Tomasz Dziubiński jest pierwszym Polakiem, który zdobył gola w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Dokonał tego niemal dokładnie trzydzieści lat temu, bo 3 marca 1993 roku jako zawodnik belgijskiego FC Brugge. Dziś wspominamy tamto spotkanie ze szkockim Glasgow Rangers, jego pobyt w Belgii, występy w reprezentacji Polski. Czym pochodzący z Radomia "Dziubek" zajmuje się obecnie?
Tomasz Dziubiński wspomina swoje pamiętne występy w Lidze Mistrzów. Fot. Facebook/profil prywatny
Miał pan okazję, jako jeden z pierwszych polskich piłkarzy, zagrać trzydzieści lat temu w nowej Lidze Mistrzów. Do Brugii trafił pan jednak wcześniej, proszę opowiedzieć o kulisach transferu z Wisły Kraków do Belgii?
- Zainteresował się mną najpierw pan Włodzimierz Lubański, były znakomity napastnik reprezentacji Polski, który po zakończeniu piłkarskiej kariery został menedżerem piłkarskim. W czerwcu 1991 roku poinformował mnie, iż do naszego kraju przyjadą wysłannicy belgijskiego klubu, wtedy jeszcze nie wiedziałem jakiego. Zamierzali obejrzeć mnie w meczu ligowym Wisły Kraków z GKS Katowice. Strzeliłem wówczas trzy bramki i dopiero później dowiedziałem się, iż w akcji oglądali mnie przedstawiciele FC Brugge. Rozmowy w sprawie transferu przebiegły szybko. Dwa dni później razem z ówczesnym prezesem Wisły Piotrem Voigtem pojechałem do Belgii, gdzie podpisałem kontrakt.
Trafił pan do silnego europejskiego klubu, różnice między ligą belgijską a polską prawdopodobnie były duże. Jak pan aklimatyzował się w nowej drużynie?
- Największe wrażenie zrobiła na mnie infrastruktura, baza FC Brugge. Klub miał do dyspozycji od szesnastu do 20 boisk treningowych, oprócz stadionu głównego. Nie ma czego porównywać z ówczesnymi warunkami w Polsce bo to było "niebo i ziemia".
Różnica w treningach także była dostrzegalna. Zajęcia były dużo bardziej intensywne niż te, do których przywykłem w Polsce. To dało się zauważyć i odczuć już na samym początku mojego pobytu w Belgii.
Pod względem sportowym także był to dla pana udany okres.
- Już w pierwszym moim sezonie wywalczyliśmy mistrzostwo Belgii. Zagrałem w sumie w 28 meczach ligowych i pucharowych, strzeliłem łącznie siedem bramek. Ludzie w klubie, koledzy z drużyny przyjęli mnie bardzo dobrze, w ogóle panowała tam taka rodzinna atmosfera, aczkolwiek trzeba było też mocno rywalizować o miejsce w wyjściowym składzie. To była dla mnie nowa sytuacja, bo jednak w Wiśle byłem przyzwyczajony do tego, iż jestem pewniakiem. Brugia miała w kadrze 24-26 zawodników, natomiast na mecz ligowy trener mógł wybrać maksymalnie czternastu piłkarzy. Oprócz rezerwowego bramkarza miał więc do dyspozycji tylko dwóch zawodników z pola. W czasie spotkania mógł dokonać dwóch zmian w składzie. Takie były wówczas przepisy w Belgii, więc i to powodowało, iż rywalizacja była duża. Paradoksalnie łatwiej było załapać się do kadry meczowej w europejskich pucharach, bo wtedy liczyła ona osiemnastu piłkarzy. W tamtych czasach obowiązywał jeszcze przepis, iż na boisku mogło wystąpić maksymalnie dwóch graczy spoza Unii Europejskiej, a było nas wtedy kilku - oprócz mnie Nigeryjczyk Daniel Amokachi, Laszlo Disztl z Węgier, Paul Okon z Australii.
W kadrze FC Brugge znajdowało się wielu znakomitych piłkarzy, wtedy najbardziej znany był chyba długoletni reprezentant Belgii Franky van der Elst.
- W tamtym okresie pełnił rolę kapitana drużyny, zapisał swoją chlubną kartę w historii Brugii, natomiast jeszcze większą gwiazdą był legendarny Jan Ceulemans, także znakomity reprezentant Belgii. Kiedy ja przyszedłem do klubu, miał 34 lata, leczył kontuzję kolana i tak się złożyło, iż kończył swoją karierę. Miałem okazję go poznać, ale razem na boisku już nie wystąpiliśmy. Oprócz tej dwójki FC Brugge występowało wielu świetnych piłkarzy, jak choćby ówcześni reprezentanci Belgii Vytal Borkelmans, Lorenzo Staelens, nieco później doszedł do nas Gert Verheyen, a więc zawodnicy topowi w tym kraju.
Historyczny mecz w Lidze Mistrzów rozegrał pan 3 marca 1993 roku przeciwko mistrzowi Szkocji Glasgow Rangers na własnym boisku. Zremisowaliście 1:1, pan zdobył gola w 44 minucie, to trafienie dało wam prowadzenie do przerwy. Powspominajmy więc to spotkanie!
- Wiadomo, iż wyzwaniem był dla mnie każdy mecz w Lidze Mistrzów a już zdobycie w niej gola to szczególna sprawa. Przyznam jednak, iż lepiej wspominam swoje pierwsze spotkanie w Champions League przeciwko CSKA Moskwa (listopad 1992 w Brugii - przyp. autora), które wygraliśmy 1:0. Choć bramki wtedy nie strzeliłem, to zostałem wybrany najlepszym piłkarzem meczu.
Oczywiście, iż tych pojedynków, atmosfery nigdy się nie zapomina. Stadion Jana Breydela mieścił wtedy jeszcze mniej kibiców niż obecnie, maksymalnie 20 tysięcy i tyle chodziło na mecze Ligi Mistrzów. Obiekt został powiększony dopiero przed Mistrzostwami Europy w Belgii i Holandii w 2000 roku. W tamtych rozgrywkach w swojej grupie zajęliśmy trzecie miejsce, za francuskim Olympique Marsylia i Rangersami, wyprzedziliśmy CSKA. To była też inna Liga Mistrzów niż obecnie. Grały w niej tylko najlepsze zespoły z danego kraju, najpierw trzeba było przejść kilka szczebli kwalifikacji, aby wreszcie zakwalifikować się do najlepszej ósemki, absolutnej europejskiej elity. Tę dzielono na dwie grupy po cztery zespoły, zwycięzcy walczyli w wielkim finale.
Bramka Tomasza Dziubińskiego dla FC Brugge w meczu Ligi Mistrzów z Glasgow
Rangers (3 marca 1993 rok, Brugia).
Udane spotkania w Lidze Mistrzów oraz belgijskiej ekstraklasie sprawiły, iż w kwietniu 1993 roku dostał pan powołanie do reprezentacji Polski na towarzyski mecz z Finlandią w rodzinnym Radomiu. Nie do końca okazał się dla pana szczęśliwy...
- Powiedziałbym, iż to było udane spotkanie. Wygraliśmy 2:1, dwa gole zdobył Marek Leśniak, pierwszego po moim podaniu. Nie był to dla mnie debiut, ponieważ po raz pierwszy w reprezentacji zagrałem dwa lata wcześniej, towarzysko przeciwko Irlandii Północnej (Polska zwyciężyła 3:1 - przyp. autora). Cały minus dla mnie podczas pojedynku z Finami polegał na tym, iż miałem dwie znakomite okazje do strzelenia bramki, nie wykorzystałem żadnej... To nie były choćby stuprocentowe, ale 200-procentowe sytuacje, ale fiński bramkarz interweniował intuicyjnie i szczęśliwie.
Wtedy nie miałem farta. Sam ówczesny asystent selekcjonera Andrzeja Strejlaua Leszek Ćmikiewicz powiedział mi: "Dziubek", gdybyś wykorzystał choć jedną z tych okazji, na pewno dostałbyś powołanie na następny mecz eliminacji do Mistrzostw Świata przeciwko San Marino". To jedno zdanie, a mówi wiele.
Cóż, stało się inaczej, nie dostałem już kolejnego powołania do reprezentacji kraju. Mówi się trudno i trzeba z tym żyć, nie rozpamiętywać tematu po latach.
Warto natomiast wspomnieć to spotkanie choćby dla atmosfery, jaka wtedy panowała w Radomiu. Nie był to wprawdzie pierwszy mecz reprezentacji w tym mieście, dwa lata wcześniej podejmowała tu Walię (padł remis 0:0), ale jednak zainteresowanie bardzo duże i pan zagrał u siebie!
- To dało się odczuć. Mecz z Finami odbył się na starym stadionie Radomiaka (przy ulicy Struga, dziś trwa tam budowa nowego obiektu - przyp. autora). Co tu mówić, zainteresowanie piłką w Radomiu było bardzo duże, w okresie 1984-85, kiedy Radomiak po raz pierwszy awansował do ówczesnej pierwszej ligi (odpowiedniczka dzisiejszej ekstraklasy - przyp. autora) chętnych do oglądania spotkań było tylu, iż jeżeli ktoś nie miał miejsca na trybunach, to wdrapywał się na drzewa. Sam miałem wtedy szesnaście lat i dobrze to pamiętam. Mecz z Finami w Radomiu sprawił, iż duże było też zainteresowanie moją osobą, rozdawałem autografy kibicom. Cóż, szkoda, iż wtedy zabrakło tej kropki nad "i", ale taki jest sport.
W FC Brugge spędził pan jeszcze rok, dlaczego rozstał się pan z tym klubem.
- Kontrakt miałem istotny do 1994 roku. Po sezonie 1992-93 trener Hugo Broos powiedział mi, iż zmienia system gry w ofensywie i ściąga do drużyny Rene Eijkelkampa, rosłego Holendra, który miał ponad 190 centymetrów wzrostu. Dał mi sygnał, iż będę miał małe szanse gry w wyjściowym składzie. Po rozmowie z Włodzimierzem Lubańskim stwierdziłem jednak, iż zostanę w Brugii i powalczę o swoją szansę.
Akurat w lipcu 1993 roku urodził mi się syn Adrian, starsza córka miała dwa lata. To nie był odpowiedni czas do przeprowadzki. Choć miałem propozycje z innych klubów, w tym holenderskich czy niemieckich, zdecydowałem, iż wypełnię kontrakt do końca. Faktycznie, tak jak mówił mu Broos, w tym sezonie nie dostawałem wielu szans gry w pierwszym składzie, więcej czasu spędzałem w rezerwach klubu. Interesowały się mną też inne zespoły belgijskie. Wiosną 1994 roku podczas meczu rezerw z Antwerpią doznałem poważnej kontuzji więzadeł krzyżowych. Klub przedłużył ze mną umowę na kolejny rok, choć już nie na takich samych warunkach. Nie zostawili mnie jednak samemu sobie, przechodziłem rehabilitację, gdy doszedłem do zdrowia, przeniosłem się do belgijskiego RWD Molenbeek. Kontuzja więzadeł to poważna sprawa, potem przytrafiały mi się też inne dolegliwości, musiałem też "zrzucać" nadmierną wagę. Nie wszystko potoczyło się tak, jakbym sobie tego życzył.
Po zakończeniu kariery i powrocie do kraju, w rodzinne strony, pozostał pan natomiast przy futbolu, choć wiadomo, iż w innej roli. Jest pan między innymi sędzią piłkarskim.
- To moje sędziowanie nazwałbym już takim symbolicznym. Wiadomo, wiek już nie ten (śmiech), jeżeli prowadzę jakieś spotkania, to głównie drużyn dziecięcych i młodzieżowych lub jako liniowy od czasu do czasu w A- czy B-klasie. Lubię to robić, sędziować zacząłem zresztą już w 1998 roku. Jeszcze w lipcu ubiegłego roku trenowałem równocześnie seniorów Jodły Jedlnia-Letnisko w radomskiej okręgówce i dzieci w ramach Stowarzyszenia Jedlnia Dzieciom, ale musiałem zrezygnować z prowadzenia młodszych grup wiekowych ze względu na nadmiar pracy. Z seniorami Jodły pracuję od ośmiu lat. Od szesnastu organizowałem turnieje piłkarskie w Głuchołazach nieopodal granicy z Czechami.
Ostatnio podpisałem umowę z hotelem Rado Resort z Woli Chorzelowskiej koło Mielca, będziemy organizować cykl turniejów, najbliższy to Azoty Cup dla około 400 dzieci. Moja firma organizuje takie rozgrywki, ale również obozy w różnych ośrodkach w Polsce.
Ma pan kontakt z dawnymi kolegami z klubów w Polsce czy Belgii?
- Kontakty z czasów belgijskich już się urwały, natomiast w kraju czasem porozmawiam z Darkiem Marcem, obecnym trenerem Wieczystej Kraków czy Marcinem Jałochą, z oboma występowałem przed laty w Wiśle. Mam dużo różnych, bieżących zajęć i na nich głównie się teraz skupiam. Wolny czas spędzam często z dwójką wnucząt.
Porozmawiajmy jeszcze o naszej obecnej reprezentacji. Po mundialu w Katarze na zespół spadła krytyka za brzydki, defensywny styl gry, teraz pod wodzą nowego selekcjonera Fernando Santosa powalczymy o awans do Euro 2024. Jak pan ocenia obecną kadrę?
- Co do Kataru - wszyscy krytykowali styl, natomiast ja już przed turniejem przewidywałem, iż nasza reprezentacja będzie grała właśnie w ten sposób. Mając do dyspozycji takich a nie innych piłkarzy nie mogliśmy tak naprawdę obrać innego. Wiadomo było, iż będziemy skupiać się na defensywie i szukać szansy w szybkich atakach i za cel obieramy wyjście z grupy na mundialu po raz pierwszy od 36 lat. Na reprezentację spadła krytyka za styl, natomiast trzeba sobie powiedzieć jasno, iż nie jesteśmy dziś zespołem, który kreuje jakąś dużą ilość sytuacji pod bramką rywala, czy będzie prowadził grę w ataku pozycyjnym w starciach z europejskimi czy światowymi tuzami jak Argentyna, Anglia czy np. Hiszpania. Raczej skupiamy się na defensywie i czekamy, iż może uda się coś strzelić z kontry. Dziś na bardziej otwartą grę możemy pozwolić sobie na przykład przeciwko Czechom. Piotr Zieliński, który w mundialu nie trafił z formą, w Napoli gra piłkę kombinacyjną, jego zespół radzi sobie w ataku pozycyjnym. W reprezentacji jest inaczej, bo lepiej wyszkoleni technicznie rywale spychają nas do defensywy i trudno spodziewać się czegoś innego.
Dziękuję za rozmowę.
PIOTR STAŃCZAK
Tomasz Dziubiński (rocznik 1968) jest wychowankiem Broni Radom. Był napastnikiem. Występował także w polskiej ekstraklasie w Wiśle Kraków. Grał w zagranicznych klubach - w belgijskich: FC Brugge, RDW Molenbeek oraz Verbroedering Geel a także francuskim Le Mans FC 72. Piłkarską karierę zakończył w wieku 31 lat w Mazowszu Grójec. Był sędzią piłkarskim oraz trenerem, prowadził Iłżankę Kazanów, Broń Radom, w tej chwili Jodłę Jedlnia-Letnisko. Organizuje turnieje i obozy sportowe dla dzieci.
Skrót meczu Polska - Finlandia (2:1) 13 kwietnia 1993 roku w Radomiu.
Dziubiński oraz... Pisz
Tomasz Dziubiński jest pierwszym Polakiem, który zdobył gola w Lidze Mistrzów, w jej pierwszym sezonie 1992-93. Z kolei pierwszym naszym rodakiem, który w fazie grupowej Champions League strzelił bramkę dla polskiej drużyny, był kapitan Legii Warszawa Leszek Pisz. Dokonał tego we wrześniu 1995 roku, w meczu "wojskowych" z norweskim Rosenborgiem Trondheim w Warszawie (3:1).
POLECAM:
- 30 lat po meczu Polska - Litwa w Brzeszczach. Walka ze śniegiem i jedyny gol "Świra"
- Roman Kosecki o meczu Hiszpania - Polska: Zubizaretta mówił "Kosa, zejdź mi z oczu"!
- Jacek Cyzio, były piłkarz Legii wspomina mecze z Sampdorią i Manchesterem. "Blizny na udzie po Genui oraz gratulacje od Alexa Fergusona"
- Jacek Dembiński wspomina mecz Widzewa Łódź z Borussią w Lidze Mistrzów: to były szalone minuty
- Jerzy Podbrożny: po meczu Legii z Blackburn w Lidze Mistrzów czułem się "zajechany"