Tak Legia i Lech obnażyły polską ekstraklasę. Po prostu wstyd

3 godzin temu
Polski klasyk Legia - Lech to świetny pretekst, żeby zobaczyć, jak w polskiej ekstraklasie bez sensu przepala się pieniądze. A w tym sezonie są to pieniądze rekordowe.
Powiedzieć, iż Legia – Lech, polski klasyk, nie zachwycił, to nic nie powiedzieć. W niedzielę w Warszawie spotkały się dwa kluby, które w wielu kategoriach mogą o sobie powiedzieć, iż są "naj". Przede wszystkim są najbogatsze w kraju, choć to warto zaznaczyć, iż Legia jest o wiele bogatsza od Lecha. Po drugie mają najwięcej kibiców na stadionie (tu przewagę ma Lech). Po trzecie wydają najwięcej na swoich piłkarzy, jeżeli chodzi o pensje. Po czwarte najwięcej w kraju wydają na swoje akademie. Wszystkie te dane można wyczytać z ostatniego raportu "Finansowa Ekstraklasa", natomiast z danych w serwisie Transfermarkt.pl można jeszcze dodać, iż są to ekipy, które mają kadry o najwyższej wartości w lidze. A jednak dwa tzw. eksportowe polskie kluby pokazały w niedzielny wieczór widowisko przeciętne i niezbyt ciekawe. I choćby to, iż zabrakło goli, nie było największym jego mankamentem.


REKLAMA


Zobacz wideo


Oto ranking wstydu. "Eksportowe" drużyny na szarym końcu
No, ale czego mogliśmy się spodziewać? Spotkały się przecież dwie drużyny środka tabeli. Już to pokazuje, jak bardzo ekstraklasa swoimi standardami odbiega od reszty Europy. Przecież gdzie indziej spotkanie dwóch drużyn, które są najbogatsze w lidze i mają najbardziej wartościowych zawodników, a do tego najwięcej kibiców, to zwykle mecz na szczycie. U nas to było spotkanie szóstej (miejsce po poprzedniej kolejce Lecha) i dziewiątej drużyny Ekstraklasy. Po kolejce trzynastej Lech awansował na miejsce piąte, a Legia spadła na dziesiąte.


I tu warto sięgnąć do jeszcze jednego zestawienia z Transfermarkt: "wartość rynkowa vs. lokata". Pokazuje ona, czy ekipa osiąga lepsze wyniki, niż wskazywałaby na to rynkowa wartość jej zawodników, czy gorsze.
I cóż za niespodzianka! Najgorsze ekipy w tym zestawieniu to Lechia Gdańsk i Legia. Obie drużyny są osiem miejsc poniżej wartości rynkowej. Nieco wyżej w tym rankingu wstydu są Widzew (sześć miejsc poniżej wartości rynkowej) oraz Lech i Raków (cztery miejsca). Po prostu szok i niedowierzanie. I nie chodzi tylko o to, iż wśród pięciu ekip osiągających wyniki znacznie poniżej swoich możliwości jest aż trzech pucharowiczów. Przecież w tym rankingu wstydu mamy aż cztery drużyny, które wydały w letnim okienku transferowym najwięcej.
Historyczne transfery wychodzą polskim klubom bokiem
Tu znów posłużę się danymi z Transfermarkt, które oczywiście są tylko wskazówką, a nie prawdą objawioną, ale przynajmniej pokazują jakiś punkt odniesienia. I tak Raków wydał 9,37 mln euro na transfery, Widzew – 7,13 mln, a Lech i Legia po 5,70 mln. Jak na polskie warunki to kwoty gigantyczne.


Po transferowym okienku naczytałem się artykułów i postów w mediach społecznościowych, jak to polska ekstraklasa wchodzi na wyższy poziom. Były to przecież lato, jakiego w naszej lidze jeszcze nie było. Historyczne.


I dziś wychodzi, jak te wydatki były bez sensu. W Widzewie już trener poleciał, w Legii na razie złożył dymisję, ale jeszcze trwa. W Rakowie o odejściu szkoleniowca pojawiły się tylko spekulacje, ale ostatecznie Marek Papszun się obronił, choć nie wiadomo na jak długo. Niels Frederiksen z Lecha podarował nam natomiast największe upokorzenie w historii pucharów: porażkę z mistrzem Gibraltaru.
To nie jest problem ludzi a całego systemu
I oczywiście można by całą dyskusję zamknąć jednym stwierdzeniem: nie mamy w Polsce ludzi, którzy umieją robić transfery. Tu mam jednak odrębne zdanie: to nie jest kwestia ludzi, ale systemu. W całej piłce nożnej zapanował fetysz transferów. Tak, jakby sukces się w niej kupowało, a nie wypracowywało. Tymczasem w ligach takich jak polska podstawowym zadaniem trenera i całego pionu sportowego powinno być rozwijanie zawodników, a nie ich kupowanie. Po co Legia i Lech wydają miliony na swoje akademie i jeszcze potem kolejne krocie na nowych zawodników, którzy w większości kilka wnoszą do składu? Jaka infantylna jest ta wiara, iż zawodnik za milion, dwa czy trzy miliony euro z dnia na dzień podniesie poziom drużyny. Przecież, gdyby rzeczywiście to był gracz, który miałby takie zdolności, to kosztowałby milionów dziesięć czy piętnaście. Niestety, prawda jest taka, iż prawie każdy nowy zawodnik potrzebuje w ekstraklasie adaptacji, bo ani nie zna tej ligi, ani kraju. Niby to oczywista prawda, ale wydaje się, iż nie rozumieją jej ani właściciele klubów, ani kibice. Ci pierwsi sądzą, iż duże transfery wywindują ich kluby na czoło ligi i wściekają się na trenerów, gdy tylko drogi zawodnik nie gra tak, jak się spodziewali. Tych drugich interesuje tylko, kto przyjedzie do klubu i za ile. Na trybunach i w listach otwartych (jak ten kibiców Legii kilka miesięcy temu) nie pojawiają się żądania: "Lepiej wykorzystujcie zawodników z akademii", a tylko: "Chcemy transferów i jeszcze raz transferów".


Czasem myślę, iż najlepsze, co by mogło spotkać ekstraklasę, to zakaz wydawania pieniędzy bez sensu. Na przykład – podobnie jak w La Lidze – można wprowadzić zasadę, iż "Excel ma się świecić na zielono". To znaczy, iż klub nie może przynosić strat w rozliczeniu, powiedzmy, pięcioletnim. Może to trochę uspokoiłoby rozedrgane emocje wokół nowych zawodników i zmniejszyłoby chęć wydawania pieniędzy na lewo i prawo. Może w ten sposób Ekstraklasa stałaby się nieco nudniejsza, ale przynajmniej bardziej ustabilizowana.


Oczywiście w Polsce wprowadzenie takiej zasady jest niemożliwe, choćby gdybyśmy podawali przykład Bodo/Glimt. Norwegów "Excel świecący się na zielono" zaprowadził do Ligi Mistrzów. Klub nigdy nie wydawał więcej niż to, co zarabia. My mamy jednak taki model w głębokiej pogardzie. Może dlatego, iż przy okazji transferów może się na nich "pożywić" całkiem zacne grono osób.
Idź do oryginalnego materiału