Gdyby się udało, byłby to przełom, najważniejszy punkt na drodze rozwoju kobiecego futbolu w Polsce. Szansa i zobowiązanie. Selekcjonerka Nina Patalon tłumaczy to obrazowo: wspinamy się szczebelek po szczebelku, a organizując Euro nagle przeskoczylibyśmy kilka szczebli naraz. Dlatego Marta Nawrocka – pierwsza dama Rzeczpospolitej, Ewa Pajor – pierwsza dama polskiej piłki i Robert Lewandowski mówią jednym głosem i apelują do UEFA, by wybrała Polskę.
REKLAMA
Zobacz wideo Reprezentacja Polski awansuje na mundial? "Zwycięstwa nie wystarczały"
We wspólnym spocie przekonują, iż Polska i UEFA mogą sobie wzajemnie pomóc: UEFA dostanie od Polski znakomicie zorganizowany turniej, mecze na nowoczesnych stadionach w dobrze skomunikowanym kraju leżącym w centrum Europy, który zaczął już zakochiwać się w kobiecej piłce, natomiast dla Polski mistrzostwa będą bardzo ważnym impulsem do dalszego rozwoju całej dyscypliny.
Komitet Wykonawczy UEFA wybierze gospodarza w środę, 3 grudnia, spośród trzech propozycji - Polski, Niemiec oraz Danii i Szwecji. Na ostatniej prostej swoją kandydaturę wycofała Portugalia, która według większości ekspertów uchodziła za faworyta. Na specjalnej gali w Nyonie wszyscy kandydaci jeszcze raz zaprezentują swoją ofertę, a później później zapadnie decyzja. W delegacji PZPN znajdą się m.in. selekcjonerka Nina Patalon, prezes Cezary Kulesza i sekretarz generalny Łukasz Wachowski.
Jak Polska chce zdobyć Euro 2029?
By pozyskać taki turniej, jak Euro, trzeba działać dwutorowo – oficjalnie i kuluarowo. Zacząć od przedstawienia merytorycznej oferty, a później zbudować wokół niej odpowiednią narrację. Jak robił to PZPN?
Na początek – konkrety. PZPN w przygotowanej ofercie podkreśla doświadczenie Polski w organizowaniu imprez piłkarskich najwyższej rangi. Zaczyna od Euro 2012, wspomina też o młodzieżowych mistrzostwach Europy U-21 w 2017 r., mistrzostwach świata U-20 w 2019 r., tegorocznych mistrzostwach Europy kobiet U-19, a kończy futbolem klubowym – finałami Ligi Europy w 2015 r. w Warszawie i w 2021 r. w Gdańsku, meczem o Superpuchar Europy w 2024 r. oraz finałem Ligi Konferencji w 2025 r. we Wrocławiu. PZPN wspomina też o rozwoju kobiecej piłki w Polsce w ostatnich latach i przypomina, iż w tym roku zorganizował już kobiece Euro do lat 19, w przyszłym roku zorganizuje kobiecy mundial U-20, a za dwa lata ugości na Stadionie Narodowym finalistki Ligi Mistrzyń. Chwali się też pierwszym w historii awansem dorosłej reprezentacji na mistrzostwa Europy, który Polska wywalczyła równo rok temu.
Mocną kartą w talii PZPN jest też infrastruktura - nowoczesne stadiony, boiska do treningów, baza hotelowa, a także system dróg i połączeń kolejowych. Zgodnie z wymaganiami UEFA, gospodarz musi dysponować przynajmniej jednym stadionem o pojemności minimum 50 tysięcy miejsc, trzema obiektami na 30 tys. oraz czterema stadionami na ponad 20 tys. osób. PZPN wskazał osiem aren w siedmiu miastach: w Białymstoku, Gdańsku, Krakowie (stadion Wisły), Szczecinie, Warszawie (Narodowy oraz stadion Legii), Wrocławiu i Zabrzu. Jak podkreśla PZPN w oficjalnym komunikacie, wszystkie samorządy zadeklarowały gotowość do współpracy i w pełni zaangażowały się w przygotowanie aplikacji. Nieoficjalnie można usłyszeć, iż to inicjatywa ponad politycznymi podziałami - poparta gwarancjami przez premiera Donalda Tuska i promowana przez Martę Nawrocką.
Gdy rozpytujemy o tę ofertę pracowników federacji, są przekonani, iż na pewno obroni się merytorycznie. Ale słyszymy coś jeszcze: nie zawsze najlepszy kandydat wygrywa. - Gdyby tak było, to Szwajcaria nie zorganizowałaby kobiecego Euro 2025, bo miała najmniejsze stadiony, najwyższe koszty i najniższy potencjalny zysk z turnieju. Katar też nie dostałby nigdy mistrzostw świata, bo nie miał choćby żadnego stadionu. Wygrywa ten, kogo chce UEFA czy FIFA. Ten, kto w danym momencie pasuje do jej koncepcji - tłumaczy jeden z pracowników PZPN.
Narracja, czyli PZPN prosi o szansę
Chodzi więc o to, by wokół dobrej oferty zbudować też odpowiednią narrację. To może być zorganizowanie turnieju w rocznicę jakiegoś wydarzenia, jak np. rozpoczęcie mundialu 2030 w Urugwaju równo w setną rocznicę rozegrania pierwszych mistrzostw świata. Ostatnio słyszeliśmy też o wstępnym pomyśle organizacji igrzysk olimpijskich w Warszawie w 2044 r., sto lat po Powstaniu Warszawskim. UEFA również lubi takie historie wokół swoich turniejów. PZPN ma na to pomysł – chce poprosić UEFA o szansę.
Wiadomo, iż Polska odstaje od kontrkandydatów czysto sportowo – Niemki są niezwykle utytułowane, aż osiem razy zdobywały mistrzostwo Europy, mają dwa mistrzostwa świata i jedno złoto igrzysk olimpijskich. Równie imponujący jest zsumowany dorobek Szwecji i Danii to trzynaście medali mistrzostw Europy (osiem Szwecji, pięć Danii), cztery medale mistrzostw świata i dwa z olimpijskie. Polska tymczasem dopiero tego lata zakwalifikowała się na pierwsze w historii Euro. Różnicę w rozwoju można też zmierzyć liczbą piłkarek – w Polsce jest ich ponad 30 tys., w Szwecji 120 tys., a w Niemczech, choć brakuje precyzyjnych danych, szacuje się ich liczbę na około 300 tys. Niemcy lubią za to chwalić się liczbą miliona zarejestrowanych kobiet w strukturach, podliczając wszystkie piłkarki (byłe i obecne), trenerki, sędzie i pracownice klubów.
PZPN stara się to obrócić na swoją korzyść i przekonać UEFA, iż ten turniej jest Polsce potrzebny znacznie bardziej niż Niemcom czy Skandynawom i przyniesie w naszym kraju znacznie więcej korzyści, a jego efekt będzie odczuwalny jeszcze przez wiele lat. jeżeli UEFA faktycznie chce wyrównywać szanse – a deklaruje to na każdym kroku - i chce wciągać do świata kobiecej piłki nowe kraje, to powinna zorganizować ten turniej nad Wisłą. UEFA dotychczas całkowicie pomijała tę część Europy i nigdy nie zorganizowała Euro na wschód od Monachium. Dlatego też wielokrotnie pisaliśmy już, iż świat kobiecej piłki wciąż podzielony jest żelazną kurtyną - na Zachodzie są tradycje, sukcesy i pieniądze, a u nas aspiracje i zaległości do nadrobienia. Raz na bal dla elity wprosiła się Ukraina, raz udało się Polsce. Ale te awanse zostały wyszarpane na boisku. Sama UEFA dotychczas nie zdecydowała się wypchnąć Euro poza bezpieczny dla siebie rewir. Dość powiedzieć, iż nasi konkurenci organizowali już mistrzostwa Europy - Dania w 1991 r., Szwecja w 1997 i 2013, a Niemcy w 1989 i 2001 r., czyli już w latach, gdy w Polsce o kobiecej piłce mało kto jeszcze słyszał.
"UEFA nie chciała zaryzykować", "UEFA się bała" - te argumenty wróciły całkiem niedawno, w 2023 r., gdy wyłaniany był gospodarz Euro 2025. Polska już wtedy ubiegała się o organizację mistrzostw, ale przegrała ze Szwajcarią. Choć nikt z europejskiej federacji nie powiedział tego oficjalnie, to wielu ekspertów twierdziło, iż decydenci martwili się m.in. o frekwencję na meczach w Polsce i wyniki naszego zespołu. Bali się, iż w kraju bez większych tradycji w piłkarstwie kobiet za dużo będzie pustych krzesełek, a polskie zawodniczki odpadną już w grupie, co dodatkowo schłodzi turniejową atmosferę.
Dlatego też w tegorocznej kandydaturze PZPN zadeklarował, iż na Euro w Polsce sprzedanych zostanie milion biletów. To bardzo ambitny plan. Dla porównania – na Euro w 2022 r. w Anglii sprzedanych zostało nieco ponad 500 tys. biletów, a Szwajcaria w tym roku ustanowiła nowy rekord i sprzedała 650 tys. wejściówek. PZPN wierzy jednak, iż wykorzystując dynamikę rozwoju kobiecej piłki i pojemność polskich stadionów, zdoła tę deklarację zrealizować, a przy okazji okrągłą liczbą miliona już na etapie prezentacji uspokoi działaczy UEFA. O wynik sportowy polskiej kadry też nie trzeba drżeć tak, jak dwa lata temu – Polska ma już za sobą przetarcie i zdołała w Szwajcarii wygrać jeden z trzech grupowych meczów. Do awansu to nie wystarczyło, ale grała wówczas w grupie śmierci z Niemkami, Szwedkami i Dunkami.
Główny faworyt sam się wycofał. Szansa dla Polski
W Polsce powoli przestają też obowiązywać najbardziej krzywdzące stereotypy dot. piłki nożnej kobiet - iż to męski sport, iż dziewczynce nie wypada, iż mecze są nudne, a poziom jest niski. Ale wciąż jest wiele do zrobienia. Euro w Polsce zapewniłoby kobiecej piłce widoczność. Przyciągnęłoby sponsorów, media i kibiców. Co istotne, UEFA bardzo podkreśla znacznie tzw. dziedzictwa turniejowego. Chodzi o to, by impreza pozostawiała u gospodarza trwały ślad – to może być wybudowanie boisk, zapewnienie dziewczynkom dostępu do treningów czy stworzenie programów wspierających kobiety, chcące związać swoją przyszłość z piłką, np. w roli trenerek lub działaczek. Jakie problemy kobiecego futbolu UEFA miałaby rozwiązywać tym turniejem w Niemczech, Szwecji czy Danii? Jaki ślad miałaby tam zostawić?
Kobiece Euro zmienia piłkarski krajobraz w kraju, w którym się odbywa. Historycznie - kto organizował ten turniej, ten później kwalifikował się do kolejnych edycji i cieszył coraz wyższym poziomem. Kraje, które grały w pierwszych mistrzostwach Europy, do dzisiaj rozstawiają resztę po kątach. To Niemcy, Anglia, Szwecja, Norwegia i Dania. Silne są też zespoły, które dołączyły do nich w kolejnych latach: Francja, Holandia i Hiszpania. Polska leżała jednak w tej części Europy, która z racji uwarunkowań ustrojowych, kulturowych i społecznych przez dziesięciolecia zaniedbywała kobiecy futbol. Nadrabia to stosunkowo od niedawna, ale intensywnie. Polscy przedstawiciele mówią o tym swoim znajomym z innych federacji i przedstawicielom UEFA. Robi to Nina Patalon podczas rozmaitych spotkań, gal, warsztatów czy wizyt na finałach Euro i mundialu. Robią to też władze federacji, gdy spotykają się na meczach reprezentacji czy podczas wizyt, które Cezary Kulesza odbywał, ubiegając się o
Miejsce w Komitencie Wykonawczym UEFA. W środę przekonamy się, jak skuteczny był ich lobbing.
- Jedziemy jako faworyt? - prowokowaliśmy pytaniem kilku naszych rozmówców, w tym pracowników PZPN. Ale w kuluarach można natrafić na każdą opinię – ktoś stawia na Niemcy, ktoś na Skandynawię, ktoś inny na Polskę. Odkąd swoją kandydaturę wycofała Portugalia, pochłonięta przygotowaniami do męskiego mundialu w 2030 r., który współorganizuje z Hiszpania i Marokiem, ewidentnego faworyta nie ma.
Każdy ma swoje argumenty: Niemcy to piłkarskie mocarstwo, mają tradycję, kulturę, wyznaczyły też największe stadiony i sprzedadzą najwięcej biletów (ponad milion). Ale niedawno organizowały męskie Euro i UEFA miała sporo zastrzeżeń. Szwecja i Dania mają natomiast podobne atuty, z wyjątkiem wielkości stadionów – te są mniejsze również od polskich. Sytuacja Polski przypomina natomiast starania o kredyt. Zgromadziła już wkład własny, bo w ostatnich latach postawiła na promocję kobiecej piłki, awansowała na ostatnie Euro i odniosła tam pierwsze w historii zwycięstwo. Potrzebuje jednak zastrzyku od UEFA, by pokonać kolejne bariery i szybciej osiągnąć zakładane cele. Wiarygodność Polski została potwierdzona już wielokrotnie przy okazji innych piłkarskich imprez, ale ostateczna decyzja zapadnie w środę po południu.

1 godzina temu















