W 1999 roku zobaczyła "Teleexpress". I się zaczęło. "Zobaczcie! Mówiłam!"

5 godzin temu
- Zawsze wiedziałam, iż nie chodzi tylko o to, żebym uczyła dziewczyny przyjąć i podać piłkę. Musiałam je nauczyć myśleć, iż mogą być wielkie. Musiały wiedzieć, iż jeżeli sobie coś wymarzą, zdobędą to. Dlatego kończyłam trening, jechałam do dyrektora i mówiłam: "Słuchaj, jedzenie w bursie musi być lepsze, bo one mają dwa treningi dziennie. Nie mamy pieniędzy? No to szukajmy. Myślmy, jak je zdobyć" - mówi Sport.pl Nina Patalon, selekcjonerka reprezentacji Polski, tuż przed mistrzostwami Europy.
Hotel w Arłamowie, pierwsze piętro, za dużym oknem boisko treningowe, a dalej pejzaż Bieszczadów. Mimo iż do Euro pozostaje raptem kilka dni, Nina Patalon wydaje się zrelaksowana. Ma 39 lat, selekcjonerką jest od ponad czterech. W piłce kobiet przecierała wiele szlaków - była pierwszą trenerką, która poprowadziła zespół w Ekstralidze, była też pierwszą w Polsce kobietą z licencją UEFA Pro, czyli najwyższymi trenerskimi uprawnieniami, została również pierwszą w historii selekcjonerką i jako pierwsza wprowadziła Polskę na Euro. Grupa z Niemkami, Szwedkami i Dunkami jest trudna, ale selekcjonerka wciąż powtarza, by nie zapomnieć o uśmiechu. Przecież latami wszystkie walczyły o to, by móc z takimi zespołami się zmierzyć.


REKLAMA


Zobacz wideo Kobiety chcą zarabiać tyle samo co mężczyźni? Moura Pietrzak: Potrzebujemy dobrego wynagrodzenia, by móc po prostu grać


Dawid Szymczak: Gdyby nie piłka, byłaby pani w wojsku?
Nina Patalon, selekcjonerka reprezentacji Polski: - Miałam taki pomysł na życie. I wcale nie jest wykluczone, iż jeszcze pójdę tą drogą. Jestem sprawna fizycznie, ale przede wszystkim przygotowana mentalnie, więc czemu nie? Można bardzo długo być trenerką, jak Pia Sundhage, która ma 65 lat i na mistrzostwach poprowadzi Szwajcarię, ale swoją granicę widzę raczej przy 50.-55. roku życia. Później trochę tego życia jeszcze zostanie, więc muszę mieć na nie pomysł.


Zaskoczyła mnie pani. Myślałem, iż to pomysł z gatunku "dawno i nieprawda", a nie plan na przyszłość.
- Od lat pracuję z ludźmi, zarządzam nimi, podejmuję decyzje. To są umiejętności, które przydają się w wielu branżach i w wielu dziedzinach. A koszary i szatnia w ogóle mają ze sobą wiele wspólnego.
Dlatego i wojsko, i futbol tak panią ciągną?
- Dostrzegam bardzo dużo podobieństw. I dowódca, i trener muszą zarządzać ludźmi. To zawsze są różni ludzie - różne osobowości, z różnych miejsc, z różnych rodzin. Mają natomiast wspólny cel, a ty jako dowódca ich prowadzisz. W jednym i drugim przypadku mówimy też o strategii, presji i analizie. Nie jestem ekspertką od wojska, ale bardzo lubię o nim czytać. W Stanach Zjednoczonych bardzo wiele rzeczy z armii zostało przeniesionych do biznesu i sportu. Historia "złotej trzynastki", czyli armii ciemnoskórych żołnierzy, którzy zostali powołani [na oficerów - przyp. red.] podczas II wojny światowej, jest bardzo uniwersalna. Nie dawano im szans na przetrwanie, a oni nie tylko przetrwali, ale poradzili sobie tak znakomicie, iż są dzisiaj bohaterami. To opowieść o wzajemnym wsparciu, pełna mechanizmów, które można wykorzystać w życiu codziennym, gdy pracujesz z ludźmi. Ze "Sztuki wojny" też można wyciągnąć mnóstwo lekcji - jak dowódca dba o swój zespół, jak rozmawia ze swoimi żołnierzami i co robi, żeby mu ufali. Wojsko może nie kojarzy się ze wsparciem i empatią, ale tak naprawdę jest tego pełne. Przecież bez wsparcia nie osiągniesz celu. Czasami nie przetrwasz na polu bitwy, jeżeli ktoś ci nie pomoże. Łatwo to zaadaptować do sportu.
Miała pani dwadzieścia kilka lat, za sobą serię poważnych kontuzji i dylemat, co robić dalej. Wtedy pierwszy raz rozważała pani, czy pójść do wojska, czy zostać trenerką?
- Tak, kończyłam pierwszy stopień studiów, więc mogłam też zostać nauczycielką, ale wiedziałam, iż nie wytrzymam długo w środowisku, które nie zapewni mi adrenaliny. Lubię też zarządzać ludźmi. Pracuję na seniorskim, elitarnym poziomie, więc 70 proc. mojej pracy polega właśnie na zarządzaniu, a tylko pozostałe 30 proc. to próba wdrożenia pomysłu na grę. Kluczowa jest umiejętność wykorzystywania potencjału osób, które mam wokół siebie. Zespół składa się z ludzi, a to gwarantuje, iż zawsze będą pojawiać się różne sytuacje, których nie przewidzę, ale jako lider będę musiała je rozwiązać. Dojdą różne emocje, konieczne do zarządzenia. To wszystko nie jest proste. Najważniejsze, żeby nikomu nie zrobić krzywdy.


Jakim typem lidera pani jest? Wiem, iż upraszczam, ale bardziej jest pani dla swoich piłkarek starszą siostrą, matką, nauczycielką, koleżanką czy - właśnie - jakimś generałem?
- Na pewno nie jestem kumpelą. Ale w ogóle nie można o mnie powiedzieć, iż jestem taka lub taka. Bywam taka lub taka. Wiele zależy od konkretnej sytuacji. Potrafię powiedzieć prosto z mostu coś, co może zaboleć. Czasami po prostu muszę to zrobić. Potrafię też kogoś wyeliminować, jeżeli ma zły wpływ na resztę grupy. Nie uciekam od podejmowania trudnych decyzji, ale staram się być bardzo sprawiedliwa i transparentnie komunikować, jakie mam zasady i oczekiwania. Chciałabym, żeby wartości, którymi się kieruję, były też wartościami osób, z którymi pracuję. Ludzie muszą się z nimi utożsamiać i w nie wierzyć, bo tylko wtedy uda nam się przetrwać moment próby. Chciałabym też, żeby piłkarki wiedziały, iż zawsze mogą na mnie liczyć.
W środowisku postrzegają panią jako upartą, nieprzejednaną, silną i hardą. To jest obraz zgodny z prawdą?
- Dobrze mi z nim.
Ale w lustrze też pani tak to widzi?
- Nie. Ale kompletnie nie mam problemu z tym, jak jestem postrzegana. Jestem stanowcza. Jestem też osobą, która nie powie, iż coś jest ładne, jeżeli jest brzydkie. o ile w każdym możliwym aspekcie przełamałam wiele stereotypów i schematów, to nie mogłam być słaba. Gdy wchodziłam w pewne środowisko i chciałam, żeby było lepsze, to burzyłam dotychczasowy porządek. Pokazywałam, iż się z czymś nie zgadzam i chcę inaczej. Trudno więc się spodziewać, iż powiedzą o mnie: miła, grzeczna, sympatyczna. Chciałam zmieniać sposób funkcjonowania i myślenia wielu ludzi. Musiałam i wciąż muszę inspirować osoby dookoła mnie, więc koniecznym jest poszukiwanie nowych rozwiązań. Nie mogę robić "po staremu". A nauczyłam się już, iż czasami ludzie nie chcą mieć lepiej, tylko chcą mieć tak, jak było. Nie zgadzam z tym, iż coś jest słuszne tylko dlatego, iż jest robione od zawsze. Może dlatego widzą we mnie kogoś, kto wchodzi im na podwórko i robi bałagan? Ale wiele tych osób mnie nie zna.
Znają selekcjonerkę, ale niekoniecznie Ninę.
- choćby nie selekcjonerkę, ale osobę, która od wielu lat w różnych rolach pracuje w piłce. Selekcjonerką jestem od czterech lat, wcześniej byłam trenerką kadr młodzieżowych i koordynatorem kobiecej piłki, pojawiałam się w Wielkopolsce w różnych rolach, byłam też trenerką Medyka Konin. I nigdy nie skupiałam się tylko na trenowaniu, bo trzeba też było zmieniać środowisko. To jest ze sobą powiązane: jeżeli chcesz być dobrym trenerem, musisz tworzyć dobre otoczenie wokół siebie. Dlatego zawsze wiedziałam, iż nie chodzi tylko o to, żebym uczyła dziewczyny przyjąć i podać piłkę. Musiałam je nauczyć myśleć, iż mogą być wielkie. Musiały wiedzieć, iż jeżeli sobie coś wymarzą, zdobędą to. Dlatego kończyłam trening, jechałam do dyrektora i mówiłam: "Słuchaj, jedzenie w bursie musi być lepsze, bo one mają dwa treningi dziennie. Nie mamy pieniędzy? No to szukajmy. Myślmy, jak je zdobyć".


Dużo takich bitew pani stoczyła?
- Ha! Sporo. Jestem wojowniczką, ale nie buntowniczką. To rodzaj powołania. Poza tym lubię porządek.
Rozmawiamy na finiszu przygotowań do Euro w hotelu w Arłamowie. Jak patrzy pani na to, co za oknem - to równiusieńkie boisko, warunki dookoła - to czuje pani, iż te wszystkie bitwy miały sens?
- To się wszystko dobrze zbiegło w czasie: rozwój kobiecej piłki na świecie i wszelkie inwestycje u nas. Cieszę się, iż ludzie, z którymi dzisiaj pracuję, mają zupełnie inne środowisko. O to mi zawsze chodziło, by zapewniać moim piłkarkom jak najbardziej profesjonalne warunki. Czasami nie mieliśmy wielkich możliwości, ale i tak próbowaliśmy wyciskać z tego maksimum. I nie przestawaliśmy marzyć o wielkich rzeczach! Walczyłam o to, by nigdy nie dać sobie wmówić, iż coś nie jest dla nas i trzeba znać swoje miejsce w szeregu.
Ale sama wielokrotnie na swojej drodze napotykała pani przeszkody i bariery.
- Wtedy trzeba było się rozejrzeć i poszukać innej drogi. Najważniejsza jest wytrwałość. Sportowców też lubię dzielić na bardziej i mniej wytrwałych, a nie bardziej i mniej utalentowanych. Możesz mieć większy potencjał, ale w końcu i tak napotkasz przeszkody. I co wtedy? Odpuścisz? Na której przeszkodzie? Na pierwszej? Na trzeciej? Do mety docierają najwytrwalsi. Gdybyśmy nie były wytrwałe, to dzisiaj byśmy w takich warunkach nie trenowały. W ogóle byśmy teraz nie rozmawiali, bo nie byłoby dla nas żadnego Euro. Musiałyśmy wytrwać po sześciu porażkach z rzędu w Lidze Narodów, jak rzucali w nas kamieniami. Później musiałyśmy przejść przez baraże.
A ile razy po drodze pomyślała sobie pani: "K…, trzeba było iść do tego wojska"?
- Noszę na nadgarstku opaskę z napisem: "pracuję, nie narzekam". Założyłam ją bardzo świadomie, bo wiedziałam, iż czeka mnie trudny czas. Łatwo wtedy narzekać i stracić z oczu najważniejszy cel. Dla mnie celem było dotrwać do 2025 roku, właśnie do tego momentu. Ale też musiałam zachować spokój i pokorę. jeżeli to w sobie masz, to widzisz więcej. Nie patrzę dzisiaj na to wszystko i nie myślę sobie, jaka jestem wspaniała, bo zrobiłam to czy tamto. Nie wiem, czy w ogóle to czuję. Traktuję to poważnie, ale nie przeżywam jakoś bardzo tego, co tutaj robimy. W tym samym czasie ktoś skacze ze spadochronem, by ratować czyjeś życie. My jesteśmy uprzywilejowane, iż możemy robić to, co robimy. Tak na to patrzę. Były oczywiście po drodze mniej przyjemne sytuacje, ale nie na tyle trudne, bym pomyślała o zawróceniu.


Pani piłkarki uświadomiły mi, ile musiały pokonać barier, by dotrzeć do tego miejsca. Pani ma ich za sobą jeszcze więcej, bo przecierała też szlaki jako trenerka - pierwsza w Ekstralidze, pierwsza z licencją UEFA Pro, pierwsza w reprezentacji Polski. Który moment był najtrudniejszy?
- Nigdy nie było łatwo. Ale chyba najbardziej obawiałam się na początku, iż nie będę grała w piłkę, bo nie będę miała gdzie w nią grać. Już tłumaczę: rodzice niczego mi nie zabraniali, ale urodziłam się w czasach i miejscu, gdzie żadna inna dziewczyna nie grała w piłkę. Chwilami wydawało mi się, iż jestem jedyna na świecie. Podejrzewałam, iż musi być inaczej, ale nie było na to żadnych dowodów. Nie słyszałam, by istniał gdzieś klub dla dziewczyn. Było mi trudno przekonać ludzi dookoła, iż gdzieś jednak dziewczyny w tę piłkę grają, ale akurat nie u nas. Dopiero w 1999 roku, w "Teleexpressie", zobaczyłam jakiś urywek, iż odbywa się mundial. "Zobaczcie! Grają! Mówiłam!". Później znalazłam jeszcze skromny wycinek w gazecie, który też potwierdzał, iż jednak nie jestem jedyna.
Dwadzieścia parę lat, a inna epoka.
- Później był jeszcze jeden trudny moment, gdy zostałam mamą. To było dla mnie nowe. Nie mogłam już z dnia na dzień powiedzieć, iż jadę na mecz. Zastanawiałam się, jak to będzie? Z czego będę musiała zrezygnować? Jak to pogodzić? Jak sobie poradzę? Najpierw gubiłam się w roli matki. Nie było mi łatwo – osobie, która całe życie była w ciągłym ruchu i nie mogła usiedzieć w jednym miejscu – nagle zakotwiczyć w domu. Pół roku po porodzie wróciłam do pracy i jakoś udało mi się to pogodzić, ale miałam szczęście, bo mogłam liczyć na pomoc mojej mamy. Ona została w domu, a ja mogłam się dalej rozwijać.
I wtedy walczyła pani o wprowadzenie rozwiązań dla kobiet, które zostają mamami, a przez cały czas chcą spełniać się zawodowo w piłce nożnej. Wypowiedź z wtedy: "Nie bez przyczyny mówi się, iż szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Widziałam wiele koleżanek, które poświęciły się dla domu i są rozgoryczone".
- Długo nie dostrzegano, iż zawodniczki i trenerki mogą mieć dzieci i dalej normalnie funkcjonować w piłce. To się na szczęście zmieniło. Bardzo pomogła w tym presja ze strony UEFA i FIFA. Dzisiaj już kluby nie mogą powiedzieć zawodniczce w ciąży: "Nie masz kontraktu, żegnamy się". Pamiętam film o amerykańskiej drużynie z czasów, w których grała Abby Wambach. Był w nim taki kadr: jedzie autokar, a z przodu siedzą małe dzieci, panie opiekunki, a dopiero dalej są trenerki i piłkarki. Doskonale zapamiętałam ten kadr, bo u nas jeszcze wiele lat później wydawało się to niemożliwe. Dało mi to do myślenia. Nieważne przecież jak silny będziesz miała instynkt macierzyński, to nie spędzisz całego życia przy swoim dziecku. Chcę więc stworzyć moim zawodniczkom środowisko, w którym będą mogły normalnie żyć i spełniać się pod każdym względem. Choćby w Szkole Trenerów PZPN normalne jest już to, iż trenerka musi w pewnym momencie wyjść do pokoju obok, by nakarmić dziecko. Ale przed nami jeszcze dużo pracy. Normalne jest choćby to, iż piłkarze wyjeżdżają za granicę i zabierają ze sobą rodzinę. U piłkarek jest z tym problem, bo zabranie najbliższej osoby nie spina się finansowo. A to przecież żaden luksus czy fanaberia.
Awans na Euro i wszystko, co się teraz dzieje, jest swoistą pieczątką na pani trenerskiej karierze?
- Nie wiem. Wchodzę właśnie w trzecią dziesiątkę swojej pracy. I chcę, żeby ten czas był po prostu przyjemny. Mam już odpowiednią bazę i chcę się cieszyć piłką. Nie wiem, co będzie. I choćby się tym nie przejmuję. Chcę to po prostu przeżyć i zobaczyć z bliska. Dać sobie szansę. Może też poznać siebie z nowej strony, bo w Szwajcarii na pewno pojawi się wiele nowych sytuacji. Zawodniczki też będą reagowały inaczej niż dotychczas. Pojawią się nowe, bardzo silne emocje. Dla nich to przecież też przeogromne wydarzenie.


Jedziecie na misję.
- Dokładnie. Trafimy w sam środek sztormu. Nadchodzi ogromnie istotny czas dla wszystkich, którzy za chwilę zagrają w Szwajcarii. Nazywam to przygodą życia. I przypominam dziewczynom: wszystkie chciałyśmy tutaj być, więc nie zapomnijmy się teraz tym cieszyć. Przeżywajmy to, chłońmy.
Jaki jest cel tej misji na Euro? Jaki wynik uzna pani za satysfakcjonujący?
- Chcemy przede wszystkim zaprezentować swój styl gry, który oddaje charakter tej drużyny - odważny, zorganizowany i oparty na wzajemnym zaufaniu. Za satysfakcjonujący uznam każdy wynik, będący odzwierciedleniem pełnego zaangażowania zespołu i tego, jak wiele pracy włożyłyśmy w przygotowania. Marzymy o tym, aby wykorzystać ten turniej nie tylko sportowo, ale też po to, by wzmocnić pozycję kobiecej piłki nożnej w Polsce i zainspirować kolejne pokolenia. Jest to kolejny krok w budowaniu piłki nożnej kobiet w Polsce.
Najnowszy ekskluzywny Magazyn.Sport.pl już jest! Polskie piłkarki debiutują w prestiżowych mistrzostwach Europy, a Sport.pl jest na miejscu. Pogłębione analizy i kapitalne wywiady przeczytasz >> TU.
Idź do oryginalnego materiału