Świątek grała jak z nut i nagle zwrot. Sama nie mogła uwierzyć. "Masakra"

5 godzin temu
Najpierw popisowy set wygrany w 22 minuty, w którym zagubiona rywalka nie miała szans, a potem zaskakujące kłopoty Igi Świątek. Z kryzysu broniąca tytułu Polka budziła się w męczarniach. W końcu jednak pokonała Rosjankę Dianę Sznajder 6:0, 6:7, 6:4, awansując do ćwierćfinału w Madrycie. I zasmucając przy okazji byłą gwiazdę tenisa zasiadającą na trybunach.
Diana Sznajder błysnęła w poprzedniej rundzie w Madrycie, gdy odesłała rywalkę "na rowerze" (tak w tenisowym slangu określa się zwycięstwo 6:0, 6:0) do domu już po 45 minutach. Po pierwszym secie 1/8 finału wydawało się, iż Iga Świątek zgotuje jej we wtorek taki sam los, ale jeden gem w drugiej partii sprawił, iż jej gra się całkowicie posypała.

REKLAMA







Zobacz wideo "Byłem obrażony, ale już mi przechodzi". Janowicz zdradza swoje plany



Dwie twarze Świątek. "Jakby nie wiedziała, co ma robić"
Z powodu wielkiej awarii prądu w Europie Zachodniej druga rakieta świata czekała dodatkowe 23 godziny, by zagrać to spotkanie. Ale z pewnością - mimo iż zakończyło się zwycięstwem Polki - nie uspokoiło ono jej fanów.
Atutami Sznajder przed tym pojedynkiem miały być trzy aspekty. Odważna i agresywna gra, będąca od niedawna jej trenerką Dinara Safina (była liderka rankingu i trzykrotna finalistka zmagań wielkoszlemowych, która świetnie radziła sobie na "mączce") oraz leworęczność, która zawsze jest utrudnieniem dla przeciwniczek. Ale we wtorek Świątek miała przede wszystkim problem z własną grą.
Występ w Madrycie zaczęła od wymęczonego zwycięstwa nad leworęczną Alexandrą Ealą z Filipin (72.WTA), z którą miesiąc temu przegrała w Miami. O ile ten mecz pozostawił jej kibiców z dozą niepokoju, to optymizmem mógł natchnąć kolejny. Przeciwko Czeszce Lindzie Noskovej (31. WTA), którą pokonała 6:4, 6:2. Przed pojedynkiem ze Sznajder zastanawiano się więc, czy tym razem obejrzymy Polkę w wydaniu z pierwszego spotkania w stolicy Hiszpanii, czy drugiego. Zobaczyliśmy ją w obu.
W pierwszym secie ich pierwszego w karierze pojedynku Polka oddała 13. w rankingu WTA rywalce zaledwie siedem punktów. W jej grze wszystko funkcjonowało wtedy jak należy, a Rosjanka gwałtownie zaczęła się denerwować własną niemocą. Coraz bardziej się śpieszyła, próbowała skrótów, ale nic to nie dawało. Co jakiś czas zaś kierowała zaś bezradna wzrok w kierunku Safiny, która też miała nietęgą minę.



- Jakby nie wiedziała, co ma robić - oceniła komentatorka Canal+ Joanna Sakowicz-Kostecka.
Tempo, w jakim Polka zapisywała na swoim koncie kolejne gemy, robiło wrażenie na wszystkich. Po 11 minutach było już 3:0, a po kolejnych 11 po secie. Ni dziwnego, iż tuż przed jego zakończeniem operator kamery wymownie zrobił zbliżenie na zegar pokazujący czas trwania meczu.


Świątek przegrała gema i wszystko się posypało. Abramowicz aż się zerwała. "Masakra"
W obecnym - niełatwym jak na razie - sezonie młodsze rywalki już kilka razy dały się niespełna 24-letnie Świątek mocniej we znaki. W siedmiu startach poprzedzających występ w Madrycie czterokrotnie przegrywała właśnie z nimi. 21-letnia Sznajder błysnęła w ubiegłym roku, wygrywając cztery turnieje WTA i triumfując przy tym na wszystkich trzech typach nawierzchni. W bieżącym spisuje się na razie znacznie słabiej. Od drugiego seta wtorkowego spotkania okazała się zagrożeniem dla Polki, tyle iż tylko częściowo za sprawą własnej gry.
Euforia fanów wiceliderki rankingu WTA z jej powrotu do formy, jaką zwykle prezentowała na kortach ziemnych, została w tej partii przerwana niespodziewanie zaraz na początku. Rosjanka otrząsnęła się po wcześniejszej niemocy, a po stronie Polki zaczęły się mnożyć seryjne błędy.



- Ważne, by Iga się nie karciła, ale widzę, iż jest niezadowolona - komentowała Sakowicz-Kostecka po stracie podania przed faworytkę na otwarcie tej odsłony.
Fani Polki przeżywali w tej partii prawdziwą huśtawkę nastrojów. Bo gdy odrobiła stratę 0:2, to wydawało się, iż może zaraz wróci na adekwatne tory. Ale po kolejnych błędach i nerwowych reakcjach chwilę później broniła się przed kolejnym przełamaniem. Kiedy w piątym gemie wyszła z opresji po raz drugi, to jej psycholożka sportowa Daria Abramowicz aż zerwała się z miejsca, bijąc brawo. W dalszej części spotkania jednak wciąż było mocno pod górkę, bo Świątek przez cały czas zbyt często rozdawała rywalce na korcie prezenty.
- Co jest z tym serwisem. Masakra - rzuciła sfrustrowana w dziewiątym gemie.
W tie-breaku szarpnęła znów Sznajder, która odskoczyła na 3-0 i 5-1. Rozchwianą wciąż Polkę stać było tylko na to, by zmniejszyć nieco stratę. Po chwili zakończyła tę część gry przegraną 3-7 po posłaniu piłki daleko na aut.



Przed decydującym setem Sakowicz-Kostecka powtarzała, iż ważne, aby druga rakieta świata zaufała sobie, ale tego zaufania wciąż brakowało. Była sfrustrowana, gdy po prawie dwóch godzinach rywalizacji broniła "break pointu" w czwartym gemie. Co chwilę też było słychać mobilizujące wskazówki rzucane z boksu przez Abramowicz. Trudno tu było dostrzec euforia z gry, to były raczej męczarnie. Na szczęście dla niej męczyła się też Rosjanka.
Głębszy oddech Świątek mogła złapać po przełamaniu zanotowanym w piątym gemie. Przy czwartym podejściu. Ze względu na wcześniejszy przebieg tego spotkania nikt z życzliwych Polce nie czuł się wtedy spokojny o to, iż utrzyma tę przewagę. Tym bardziej, iż już po chwili była o punkt od jej utracenia. Ale przetrwała i od czasu do czasu przy pojedynczych zagraniach znów przypominała siebie z pierwszej odsłony. Niestety, tylko przy pojedynczych. Ale na szczęście tym razem to wystarczyło.
Świątek o awans do półfinału zagra z Amerykanką Madison Keys.
Idź do oryginalnego materiału