To, ile zarabia prezes PKOl Radosław Piesiewicz, nie ma żadnego znaczenia dla kondycji polskiego sportu. I nie będzie miało żadnego znaczenia także wtedy, gdy zastąpi go jakiś kolega ministra sportu Sławomira Nitrasa i nie będzie nic zarabiał.
REKLAMA
Zobacz wideo Idol z dzieciństwa Jakuba Koseckiego? "Chciałem być jak on"
PKOl wypłacił pieniądze, Nitras się przeliczył
Z tego, co opowiadał mi w prywatnej rozmowie naoczny obserwator wyborów Piesiewicza w PKOl, wynika iż duża część jego wyborców choćby nie wiedziała, na kogo głosuje. Ktoś im po prostu szepnął, żeby na tego kandydata postawić kreskę. Może chodziło o to, iż za Piesiewiczem stał wtedy minister Jacek Sasin. Może o to, iż prezes PKOl in spe obiecywał, iż do komitetu przyniesie pieniądze. Kasę pozyskał przeważnie ze spółek skarbu państwa i pod tym względem skuteczności nie można mu odmówić. Tyle tylko, iż to był wybór na krótką metę. Zmienił się rząd, zmienił się minister sportu, zmieniły zarządy spółek skarbu państwa i PKOl został odcięty od pieniędzy.
Na szczęście Piesiewicz wyżebrał kasę dla olimpijczyków. I tu brawa dla PKOl, iż mimo uruchomionej przez Nitrasa całej machiny odcinania komitetu od pieniędzy, która mogła polskich medalistów pozbawić obiecanych premii za sukcesy, udało się je w końcu wypłacić. A sposób, w jaki minister sportu grał sprawą nagród dla olimpijczyków, był po prostu obrzydliwy. Uczynił z nich swoich zakładników, aby mieć powód, by docisnąć śrubę w związkach.
PKOl może gwizdać na zarządzenie nr 17
Nie ukrywa tego samo ministerstwo, o czym można się przekonać dzięki artykułowi Dawida Szymczaka i Kacpra Sosnowskiego o tzw. Zarządzeniu nr 17, które zobowiązuje wszystkie związki sportowe do całkowitej transparentności pod groźbą pozbawienia całej dotacji ze strony ministerstwa. Dla większości związków pozbawienie tych dotacji to jak wyrok śmierci.
Aleksandra Chalimoniuk, rzeczniczka ministerstwa sportu, mówi Sport.pl: - Bezpośrednim powodem działań podejmowanych przez ministra jest sytuacja, z jaką mamy od wielu miesięcy do czynienia w PKOl. Niejasności związane z wysokością pensji prezesa PKOl i członków zarządu Komitetu, sposobami rozliczania się ze związkami z tytułu umów sponsorskich, czy wreszcie wielomiesięczne opóźnienie w wypłatach nagród pieniężnych polskim medalistom olimpijskim, to niezaprzeczalne dowody na to, iż musimy podjąć pilne działania w tym zakresie.
Zarządzenia nr 17 powstało prawdopodobnie z założeniem, iż PKOl premii za medale jednak nie wypłaci, ale tu ostatecznie Piesiewicz ograł Nitrasa. Pieniądze się znalazły i najlepsi polscy olimpijczycy jednak je otrzymali. Okazało się, iż PKOl może żyć bez państwowej kasy i gwizdać na zarządzenie nr 17, przynajmniej do kolejnych igrzysk.
Nitrasowi chodzi o sportowców czy Piesiewicza?
I choć wychodzę tutaj na stronnika Piesiewicza, to chciałbym dodać, iż osobiście się z ministrem Nitrasem zgadzam. Oburza mnie, iż prezes PKOl korzystał z przywilejów na koszt polskiego podatnika. Oburza mnie, iż wykorzystywał spółki skarbu państwa, by wypłacać sobie sowite wynagrodzenie. Oburza mnie, iż się lansował na plakatach z Igą Świątek. Moja ocena Piesiewicza, mimo pochwały, iż PKOl pieniądze olimpijczykom wypłacił, jest negatywna.
Powiem więcej: uważam, iż minister Nitras ma rację, wymagając większej transparentności w związkach sportowych. To naprawdę ma sens, żeby zmusić działaczy do rozliczania, na co idą pieniądze nie tylko ze środków z ministerstwa, ale też od sponsorów. I nie chodzi tu o to, żeby ktoś wiedział, ile prezes zarabia, ale jaki procent naprawdę dostają sportowcy, a ile kosztuje tzw. administracja.
Polski sport działa źle i nieefektywnie. Ma archaiczne struktury i żadnych pomysłów, by tę sytuację poprawić. Tyle tylko, iż pisanie ustaw i rozporządzeń pod Piesiewicza w żaden sposób tego nie zmieni, bo nie on jest tu problemem.
I właśnie metody stosowane przez ministra Nitrasa, budzą moje wątpliwości co do jego intencji. Groźba zagłodzenia sportowców, to nie jest dobry pomysł. Polski sport potrzebuje reformy, ale takiej, która nie będzie przeprowadzona na chybcika mało przemyślanym zarządzeniem. Tymczasem minister sportu sprawia wrażenie, iż mimo szumnych deklaracji jedynym celem, jaki sobie w swoim ministerstwie postawił, to dopaść Piesiewicza. I tak bardzo mu się z tym śpieszy, iż gotów jest poświęcić dla tego celu choćby tych, którym nic nie można zarzucić.
Z tego, co obserwuję, sport jest coraz mniej atrakcyjny dla młodych ludzi. Wojna ministra z PKOl tej atrakcyjności nie podnosi. A ci legendarni, dobrze wykształceni menedżerowie sportu, którzy mieliby zastąpić "leśnych dziadków" ze związków sportowych, też to widzą i wyciągają wnioski: nie ma po co się pchać.