To było zaraz po meczu. Tak Polacy zareagowali na to, co stało się z Turcją

6 godzin temu
Różnica w jakości i koszykarskiej klasie okazała się zbyt duża. Energia uchodziła z Polaków z każdą akcją, a przewaga Turcji rosła. Ostatecznie ćwierćfinał EuroBasketu przegraliśmy 77:91, ale walcząc do końca, pożegnaliśmy się z mistrzostwami Europy godnie.
Była 38. minuta, Polacy harowali w obronie, starali się zatrzymać turecki atak. Sami mozolnie pracowali na to, by zmniejszyć straty, by zbliżyć się na 70:78, dać sobie szansę na walkę o wygraną. I wtedy za trzy trafił Sehmus Hazer - nawet, jeżeli nie podciął do końca skrzydeł Polakom, to uspokoił swój zespół. A kilkadziesiąt sekund później Turcy wyprowadzili kolejny cios - tym razem za trzy, na 84:72, trafił Ercan Osmani. Trener Igor Milicić błyskawicznie poprosił o czas, zaplanował kolejne akcje, nerwowo oglądał swoich koszykarzy przy linii bocznej. I miał cierpki wyraz twarzy, kiedy rzut Jordana Loyda nie wpadł do kosza.


REKLAMA


Zobacz wideo Marcin Gortat na jednej imprezie z Justinem Bieberem. "Nie mogłem uwierzyć, iż to jest on"


Gdy zabrzmiała ostatnia syrena, Turcy zaczęli się cieszyć z wygranej 91:77. Mateusz Ponitka nie rozpaczał, poszedł podziękować rywalom, on ma w tureckim zespole znajomych i przyjaciół, w Turcji jest zadomowiony. Potem Polacy zebrali się w kółeczku, podziękowali sobie nawzajem, a potem długo klaskali w kierunku kibiców. I poszli pod trybunę, by przybijać piątki. EuroBasket się dla nich skończył, ale żalu po osiągnięciu ćwierćfinału EuroBasketu nie było.
I po meczu z faworyzowaną, niepokonaną Turcją też nie, bo początek był dobry. W ataku wszystko, jak zwykle, zaczęło się od Mateusza Ponitki. Zdobył pierwsze punkty, zaliczył asystę, dobrze nastroił zespół. Wiedzieliśmy jednak, iż jeżeli mamy z Turcją powalczyć, to obok liderów potrzebujemy też solidnego wkładu od graczy drugoplanowych. Kiedy jednak awaryjnie wprowadzony za Michała Sokołowskiego Aleksander Dziewa w 6. minucie miał już dwie celne trójki z narożników, przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Czy to jest właśnie to, ten element zaskoczenia i wyjątkowy pierwiastek, który pchnie nas do sensacji?


Polacy grali dobrze, przez moment prowadzili 15:11, rozkręcał się Jordan Loyd. Tureckie gwiazdy, podkoszowy Alperen Sengun i skrzydłowy Cedi Osman, w pierwszej kwarcie nie zdobyli punktów, ale nieźle grali inni i po 10 minutach był remis 19:19. Trener Igor Milicić pierwsze fragmenty oglądał spokojnie, ale z czasem gestykulacji, rozmów z zawodnikami, okrzyków i instrukcji było z jego strony coraz więcej. Dla selekcjonera to też był wyjątkowy mecz, bo przy tureckiej ławce rezerwowych stał Ergin Ataman, jeden z najlepszych w tej chwili trenerów w Europie.
Kiedy w 13. minucie Sengun z Osmanem zagrali błyskotliwą akcję zakończoną punktami i Turcja odskoczyła na 24:19, Milicić gwałtownie poprosił o przerwę. Po ładnie zaplanowanej i rozegranej akcji punkty z wejścia zdobył Dziewa, a my na trybunie medialnej spojrzeliśmy się po sobie z niedowierzaniem. Dziewa, dotychczas głęboki rezerwowy, trzyma nas w grze? 28-letniego podkoszowego docenili kibice, którzy zaczęli skandować "Olek! Dziewa!". Na marginesie: spotkanie toczyło się w niezbyt gorącej atmosferze – za koszami było dużo wolnych miejsc, doping zrywał się tylko momentami. Raz głośniejsza była około stuosobowa grupa Polaków, raz podobna liczebnie grupa Turków.


I jeżeli na trybunach długo był remis, tak na boisku lekką przewagę miała Turcja. Polacy trzymali się jednak blisko, poza Dziewą punktowali Loyd i Ponitka, choć trzeba przyznać, iż rywale pilnowali ich dobrze. Z kolei u przeciwników w końcu uaktywnił się Sengun, który zaczął dominować w polu trzech sekund – zdobywał punkty, zbierał piłki, dobijał rzuty, zaliczał asysty. Do niego dołączyli inni gracze i w 17. minucie było już 36:26 dla Turcji. Milicić zareagował kolejną przerwą na żądanie, a nam zapaliła się lampka ostrzegawcza.
Dziewa zadziwił nas kolejną trójką, ale to rywale przejmowali inicjatywę. Polakom brakowało energii, zdecydowania i dokładności, błędy zmieniły się w łatwe punkty dla Turcji. Milicić tylko uderzał pięściami w uda i denerwował się przy ławce rezerwowych, a przewaga na korzyść rywala rosła – utalentowany ofensywnie turecki zespół znajdował różne sposoby na sforsowanie naszej obrony. Mecz wyglądał zupełnie inaczej niż ćwierćfinał EuroBasketu sprzed trzech lat. Wtedy, przeciwko Słowenii, rozegraliśmy niemal perfekcyjną pierwszą połowę i prowadziliśmy aż 58:39. Teraz graliśmy bez iskry, werwy, pomysłu, popełniliśmy aż 11 strat i przegrywaliśmy 32:46.


Przerwa była szansą na impuls, na taktyczne manewry, na wypracowanie nowych rozwiązań, by gonić faworyta. Ale impulsu nie było, różnica w jakości i koszykarskiej klasie, okazała się zbyt duża. Energia uchodziła z Polaków z każdą akcją, iskry brakowało Ponitce, a przewaga Turcji rosła. W 27. minucie było już 61:40, Milicić poprosił o przerwę i wiadomo było, iż Biało-Czerwoni potrzebują cudu.
Cudu jednak nie było, choć na początku czwartej kwarty zbliżyliśmy się na 53:65, a w 25. minucie choćby na 66:76. Polacy nie odpuścili, gonić próbowali do końca. Turcji jednak nie dogonili, bo momentami świetnie grał Shane Larkin, a momentami Sengun, który zaliczył imponujące triple-double (19 punktów, 12 zbiórek, 10 asyst), Turcy spokojnie kontrolowali spotkanie. Wygrali 91:77 i szykują się na półfinał EuroBasketu. Polacy też osiągnęli sukces, bo był nim sam awans do ósemki. Turcja była po prostu lepsza.
Idź do oryginalnego materiału