Świątek ruszyła na Bencić. Abramowicz i Fissette mogli tylko patrzeć

2 dni temu
- Co ja mam robić? - pytała w pewnym momencie Szwajcarka Belinda Bencić i posyłała kolejne bezradne spojrzenia. Jej półfinał Wimbledonu z Igą Świątek miał być widowiskowym zderzeniem dwóch odmiennych styli, a skończyło się na tenisowej deklasacji. Polka, która wygrała 6:2, 6:0, pokazała zaś, iż po dwóch bolesnych ciosach z tego sezonu mówi "dość".
Kiedy operatorzy kierowali podczas półfinału Wimbledonu kamery na Wima Fissette'a i psycholożkę Darię Abramowicz, to przeważnie siedzieli nieruchomo i tylko patrzyli na to, co się działo na korcie. Ale też nie mieli powodu, by reagować inaczej, bo Iga Świątek nie potrzebowała ich pomocy podczas meczu z Belindą Bencić. Pozostało im jedynie nagrodzać ją brawami.


REKLAMA


Zobacz wideo Wimbledon porwał Polaków! Tak bawią się nasi kibice


Świątek zabrała Bencić DNA. Spojrzenia Szwajcarki mówiły wszystko
Siła kontra kontrola. Potężne uderzenia, fizyczność i rotacja przeciwko płaskim uderzeniom i szybkiemu atakowaniu piłki. Ta wielka różnica w stylu gry Świątek i Bencić miała zapewnić wielkie tenisowe widowisko. Takie, jakie dostarczyły dwa lata temu w Londynie podczas trzysetowego dreszczowca w 1/8 finału. Ale Polka to już dużo lepsza tenisistka na trawie niż wtedy. I tym razem tak mocno zdominowała rywalkę, iż ta choćby na chwilę jej nie zagroziła.
Długie zagranie wzdłuż linii - to znak firmowy Szwajcarki. Czy też, jak określił to w studiu Polsatu Sport Łukasz Kubot, jej DNA. Mająca za sobą przerwę macierzyńską tenisistka słynie z tego, iż potrafi przyśpieszać grę i utrudniać mocno życie rywalkom. A dzięki groźnym returnom unika długich wymian, w których w konfrontacji ze słynącą ze świetnego przygotowania fizycznego Polką byłaby skazana na porażkę. Do długich wymian w czwartek nie dochodziło, ale to nie za sprawą kunsztu Bencić, tylko Świątek.


Polka przez większość czasu była jak maszyna. Grała tak, jak w trzeciej rundzie z Amerykanką Danielle Collins. Serwis, return - tenisowo po jej stronie wszystko się zgadzało. Szwajcarka początkowo jeszcze jakoś sobie radziła w defensywie, ale kiedy trzeba było atakować, to już było dużo gorzej. Polka nie odpuszczała ani na chwilę, więc Helwetka musiała ryzykować. A ryzyko to nie są jej ulubione warunki do gry. Gdy nie celowała w linie, to wcale nie było lepiej, bo do skrótów Świątek też dobiegała.
Po kolejnych błędach Bencić najpierw się krzywiła, posyłała pełne bezradności spojrzenia, a potem zaczęła dyskutować z członkami sztabu. - Co ja mam robić? - miała spytać w pewnym momencie.


Nie pomagało nic. choćby minikryzys Świątek z początku drugiego seta. W pierwszym gemie zaliczyła dwa podwójne błędy i mogły na chwilę wrócić wspomnienia z meczu 1/8 finału przeciwko Dunce Clarze Tauson. Wówczas Polka po dwóch pierwszych gemach przy własnym podaniu miała na koncie już aż cztery podwójne błędy, a komentatorzy mówili o "tenisowym kryminale". Wówczas zdobywczyni pięciu tytułów wielkoszlemowych wypisała się z niego przy stanie 1:3. Teraz zrobiła to znacznie szybciej, bo już w tym samym gemie.
Polka uporała się z trudnościami tak szybko, iż nie potrzeba było żadnej wskazówki od Fissette'a czy Abramowicz. Ta ostatnia zerwała się z brawami już po pierwszym secie, a cały boks Polki mógł to zrobić po bardzo pewnie wygranym meczu.
Teoretycznie do końca trzeba było zachować czujność, bo przecież Szwajcarka się nie poddaje. Wygrała wcześniej w tegorocznych zmaganiach w Londynie cztery tie-breaki i trzy trzysetowe pojedynki. Ale teraz choćby przez chwilę nie miała co marzyć o choćby jednej zaciętej partii.


To zwycięstwo Świątek smakuje wyjątkowo z wielu względów. Nie tylko po raz pierwszy awansowała do finału Wimbledonu. Nie tylko przełamała się w wielkim stylu na trawie po trudnych latach. I nie tylko w wymarzony sposób potwierdziła, iż ostatni wielomiesięczny kryzys to już przeszłość. Pokazała też, iż dwa bolesne ciosy w tym sezonie wystarczyły. Przegrała bowiem wcześniej dwa bardzo zacięte półfinały w Wielkim Szlemie. W Australian Open z Amerykanką Madison Keys 7:5, 1:6, 6:7, a w Roland Garros z Białorusinką Aryną Sabalenką 6:7, 6:4, 0:6. Świątek już od pierwszego gema czwartkowego meczu pokazała, iż mówi "dość". Pozostaje nam czekać do soboty, czy nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w tej edycji Wimbledonu.
Idź do oryginalnego materiału