Świątek w trybie demolka! Mamy finał Wimbledonu! Koniec "Pięknej i Bestii"

1 dzień temu
Zachwyceni Szwajcarzy pisali, iż to jest bajka i iż Belina Bencić może napisać zakończenie klasyczne dla tego gatunku. Ale w półfinale Wimbledonu Iga Świątek wyszła na kort, żeby pisać dalej swoją historię! To miał być mecz nad meczami i był, ale tylko w wykonaniu Polki. Po wspaniałym zwycięstwie 6:2, 6:0 Świątek jest już w finale najstarszego i najbardziej prestiżowego tenisowego turnieju świata!
Belinda Bencić wygrała Wimbledon w 2013 roku. Miała wtedy 16 lat. Iga Świątek po trofeum sięgnęła tam w roku 2018. Gdy miała 17 lat. Oczywiście mowa o triumfach juniorskich. A teraz panie zagrały o przybliżenie się do spełnienia marzenia w dorosłym Wimbledonie. I to Iga Świątek pokazała, jak się sięga po marzenia!


REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek zamieszkała w dzielnicy prestiżu i luksusu!


„Cóż to jest za historia! Czternaście i pół miesiąca temu Belinda Bencić urodziła córkę Bellę. Dziewięć miesięcy temu powróciła do gry. Jeszcze na początku roku zajmowała 487. miejsce w światowym rankingu. A teraz? Mama Bencić znalazła się w półfinale Wimbledonu i po turnieju wróci do czołowej dwudziestki. To najpiękniejsza bajka tegorocznego Wimbledonu" – zachwycał się w środę „Blick".
- To szalone, niewiarygodne, nie wiem, co powiedzieć, jestem po prostu szczęśliwa i dumna z mojej rodziny, mojego zespołu i z siebie – mówiła powracająca mistrzyni po pokonaniu Mirry Andriejewej 7:6, 7:6. Co powie teraz?
Dwa lata temu Świątek to wyszarpała. Teraz Bencić nie miała żadnych szans!
Dwa lata temu Bencić przegrała ze Świątek walkę o ćwierćfinał Wimbledonu 7:6, 6:7, 3:6, marnując dwa meczbole przy prowadzeniu 7:5, 6:5 i 40:15. Teraz wszyscy mówili, iż zagra z Polką kolejny zacięty mecz. A wielu mówiło, iż tym razem wygra. Ale prawda kortu była inna. Po dwóch minutach Świątek już wyserwowała sobie prowadzenie 1:0. Po sześciu prowadziła 2:0 z przełamaniem. W akcji na 1:0, 30:15 tak przegoniła rywalkę po korcie, iż ta chcąc dojść do bekhendu boleśnie upadła. kilka brakowało, a Bencić nabawiłaby się kontuzji kolana, co dobrze widać na tej stopklatce.


– Wymarzony początek Igi. Wywiera presję, gra bardzo solidnie – cieszyli się komentatorzy Polsatu. A Świątek szła za ciosem. Po 10 minutach było już 3:0 dla Polki. W punktach 12:4. Wtedy z niepokojem patrzyliśmy, jak między gemami Bencić chodziła po korcie, łapała się za bark i zdawało się, iż trochę utyka. Komentatorzy (i widzowie pewnie też) myśleli, iż Szwajcarka czeka na pomoc medyczną. Że coś jej dokucza po upadku. Ale okazało się, iż na dziewięć minut mecz przerwano, bo na trybunach ktoś zasłabł i potrzebował pomocy.


Coś podobnego zdarzyło się i w pierwszym półfinale (Amanda Anisimova pokonała w nim Arynę Sabalenkę). To nie dziwi, bo w Londynie wszystkich osłabia okropny upał. W porze meczu Świątek z Bencić temperatura powietrza wynosiła 33 stopnie Celsjusza.
W tych warunkach ważne musiało być przygotowanie fizyczne. Świątek słynie z doskonałego. Równie ważna musiała być determinacja. A Iga nią imponuje. Przerwa nie wybiła Polki z uderzenia. Co prawda tuż po niej swojego gema serwisowego wygrała Bencić i było 3:1, ale to nie był problem, skoro Świątek pewnie pilnowała tej przewagi, którą sobie wcześniej zbudowała (4:1). Polka serwowała świetnie, trafiała z forhendu, który bywa rozchwiany, a bekhendem operowała na poziomie mistrzowskim, do czego już nas przyzwyczaiła nie tylko podczas tego Wimbledonu.
Chwilę przed meczem realizator transmisji wyświetlił nam wyliczenia dotyczące jakości returnu u wszystkich półfinalistek Wimbledonu 2025. Liczby z superkomputera wyglądały tak:


Świątek 8,36
Sabalenka 8,19
Anisimova 8,18
Bencić 7,54


Oczywiście tenisistki były oceniane od 1 do 10.


Returnowej klasy Świątek dowiodła już przy pierwszej okazji w tym półfinale, w gemie na 2:0. A na koniec pierwszego seta przełamała Bencić po raz drugi, do zera! Natomiast Szwajcarka nie miała w tej partii ani jednej szansy na przełamanie Polki. Po 37 minutach, w tym dziewięciu minutach przerwy spowodowanej kłopotami jednego z widzów, Świątek skończyła pierwszego seta wynikiem 6:2. I była już tylko o partię od finału.
Trener Steffi Graf nie spodziewał się tego po Świątek
Patrząc na drugą partię mogliśmy się zastanawiać, jaką bajkę pisze sobie Świątek w tym turnieju. „Brzydkie kaczątko", bo przez lata najlepszym wynikiem na Wimbledonie był dla niej jeden ćwierćfinał, a teraz przemieniła się w pięknego łabędzia i wpłynęła do finału? W każdym razie bajkę Bencić Iga brutalnie przerwała, narzucając swoją narrację.
A choć bardzo się z tego cieszymy, to Bencić szkoda. I jej bajki. Jaka to była adekwatnie bajka? Chyba "Piękna i Bestia". Piękną była Bella, czyli córka Belindy, imienniczka tytułowej bohaterki z tej starej, klasycznej opowieści. A Belinda była w tym Wimbledonie i Piękną, i Bestią. Bywało, iż w emocjach zrugała trenera. Ale ta kobieta musi mieć w sobie piękne wartości, skoro potrafiła wykonać tak katorżniczą pracę, żeby wrócić na najwyższy, światowy poziom w najbardziej chyba globalnym sporcie, a więc najtrudniejszym ze względu na skalę konkurencji.
Heinz Günthardt, który prowadził m.in. Steffi Graf, Jennifer Capriati i Anę Ivanović, mówił choćby w „Blicku", iż ta bajka może się skończyć jak to bajki – tytułem mistrzowskim dla Belindy. Przekonywał, iż Bencic ma i odpowiednio jakościowy tenis, i taką odporność psychiczną, jakiej trzeba, żeby stawić czoła Świątek w półfinale. Świadczyć o tym miały m.in. cztery tie-breaki rozegrane przez nią w tym Wimbledonie. Wygrała wszystkie. – jeżeli Belinda będzie grała tak samo mocno, jak z Andriejewą, jeżeli będzie się tak samo dobrze poruszać i tak umiejętnie czytać grę rywalki, to może wygrać z każdym – mówił utytułowany trener.


Ale chyba choćby były trener Steffi Graf nie spodziewał się, iż Świątek będzie aż tak dobrze dysponowana! Bencić po prostu nie była w stanie grać przeciw niej tak, jak grała w poprzednich rundach. Polka dyktowała warunki. W pierwszym secie Iga miała 12 uderzeń kończących, a Belinda – cztery razy mniej. Świątek popełniła przy aż tylu winnerach zaledwie cztery niewymuszone błędy, a Bencić miała niekorzystny bilans 3:6.
Fissette, Abramowicz, Ryszczuk - wszyscy klaskali Idze Świątek na stojąco
Na starcie drugiej partii trudno było znaleźć Szwajcarom jakąś nadzieję. Choć Świątek trochę pomogła, popełniając dwa podwójne błędy serwisowe z rzędu – na 6:2, 0:0, 15:15 i 15:30. A iż po chwili jeszcze wyrzuciła forhend w aut, to Bencić nagle miała dwa breakpointy.
Dawna numer cztery światowego rankingu i mistrzyni olimpijska z Tokio 2021 pierwszą szansę zmarnowała, minimalnie chybiając forhend po crossie. Drugiego breakpointa Świątek obroniła świetnym serwisem. I to by było na tyle. Ta minuta, może dwie – to był jedyny moment meczu, w którym Polka nie dominowała. Ale z tej falki opadającej Świątek błyskawicznie znów wskoczyła na wznoszącą i odpłynęła na 6:2, 1:0 i za moment jeszcze dalej!
Przy stanie 6:2, 1:0 i 40:15 przy serwisie Szwajcarki Polka miała dwa breakpointy, a Szwajcarka poirytowana odkopnęła piłkę po swoim błędzie serwisowym. Za moment zaryzykowała drugim podaniem i obroniła pierwszego breakpointa, ale kolejnego Świątek rozegrała już na swoich warunkach, wygrała wymianę i wyszła na 6:2, 2:0! Po kwadransie drugiego seta Świątek prowadziła już 6:2, 3:0. Po kolejnym przełamaniu w wykonaniu Polki - na 6:2, 4:0 - Idze na stojąco klaskał cały jej sztab, czyli trener Wim Fissette, trener przygotowania fizycznego Maciej Ryszczuk oraz psycholożka Daria Abramowicz.


Pewnie oni wszyscy czuli, iż ten półfinał zbliża się do końca. Generalnie wyglądał zupełnie inaczej niż pierwszy półfinał, czyli trzysetowy dreszczowiec między Anisimową a Sabalenką niespodziewanie wygrany przez Amerykankę.
W sobotę w finale Wimbledonu Świątek zmierzy się z Anisimovą. Z taką grą, z taką determinacją, z takim ogniem Polka musi być faworytką do tytułu!
Idź do oryginalnego materiału