Zaczęło się, jak u Hitchcocka. Nie minęła minuta, a piłka odbiła się od poprzeczki bramki Legii Warszawa. Grający u siebie piłkarze Banika Ostrawa zaczęli mecz od błyskawicznego ataku – przedostali się w okolice pola karnego, tam kilkukrotnie podbijali piłkę, a w zamieszaniu najlepiej odnalazł się napastnik Erik Prekop, który sprytnym strzałem tuż sprzed linii końcowej próbował zaskoczyć Kacpra Tobiasza. I prawie mu się to udało, bo bramkarz Legii najpewniej spodziewał się w tej sytuacji dośrodkowania, tymczasem piłka przeleciała nad jego rękami i trafiła w poprzeczkę. Po chwili z pola karnego wybił ją Steve Kapuadi.
REKLAMA
Legia odpowiedziała natychmiast – najpierw tuż sprzed pola karnego niecelnie uderzał Juergen Elitim, później nieźle dośrodkowywał Bartosz Kapustka, a po kilku minutach kolejny strzał z dystansu oddał Jan Ziółkowski, ale nie były to tak groźne okazje, jak Prekopa.
Banik strzela, Legia traci równowagę, ale wreszcie odpowiada
Wydawało się, iż Legia powoli zaczyna przejmować inicjatywę – dłużej utrzymywała się przy piłce, częściej była na połowie rywali, zdobywała kolejne rzuty rożne, ale już w 13. minucie nadziała się na kontrę. Matej Sin, 21-letni pomocnik, który uchodzi za najbardziej utalentowanego piłkarza Banika, uciekł Rafałowi Augustyniakowi, podał do Filipa Kubali, po chwili z powrotem otrzymał piłkę, wpadł z nią w pole karne i znakomicie zwiódł goniącego go Augustyniaka. Jednym zwodem położył defensywnego pomocnika Legii i stworzył sobie idealną okazję do oddania strzału lewą nogą. Kopnął technicznie, przy dalszym słupku, obok bezradnego Tobiasza. Plotkuje się, iż Sin w najbliższych tygodniach odejdzie do holenderskiego AZ. I cóż - patrząc na tę akcję, rozumiemy, dlaczego wpadł w oko skautom.
Legia bardzo niemrawo zbierała się do odrabiania strat. Pięć minut później mogła przegrywać już 0:2, ale świetnego dośrodkowania nie wykorzystał Buchta. Później znów wielkie problemy z Sinem miał Augustyniak, który dał się ograć przy bocznej linii i pozwolił zacentrować w pole karne. Tam piłkę wyłapał Tobiasz.
Ale w 30. minucie niespodziewanie odpowiedziała Legia! I to po znakomitej akcji. Augustyniak bardzo przytomnie przerzucił piłkę do Pawła Wszołka, który z prawej strony wybiegał na wolne pole. Wszołek nie zdecydował się jednak na dośrodkowanie, spokojnie przyjął piłkę i dostrzegł ustawionego przed szesnastką Kapustkę. Ten uderzył bez przyjęcia i zdobył bramkę. Jego strzał nie był szczególnie mocny i precyzyjny, ale Dominik Holec, były rezerwowy bramkarz m.in. Rakowa Częstochowa i Lecha Poznań, był zasłonięty i nie zdążył odpowiednio zareagować.
Jak Kacper Chodyna nie wykorzystał tej sytuacji?
Strzelony gol dodał Legii skrzydeł. Znów - jak przed stratą bramki – dominowała i utrzymywała się z piłką na połowie Banika. Najgroźniejsza była na skrzydłach, gdy z prawej strony do ataków włączał się Paweł Wszołlek i gdy na lewej z rywalami kiwał się Morishita. To właśnie po jego kąśliwym dośrodkowaniu Legia powinna wyjść na prowadzenie. Japończyk dograł znakomicie – z rotacją w kierunku bramki, na idealnej wysokości i w dokładnie to miejsce, w którym na piłkę czekał Kacper Chodyna. Trudno wytłumaczyć, jak w tej sytuacji nie strzelił gola. Był ustawiony metr przed pustą bramką, ale uderzył nad poprzeczką. Być może był nieco zaskoczony i zakładał, iż wcześniej piłkę zgarnie głową wbiegający w pole karne Ilja Szkurin (zabrakło mu kilku centymetrów). Ale to żadne usprawiedliwienie. Doprawdy, w tej sytuacji bardzo, bardzo trudno było nie trafić w bramkę.
Do przerwy było więc 1:1. I to Legia mogła czuć większy niedosyt, bo ostatni kwadrans zdecydowanie należał do niej. Legia lepiej zaczęła też drugą połowę. Chodyna ruszył z kontrą, tuż przed polem karnym próbował minąć podaniem bramkarza i dograć do Morishity, który miałby przed sobą pustą bramkę. Japończyka w ostatniej chwili uprzedził jednak wracający David Buchta.
W 53. minucie kotłowało się natomiast w polu karnym Legii. Zamieszanie było olbrzymie, piłka odbijała się od kolejnych piłkarzy, wreszcie trafiła w słupek bramki Tobiasza i odbiła się na tyle szczęśliwe dla Legii, iż żaden z piłkarzy Banika nie zdołał jej dobić. Skończyło się tylko rzutem rożnym, z którym Legia poradziła sobie bez większych problemów. Tym razem to Legii dopisało szczęście.
Po godzinie trener Edward Iordanescu zdecydował się na zmianę: za Szkurina wprowadził Jeana-Pierre’a Nsame. Kameruńczyk, który dotychczas w Legii rozczarowywał, mógł wejść do tego meczu razem z drzwiami, bo gdy tylko pojawiał się w polu karnym, piłka spadała mu pod nogi. Za pierwszym razem uderzył jednak tuż nad poprzeczką, a za drugim razem trafił w rywala.
Znów to samo. Legia straciła bramkę akurat wtedy, gdy łapała wiatr w żagle. I to na własne życzenie
Legia się napędzała? Przejmowała inicjatywę? Zaczynała grać spokojniej? Znów jednak - podobnie jak w pierwszej połowie, przed pierwszym golem - to Banik trafił do bramki. A wszystko po jej błędzie przy próbie wyjścia z kontrą. Legia ruszała sprzed własnego pola karnego. Chodyna ryzykownie podał do Elitima, a ten po błędzie w przyjęciu zagrał ją wprost pod nogi Michala Frydrycha. Kapitan Banika mocno uderzył tuż sprzed pola karnego, po drodze piłka delikatnie odbiła się jeszcze od Kapuadiego i tuż przy słupku wpadła do bramki. Elitim popełnił oczywiście karygodny błąd, ale też podanie, które otrzymał od Chodyny nie było najbardziej przemyślane. Legia straciła tę bramkę na własne życzenie, akurat w momencie, gdy łapała wiatr w żagle.
Gol Frydrycha padł w 65. minucie, więc Legia miała jeszcze sporo czasu, by zdobyć wyrównującą bramkę. I w końcu, w 88. minucie, dopięła swego. Piłkę na skrzydle dostał Elitim i świetnie przyjął ją klatką piersiową. Po chwili doskonale dograł ją przed bramkę, wprost na głowę Nsame. Do trzech razy sztuka – po dwóch nieudanych strzałach, tym razem Kameruńczyk przyłożył głowę do piłki i z bliska wbił piłkę do bramki. Sędzia długo nasłuchiwał asystentów VAR, którzy sprawdzali, czy Elitim nie był na spalonym. Gol został uznany, a wyświetlone po chwili powtórki pokazały, iż Kolumbijczyk ustawił się równo z obrońcami Banika. Można powiedzieć, iż tą asystą zrehabilitował się za stratę przed golem na 1:2.
W doliczonym czasie gry kibicom Legii spadł kamień z serca. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego piłkę do bramki Legii wbił bowiem Frydrych, ale okazało się, iż był na spalonym. Gol nie został więc uznany i wyrównany mecz skończył się remisem 2:2. Z przebiegu całego meczu – remisem, który Legia powinna uszanować. Rewanż za tydzień w Warszawie.