Tytułem podsumowania

piotrkoj.pl 2 miesięcy temu

OLIMPIJSKIE “INTRO” – STUDIUM UPADKU

Nie zamierzam dywagować nad tym, czy punktem odniesienia dla performensu transpłciowych “artystów” z uroczystości otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu była “Ostatnia wieczerza” da Vinciego, “Uczta bogów” van Bijlerta, czy może cokolwiek innego. Próba aroganckiego wmawiania wszystkim, którzy czują się boleśnie dotknięci tym, co zobaczyli, iż widzieli nie to, co, widzieli, bo są niedouczeni, artystycznie niedokształceni i kulturalnie niewyrobieni, kryje w sobie tę samą hipokryzję, co próba przekonania wszystkich wokoło, iż złodziej to nie złodziej, tylko uczciwy inaczej.

Jeśli ktoś odpowiada za przygotowanie inscenizacji, którą oglądać będą na całym świecie miliony ludzi o różnej wrażliwości, poglądach, przekonaniach religijnych i wartościach, to naturalnym wynikiem adekwatnego połączenia u niego zdrowego rozsądku, kultury osobistej i artystycznego wyczucia byłoby wykorzystanie w niej symboliki i środków artystycznego wyrazu mających z natury charakter jednoczący, a nie dzielący; wprowadzających harmonię, a nie zamieszanie; podziw, a nie zgorszenie. Na tym właśnie polega osławiona tolerancja, a nie na bezmyślnym lub świadomym, a więc celowym i wyrachowanym domaganiu się uznania dla ideologicznych obsesji określonej grupy osób, która nie licząc się z nikim i z niczym poza sobą, znajduje coraz to nowe sposoby manifestowania swoich fiksacji i sprowadzania wszystkich nimi urażonych do poziomu nieuków lub wszelakiej maści “fobów”.

Czy takie jednoczące, a więc odwołujące się do samego sedna idei olimpijskiej przedstawienie artystyczne jest dziś w ogóle możliwe? Oczywiście. Wystarczy sięgnąć po to, co zawsze było przez ludzi intuicyjnie rozpoznawane i doceniane jako wartość – niezależnie od poglądów, koloru skóry, czy wyznania; po artystyczne środki ekspresji dobra i piękna, mające tak wielowymiarowe zakorzenienie w kulturowym dziedzictwie ludzkości. Gdy się od nich odcinamy, lub próbujemy nimi prowokacyjnie, ostentacyjnie oraz ideologicznie manipulować, wchodzimy na ścieżkę bylejakości, kiczu i brzydoty. Niestety, taką ścieżkę obrali twórcy olimpijskiego “intro” w jego sporej części.

Czy mnie to dziwi? Żadną miarą. Wszak upadek w świecie sztuki jest prostym wynikiem rozkładu w świecie wartości. jeżeli człowiek stracił rozumienie własnej godności oraz tożsamości, zgubił kontakt z prawdą i przestał kierować się dobrem, jak może nie stracić wrażliwości na piękno, które jest ich pochodną? Reszta to już tylko konsekwencja: wolność staje się pozbawioną granic samowolą, a prawo do swobodnej ekspresji wszystkiego, co się w głowie uroi, pałką do okładania każdego, kto ośmieli się zaprotestować. Oczywiście, działa to tylko w jedną stronę. Niech by tylko ktoś urażony spróbował oddać tym samym – zaraz dopadnie go paragraf o mowie nienawiści.

Nie zamierzam namawiać do odpłacania pięknym za nadobne. Nie uważam też, iż najlepszą reakcją jest manifestowanie oburzenia czy zgorszenia. Sądzę, iż jeżeli żenujące “popisy”, które moglibyśmy obserwować w ramach inaugurującego paryską olimpiadę spektaklu, faktycznie miały prowokować, to ich twórcy i współtwórcy otrzymają od manifestujących swe zgorszenie dokładnie to, co chcieli uzyskać. Po co więc im to dawać?

Kiedy myślę o tym, co dzieje się w ludzkim sercu Jezusa, gdy widzi tego rodzaju olimpijski “happening”, nie sądzę, aby było w nim oburzenie czy zgorszenie. Raczej smutek i litość względem tych, którzy “nie wiedzą co czynią”. Bo to naprawdę są głęboko zranieni, pogubieni i desperacko, często na ślepo, po omacku poszukujący miłości ludzie – nasi bliźni. Jako chrześcijanie możemy im ją dać tylko pod warunkiem, iż przebijemy się przez fasadę prowokacji i zobaczymy kryjące się za nią pełne bólu, deficytów i zagubia historie. Na te właśnie historie z miłością pragnie odpowiedzieć przez nas Bóg. Możemy być jego narzędziami, pod warunkiem, iż nauczymy się na zło odpowiadać dobrem, na wrogość – łagodnością, na zaciekłość – pełną pokoju radością, a na hipokryzję – prostotą i szczerością. Wierzę, iż tak postępując w Duchu Świętym, przekonamy do prawdy więcej osób niż protestami i lamentami. Wszak chrześcijańska milość – a tak właśnie przejawia się miłość – to najskuteczniejszą broń oraz lekarstwo na rany i obłęd tego świata.

Aleksander Bańka, dr filozofii, politolog, adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Śląskiego

Idź do oryginalnego materiału