Szczęsny wszedł do gry w idealnym momencie. Nadchodzi niewyobrażalne

11 godzin temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Pedro Nunes


Drugi raz Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski zagrali razem dla FC Barcelony, ale po raz pierwszy mieli naprzeciwko poważnych rywali. Znacznie lepiej spisał się Szczęsny, który dwiema świetnymi interwencjami pomógł wywalczyć awans do finału Superpucharu Hiszpanii. Barcelona pokonała Athletic Bilbao 2:0. Teraz nadchodzi niewyobrażalne.
Nie było bardziej polskiego meczu Barcelony w historii. Jednak zanim jeszcze na boisko wyszli Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski, kamery zarejestrowały prezesa Joana Laportę, który na wieść o wydaniu pozwolenia na tymczasowe zarejestrowanie Daniego Olmo i Pau Victora, wykonał "gest Kozakiewicza". Triumfował, wrzasnął z radości, wyściskał się ze współpracownikami przy wejściu na stadion, jakby decyzja Wyższej Rada ds. Sportu (CSD) definitywnie kończyła sprawę. Później rozsiadł się w honorowej loży i na chwilę odetchnął. Jemu ten mecz też był potrzebny, by wreszcie - chociaż przez moment - mówiło się o Barcelonie na boisku, a nie w gabinetach. Tam, choćby pomimo dwóch ligowych porażek na koniec 2023 r., wciąż ma mniej problemów i pozostaje znacznie lepiej zorganizowana. Potwierdziła to pokonując Athletic Bilbao 2:0 po golach Pablo Gaviego i Lamine Yamala.


REKLAMA


Zobacz wideo Julia Szeremeta komentuje wyniki plebiscytu na najlepszego sportowca Polski


"Nawet sobie nie wyobrażaliśmy, iż dożyjemy takiej chwili"
Szansa dla Szczęsnego przyszła niespodziewanie. W porannych wydaniach hiszpańskie dzienniki były zgodne, iż spotkanie z Athletikiem Bilbao obejrzy z ławki rezerwowych. Hansi Flick faktycznie planował wystawić Inakiego Penę, który jednak w dniu meczu spóźnił się na zaplanowany w hotelu rozruch, bo pomylił godzinę zbiórki, to niemiecki trener, nietolerujący najmniejszych organizacyjnych odstępstw, w ramach kary wykreślił go ze składu na wieczorny mecz. Przynajmniej takie informacje podali dziennikarze radia COPE. Sam Flick na pomeczowej konferencji prasowej nie wchodził w szczegóły i jedynie lakonicznie stwierdził, iż bronił Szczęsny, bo "taką podjął decyzję". Uciekł też od odpowiedzi, czy Polak wystąpi także w niedzielnym finale. Taki wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny, skoro Szczęsny pomógł ten awans wywalczyć. Kto wie - być może będzie to prestiżowy mecz przeciwko Realowi Madryt, który w czwartek będzie faworytem półfinałowego spotkania z Mallorcą.
Zaraz po ostatnim gwizdku meczu z Athletikiem Lewandowski ze Szczęsnym wpadli sobie w ramiona. Wymienili dwa słowa, zaczęli się śmiać. Zaczyna bowiem spełniać się ich wymarzony scenariusz, w którym już u schyłku karier grają w wielkim klubie o pierwsze wspólne trofeum. To oni - wieloletni kumple, jeden z podwarszawskiego Leszna, drugi z samej stolicy - zostali pierwszymi Polakami, którzy zagrali dla Barcelony w jednym meczu, a za chwilę mogą być pierwszymi, którzy zdobyli w jej barwach tytuł. Właśnie dla takiej chwili Szczęsny wracał z emerytury.


Już kilka dni temu, po oficjalnym debiucie w meczu z czwartoligowym Barbastro w ramach 1/16 finału krajowego pucharu, rozgrywanym na kameralnym stadioniku, na boisku składającym się z kępek trawy, nie krył podekscytowania. - Czekałem na to cztery miesiące. Ale podpisując kontrakt, spodziewałem się, iż może tak być, bo byłem po trzech miesiącach nierobienia niczego. Mentalnie też byłem już po drugiej stronie, dlatego przychodząc tutaj, brałem pod uwagę różne możliwości. choćby taką, iż nigdy choćby tej koszulki nie założę. Ale jest w tym coś wyjątkowego. Ten debiut jest wyjątkowy. Z wielu powodów. Jest to na pewno duża duma, mój brat przyjechał specjalnie z Polski i jest gdzieś tutaj, a cała rodzina oglądała go w telewizji. Nie spodziewałem się, iż takie rzeczy mogą się dziać po karierze – uśmiechał się w rozmowie z dziennikarzem TVP Sport, a po chwili spoważniał i dodał: - Nigdy nie wyobrażaliśmy sobie z Robertem, iż dożyjemy takiej chwili, iż w Barcelonie będzie dwóch polskich piłkarzy. A tym bardziej, iż to będziemy my. To wyjątkowy scenariusz.
Szczęsny w nowej roli zapracował na "siódemkę"
Ale dopiero teraz, podczas Superpucharu rozgrywanego w Arabii Saudyjskiej, ten scenariusz zyskuje odpowiednią dramaturgię. Akurat teraz, gdy rozpoczęła się walka o pierwsze w tym sezonie trofeum (najmniej prestiżowe z czterech do zdobycia), Szczęsny niespodziewanie wskoczył do składu i zaczął odgrywać w Barcelonie bardziej znaczącą rolę. Dotychczas jego powrót z emerytury był wręcz nieco rozczarowujący, biorąc pod uwagę początkowe rozegzaltowanie i śmiałe oczekiwania, iż gwałtownie zostanie jej podstawowym bramkarzem w najważniejszych rozgrywkach. Wyszło inaczej. Pena, który rozczarowywał w poprzednim sezonie, gdy również przyszło mu zastąpić kontuzjowanego Marca-Andre ter Stegena, poczynił spore postępy. Broni lepiej i pewniej, a co najważniejsze, idealnie dopasował się do stylu gry Hansiego Flicka, w którym obrońcy ustawieni są daleko od własnej bramki, więc od bramkarza wymaga się bardzo dużej aktywności poza polem karnym, bo rywale co rusz starają się zagrywać piłkę na wolne pole. Pena śmiało do tych podań wybiega i zgarnia napastnikom rywali piłkę sprzed nosa. W tym elemencie gry jest zdecydowanie najlepszy w całej Europie. Gra niezwykle odważnie i bardzo skutecznie - pomylił się tylko raz w meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund, który Barcelona i tak wygrała 3:2.


Dlatego występ Szczęsnego w meczu z Athletikiem Bilbao nie był oceniany wyłącznie pod kątem obronionych strzałów i sytuacji, w których zapobiegł utracie gola. Kibice i eksperci, być może sam Flick również, chcieli przekonać się, czy polski bramkarz będzie potrafił dopasować się do bardzo charakterystycznego stylu gry Barcelony i wykonywać przed polem karnym równie dobrą robotę, co Pena - czy nie zabraknie mu odwagi, wyczucia albo szybkości. Pytania były tym bardziej zasadne, iż Szczęsny w ostatnich latach w Juventusie nie grał w ten sposób, bo kolejni trenerzy - Massimiliano Allegri przede wszystkim - ustawiali linię obrony dość nisko.
Już pierwsze 30 minut, w których Szczęsny odbył dwie wycieczki poza pole karne, pokazało, iż będzie próbował grać w ten sposób. Co najważniejsze - nie stracił po takim wyjściu bramki, ani razu wyraźnie się nie przeliczył i nie pozwolił, by napastnik rywali dopadł do piłki jako pierwszy. Dwa razy natomiast jego wyjścia były niepewne i kończyły się interwencjami na raty, którymi ratował sam siebie. Miał też jedno bardzo udane wyjście, gdy głową wybił piłkę mniej więcej na 18. metrze od bramki. Widać było, iż Szczęsny nie czuł się w takiej grze komfortowo i nie jest tak pewny jak Pena, ale ostatecznie uniknął błędów. Nie powinno to dziwić, bo Szczęsny przez ostatnie pół roku rozegrał tylko jeden mecz - z półamatorami z czwartej ligi, więc naturalnie mógł mieć problem z błyskawiczną i trafną oceną boiskowych wydarzeń.


Na wysokie noty w katalońskich dziennikach zapracował natomiast doskonałym refleksem w bramce i świetną reakcją na dośrodkowanie Yuriego Berchiche, które gdyby nie interwencja Polaka, najpewniej skończyłoby się asystą. Szczęsny obronił pięć strzałów na bramkę - w tym bardzo groźne uderzenie Inakiego Williamsa z pola karnego. W dwóch sytuacjach, w których dał się pokonać - najpierw Oscarowi de Marcosowi, a później Inakiemu Williamsowi - oba gole ze względu na spalonego anulował VAR. "Sport" wystawił Szczęsnemu siódemkę w skali od 1 do 10, a "Mundo Deportivo" nazwało go "opatrznością Barcelony". "Musiał być bardzo uważny przy wyjściach z bramki, wycinać dośrodkowania lub grać piłką zdecydowanie i bez zdenerwowania. Falstart głową groził wielkim bałaganem, podobnie jak w niektórych zagraniach na otwartej przestrzeni. Bardzo dobrze ustawiony, przechwycił bardzo niebezpieczne dośrodkowanie i w ostatniej minucie przed przerwą obronił bardzo dobrą okazję Inakiego Williamsa. Po strzałach na bramkę wyrażał pewność siebie" - napisał kataloński dziennik.
Słabe statystyki Lewandowskiego. Musi być skuteczniejszy
Awans do finału Barcelona zawdzięcza przede wszystkim swoim młodym piłkarzom – w obronie świetnie grał Pau Cubarsi, Gavi strzelił gola na 1:0 i asystował przy bramce Lamine Yamala, który wrócił do składu po kontuzji kostki i momentami grał wręcz znakomicie. W środku pola z dobrej strony pokazali się też Pedri i Marc Casado. Barcelona wytrzymała mecz pełen walki, dorównywała Baskom ambicją i agresją, a na koniec pokonała ich piłkarską jakością. Świetna była przede wszystkim pierwsza bramkowa akcja, napędzona przez Alejandro Balde - Barcelona wymieniła w niej cztery podania na połowie rywali i w dziesięć sekund przedostała się ze środka boiska w pole karne Athletiku, gdzie wykończył ją Gavi.


Udział Roberta Lewandowskiego był natomiast marginalny. Polak nie brał udziału w kluczowych akcjach, często schodził do środka pola i próbował rozgrywać piłkę, ale z mizernym skutkiem (zaledwie 52 proc. celnych podań i aż 16 strat piłki). Miał tylko jedną okazję do strzelenia gola, gdy Raphinha dograł mu piłkę tuż przed bramkę, ale nieczysto trafił w piłkę i uderzył wyraźnie obok słupka. Nie był to zresztą jedyny przypadek, gdy Lewandowskiemu brakowało dokładności i odpowiedniego czucia piłki. Flick zmienił go w 73. minucie przy dwubramkowym prowadzeniu Barcelony. Na początku 2025 roku kapitan reprezentacji Polski wciąż jest w równie kiepskiej formie jak pod koniec 2024. Katalońskie media zauważają, iż jeżeli Barcelona ma w niedzielę zdobyć pierwszy w tym sezonie tytuł, Lewandowski musi być skuteczniejszy.
Idź do oryginalnego materiału