"Szkodnik" to najłagodniejsze określenie wobec Javiera Tebasa, jakim w mediach społecznościowych szafują polscy kibice hiszpańskich klubów. Gorzkich słów nie szczędzą mu nie tylko fani, ale również eksperci. Tomasz Ćwiąkała, najwybitniejszy z nich, jeżeli chodzi o ligę hiszpańską, krytykuje Tebasa często i chętnie. "Tebas dojeżdża LaLige do tego stopnia, iż Ekstraklasa zaczęła z tego bezpośrednio korzystać" - napisał niedawno komentator Canal+ na portalu X.
REKLAMA
Zobacz wideo
Tebas "załatwił" Legii dwa wielkie transfery
Chodziło wtedy o Kamila Piątkowskiego. Polak miał - jak zdradził jego agent - propozycję z Getafe, ale ostatecznie wylądował w Legii, bo nie było wiadomo, czy hiszpański klub będzie mógł rejestrować nowych piłkarzy. Podobna historia miała się wydarzyć z Kacprem Urbańskim, który wybrał Legię zamiast Majorki. "Wysłać Tebasowi laurkę i dobry, polski cydr. Chłop wykonuje dla Ekstraklasy niesamowitą pracę" - napisał wtedy Tomasz Buczko z Eurosportu.
I właśnie za ten problem z zatwierdzaniem piłkarzy do gry najwięcej krytyki zbiera Tebas. Cały świat obiegły informacje, iż tuż przed startem sezonu kluby z La Ligi nie mogły zatwierdzić przeszło stu nowych zawodników, bo nie pozwalały na to przepisy wprowadzone przez Tebasa.
Istotnie, w Hiszpanii reguły tzw. finansowego fair play są bardzo surowe. Klub nie może zarejestrować nowego zawodnika, jeżeli nie ma na tyle wysokich przychodów, by wywiązywać się ze swoich zobowiązań finansowych. Jak wyjaśnił Tebas w wywiadzie dla portalu The Athletic dwa lata temu: drastyczne reguły zostały wprowadzone, aby ratować kluby, a nie je upokarzać. Gdy w 2013 roku szef La Ligi rozpoczynał swoje urzędowanie, połowa drużyn w pierwszej i drugiej lidze była w stanie upadłości, bo nie mogły regulować na bieżąco swoich długów. - Nie płaciły podatków, nie płaciły piłkarzom ani swoim dostawcom. To był wstyd dla klubów i fanów. Teraz La Liga jest stabilna finansowo - kluby wydają w pensjach tylko tyle, ile mogą uzyskać w przychodach - tłumaczył Tebas.
I dodał, iż właśnie z tego jest najbardziej dumny: iż liga hiszpańska przestała się zadłużać i stała się stabilna.
"To był dramat" - przyszedł Tebas i naprawił
W tym roku The Athletic postanowił zapytać o surowe reformy Tebasa najbardziej zainteresowanych, czyli hiszpańskie kluby. I obraz, jaki wyłania się z tej krótkiej ankiety, jest zgoła inny, niż mają polscy kibice. Kluby są zgodne: reforma, która ograniczyła wydatki klubów do poziomu ich przychodów, była konieczna. - Po doświadczeniach ery "chaosu gospodarczego" i zawirowań, jakie nadmierne zadłużenie spowodowało w niektórych klubach, nie ma wątpliwości, iż jesteśmy dziś w nieskończenie lepszej sytuacji niż wtedy - mówi cytowany anonimowo działacz Elche. Przedstawiciel Osasuny o regułach Tebasa mówi natomiast tak: "Są złem koniecznym. Piłka nożna potrzebuje zasad, ponieważ doświadczenie pokazuje, iż bez nich kluby wpadają w niekontrolowany wyścig, w którym rynek rośnie, pensje szybują w górę, a kluby odnotowują straty, które zagrażają ich wypłacalności".
Działacz, którego autorzy raportu określają mianem osoby "wysoko postawionej w jednym z największych hiszpańskich klubów", powiedział z kolei: "Dwanaście lat temu, kiedy przyszedł Tebas, kluby kupowały zawodników, za których nie płaciły i miały długi, których nie spłacały. To był dramat. Kontrola ekonomiczna La Liga zapewniła branży zrównoważony rozwój: płacisz tyle, na ile cię stać. Sami ustalamy zasady, ponieważ są one uzgadniane przez wszystkie kluby".
W samej Hiszpanii działania Tebasa nie są więc tak źle oceniane, jak w Polsce. Owszem, surowe regulacje finansowe mają negatywne skutki dla hiszpańskich klubów, jeżeli chodzi o rynek transferowy i na to też zwracają uwagę autorzy The Athletic. Trzech beniaminków Premier League wydało na letnie transfery ponad 300 mln euro, a cała liga hiszpańska - 551 mln. Między całą ligą angielską, a La Ligą zieje już pod tym względem ogromna przepaść. Anglicy wydali na transfery 3,1 mld euro, czyli ponad 5,5 razy więcej niż Hiszpanie.
Premier League też będzie musiała iść drogą Hiszpanii
Niewykluczone jednak, iż to już ostatni taki sezon, gdy różnica jest tak wielka. W Anglii też zauważyli, iż gigantyczne wydatki klubów nie mają pokrycia w dochodach. W ostatnich dniach ukazał się raport na temat kondycji finansowej angielskich klubów w czterech najwyższych ligach. Dane są porażające. Połowa klubów jest technicznie niewypłacalna; tylko jeden na pięć nie przynosi strat; tylko jeden na jedenaście ma wystarczającą ilość gotówki, by regulować swoje zobowiązania przez trzy miesiące.
Twórcy raportu mieli zbadać, czy angielskie kluby są gotowe na wprowadzenie zasad tzw. Niezależnego Regulatora Piłkarskiego, który w tym sezonie rozpoczyna swoją działalność na Wyspach. Na razie tylko cztery z 92 klubów spełniają kryteria. Reszta będzie musiała się dostosować, co oznacza drastyczne cięcie wydatków m.in. na transfery.
W całej dyskusji o finansowych regulacjach w La Lidze widzimy jednak tylko czubek góry lodowej, czyli kłopoty, jakie miała Barcelona w tym roku z rejestracją Wojciecha Szczęsnego, czy trzy lata temu Roberta Lewandowskiego. Liga hiszpańska nie jest w stanie rywalizować z angielską przede wszystkim z powodów makroekonomicznych. Londyn jest centrum finansowym Europy, a brytyjska gospodarka jest dużo większa niż hiszpańska. Zamożność angielskich kibiców jest większa niż hiszpańskich. Stać ich na droższe bilety i wysoki abonament telewizyjny. Pokazująca Premier League platforma Sky ma ponad 10 mln subskrybentów na Wyspach. Nie wszyscy co prawda mają wykupiony pakiet sportowy, ale ogólnie rzecz biorąc, widzów płacących za oglądanie krajowej ligi jest na Wyspach z grubsza dwa razy więcej niż w Hiszpanii.
W dodatku Premier League jest o wiele popularniejsza niż La Liga poza granicami swojej ojczyzny. Widać to po wpływach z praw do transmisji telewizyjnych. Anglicy mają umowy na 4,5 mld euro rocznie, a Hiszpanie na 2 mld i jeszcze dzielą tę sumę na kluby z dwóch najwyższych lig, a nie na jedną jak na Wyspach. Poza tym ok. 160 mln dolarów bierze z tej sumy fundusz inwestycyjny CVC, który trzy lata temu zainwestował w hiszpańskie kluby 2,7 mld euro, w zamian za procent od przychodów z praw telewizyjnych przez 50 lat. Real Madryt, FC Barcelona i Athletic Bilbao nie przystąpiły do tej umowy.