Ten Polak najwięcej wygrał w Lidze Narodów. Zrobił show i zerwał z łatką

1 dzień temu
Zdjęcie: screen TV


Brązowy medal, który dostaną za zajęcie trzeciego miejsca w Lidze Narodów, jest jak lustro. Za dużo było falowania i testowania, by pokusić się o lepszy wynik, ale ta impreza była tylko sprawdzianem, który trener Nikola Grbić urządził kadrowiczom przed igrzyskami. Najlepiej wypadł w nim jeden siatkarz, który przy tej okazji zerwał z pewną łatką.
Miała być rehabilitacja i odrobienie lekcji i było. Tak krótko można podsumować mecz o trzecie miejsce ze Słowenią (3:0) w Lidze Narodów. Trener Nikola Grbić w pierwszym secie jeszcze często się denerwował, odwracał i sfrustrowany rozkładał ręce, z czasem był coraz spokojniejszy, a pod koniec kilka razy choćby na jego twarzy pojawiał się lekki uśmiech. Już wcześniej zapowiedział, iż nie poda składu na igrzyska od razu po zakończeniu tej imprezy, ale swoimi niedzielnymi decyzjami i wcześniejszymi słowami odkrył już niemal wszystkie karty.
REKLAMA


Zobacz wideo Szaleństwo na ulicach Tbilisi! Gruzja pokonała Portugalię!


"Aż" trzecie miejsce w 2022 roku, dwa lata później - "tylko". Wielka rehabilitacja i zgubiony łańcuszek
Od początku sezonu powtarzano stale - wszystko podporządkowane jest igrzyskom. Ale rok temu tak samo mówiono o olimpijskim turnieju kwalifikacyjnym, a wcześniej Polacy wygrali LN i zdobyli mistrzostwo Europy. Rozpieścili tym kibiców i przyzwyczaili samych siebie do stawania na najwyższym stopniu podium. I dlatego - mimo testów robionych przez Grbicia - półfinałowa porażka z Francją 2:3 w sobotę bardzo ich bolała. I dlatego to jest "tylko" trzecie miejsce w LN, podczas gdy dwa lata temu, na początku drogi Biało-Czerwonych pod wodzą Serba, było to "aż" trzecie miejsce.
Najważniejsze jednak, iż w niedzielę odrobili lekcję z soboty. Wtedy nieraz brakowało im skutecznego bloku, na co potem zwracał potem uwagę Grbić - teraz postawili przed Słoweńcami ścianę, zdobywając w tym elemencie aż 15 punktów. Trzy asy z pięciosetowego pojedynku z Francuzami zastąpili ośmioma. Wtedy kompletnie nieudany występ zaliczył Wilfredo Leon, a w niedzielę był liderem, na jakiego wszyscy kibice liczą. Był najlepiej punktującym zawodnikiem, zdobywając 18 "oczek", z czego trzy blokiem i dołożył dwa asy. Gdy pod koniec pierwszego seta dwukrotnie zatrzymał w pojedynkę rywala, to rozgrywający Marcin Janusz aż złapał się za głowę. Przyjmujący tak bardzo skupił się na tym, by zatrzeć w pamięci wszystkich złe wrażenie po sobocie, iż początkowo nie zauważył nawet, iż zgubił łańcuszek, który potem oddał mu szkoleniowiec.


"Złoty rezerwowy" czekał na to dwa lata. Trener Polaków odkrył coraz więcej kart, ale jeszcze nie wszystkie
Szkoleniowiec w trzech meczach turnieju finałowego LN w Łodzi testował różne opcje pod kątem składu na igrzyska. Na koniec można powiedzieć, iż najwięcej zyskał na tym jeden gracz - Tomasz Fornal. Przez dwa lata błyszczał w Jastrzębskim Węglu, ale w kadrze wciąż ustępował innym i wydawało się, iż na stałe przylgnęła do niego łatka złotego rezerwowego. Cały czas dostawał to samo pytanie od dziennikarzy - jak przyjmuje rolę rezerwowego. Najpierw cierpliwie odpowiadał, potem był już tym nieco zniechęcony. Bo też co mógł oficjalnie powiedzieć innego niż iż decyzja należy do trenera i musi ją uszanować?
Ale po świetnym sezonie w klubie i wobec potrzeby odbudowy formy przez dotychczasowego pewniaka Aleksandra Śliwkę Fornal wykorzystał szansę. W czterech ostatnich meczach wychodził w podstawowym składzie i nie zawodził. Nie zatrzymywało go choćby to, iż wyjątkowo często rywale trafiali go piłką w twarz. Wtedy żartobliwie po powrocie na boisko przyjmował postawę boksera i nieustępliwość godną mistrza ringu pokazywał też przy żmudnym przedzieraniu się do wyjściowego składu reprezentacji. w ostatnich dnia też tradycyjnie błyszczał w obronie, kończył trudne piłki i dokładał dobrą zagrywkę oraz blok. W tym ostatnim elemencie w niedzielę punktował aż pięć razy.


Po półfinale Grbić nie krył, iż Fornal to w tej chwili najlepszy albo jeden z najlepszych polskich przyjmujących. Można się spodziewać, iż - jeżeli nie nastąpi żaden nieoczekiwany zwrot akcji, to właśnie on w parze z Leonem będą stanowić przynajmniej na początku igrzysk podstawową parę przyjmujących. A to w jego wypadku tym bardziej znaczące, iż przed igrzyskami w Tokio był z kadrą do samego końca jako pomocnik na treningach. Jak potem mówił, zatrzymał się przed bramą. Teraz trudno sobie wyobrazić kadrę w Paryżu bez niego.


Inna decyzja Serba też wydawała się sugerować co nieco pod kątem składu na turniej olimpijski. Bo co prawda znów dał do meczowej czternastki całą trójkę atakujących, ale przez większość czasu grał Bartosz Kurek, czyli numer jeden na tej pozycji, a na podwójną zmianę wchodził Łukasz Kaczmarek. Bartłomiej Bołądź zaś całe spotkanie obejrzał z kwadratu dla rezerwowych. Tyle iż wcześniej to ten ostatni wydawał się lepiej prezentować jako potencjalny zmiennik dla kapitana kadry. Kaczmarek to z kolei sprawdzony żołnierz Grbicia, którego ten bardzo ceni i prawdopodobnie wierzy w jego odbudowę. Pytanie tylko, czy wierzy, iż ten zdąży to zrobić na czas, bo zegar tyka. A już w sobotę szkoleniowiec powiedział, iż nie bierze pod uwagę zabrania do Paryża trzech atakujących. Pozostaje jeszcze tylko jedna wątpliwość - kto z pięciu przyjmujących będzie rezerwowym. Odpowiedź mamy poznać za kilka dni.
Idź do oryginalnego materiału