwszej połowy. Wtedy zgrał piłkę do Taofeeka Ismaheela, który strzelił gola na 3:0.
Trudno było o ofensywną akcję Lecha, której nie stemplowałby Palma. Był wszędzie. Gdy piłkę mieli jego koledzy – pierwszy o nią prosił. Gdy mieli ją rywale – pierwszy ruszał do pressingu. I w wielu zagraniach czuć było, iż to zawodnik, który jeszcze niedawno strzelał gole w Lidze Mistrzów, dwa piętra nad Ligą Konferencji.
Luis Palma może przerosnąć ligę. W Poznaniu wiedzieli, iż sprowadzają czarodzieja
I choćby tam nikt nie miał wątpliwości co do jego piłkarskich umiejętności. I w Arisie, w którym rozpędzał swoją karierę, i w Celtiku po transferze za blisko 5 mln euro i w Olympiakosie, do którego był wypożyczony, zanim trafił do Lecha. I wszędzie jego kariera toczyła się w podobny sposób – miał dobry początek, a z czasem na wierzch wychodziły jego deficyty. Skauci i dyrektorzy Lecha, gdy latem decydowali się na ten transfer, też o nich wiedzieli. Z Glasgow wlokła się za nim opinia utalentowanego leniuszka, który jest bardzo dobry technicznie, ale nie realizuje taktyki wystarczającą skrupulatnie, by zadowolić Brendana Rodgersa, trenera z przeszłością w Premier League. W Grecji mówiło się, iż jest chimeryczny. Gdy w krótkim odstępie czasu zmarnował dwa rzuty karne, podłamał się i już nie wrócił do wysokiej formy. Nie był też wystarczająco dobrze przygotowany fizycznie, by wkupić się w łaski Jose Luis Mendilibar, trenera ze starej szkoły, który nie otoczył Palmy szczególną troską.
W Poznaniu mieli jednak pewność, iż sprowadzają piłkarza, który może zostać liderem ofensywy, przerosnąć ligę i "zmieniać mecze" – właśnie tak, jak zrobił to z Rapidem. W Lechu wiedzieli, iż stworzą Palmie środowisko, w którym poczucie się dobrze. Dostanie i swobodę, i czas. A wtedy pokaże, co potrafi. Szeptali, iż to "czarodziej", "kozak". Przeczuwali też, iż jako gwiazda drużyny powinien czuć się znacznie lepiej niż jako jeden z wielu. Potencjalne zyski przykrywały wątpliwości. Na razie Palma jest do Lecha wypożyczony, ale klub ma możliwość wykupienia go latem przyszłego roku. Sebastian Staszewski podawał kwotę 4,5 mln euro.
Palma z każdym kolejnym tygodniem uzasadnia tę cenę. W siedmiu meczach Ekstraklasy ma już trzy gole i dwie asysty. W każdym z ostatnich czterech meczów, w których wychodził w pierwszym składzie, dawał coś zespołowi. Ale dopiero mecz z Rapidem może sobie oprawić w ramkę. Wychodziło mu niemal wszystko, choć w drugiej połowie nieco spuścił z tonu. Jak zresztą cały Lech, który prowadząc do przerwy 3:0, nie gonił za wszelką cenę za kolejnymi golami. Chciał kontrolować grę i ustrzec się błędów. Co prawda w 64. minucie stracił bramkę po kontrataku, ale niecały kwadrans później odpowiedział na nią trafieniem Leo Bengtssona. Spokojne i wysokie zwycięstwo jest tym bardziej cenne, iż w Lidze Konferencji, w której faza ligowa skończy się już po sześciu kolejkach, przy spłaszczonej tabeli, duże znacznie może mieć różnica bramek.
I brawo, iż Lech zadbał o to już w pierwszym meczu. Bez Palmy w takiej formie nie byłoby to tak łatwe.