Ujawniamy, co Piesiewicz położył na stole. "Absolutnie nie można tego podpisać"

1 miesiąc temu
Zdjęcie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl


- Usłyszałem: "Absolutnie nie można tego podpisać, bo kładziecie głowę pod topór i czekacie, kiedy spadnie" - mówi Sport.pl prezes Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego Tomasz Kwiecień. Tak prawnicy mieli ocenić kontrowersyjną umowę zaproponowaną mu przez Polski Komitet Olimpijski. Działacz ma sporo zarzutów pod adresem prezesa Radosława Piesiewicza i maluje czarną wizję przyszłości. - Sporty zimowe są już przerażone - ostrzega.
Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosław Piesiewicz jesienią pewnie spacyfikował pierwszą próbę usunięcia go ze stanowiska, którą podjęli krytykujący go działacze sportowi. Teraz opozycja przystępuje do kolejnej. Sport.pl w niedzielę opisał niedawne spotkanie prezesów związków sportowych, na którym przygotowano list wzywający Piesiewicza do dymisji. Zaznaczono w nim, iż jeżeli wzbudzający kontrowersje działacz nie zdecyduje się na ten ruch, to nastąpi próba odwołania go decyzją walnego zgromadzenia. Obie strony liczą teraz głosy i walczą o kolejne przed przełożonym na marzec posiedzeniem zarządu.


REKLAMA


Zobacz wideo Momenty Roku 2024. Aleksandra Mirosław dokonała wielkiej rzeczy. "Na kolejnych igrzyskach to ona zdobędzie złoto"


Wśród 22 szefów krajowych federacji sportowych, którzy podpisali się pod wspomnianym listem, był Tomasz Kwiecień. Prezes Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego w rozmowie ze Sport.pl wylicza zarzuty pod adresem Piesiewicza, opowiadając m.in. o umowie, która nakładałaby na jego organizację ogromne kary finansowe. Krytykuje też obecną postawę Piesiewicza, którą opisuje jednym zdaniem - "Ja się nie poddam, będę do końca walczył, a jak utonę, to razem z PKOl-em".
Agnieszka Niedziałek: Podpisał się pan pod listem wzywającym prezesa Radosława Piesiewicza do rezygnacji. Czy jego odejście rozwiązałoby wszystkie problemy dotyczące Polskiego Komitetu Olimpijskiego i polskich związków sportowych, które opisano w liście?
Tomasz Kwiecień: Nie wiem, czy wszystkie. Aż tak mądry nie jestem, by to wiedzieć, ale na pewno pod kątem wielu spraw - z punktu widzenia PKOl i polskich związków sportowych - wyszłoby to na dobre. Jak wiadomo, PKOl stracił znaczących sponsorów z różnych powodów. Nie mam wiedzy ani możliwości sprawdzenia, czy było to jakieś polecenie polityczne czy warunki ekonomiczne. Faktem jest, iż PKOl nie ma pieniędzy. Straciły je również związki sportowe, niektóre bardzo dużo, niektóre już się zadłużają. Jak choćby Polski Związek Hokejowy, który musiał podpisać umowę z jedną z firm energetycznych nieświadomy tego, iż nagle ten sponsor mu ową umowę wypowie i on sam zostanie z ręką w nocniku. To samo będzie z wszystkimi związkami po kolei, bo jest kiepsko.
Naprawdę sądzi pan, iż prezes Piesiewicz sam zrezygnuje? Wydaje się raczej zdeterminowany, by walczyć o zachowanie posady do samego końca.
- Rzeczywiście raczej tak zrobi, ale chyba nie o to chodzi. o ile jest człowiekiem honoru, to dawno powinien ustąpić. Chyba nie po to przyszedł do sportu, by się dorabiać. Nie mówię tego w kontekście jego zarobków. PKOl traci w tej chwili w środowisku sportowym i biznesowym. Tłumaczenie, iż znajdziemy nowego sponsora i próbowanie porównywać jakiś śmiesznych firemek, które dadzą kilka tysięcy złotych ze wsparciem otrzymywanym np. od Enei, Orlenu, Polskiej Miedzi, Totalizatora Sportowego czy innej dużej spółki, to... W ogóle nie o to chodzi.
Jest wiele niejasności. Jestem członkiem zarządu PKOl, tak samo jak większość prezesów polskich związków sportowych. Niestety, nie wiemy, co się dzieje w PKOl. Nie jesteśmy informowani o tym. Dowiadujemy się dopiero po czasie albo na skutek jakiegoś wymuszenia. Nie tak powinno to w sporcie wyglądać.


Dostrzega pan jakieś pozytywne aspekty działalności prezesa Piesiewicza?
- Chciałbym je zobaczyć, gdyby je upublicznił i pokazał. My prawie przez rok "wozilliśmy się" z tzw. umową sponsoringową, która miała być zawarta między PKOl a naszym związkiem, a którą PKOl zawarł z Polską Grupą Spożywczą i marką Polski Cukier. Pieniądze z niej miał być przeznaczone na wsparcie pięciu czy sześciu związków. Dlaczego tak długo to trwało? Bo nigdy nie zobaczyliśmy tej umowy, w której PKOl w naszym imieniu zobowiązał się do czegoś. Zobaczyliśmy tylko w umowach, które miały nas bezpośrednio dotyczyć, iż za pewne przewinienia czy wpadki - nie daj Boże np. dopingowe - płacilibyśmy milionowe kary do PKOl. Te podobno wymuszała Polska Grupa Spożywcza, ale nikt nam tej umowy z nią nie pokazał. Nie wiem, czy to, co nam zaproponowano, to była połowa kwoty przekazanej przez PGS, jedna trzecia czy 90 procent, a PKOl za pośrednictwo sobie coś zostawił. Nikt z nas tego nie wie.
Podobno Komisja Rewizyjna oszacowała, iż do związków z tytułu takich umów trafiło ok. 50 procent.
- Tak, ale tego też nie wiem, bo do zarządu PKOl protokół Komisji Rewizyjnej nie trafił. Pan prezes nie przekazał go nam. Być może kiedyś to zrobi, ale ta kontrola była jesienią, a mamy zaraz wiosnę i dalej nic nie wiemy. Wszystko jest owiane mgiełką tajemnicy. Mówione jest tylko, iż poszczególne zarzuty to nieprawda. jeżeli to fałszywe informacje, to proszę pokazać te prawdziwe. Przecież to proste.
Jak zakończyła się sprawa tej umowy, którą proponował państwu PKOl?
- Wszyscy prawnicy, z którymi rozmawiałem, a konsultowałem się z kilkoma, odradzali podpisanie jej. Usłyszałem: "Absolutnie nie można tego podpisać, bo kładziecie głowę pod topór i czekacie, kiedy spadnie".
Przyjmijmy, iż prezes Piesiewicz sam nie zrezygnuje. Uważa pan za realne odwołanie go na walnym zgromadzeniu, do czego byłoby potrzeba dwóch trzecich głosów?
- Trudno mi powiedzieć na dziś. Atmosfera gęstnieje z dnia na dzień. Przy tego typu konflikcie takie działanie ewidentnie nie służy ani sportowi, ani PKOl-owi, ani żadnemu polskiemu związkowi. Wszyscy jesteśmy postrzegani jako tacy wyłudzacze kasy.


Mówiąc o konflikcie, ma pan na myśli też konflikt miedzy prezesem Piesiewiczem a ministrem sportu Sławomirem Nitrasem?
- Tego nie chcę w ogóle dotykać. Bo nie wiem, czy panowie się lubią, czy nie. Czy jest konflikt między nimi, czy nie. Natomiast to, co się wydarzyło od igrzysk w Paryżu, sugeruje, iż tak dalej być nie może.


Chyba jednak nie ma dużych wątpliwości co do istnienia konfliktu na linii prezes Piesiewicz - minister Nitras, obserwując ich wypowiedzi i działania. Prezesi związków przyznają często, iż są zmęczeni właśnie tym sporem i jego skutkami, bo oni sami i ich związki obrywają rykoszetem.
- To się na wszystkich odbija. Przecież co się zajrzy do internetu, to zawsze jest jakiś nowy artykuł na ten temat. Ja już mamy tego serdecznie dość. Chcemy po prostu spokojnie pracować, przygotowywać zawodników do kolejnych startów, popularyzować swój sport, a nie brać udział w jakiś wojnach i wojenkach. Nie chcemy być żołnierzami ani jednej, ani drugiej strony, bo nie o to tu chodzi. Te wszystkie konflikty niczemu dobremu nie służą. jeżeli jest szansa, by coś jeszcze uratować - dla PKOl i dla związków, to uważam, iż pan Piesiewicz powinien się podać do dymisji. A on teraz próbuje nas pojedynczo wyłuskiwać i przekonywać, iż to on ma rację.
Zaprasza na rozmowy indywidualne w celu - jak mówi - wyjaśnienia ewentualnych wątpliwości. Pana taka opcja nie interesuje?
- Oczywiście, iż nie. Gdybym sam występował wcześniej, to możemy też sami rozmawiać, ale zdecydowaliśmy się na ten ruch razem z innymi prezesami. Nieprawdą jest to, co wyczytałem gdzieś, iż minister Nitras nas zachęcił to tej inicjatywy z listem. Ja tego tak nie odebrałem. Minister zakończył spotkanie i wyszedł, a jeden z prezesów powiedział: "Słuchajcie, musimy coś z tym zrobić". Wtedy wszyscy wrócili na miejsca i jeszcze przez godzinę dyskutowaliśmy.
Wszyscy wrócili? Ci, którzy popierają prezesa Piesiewicza, nie wyszli wtedy?
- Według mnie nie. Nie liczyłem wówczas, ile było osób i ile podpisało się pod listem. Dowiedziałem się o tym później z mediów. Część wyszła jednak razem z ministrem, zanim ta dyskusja się zaczęła. Nie wiem, czy pan Czarek Kulesza by podpisał ten list, ale on jeszcze w trakcie spotkania przeprosił, bo musiał wyjść ze względu na inne spotkanie. Być może były takie przypadki, iż ktoś został, a listu nie podpisał.


Niektórzy prezesi związków w kuluarach przyznawali, iż pewne wypowiedzi ministra Nitrasa też im nie pomagały, by opowiedzieć się jednoznacznie po jego stronie. Chodziło o te z chwili, gdy zapowiadał walkę o transparentność w związkach. Niektórzy działacze uznali, iż zasugerował wtedy, iż wszyscy prezesi i ich związki to wyzyskiwacze publicznych pieniędzy.
- jeżeli chodzi o finansowanie ze strony państwa, to ja nie mogę narzekać, bo w porównaniu z ubiegłym, olimpijskim rokiem dostaliśmy troszeczkę więcej pieniędzy na przygotowania kadry narodowej. To wzrost o kilka procent. Ja więc nie odczułem pogorszenia sytuacji/ograniczenia wsparcia, a choćby jest poprawa sytuacji.
Część zarządu PKOl już jesienią podjęła próbę usunięcia ze stanowiska prezesa Piesiewicza, ale finalnie okazało się wtedy, iż opozycja miała zdecydowanie za mało głosów. Myśli pan, iż po tych kilku miesiącach układ sił zmienił się na tyle, by wynik głosowania mógł być inny?
- Teraz chyba wszyscy więcej wiemy. Bo do jesieni czy choćby do zimy praktycznie kilka wiedzieliśmy na temat tego, co się dzieje w PKOl, jakie są dochody, przychody, rozchody, kto, gdzie, co i dlaczego. Po kontroli Komisji Rewizyjnej już widać było, iż coś jest nie tak, a teraz jeszcze słyszymy, iż podobno Krajowa Administracja Skarbowa ma pretensje do prezesa odnośnie podatku VAT. To na pewno nie przynosi chluby ani PKOl, ani polskiemu sportowi. A to wszystko się dzieje w ostatnich tygodniach.
Powtórzę więc - myśli pan, iż to wystarczy, by zwołać walne zgromadzenie i odwołać prezesa?
- Trudno mi w tej chwili tak w stu procentach powiedzieć, ale myślę, iż tak. Bo rozgoryczenie całą tą sytuacją rośnie wśród związków i sportowców.


Próbował pan sondować, czy uda się zebrać potrzebną liczbę szabli?
- Ja nie liczę żadnych szabel. Ja po prostu patrzę, co będzie z korzyścią dla polskiego sportu i polskiego strzelectwa sportowego. jeżeli coś nie spełnia tego warunku, to niezależnie od liczby głosów mówię "Nie". Nie sondowałem więc, jak duże będzie poparcie dla odwołania prezesa. Podczas spotkania prezesów, na którym przygotowaliśmy list, padały różne propozycje. Czy wysyłać go, czy też nie. Ostatecznie uznaliśmy, iż trzeba to zrobić. Niech prezes Piesiewicz się do tego odniesie i spróbuje wytłumaczyć, o co chodzi albo niech się poda do dymisji.


Pytałam o sondowanie, bo powiedział pan wcześniej, iż sądzi, iż jest szansa, by odwołać szefa PKOl. Inni ze zwolenników tej opcji, z którymi rozmawiałam, nieoficjalnie przyznawali, iż może być problem z zebraniem wymaganych aż 2/3 głosów.
- Nie będzie to łatwe, bo rzeczywiście jest to duża liczba głosów. Prezesi związków to chyba ok. 1/3, więc wszystko zależeć będzie od pozostałych delegatów z różnych organizacji i stowarzyszeń. Jak oni patrzą i odbierają to, co się aktualnie dzieje.
Czyli mówienie o szansie na to odwołanie to wersja bardziej optymistyczna niż realistyczna?
- Tak. Ale jeszcze za wcześnie na realną ocenę. Możemy teraz tylko czekać. Uważam, iż - dla dobra i PKOl i polskiego sportu - najlepiej raz to przeciąć, odejść z honorem i tyle. Można walczyć do końca i odejść na tarczy, ale takie zabawy chyba nie powinny się odbywać na poziomie PKOl.
Tylko skoro finalnie prezes Piesiewicz może wyjść z tego nie na tarczy, a z tarczą, to raczej sam się nie podda.
- Może tak być, iż do końca będzie próbował udowadniać wszystkim, iż jest ok. Ale nie jest ok. Sporty zimowe są już przerażone, bo igrzyska za rok, a zgłoszenia może dokonać tylko PKOl. Czy zgłosi, czy nie? Jak zgłosi? Czy będzie władny cokolwiek zgłosić? Czy będzie miał środki na opłacenie wyjazdu reprezentacji? Tego nie wiemy, a mowa o dość dużych pieniądzach. w tej chwili tych pieniędzy nie widać w PKOl. Z dużym opóźnieniem wypłacono nagrody finansowe medalistom olimpijskim z Paryża. Prawdopodobnie były to ostatnie pieniądze z tych dużych spółek Skarbu Państwa, które chciały dokończyć umowy. A co będzie dalej? Wielki znak zapytania. Wszyscy się nad tym zastanawiamy - kto i w jaki sposób sfinalizuje tę działalność. Uważam, iż przy tak wielkim zamieszaniu w tak poważnej i dotychczas cenionej organizacji jak PKOl to prezes powinien to natychmiast uciąć, złożyć dymisję i odejść. A nie takie tłumaczenie się: "Ja się nie poddam, będę do końca walczył, a jak utonę, to razem z PKOl". Chyba nie tędy droga.
Idź do oryginalnego materiału