Jednym z większych przekłamań na temat polskiego sportu jest w tej chwili lansowana teza, iż od czasów tzw. komuny nie był on tak upolityczniony. Ci, którzy tak twierdzą, albo mają krótką pamięć, albo specjalnie wykoślawiają obraz, aby pasował do ich politycznych przekonań.
REKLAMA
Zobacz wideo
Polityka w PKOl. Jak ministrowie zostawali szefami
Otóż chciałbym przypomnieć, iż pierwszym prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego po odzyskaniu przez Polskę suwerenności w 1989 r. był Aleksander Kwaśniewski. Gdy obejmował on posadę w PKOl, był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Więcej: jeszcze był ministrem, a potem założycielem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który na gruzach PZPR powstał.
Idźmy dalej. Stanisław Stefan Paszczyk, który w latach 1997-2005 był przewodniczącym PKOl, trafił na to stanowisko bezpośrednio ze stołka szefa Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, czyli ówczesnego ministerstwa sportu. Posadę w PKOl łączył ze sprawowaniem mandatu poselskiego w latach 1993-2001. A potem z pełnieniem roli doradcy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Paszczyk nie tylko był więc aktywnym politykiem, ale jeszcze członkiem partii: Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Kolejny prezes PKOl, tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej Piotr Nurowski, też był członkiem PZPR. Byłym oczywiście. Swoją pracę w komitecie zaczął, gdy PZPR była nieboszczką, ale z jej pozostałościami związany był i po jej niechlubnej śmierci. – W socjalizmie budował socjalizm, a w kapitalizmie – wolny rynek – mówi o nim w "Rzeczpospolitej" Zbigniew Siemiątkowski, były szef Agencji Wywiadu w 2008 r. – Zna tych, których trzeba znać, i zrywa kontakty z tymi, którzy przestają być potrzebni.
Do pracy w sporcie skierował go Związek Młodzieży Socjalistycznej w 1972 r. Rok później został najmłodszym w historii prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Miał wtedy 28 lat.
Warszawa dołączyła do frontu wypychania pisowców ze związków
Po Nurowskim był Andrzej Kraśnicki. I jego rzeczywiście można było nazwać człowiekiem apolitycznym. Po nim do PKOl z poparciem Jacka Sasina z Prawa i Sprawiedliwości wjechał Radosław Piesiewicz, który razem ze sobą przyniósł kontrakty ze spółkami skarbu państwa. W przeciwieństwie do Kwaśniewskiego, Paszczyka czy Nurowskiego on nigdy nie był aktywnym politykiem i nie pełnił funkcji partyjnych.
To, co różni partyjnych aparatczyków na fotelu prezesa PKOl od Piesiewicza, to tylko temperatura sporu politycznego w kraju. Wtedy akceptowano, iż całe życie społeczne nie musi być w rękach jednej tylko przewodniej siły politycznej. Że są procedury, kadencje, statuty, prawo o stowarzyszeniach itp. Że minister sportu z prawicy może współpracować z szefem PKOl z lewicy, bo są w Polsce takie dziedziny życia, których rządząca partia nie musi zawłaszczać. Teraz, w czasach tzw. demokracji walczącej, nikt specjalnie procedurami się nie przejmuje, a wszystko, choćby taki PKOl, musi mieć jakąś opcję polityczną i trzeba go obsadzić swoimi ludźmi, inaczej jest podejrzany. Dlatego spółki skarbu państwa jedna po drugiej opuściły PKOl i zerwały obowiązujące wcześniej umowy - opierając się przy tym na zarzutach, które wytoczył wobec Piesiewicza minister sportu Sławomir Nitras. Przy okazji spółki skarbu państwa wycofują się po kolei ze wszystkich podejrzanych o "pisizm" związków sportowych i klubów.
Tym razem po cichutku przemknęła przez media informacja o tym, iż Polski Komitet Olimpijski będzie więcej płacił za swoją siedzibę w Warszawie. Opłaty z tytułu użytkowania wieczystego stołeczny ratusz podniósł z jednego do trzech procent. Oznacza to, iż PKOl będzie płacił rocznie o 500 tys. zł więcej.
Decyzja stolicy o podwyższeniu opłaty z użytkowanie wieczyste to kolejny etap wypychania "pisowców" ze związków sportowych, aby wreszcie poszli po rozum do głowy i ustąpili miejsca tym, do których władza będzie miała zaufanie. Bardzo wątpliwe jest bowiem uzasadnienie decyzji, o którym poinformował PAP, iż "nieruchomość wykorzystywana jest wyłącznie na cele usługowe, niezgodne z przeznaczeniem". PKOl broni się, iż od 20 lat charakter działalności prowadzonej w budynku nie uległ zmianie.
Zagłodzenie związków to droga do upadku sportu wyczynowego w Polsce
Nie mam zamiaru bronić Piesiewicza i działaczy sportowych. Efekt pracy tych ostatnich widać było dobitnie na igrzyskach w Paryżu. Piesiewicz też nie wydaje mi się odpowiednią osobą na fotel prezesa PKOl. Jednak to, co robi teraz minister sportu Sławomir Nitras w sojuszu z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, to droga na skróty. Zagłodzenie PKOl i związków sportowych przyniesie więcej szkody niż pożytku. Nie mamy innego modelu sportu niż ten obecny. jeżeli Nitras i spółka chcą stworzyć coś nowego, to niech napiszą ustawę, przeprocedują ją przez Sejm i droga wolna.
jeżeli naprawdę chcą usunąć Piesiewicza, to niech poczekają do końca kontroli i audytu, i pokażą czarno na białym, gdzie obecny szef PKOl złamał statut związku albo prawo o stowarzyszeniach. Niech wystąpią do sądu i czekają, jak dokumenty zinterpretuje niezawisły organ. Niestety, to jest żmudne, długie, trudne i mało efektowne.
Wszystkim, którzy usilnie kibicują, by czeki, które rozdał Piesiewicz polskim medalistom olimpijskim za ich medale w Paryżu, okazały się rzeczywiście i na zawsze bez pokrycia, chciałbym uświadomić, iż ucierpi na tym nie tyle wizerunek PKOl i Piesiewicza, ale cały polski sport. To będzie pierwszy poległy w wojnie o wykurzenie Piesiewicza i innych pisowców. Polski sport olimpijski tak samo jak to się dzieje w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy Australii bazuje na pieniądzach publicznych, a nagłe odcięcie finansowania z tego źródła skończy się katastrofą.
A czeki bez pokrycia zniechęcą sportowców nie do Piesiewicza czy do Nitrasa, ale do uprawiania wyczynowego sportu w ogóle. To naprawdę jest coraz mniej atrakcyjny sposób na życie dla młodych ludzi. Jak jeszcze teraz mają uzależniać swoją przyszłość od tego, czy minister sportu lubi prezesa PKOl, to lepiej dać sobie spokój.