"Wspólną decyzją wszystkich grup kibicowskich zawieszamy doping i oprawy na domowych meczach Legii Warszawa. Nie będziemy jak na razie również na te mecze przychodzić. Nie godzimy się na kolejny sezon dziadostwa i przeciętniactwa" - poinformowali w kilkanaście dni temu najbardziej zagorzali kibice Legii za pośrednictwem kont w mediach społecznościowych grupy ultras "Nieznani Sprawcy".
REKLAMA
Zobacz wideo Legia poznała rywala w pucharach. "Przez wojnę obawiałbym się dotarcia na miejsce"
Pierwszy mecz w trakcie protestu odbył się w czwartek, kiedy Legia podejmowała Aktobe w pierwszym meczu I rundy kwalifikacji Ligi Europy. Meczu słabym i smutnym z powodu kiepskiej atmosfery. Na trybunach pojawiło się raptem 12239 kibiców, co było najniższą frekwencją na stadionie przy Łazienkowskiej od ponad trzech lat.
Ale frekwencja to jedno, a atmosfera drugie. Chociaż na początku meczu kibice na trybunie wschodniej próbowali dopingować legionistów, to ich zapał gwałtownie minął. Niedługo później z trybun płynęły szydercze śmiechy i pojedyncze bluzgi. Atmosfera na stadionie przy Łazienkowskiej w niczym nie przypominała tej, o której przy okazji meczów w pucharach rozpisywały się media w całej Europie. Momentami było tak cicho, iż na stadionie słychać było jedynie grupę kibiców z Kazachstanu. Mecz z Aktobe był dowodem na to, iż bez kibiców sezon 2025/26 będzie dla Legii jeszcze trudniejszy.
Decyzja najbardziej fanatycznej części kibiców Legii to kolejny cios dla klubu na starcie nowego sezonu. Sezonu, który zapowiada się na najtrudniejszy od lat. Protest to przede wszystkim sprzeciw wobec działań Dariusza Mioduskiego. A jak pokazał ostatni taki bojkot fanów, może on oznaczać choćby początek końca właściciela Legii w klubie.
"Miałeś chamie złoty róg"
Marzec 2017 r., czyli moment, w którym Mioduski przejął pełnię władzy w Legii, odkupując udziały należące do Bogusława Leśnodorskiego i Madzieja Wandzla, miał być nowym etapem w historii klubu. Mioduskiemu nie podobała się ryzykowna polityka współwłaścicieli, Legię chciał budować na trwałych fundamentach i długofalowej wizji rozwoju. Zwłaszcza iż chwilę wcześniej drużyna prowadzona najpierw przez Besnika Hasiego, a później Jacka Magierę grała w Lidze Mistrzów.
Dziś już wiadomo, iż były to tylko puste słowa, a Legia, zamiast się rozwijać, pogrąża się w coraz większym kryzysie sportowym i finansowym. Ostatnie mistrzostwo Polski warszawiacy zdobyli cztery lata temu, a w każdym kolejnym sezonie ich budżet jest spięty na trytytki i zależy przede wszystkim od awansu do fazy grupowej europejskich pucharów.
Stopniowe osłabianie drużyny i zaniżanie jej poziomu sportowego budziło coraz większą złość kibiców, którzy w ostatniej dekadzie przyzwyczaili się do regularnych sukcesów. Frustracja urosła do tego stopnia, iż fani dawali jej upust na trybunach. W lutym 2022 r., kiedy drużyna była po jednej z najgorszych rund w historii klubu i drżała o utrzymanie w ekstraklasie, kibice przygotowali oprawę uderzającą w Mioduskiego.
"Miałeś chamie złoty róg, skończ nam k***a niszczyć klub" - taki transparent pojawił się na "Żylecie". Później pojawił się na niej też wizerunek Mioduskiego, którego kibice ubrani w czarne koszulki z napisem "Mioduski won" nazwali "oszustem z Silvera".
Kiedy latem 2022 r. funkcję dyrektora sportowego objął Jacek Zieliński, a klub ogłosił rewolucję, kibice dali mu kredyt zaufania. Zwłaszcza iż w pierwszym sezonie drużyna Kosty Runjaicia zdobyła Puchar Polski. W kolejnym Legia miała postawić krok naprzód i odzyskać mistrzostwo Polski, ale zamiast tego była sprzedaż ważnych zawodników - Bartosza Slisza i Ernesta Muciego - i rozpaczliwe ratowanie europejskich pucharów poprzez zwolnienie Runjaicia i zatrudnienie Goncalo Feio.
Chociaż misja się powiodła, to kibice znów wysłali ostrzeżenie. "Warszawa zasługuje na więcej" - taki transparent pojawił się na "Żylecie" przed ostatnim meczem sezonu 2023/24 z Zagłębiem Lubin. Jeszcze przed nim w mediach społecznościowych pojawił się ostry wpis.
"Mamy budowaną latami markę, historię, kosmiczny potencjał, pełny stadion i całkiem niezłą atmosferę na nim. Wydaje się, iż warunki są, aby powalczyć o więcej, ale znowu się nie udało. Znowu przegraliśmy sezon. Inaczej tego nie da się nazwać. (...) jeżeli klub nie zacznie wreszcie działać, rozliczać winnych obecnego stanu rzeczy, zamiast ciągle mamić nas plotkami, jakimiś abstrakcyjnymi statystykami o ilości autów wyrzucanych lewą ręką, w których przewodzimy itp., to podejmiemy stosowne kroki. Nie chcielibyśmy, aby miało to miejsce. Nie chcemy konfliktu z zarządem dla zasady. Chcemy wielkiej Legii i stosunków z klubem, które są zdrowe. (...) Głęboko liczymy na to, iż się obudzicie i razem znowu będziemy jechać po swoje. To bezwzględnie ostatnia szansa" - pisali fani.
Kibice powiedzieli dość
I rok później ponownie mogli napisać: znowu się nie udało. Mimo iż drużyna Feio zdobyła Puchar Polski i dotarła aż do ćwierćfinału Ligi Konferencji, to w ligowej tabeli zajęła dopiero piąte miejsce z aż 16 punktami straty do Lecha Poznań. Co więcej, do sportowego przeciętniactwa doszły problemy organizacyjne.
Mimo iż pod koniec zeszłego roku Zieliński przestał pełnić funkcję dyrektora sportowego, to nowego klub zatrudnił dopiero trzy miesiące później. W ostatniej chwili Legia zatrudniła też trenera - Edwarda Iordanescu - który zastąpił na stanowisku Feio. O odpowiednim przygotowaniu na zbliżający się sezon nie mogło być mowy.
"Jesteśmy zdegustowani i zgodnie z zapowiedzią informujemy i namawiamy - nie kupujcie karnetów. Nie finansujmy dziadostwa. Dość już życia ciągłą nadzieją w imię miłości do Legii, iż dajemy szansę i teraz to już będzie lepiej. Nie bądźmy głupi" - zaapelowali "Nieznani Sprawcy" na początku czerwca. Reakcja klubu na ten apel pojawiła się dopiero w trakcie oficjalnej prezentacji Iordanescu, kiedy mogliśmy zadać pytanie wiceprezesowi Legii Marcinowi Herrze.
- Zawsze dziękujemy naszym kibicom. Niezależnie czy wygrywamy, czy przegrywamy, będziemy dbali o to, by nasza oferta była na najwyższym poziomie. Chcemy połączyć ofertę pozameczową z najlepszymi wynikami na boisku w ekstraklasie. Od końca czerwca będziemy z pokorą zapraszać wszystkie osoby do tego, by dopingowały Legię, były z nią w okresie 2025/26, który wprowadzi nas w 110-lecie - kluczył Herra. A konkretów ze strony pionu sportowego brakowało.
Jak na razie Legia sprowadziła jedynie Petara Stojanovicia, który do drużyny dołączył dopiero po zakończeniu letniego obozu w Austrii. Iordanescu musi budować Legię na zawodnikach, którzy nie dali rady w poprzednim sezonie. Na największe wzmocnienie wygląda Migouel Alfarela, który ostatnie pół roku spędził na wypożyczeniu w greckiej Kallithei. Dla kibiców to było już zbyt wiele i na tydzień przed rozpoczęciem nowego sezonu zapowiedzieli protest.
Legia może zapomnieć o kompletach na trybunach
Chociaż w swoim komunikacie "Nieznani Sprawcy" zaznaczyli, iż protest nie jest wymierzony w piłkarzy, to brak dopingu na stadionie przy Łazienkowskiej na pewno nie pomoże drużynie Iordanescu. Brak kibiców to jednak bardzo duży problem dla klubu i Mioduskiego.
Oczywiście nie jest tak, iż słowa najbardziej zagorzałych fanów sprawią, iż na stadionie nikt się nie pojawi. W czwartek klub informował, iż sprzedał 4,5 tys. karnetów na najbliższy sezon. 3 tys. zostało jednak w sprzedaży, a wciąż nie wiadomo, jak sprzedawać się będą subskrypcje oraz bilety na pojedyncze spotkania.
Jedno jest pewne: o kompletach publiczności, które w ostatnich latach były na Legii codziennością, przynajmniej na razie klub może zapomnieć. A przeciętna drużyna na pewno nie będzie zachęcała kibiców z innych trybun, by pojawiać się przy Łazienkowskiej.
Protest zapowiedziany przez najbardziej zagorzałych kibiców przypomniał to, co działo się na Legii za rządów ITI, czyli poprzedniego właściciela klubu. Z nim i z ówczesnymi władzami klubu fani walczyli niemal przez całą jego kadencję. Po burzliwych latach niezgody wszystko skończyło się sprzedażą Legii, co nie najlepiej wróży Mioduskiemu.
Mimo iż w kwietniu 2004 r. ITI pod przewodnictwem Mariusza Waltera i Jana Wejherta witane było przy Łazienkowskiej z wielką euforią i nadziejami, to fani gwałtownie zwrócili się przeciwko nowym właścicielom. Wtedy nie chodziło jednak o kwestie sportowe, a podejście do kibiców.
Nowi właściciele chcieli pozbyć się z trybun najbardziej zagorzałych, sprawiających wieczne problemy fanów. ITI chciało trybun jak na Zachodzie, gdzie kibic obok oklaskiwania drużyny zostawi na stadionie sporo pieniędzy. W polskich warunkach to nie miało prawa się udać. Kibicom bardzo nie spodobała się też zmiana herbu, do której doszło po zaledwie roku rządów ITI.
Konflikt zaostrzył się w 2007 r., kiedy po rozróbie w Wilnie Legia została wykluczona na dwa lata z europejskich pucharów. Klub zapowiedział walkę z chuliganami, która dotknęła też jednak innych kibiców. Zbiorowa odpowiedzialność i brak porozumienia w kluczowych kwestiach między stronami sprawiły, iż protest kibiców trwał blisko trzy lata. Strony dogadały się dopiero w 2010 r. tuż przed otwarciem nowego stadionu.
To początek końca Mioduskiego?
Zgoda nie trwała jednak długo, bo już kilka miesięcy później kibice Legii rozpoczęli kolejny protest. Tym razem uznali, iż klub - zabraniając opraw i flag na stadionie - złamał wcześniejsze ustalenia. Ponadto fani zarzucali właścicielom komercjalizację klubu i ignorowanie jego historii oraz tożsamości. Mimo to kibice pojawiali się na stadionie, jednak zorganizowanego dopingu przy Łazienkowskiej nie było.
Napięcie między stronami rosło z miesiąca na miesiąc, a żadna z nich nie chciała odpuścić. Mimo coraz gorszej atmosfery wokół klubu Walter, który po śmierci Wejherta zarządzał klubem, zapowiadał, iż Legii nie sprzeda. Szef ITI za punkt honoru postawił sobie zwycięstwo z niesfornymi kibicami i wyprowadzenie klubu na prostą.
W październiku 2012 r. fani wydali choćby własny biuletyn, w którym wymienili oczekiwania wobec zarządu Legii. Kibice chcieli zakończenia wyprzedawania drużyny, wyjaśnienia sytuacji zadłużenia klubu wobec ITI, cofnięcia zakazu opraw, flag i zakazów stadionowych "wydanych za nieadekwatne do tych restrykcji zachowania" czy wykorzystania ogromnego potencjału miasta.
Konflikt załagodził dopiero Leśnodorski, który w 2012 r. został prezesem Legii, a niedługo później - wraz z Mioduskim - też jej współwłaścicielem. Konflikt, który przez lata drążył klub i nie pozwalał mu się rozwijać mimo potencjału, sprawił, iż ITI w końcu sprzedało Legię.
Czy musiało tak być? Niekoniecznie, jednak dalsze tkwienie w tamtym układzie nie miało sensu. Władze Legii, które w żaden sposób nie mogły same dojść do porozumienia z kibicami, doszły do wniosku, iż bez nich klub nie zrobi kroku naprzód, a pomysł wymiany publiczności przy Łazienkowskiej okazał się jedynie mrzonką i życzeniowym myśleniem.
Właściciele Legii nie potrafili poukładać klubu, przez co stracili w oczach opinii publicznej. To z kolei odbiło się na atrakcyjności komercyjnej Legii, która nie potrafiła przyciągać sponsorów i inwestorów. Presja społeczna stała się tak duża, iż w klubie musiało dojść do zmian właścicielskich.
Czy tym razem będzie tak samo? Na razie Mioduski - tak samo jak kiedyś Walter i Wejhert - zarzeka się, iż Legia to projekt jego życia i nie ma zamiaru sprzedawać klubu. I nikt nie będzie od niego tego oczekiwał, jeżeli w końcu znajdzie drogę do wyprowadzenia jej na prostą. W końcu, bo samodzielne rządy Mioduskiego realizowane są już ponad osiem lat, a wspomniana droga wydaje się być coraz bardziej kręta.
I na razie nic nie wskazuje na to, by sytuacja Legii miała się bardzo poprawić. A kolejnego ostrzeżenia już nie będzie, kibice pokazali już Mioduskiemu co najmniej żółtą kartkę. Pytanie, jak długo trwać będzie pauza i czy po niej będzie jeszcze na czym budować.
Legia Warszawa i Lech Poznań zmierzą się w meczu o Superpuchar Polski w niedzielę 13 lipca. Spotkanie wystartuje o godzinie 18:00. Zapraszamy do śledzenia relacji tekstowej i wyniku na Sport.pl oraz w aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE.