Trener byłej nr 1 wprost o relacji Świątek i Fissette'a. Pojawia się Abramowicz

7 godzin temu
- Nastąpiła mała rewolucja - tak Paweł Ostrowski w rozmowie ze Sport.pl ocenia zmianę w relacjach Igi Świątek i trenera Wima Fissette'a. Były szkoleniowiec Angelique Kerber wspomina tu o potencjalnej roli Darii Abramowicz i odnosi się do opinii dotyczącej Tomasza Wiktorowskiego. Zabiera też głos w temacie, który wywołał burzę wokół polskiej tenisistki po triumfie w Wimbledonie.
"Nie jestem pewien, kiedy ostatnio ktoś wygrał turniej wielkoszlemowy bez grania przeciwko rywalowi z Top10" - napisał po Wimbledonie Brad Gilbert. Internauci gwałtownie uświadomili słynnego szkoleniowca, iż w ostatnich latach zdarzało się to bardzo często. Dosadnie zareagował m.in. trener przygotowania fizycznego Polki Maciej Ryszczuk. Co o tym myśli Paweł Ostrowski? - Absolutne mistrzostwo świata - stwierdza. Były trener Angelique Kerber wskazuje też w rozmowie ze Sport.pl, co nowego dostrzegł w tenisie Igi Świątek i tłumaczy, jak Wim Fissette przygotował Polce plan na każdą piłkę.


REKLAMA


Zobacz wideo Wimbledon porwał Polaków! Tak bawią się nasi kibice


Agnieszka Niedziałek: W skali od 1 do 10 jak bardzo jest pan zaskoczony zwycięstwem Igi Świątek w tym Wimbledonie?
Paweł Ostrowski: Szczerze mówiąc, to pod pewnym względem w ogóle nie jestem...
Ale na początku roku mówił mi pan, iż ten turniej jest bardzo specyficzny i Polka prędzej już wygra Australian Open niż w Londynie.
Zgadza się. Ale ta trawa była teraz ciut wolniejsza. Do tego układ rywalek, wszystko się dobrze ułożyło. Absolutnie nie jestem zaskoczony, iż Iga udźwignęła to w sferze mentalnej i wygrała. Uważam, iż była na to gotowa. Trochę jestem zaś mimo wszystko zaskoczony ze względu na nawierzchnię. Była wolniejsza, ale to jednak wciąż trawa. A wiadomo, iż Iga na niej raczej nigdy nie brylowała. Poza okresem juniorskim, o czym nie wszyscy pamiętają.
Wspomniał pan o układzie rywalek. Faktem jest, iż Świątek w drodze po tytuł nie mierzyła się z nikim z Top10. Ale mierzyła się z zawodniczkami, które te czołowe tenisistki wyeliminowały.
Nie da się ukryć, iż rozwój wypadków w drabince sprzyjał. Natomiast sztuką jest, szczególnie w żeńskim tenisie, taką szansę wykorzystać. Dla mnie to absolutne mistrzostwo świata, bo znam bardzo dużo przykładów, kiedy turniej układał się pod daną zawodniczkę, ale ta nie była w stanie udźwignąć tego mentalnie. Proszę mi wierzyć, nieliczne tenisistki to potrafią. Zwłaszcza kiedy mowa o turnieju, którego nigdy wcześniej się nie wygrało.
Polka na koniec sama przyznała, iż się tego zwycięstwa nie spodziewała. Pewnie to też jej pomogło, gdy przy każdym meczu wychodziła na kort bez obciążania głowy myślą, iż ma ten Wimbledon wygrać.
I tak należy podchodzić do każdego turnieju. o ile chcemy wygrywać i cały czas o tym myślimy, to nigdy nie wygramy. Nie ma takiej możliwości.


Kilka miesięcy temu opowiadał mi pan jednak o przeroście ambicji u Świątek.
Bo ona go ma. Ale skoro teraz miała takie podejście, to znaczy, iż pracuje nad sobą. Ogółem podejście trzeba dostosować do danej zawodniczki czy zawodnika. Niektórych trzeba dopingować i motywować, by chcieli osiągać szczyty, a inni sami w sobie są przeambitni i to ich paraliżuje, więc trzeba z nich ściągać tę odpowiedzialność. U nich podejście "Jadę, żeby wygrać turniej" się nie sprawdzi. Trzeba przypominać im o euforii z gry. Tych, którzy powtarzają: "Nigdy nie wygram, nie umiem", trzeba starać się dowartościować. Igę zaś z jej ambicją trzeba ściągać na ziemię. jeżeli podeszła do tego turnieju bez oczekiwań, to właśnie dlatego go wygrała.
Słuchając jej wypowiedzi dotyczących trawy, można odnieść wrażenie, iż brakowało jej wiary w to, iż może na niej coś zdziałać...
Ale do ziemi podchodziła tak, iż to była jej nawierzchnia i co było? Co było w Rzymie?
Myśli pan, iż będzie w stanie przenieść to nastawienie "bez oczekiwań" na turnieje na nawierzchniach, na których dotychczas czuła się znacznie pewniej? Czy było to możliwe u niej tylko przy trawie?
Na pewno z "betonem" i ziemią będzie trudniej. Trzeba starać się tak samo podchodzić do kolejnych startów. Nie zawsze wyjdzie, bo nie jest tak, iż raz się udało i już pójdzie gładko. Ale jak już wiemy, co działa, to staramy się to powtarzać. Raz zadziała, raz nie. Ale jeżeli znajdzie się klucz, czego zawodniczce trzeba pod tym względem, to jesteśmy w domu. jeżeli w następnych 20 meczach w tym sezonie 15 udźwignie i będzie grała super, a pięć jej nie wyjdzie, to będzie rewelacja.


Wspominał pan o Rzymie, gdzie rzeczywiście wypadła słabo, ale późniejszy półfinał Roland Garros już chyba trochę zmienił obraz sytuacji. Uważa pan, iż sytuacja zaczęła się poprawiać już w Paryżu czy dopiero po przejściu na trawę?
Myślę, iż ta zmiana to też wypadkowa całej dotychczasowej współpracy z obecnym trenerem. Widać było ostatnio, iż chemia między nimi jest coraz lepsza. Widocznie Iga zaufała mu i dopuściła go trochę do - jak to określam - swojego stanu emocjonalnego. Wydaje mi się, iż bardziej się go słucha i widocznie to zaczęło działać. Bo możemy kogoś słuchać, ale pytanie, czy wierzymy w to, co mówi. o ile wierzymy, to mamy zaufanie i realizujemy plan, a wtedy naprawdę można się spodziewać wyników. Przy słuchaniu bez tej wiary bardzo często w decydujących momentach nie realizujemy tego, co sobie założyliśmy z trenerem. Zamiast tego robimy po swojemu. choćby jeżeli uznamy wcześniej, iż ma on rację, ale podświadomie nie wykonujemy tego, co mówi. Musi tu być stuprocentowa wiara i przekonanie, iż o ile zrobię to, co mi szkoleniowiec powiedział, to wygram. Czy będę dobrze grać, obojętne, ale na pewno musi być poczucie, iż będę wtedy zmierzać w dobrym kierunku.


Ciężko tak od razu zacząć ufać. Ale o ile spędzili razem więcej czasu, oswoili się ze sobą, zaczęli rozmawiać - i to nie tylko o sprawach tenisowych, ale też pozatenisowych - to pojawia się to zaufanie. I przekonanie, iż jak ten facet potem coś powie na temat tenisa, to nie chce jej zaszkodzić, tylko pomóc. Na tym to polega.
Sam Wim Fissette mówił ostatnio, iż jedną z ważnych zmian było to, gdy podczas 1/8 finału Roland Garros z Jeleną Rybakiną przekazał Polce, by odsunęła się przy returnie. Ta wcześniej miała nie być do tego rozwiązania przekonana, ale teraz zadziałało i wprowadzili je na stałe.
To właśnie przykład tego zaufania. o ile tak to działa, to jesteśmy w domu.
Można było czasem usłyszeć w kuluarach, iż Tomasz Wiktorowski też próbował wcześniej namawiać Świątek do zmian np. przy serwisie. Ale podobno napotykał opór.
No więc właśnie widać, iż Iga obecnego trenera wpuściła do tzw. kręgu zaufanych. Byli w nim wcześniej już jej ojciec oraz psycholożka Daria Abramowicz, trener przygotowania fizycznego Maciej Ryszczuk i sparingpartner Tomek Moczek. o ile jesteśmy otoczeni zaufanymi i oddanymi osobami, które są pozytywnie zjednoczone w jednym celu, to czujemy się potężni. Praktycznie jesteśmy w stanie wtedy zrobić wszystko. A o ile jeszcze ten cały sztab mówi tym samym językiem, te same rzeczy podkreśla - które są ważne, a które nie są - to buduje przekonanie u zawodnika, iż to jest jedyna i słuszna droga.
Niektóre zawodniczki mają mocne ego. To ego samo w sobie jest dobre, ale czasami u tych lepszych przeszkadza. Bo one gdzieś podświadomie w tych decydujących momentach wiedzą lepiej. Najgorsze jest to, iż nie mają świadomości tego. To nie tak, iż mówią "Wiem lepiej". Po prostu wykonują daną rzecz inaczej i koniec. Myślę, iż tutaj w przypadku Igi nastąpiła mała rewolucja. Trener został dopuszczony do tego kręgu zaufanych.


Wcześniej zastanawiał się pan, czy nie jest tak, iż Świątek - mimo świetnej znajomości języka angielskiego - po prostu potrzebuje trenera Polaka. Bo prędzej trafiać do niej będą wskazówki przekazywane w ojczystym języku. Obecna sytuacja pokazuje, iż chyba niekoniecznie. Albo przynajmniej już nie.
Bardziej chodziło mi wtedy o to, iż Polak ma szansę szybciej dotrzeć i zostać wpuszczonym do tego kręgu. Za sprawą żartów, różnego rodzaju nawiązań będzie mu łatwiej. Klucz to wspomniany już związek emocjonalny. jeżeli on jest, to wtedy sam język nie ma znaczenia. Mógłby to być choćby chiński, jeżeli Iga by się go nauczyła w wystarczającym stopniu. Wrócę na chwilę do wątku Tomka Wiktorowskiego. Wszyscy mówili, iż oczywiście miał trochę opór, ale uważam, iż wbrew pozorom miał swój kod dostępu do Igi i to mogę potwierdzić oficjalnie. Miał swój kod i dlatego ona go wpuszczała do tego swojego kręgu. Może nie całkiem, ale na pewno w tych decydujących momentach miała do niego zaufanie. I dlatego miała z nim wyniki.
Te wyniki były praktycznie od początku. W przypadku Fissette'a obie strony przyznały, iż potrzebne było dotarcie się np. w kwestii coachingu.
Trzeba się zrozumieć i nawzajem nauczyć. Jeden trener klaszcze częściej, inny rzadziej. Jeden bardziej obserwuje, drugi się emocjonuje. Trzeba się dopasować, żeby znaleźć wspólny sposób na wygrywanie. Różne są formy coachingu. Z pewnością oni się tu docierali. Może i dobrze, iż Belg nie rozumie wszystkich polskich przekleństw...
Może już rozumieć, ale przede wszystkim lepiej wie, jak funkcjonuje jego zawodniczka i co najlepiej w jej przypadku działa.
Może wspólnie z Darią wpadli na pomysł, by zacieśnić ten model współpracy.
Przygotowania do sezonu trawiastego zaczęły się od odpoczynku połączonego z treningami na Majorce, co było nowością. Potem był start w Bad Homburg, ale - w przeciwieństwie do 2023 roku - do końca. Dwa lata temu Polka wycofała się po awansie do półfinału, by zachować więcej sił na Wimbledon.
Teraz najważniejsze było ogrywanie się na trawie na punkty. Przy bardzo dobrym przygotowaniu fizycznym nie robi różnicy, czy zagram jeszcze ten jeden turniej więcej wcześniej, czy nie. Ale warunkiem jest to świetne przygotowanie. Moim zdaniem Idze brakowało ewidentnie meczów na trawie.


Czyli w poprzednich sezonach popełniano błąd?
Nie wiem, w jakim wtedy Iga była stanie psychofizycznie. Trzeba widzieć zawodnika, by takie rzeczy ocenić. Przy podjęciu decyzji o tym, czy gra się do końca przed ważnym turniejem, czy nie, liczą się różne detale.
Zwykle topowi tenisiści wtedy już nie grają. Świątek tym razem miała na ziemi mniej meczów niż w przeszłości. jeżeli założymy, iż za rok znów zaliczy ich bardzo dużo, to powtórzenie tegorocznego modelu przygotowań do trawy może być już ryzykownym pomysłem?
Wszystko zależy właśnie od tego, ile wtedy rozegra tych meczów na ziemi. Pamiętajmy, iż na tej nawierzchni jest zupełnie inny koszt psychofizyczny niż na trawie. Trzeba się więcej nabiegać, zbijać z góry te piłki, a mecze są zwykle dłuższe. Dłużej więc naruszany jest stan emocjonalny. Dochodzą też inne czynniki. o ile ogółem zmęczenie byłoby wtedy za duże, to nie można przed samym Wimbledonem znowu dowalić kolejnej dawki. To odwiecznie dylematy trenerów, które były, są i będą.
A czy podczas tego Wimbledonu zobaczyliśmy "prawdziwe ja" Świątek? W styczniu mówił mi pan, iż podczas Australian Open zobaczyliśmy je dopiero w półfinale, gdy po drugiej stronie była bardzo wymagająca Madison Keys. W Londynie żadna z rywalek nie zagroziła Polce.
Uważam, iż była tu prawdziwa Iga. Moim zdaniem widać było, iż poprawiła jedną rzecz. Ewidentnie nie pozwalała sobie choćby na chwilę słabości, a przeciwniczkom na rozkręcenie się. Było widać, iż jak dopadała rywalki, to tak trzymała je za gardło, by tylko nie zachciało się im czasem grać. Pod tym względem ewidentnie została wykonana jakaś praca. Poziom koncentracji w ciągu całego meczu był na najwyższym poziomie. Niezależnie od tego, czy było 6:0, 6:0, czy 6:3, 6:3. Praktycznie cały czas pilnowała, żeby nie było tych takich fal, za długich przestojów.


Uważa pan, iż każda z rywalek w Londynie skorzystałaby z tego, gdyby ta koncentracja na chwilę uleciała?
Na 100 procent. Każda z nich tylko czeka na taki moment.


Sparaliżowana Amanda Anisimova z finału też?
Jej tu nie zaliczamy, bo przegrała już przed meczem. Ale wszystkie inne owszem. Jakby dostały szansę, to by wtedy pokazały, co tak naprawdę potrafią.
Wróciła dawna Iga Świątek czy zobaczyliśmy jej nowe wydanie?
Moim zdaniem to jest stara Iga, ale pozytywnie zmodyfikowana.
Ta modyfikacja polega jedynie na tym utrzymaniu koncentracji przez cały mecz czy na czymś jeszcze?
Dawniej Iga często pozwalała sobie na chwilowe odpuszczanie, a potem musiała wracać. I te powroty zawsze miała spektakularne. Nowa Iga nie pozwala sobie na doprowadzenie do sytuacji, w której potem trzeba gonić wynik. Zobaczymy, jak będzie na "betonie". Bo podkreślam - to nie jest takie proste. Najważniejsze, iż z pewnością w sztabie znaleźli jakiś mechanizm, jakiś sposób na dotarcie do niej, by realizowała założenia. Ale pamiętajmy, iż nikt nie jest robotem. Każdy ma prawo przegrać, źle się czuć i może mu się coś nie udać. To są normalne rzeczy.
Ale ma pan poczucie, iż nie był to tylko bardzo udany epizod?
Na pewno nie. Iga poniżej pewnego poziomu już w tym roku nie zejdzie. Natomiast czy wszystko będzie wygrywać? Szczerze wątpię. Musi przyjść moment, w którym nagle np. rywalka zagra mecz życia, a Iga będzie miała chwilę tej dekoncentracji. Nie da się całego sezonu być na topie. Nie da się. Jeszcze się taki magik nie urodził.


Pytałam wcześniej, czy dostrzega pan jeszcze inne zmiany w grze Polki, bo Maciej Synówka zwrócił uwagę na jej dojrzałość taktyczną. Że nie atakowała już każdej piłki z myślą o winnerze, tylko czekała na odpowiedni moment.
Nazywam to cierpliwością w ataku.
Też ją pan zauważył?
Faktycznie, Iga zaczęła jej trochę więcej wprowadzać. Nie podejmuje już aż takiego ryzyka jak wcześniej. Ale też trzeba zaznaczyć, iż długo była numerem jeden na świecie właśnie dzięki temu ryzykownemu graniu, bo ona zawsze się w tym doskonale czuła. Ale widać przyszedł moment, w którym przestało to funkcjonować. Nie wiemy, dlaczego tak się stało, ale trzeba było to po prostu zmodyfikować. I myślę, iż teraz zmodyfikowała. Jest troszkę więcej cierpliwości, ale wciąż jest ofensywna. Nie straciła więc całkiem tego podejmowania ryzyka.
Tym bardziej chyba warto tę cierpliwość wprowadzać, iż Polka góruje nad rywalkami wytrzymałością.
Dokładnie. Gdyby była słabsza fizycznie, to by była inna bajka. Ale iż jest doskonale pod tym względem przygotowana, to stać ją na to, by spokojnie prowadzić grę i nie rzucać się na pojedyncze zagrania.
Mówił mi pan kiedyś, iż Świątek powinna bazować na grze instynktownej, bo jest w niej świetna. Ale Fissette ostatnio stwierdził, iż Polka ma teraz plan na każdą piłkę, która leci w jej kierunku. Postawiono więc jednak na ograniczanie tego instynktu?
o ile gra instynktowna przestaje przynosić efekt, to trzeba szukać antidotum. Rozwiązań, które zwykle się sprawdzają w danej sytuacji, ćwiczyć je i sięgać po nie podczas meczu. To są detale, nad którymi się pracuje wtedy, gdy mamy już ukształtowanego zawodnika i gdy nie ma on problemów natury mentalnej. Gdy gra mecze na mniej więcej równym poziomie.


Skoro Świątek wygrała Wimbledon, to teraz jest na prostej drodze do triumfu w Australian Open i skompletowania Karierowego Wielkiego Szlema?
Jak najbardziej. Czemu nie? Myślę, iż wcześniej może zbyt długo była tym numerem jeden i to ją zmęczyło. Paradoksalnie dobrze, iż spadła i to choćby tak niżej. Zeszło z niej to całe ciśnienie. Być może teraz się odblokuje i wszystko wróci na adekwatne tory.
O tym sezonie w wykonaniu Świątek dotychczas mówiło się jako o słabszym. Czy triumf w Wimbledonie sprawia, iż wcześniejsze wyniki zeszły na dalszy plan i cokolwiek się nie wydarzy w kolejnych miesiącach, to ten rok będzie można uznać u niej za udany?
Jak najbardziej. Sam tytuł to sukces, a tu jeszcze dochodzi trawa oraz prestiż turnieju. Odpowiedź więc brzmi "tak". Miejmy nadzieję, iż na tym Iga nie poprzestanie, ale to już jest udany sezon.
Idź do oryginalnego materiału