Kadencja Czesława Michniewicza jest różnie oceniana przez polskich kibiców oraz ekspertów. Niektórzy uważają, iż broni się pod kątem wyników - bo Biało-Czerwoni awansowali na mundial w Katarze, gdzie zdołali wyjść z grupy. Inni zwracają natomiast uwagę, iż sama gra kadry nie porywała. Kontrowersje do dzisiaj budzi też właśnie kwestia wspomnianej "afery premiowej".
REKLAMA
Zobacz wideo Krychowiak zakończył karierę. Jak go zapamiętamy? Żelazny: On był wielki
Staszewski zdradza. Tak zachowywali się reprezentanci Polski
Sebastian Staszewski to dziennikarz newsowy, który jest jedną z osób najlepiej orientujących się w tym, co dzieje się za kulisami piłkarskiej reprezentacji Polski. W listopadzie premierę będzie miała jego książka "Lewandowski. Prawdziwy". Jej ważnym wątkiem są wydarzenia w trakcie i po mundialu w Katarze.
Staszewski opisał je również w wywiadzie z Bogdanem Rymanowskim, zaczynając od tego, iż Mateusz Morawiecki w pewnym momencie powiększył premię za awans do fazy pucharowej do 50 milionów złotych. - Zawodnikom poopadały szczęki. Dziś piłkarze starają się mówić, iż to były wirtualne pieniądze. Nie, nie. To były pieniądze, o których się mówiło na co dzień. Piłkarze, którzy grali w karty podczas mistrzostw świata, rzucali takimi słowami: poczekajcie, jak przyjdzie pan premier, to ruszam z grubymi stawkami. [...] Bez przerwy były żarty. Ja sobie kupię to, a ja sobie kupię tamto - twierdzi dziennikarz.
- Czy naprawdę te pieniądze były tak ważne? Były. A uważam, iż jeszcze ważniejsze były dla trenera, który potrafił w trakcie gierek żartować, iż kto przegra, ten nie dostanie premii - kontynuuje Staszewski.
Afera premiowa w kadrze. Tak to wyglądało
Reprezentacja Polski w grupie MŚ wygrała z Arabią Saudyjską, zremisowała z Meksykiem i przegrała z Argentyną. To pozwoliło jej wywalczyć upragniony awans do 1/8, gdzie Biało-Czerwoni mieli zmierzyć się z faworyzowanymi Francuzami. Staszewski zauważa, iż wówczas temat premii kompletnie zdominował dyskusje wśród reprezentantów.
- Premia powraca od razu po awansie. Rozmowy zaczynają się już w autokarze. Żarty, liczenie. A czemu Michniewicz poprosił, żeby asystent zebrał konta od piłkarzy? Uważał, iż jeżeli te pieniądze przeszłyby najpierw przez konta PZPN, to nie zostałoby z nich tyle, ile by oczekiwał. Chcieli to zrobić szybciutko, żeby każdy piłkarz jeszcze przed meczem z Francją dostał sowity przelew, który jeszcze bardziej zmotywowałby go do walki o Puchar Świata - mówi dziennikarz.
ZOBACZ TEŻ: Polska poznała rywali w el. do wielkiej imprezy. "Mocno niekorzystne"
Jak wspomina Staszewski, pojawił się jednak problem. Robert Lewandowski ruszył z inicjatywą, żeby podział pieniędzy był podobny do tego, jaki miał miejsce w przeszłości, przy okazji innych premii. To znaczy: największy przelew mieli otrzymać podstawowi oraz doświadczeni stażem zawodnicy. Nie każdy kadrowicz wyraził na to zgodę.
- Wybrała się delegacja do Roberta Lewandowskiego, która powiedziała: stary, no źle podzieliłeś. To były te złe emocje, które potem w mediach opisywał Łukasz Skorupski. Wielu zawodników, szczególnie młodych, odebrało to w ten sposób, iż Robert Lewandowski - milioner, prawie miliarder - chce zarobić kupę pieniędzy, a mniej opłacanych zawodników traktuje jak spady, które wezmą z 400 tysięcy. Jeden z zawodników się anonimowo wypowiadał, bo uważali on chce ich z tej kasy, mówiąc kolokwialnie, skroić - wspomina Staszewski.
Równo obiecanej premii dzielić nie zamierzał jednak Czesław Michniewicz, który już wcześniej proponował, żeby do sztabu szkoleniowego powędrowało łącznie aż 10 milionów złotych. - Dochodzi do sytuacji, w której zawodnicy się trenerowi stawiają. Mówią, iż trzeba to podzielić po równo, iż już to wszystko ustalili. Tam była bardzo nieprzyjemna atmosfera. Myślę, iż po tej odprawie wszystko się w zespole posypało. To było dwa dni przed meczem z Francją - podsumowuje Staszewski.

3 godzin temu













