To jeszcze nie koniec. Kara dla Igi Świątek może być inna. "To się zdarzało"

2 tygodni temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Aleksandra Szmigiel


- Trzeba być tu ostrożnym, bo można wylać dziecko z kąpielą - mówi Sport.pl szef POLADA Michał Rynkowski, komentując jeden z apeli o zmianę w przepisach po sprawie Igi Świątek i ostrzegając przed oszustami. Dodaje, iż potrzebne jest tu bardzo indywidualne podejście. Wykryta u polskiej tenisistki trimetazydyna może być traktowana podobnie jak substancje do tuczenia bydła.
Od tygodnia telefon Michała Rynkowskiego, dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej, jest rozgrzany do czerwoności. W ubiegły czwartek Rynkowski opowiadał o tym, jakie zastosowanie ma trimetazydyna, której śladową ilość wykryto u Igi Świątek. A potem tłumaczył szczegóły sprawy Polki, która udowodniła, iż źródłem zakazanej przez WADA substancji był zanieczyszczony lek. Jak zaznaczył teraz w rozmowie ze Sport.pl, kierowana przez niego organizacja z takim przypadkiem jeszcze nie miała do czynienia. Pytamy go też m.in. o sięganie po preparaty spoza zalecanej tenisistom "białej listy", znaczenie pominięcia w protokole podczas kontroli antydopingowej stosowanych leków i suplementów oraz możliwą apelację WADA.


REKLAMA


Zobacz wideo Zamieszanie wokół Igi Świątek. "To zostało bardzo dziwnie zakomunikowane"


Agnieszka Niedziałek: Lek przyjęty przez Igę Świątek nie znajdował się na "białej liście", która zawiera rekomendacje dotyczące bezpiecznych produktów leczniczych, a do której dostęp mają tenisiści. Jak duże znaczenie ma to przy pozytywnym wyniku testu na doping, gdy źródłem zakazanej substancji jest właśnie zanieczyszczony lek?
Michał Rynkowski: Z informacji przekazanych tu przez samą zawodniczkę wynika, iż stosowała ten preparat od bardzo długiego czasu, więc nie budził jej wątpliwości pod kątem tego, czy może zawierać substancje zabronione. Natomiast oczywiście, tenisiści są zachęcani do korzystania z preparatów z tej listy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by stosowali inne, ale na pewno w przypadku rozpoznawania potencjalnej sprawy dopingowej stosowanie tych z "białej listy" działa wyłącznie na ich korzyść.
Czy w innych sportach też opracowano takie listy?
- Nie kojarzę takiego przypadku. Istnieje lista Australijskiego Instytutu Sportu, ale nie zawiera ona konkretnych preparatów. To raczej zbiór grup środków, które mogą być stosowane.
Świątek w formularzu wypełnianym podczas badania antydopingowego nie wymieniła akurat melatoniny, która okazała się zanieczyszczona. Tłumaczyła potem, iż nie było jej na liście, z której przepisywała stosowane leki suplementy, a zapomniała o dopisaniu jej z powodu zmęczenia. Wyjaśnienie to zaakceptowano. Z czym się może wiązać takie pominięcie?
- Zawsze przypominamy zawodnikom, by podczas kontroli deklarowali w protokole wszystkie przyjmowane w ostatnim czasie preparaty. By w razie wątpliwości nie było później niedomówień czy konieczności dodatkowej weryfikacji. Zdecydowanie łatwiej jest więc, o ile podczas kontroli zadeklarowano wszystko. Nie trzeba już potem udowadniać przyjęcia danego leku czy suplementu.


Każdy przypadek jest inny, ale gdy rozmawialiśmy o Janniku Sinnerze, to mówił pan, iż sprawie Włocha najbliżej chyba do tej z udziałem polskiej kajakarki Doroty Borowskiej. Do czyjej sprawy można byłoby porównać tę z udziałem Igi Świątek?
- Rzadko zdarzają się w ogóle takie przypadki, by źródłem zabronionej substancji był zanieczyszczony produkt leczniczy. zwykle są nim suplementy diety - czyli preparaty, które z założenia są obarczone większym ryzykiem potencjalnego zanieczyszczenia lub po prostu mające w składzie substancje zabronione. Przynajmniej jeżeli chodzi o postępowania POLADA, to nie kojarzę w ogóle przypadku, by udowodniono, iż źródłem jest zanieczyszczony lek. Co innego, jeżeli lek ma po prostu w składzie zabronioną substancję.


Zanieczyszczenie leku to w skali światowej sytuacja rzadka, bardzo rzadka czy może wręcz niemal niezdarzająca się?
- Bardzo rzadka. Patrząc przez pryzmat wyników, w zeszłym roku na prawie 2,5 tys. próbek pobranych przez POLADA odnotowaliśmy nieco ponad 20 przypadków naruszeń przepisów antydopingowych. Samych przypadków dopingu mamy stosunkowo niedużo, a tych rzeczywiście związanych z nieświadomym zastosowaniem go jest naprawdę niewiele.
Zarówno w przypadku Sinnera, jak i Świątek chodzi o śladową ilość zakazanej substancji, której wykrycie jest zasługą rozwoju technologii i czułości aparatury używanej w laboratoriach. Pojawiają się głosy ekspertów, iż może trzeba pomyśleć o wyznaczeniu stężenia, od którego powinno się zacząć rozpatrywać wynik testu jako naruszenie przepisów antydopingowych. Zgadza się pan z tym?
- Musimy bazować na dostępnych faktach. o ile wykryto choćby śladową ilość zakazanej substancji, to jest to traktowane jako wynik pozytywny i skutkujący zwykle - bo to zależy od okoliczności - stwierdzeniem naruszenia przepisów antydopingowych. WADA nie ukrywa, iż świat sportu i antydopingu stoją przed wyzwaniem w postaci adekwatnego podejścia do regulowania wykrywania niektórych substancji zabronionych, które potencjalnie mogą być wynikiem zanieczyszczenia różnego rodzaju produktów. W przypadku trimetazydyny przywołać można choćby sprawę chińskich pływaków, która została nagłośniona przed igrzyskami w Paryżu.
Na pewno jest to wyzwanie. Trzeba być tu jednak ostrożnym, bo można wylać dziecko z kąpielą. Powiemy, iż deklarujemy, od jakiego stężenia danej substancji uznajemy wyniki za jednoznacznie pozytywne, a może się zdarzyć, iż u zawodnika wykryto niższe, choć stosował tę substancję świadomie w celu dopingowym. Wtedy tak naprawdę nie jesteśmy w stanie tego oszusta pociągnąć do odpowiedzialności, a może być wówczas np. na końcowym etapie jej eliminacji z organizmu. Trzeba to na pewno ostrożnie wyważyć. Niektóre substancje też nie są eliminowane z organizmu w sposób liniowy, czyli nie zawsze jest tak, iż jest jej coraz mniej i mniej. Zdarzają się takie przypadki, iż najpierw następuje spadek stężenia, potem ono rośnie, a następnie znowu maleje. Naprawdę trzeba mieć świadomość, iż to podejście musi być bardzo zindywidualizowane w kontekście dopasowania się do konkretnej substancji zabronionej. Muszą za tym stać badania naukowe. To wszystko oczywiście komplikuje sprawę.


Są przykłady na to, iż takie bardziej indywidualne podejście do wykrywania niektórych substancji jest możliwe. Jest ono troszeczkę bezpieczniejsze dla sportowców. Weźmy tu choćby klenbuterol - substancję stosowaną do tuczenia niektórych zwierząt, przede wszystkim bydła. W sytuacji niskiego stężenia raportowanego przez laboratorium, zanim powiadamiany jest o nim zawodnik, to informacja trafia do narodowej agencji antydopingowej lub federacji sportowej. Ta przeprowadza śledztwo dotyczące tego, czy dany zawodnik przebywał w Chinach, Gwatemali albo Meksyku. jeżeli tak i nie ma większych wątpliwości co do sprawy, to jest ona zamykana, umarzana już na tym etapie. Nie informuje się wtedy zawodnika o pozytywnym wyniku. o ile się jednak okaże, iż nie przebywał on w którymś z tych krajów, to mamy do czynienia z wszczęciem postępowania antydopingowego.


Takie indywidualne podejście dotyczy jedynie klenbuterolu?
- To wyżej opisane tak, ale podobnie postępuje się w przypadku zilpaterolu. Mówimy tu o grupie substancji, które stosowane są do tuczenia zwierząt, głównie bydła.
Z pana słów wynika, iż trudno się spodziewać uniwersalnej zmiany przepisów, bo substancje są zbyt różne i taka zmiana nie dałaby odpowiedniego efektu.
- Tak jest. To kwestia przeanalizowania indywidualnego zbilansowanego podejścia do wykrywania niskich stężeń trimetazydyny, czyli tej konkretnej substancji wykrytej w próbce pobranej od Igi Świątek.
Czy fakt, iż Polka, której dotyczy ten rzadko spotykany przypadek, to tzw. duże nazwisko w światowym sporcie, może przyśpieszyć wprowadzenie zmian?
- WADA pracuje nad tym już od kilkunastu miesięcy. To nie jest tak, iż działania ruszają dopiero teraz, gdy zrobiło się o tym głośno. Wszyscy zdają sobie sprawę z potrzeby znalezienia rozwiązania. Jak mówiłem, to pewne wyzwanie dla świata antydopingowego.
A czy rozwój technologii spowodował w ostatnim czasie znaczne zwiększenie liczby przypadków wykrywania śladowych ilości zabronionych substancji?
- Bazując na wynikach polskich zawodników, nie widzę wysypu takich przypadków. Tak jak choćby w kontekście klostebolu można mówić o problemie włoskim. Było tam więcej takich przypadków, ale o różnym zasięgu. Co do naszego kraju, to w przeszłości zdarzało się dużo więcej zanieczyszczonych suplementów diety. Tu można przywołać choćby głośną sprawę Konrada Bukowieckiego, który spożywał suplement zawierający niedeklarowaną w składzie higenaminę. Takie przypadki mogą się zdarzyć.


W sprawie uniewinnionego Sinnera WADA złożyła apelację i domaga się zawieszenia od roku do dwóch lat. Opierając się na "fachowym gdybaniu" - uważa pan, iż w sprawie Świątek, na którą nałożono symboliczną miesięczną dyskwalifikację, można się spodziewać podobnego ruchu?
- Zdecydowanie za wcześnie na takie spekulacje. My, jako POLADA, poprosiliśmy o dostęp do pełnych akt sprawy. Zakładam, iż WADA także to zrobiła. To standardowe działanie - niezależnie od tego, czy dotyczy to Igi Świątek, czy też sportowca, który nie pojawia się na pierwszych stronach gazet. Każdy przypadek jest skrupulatnie analizowany. jeżeli pojawiłyby się wątpliwości co do tego, czy decyzja jest zgodna z przepisami antydopingowymi, to wtedy oczywiście mogą zostać podjęte działania. Jak mówiłem, teraz jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by cokolwiek deklarować.
WADA uznała, iż wina Sinnera wymaga co najmniej rocznej dyskwalifikacji. Czy w przeszłości w podobnej sytuacji bywało, iż Trybunał Arbitrażowy w Lozannie (CAS) całkowicie odrzucał apelację?
- Zupełne odrzucenie apelacji zdarzało się bardzo rzadko. Ale zdarzało się, iż CAS orzekał łagodniej, niż wnioskowała WADA.
Idź do oryginalnego materiału