Wtedy też Kamil Stoch nie miał dobrego początku sezonu. Było jednak lepiej niż teraz - z poziomu 27. miejsca w Wiśle, Polak wspiął się na 12. i 7. w Ruce, potem odpuścił zawody w Niżnym Tagile w Rosji, a z mistrzostw świata w lotach w Planicy wrócił jako ósmy najlepszy lotnik na świecie i z brązowym medalem w drużynie. Wiele wskazywało na to, iż na przełomie 2020 i 2021 roku Stoch jest w stanie znów odpalić i pokazać, jak wielkim jest mistrzem. Wrócić tam, gdzie jego miejsce - na podium, do walki w czołówce Pucharu Świata.
REKLAMA
Zobacz wideo Ujawniamy kulisy kadry skoczków. Tak pracuje jej najważniejszy człowiek
Prorocze słowa Horngachera o Stochu. Kilka godzin później Polak odpalił
Zawody cyklu najwyższej rangi w skokach zawitały do Engelbergu. Tutaj Stoch zawsze kocha rywalizować: do tamtego momentu dziewięciokrotnie stawał tam na podium, w tym dwukrotnie wygrywając konkursy. To jedna z jego ulubionych skoczni, szczęśliwe miejsce. W dodatku takie, gdzie ewidentnie napędza się na kolejne tygodnie walki o najwyższe cele. W przedświątecznej atmosferze, z Turniejem Czterech Skoczni tuż za rogiem, a przy tym w pięknym otoczeniu szwajcarskich gór.
To przyzwyczajenie Stocha do wzrostu formy w Engelbergu zaczęli już też zauważać inni. - Zawsze trochę tak miał - mówił nam wówczas Stefan Horngacher. - Gdy zwyciężał w Turnieju Czterech Skoczni, wydaje mi się, iż sezon rozpoczął od upadku w Ruce i paru dobrych, ale nie fenomenalnych konkursów. I tak naprawdę rozpoczynał sezon w Engelbergu, a forma urosła mu tak, iż wygrał Turniej. Więc taki tradycyjny Kamil Stoch wolno się rozpędza, ale potem lata wysoko i daleko, ha, ha - śmiał się trener, który po zakończeniu poprzedniego sezonu odszedł z Polski i został trenerem Niemców.
- Na pewno będzie tu dla nas niebezpieczny. Spodziewałem się od niego więcej w Planicy, bo wiem, jak lubi tę skocznię i jak zawsze chce być w dobrej formie na loty, ale może to nie był dla niego idealny moment. Ale nie zapominam, jak świetnym skoczkiem jest Kamil Stoch. Pozostaje jednym z najlepszych na świecie i wiem, iż wciąż może być bardzo mocny tej zimy - dodawał Horngacher.
I jeszcze nie wiedział, iż te słowa za dosłownie kilka godzin staną się prorocze. Po 13:00 opublikowaliśmy na Sport.pl rozmowę z Horngacherem, gdzie przepowiada, iż Stoch właśnie w Engelbergu pokaże swoją najlepszą dotychczasową formę w sezonie. Trzy godziny później na skoczni rozpoczęły się treningi, a Polak odleciał rywalom.
Rekord widmo. Stoch przeskoczył skocznię, ale sam zauważył: "To się nie zapisze na kartach historii"
Bomba za bombą. Najpierw zajął trzecie miejsce w pierwszym treningu, gdy poleciał na 138 metrów. To była najlepsza odległość serii, ale Halvora Egnera Graneruda z Norwegii (137 metrów) i Niemca Markusa Eisenbichlera (134 metry) sklasyfikowano wyżej, skakali w dużo gorszych warunkach. Jednak na tym Stoch nie poprzestał.
W drugiej serii treningowej poleciał dalej niż ktokolwiek w historii Gross-Titlis Schanze. Na jego 146 metrów - skok aż o sześć poza rozmiar skoczni - można było tylko złapać się za głowę.
To odległość o dwa metry dłuższa niż oficjalny rekord skoczni Domena Prevca i Ryoyu Kobayashiego - 144 metry z odpowiednio 2016 i 2018 roku. Żal tylko, iż Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) nie uznaje rekordów pobitych w treningach i zawodach poza Pucharem Świata. To jedna z jej najgłupszych zasad, ale niestety wciąż funkcjonuje.
Stąd osiągnięcie Stocha stało się rekordem widmo - przypominanym przez pasjonatów skoków, wpisanym w dane skoczni na branżowym portalu skisprungschanzen.com. Ale tylko tyle. - To się niestety nie zapisze na kartach historii, bo w treningu rekordy się nie liczą, ale nic. Fajnie, przyjemnie było się przelecieć, mimo tego, iż jedyne, gdzie to zostanie, to tylko w mojej pamięci - mówił wówczas Stoch w rozmowie ze Skijumping.pl.
Szkoda, tym bardziej iż przecież skok był ustany. Polak jeszcze starał się go lądować telemarkiem. Na odjeździe wyglądał, jakby jeszcze karcił się w myślach za to, iż to nie do końca się udało. A to przecież tylko trening, tu nic za to się nie dostaje. To tylko potwierdziło jego klasę i mistrzostwo. A sam skok był jasnym sygnałem: wracam do gry!
Tak Stoch napędził się po trzeciego Złotego Orła. Szalony scenariusz
Horngacher naprawdę miał rację. Także z tym, iż Stoch będzie niebezpieczny w dalszej części sezonu. Bo ten skok na 146 metrów to był dopiero początek. Co prawda piątek w Engelbergu Stoch skończył siódmym miejscem w kwalifikacjach, ale już kolejnego dnia wreszcie dopiął swego. Po dwóch równych skokach na 134 metry stanął na podium - przegrał tylko z dominującym wówczas Norwegiem Halvorem Egnerem Granerudem, o 2,2 punktu.
Co prawda w niedzielę był siódmy - spadł z piątego miejsca po pierwszej serii, gdy jeszcze miał szansę walki o podium, ale weekendem w Engelbergu udowodnił sobie, iż może wywalczyć miejsce w światowej czołówce.
I w taki sposób Stoch napędził się na zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni. A wszystko po szalonym scenariuszu rywalizacji w Niemczech i Austrii - początkowym wykluczeniu z zawodów po pozytywnym teście na obecność koronawirusa u Klemensa Murańki, przywróceniu do rywalizacji pomimo rozegranych kwalifikacji, podium w Oberstdorfie i w końcu dwóch zwycięstwach w Innsbrucku i Bischofshofen. I zdobył trzeciego Złotego Orła, w pięknym stylu. Udowadniając tym, którzy myśleli, iż się skończył, iż to nieprawda.
To pokazało, iż często prawdziwego Kamila Stocha uruchamia jeden skok. Taki jak ten z grudnia 2020 roku zdarza się rzadko, był niemal idealny. Ale za każdym razem udana próba właśnie w tym okresie - końcówki grudnia - potrafi Stocha niesamowicie pobudzić i uskrzydlić. To jednak nie tak, iż to zawsze doskonale zadziała. Tak miało być w okresie 2022/2023, kiedy Stoch najpierw miał za sobą udane treningi w Zakopanem, a potem jechał na TCS po złocie mistrzostw Polski i bombie na 138 metrów. Wtedy w Wiśle oddał skok w bardzo sprzyjających warunkach, a trenerzy bali się nawet, czy nic sobie nie zrobi, lądując ze sporej wysokości, ale nabrał też pewności siebie. Szkoda tylko, iż nie udało mu się jej przełożyć na tak wiele jak dwa lata wcześniej. Na Turnieju najwyżej był piąty w Innsbrucku, gdzie zajął też drugie miejsce w kwalifikacjach.
Kamil Stoch wyklęty, w trzeciej dziesiątce zaklęty - żartują ponuro kibice. Tego brakuje polskiemu mistrzowi
W obecnej sytuacji Kamila Stocha chciałoby się zobaczyć każdy skok, choć odrobinę podobny do tego, co zaprezentował wówczas w Engelbergu. Można było mieć na takie nadzieje, gdy tydzień temu w Titisee-Neustadt po kilku przeciętnych próbach nagle huknął 135 metrów przy znacznie lepszej technice i energii w powietrzu niż dotychczas. Na początek weekendu w Engelbergu Stoch znów skakał jednak na poziomie bliskim, choć wciąż niedosięgającym Top20, a czasem i Top30 Pucharu Świata. W treningach tracił do "20" po dziesięć punktów. W kwalifikacjach dużo mniej, bo 2,7 punktu, ale wciąż nie mógł się w niej znaleźć.
Kibice ponuro żartują, iż to już Kamil Stoch wyklęty, w trzeciej dziesiątce zaklęty. Ale chciałoby się, żeby to się tak nie skończyło. Potencjał do tego na pewno jest, bo Stoch pokazywał pojedyncze skoki na poziomie, który mógłby dawać nadzieję na wyższe pozycje. Jednocześnie chyba aż za mocno ustabilizował się "tylko" na poziomie punktów PŚ. W zeszłym sezonie czasem i na to zamieniłby ówczesną formę, ale dąży do czegoś innego. I nie chce pozostawać na takim poziomie na dłużej. Bo ze stabilizacji zaczyna się to zmieniać w przeciętność, a tego skoczkowie, ze Stochem na czele, nienawidzą.
Pewnie, iż Stoch chciałby mieć o wiele lepsze wyniki, ale to zawsze przychodzi z trudem. Potrzeba mu wiele cierpliwości, a i ona może nie wystarczyć. Trudno mu głównie przez jeden element, w kwestii jego skoków odmieniany od początku zimy przez wszystkie przypadki: sztywność. Zawodnik nie może luźno, automatycznie podejść do tego, co ma wykonać na skoczni, a przez to nie jest w stanie wydobyć odpowiednio dużo energii z poszczególnych elementów skoku - zwłaszcza w przypadku zachowania balansu w pozycji najazdowej, a w efekcie odpowiedniego wyjścia z progu i pozycji w locie.
"To nie jest to, czego oczekuję, ale staram się znaleźć chociaż jedną małą rzecz, która by mnie ucieszyła"
- Wiadomo, iż chciałbym, żeby było dużo lepiej i jest we mnie bardzo dużo sportowej złości. Z drugiej strony mam na tyle doświadczenia, iż wiem, iż powinienem szukać tych dobrych rzeczy. Jest pewna konsekwencja w tym wszystkim. Te skoki nie są może wybitne, ale w pewnym sensie stabilne. Dają drugą połowę trzeciej dziesiątki, ale coś utrzymuję. Chodzi o to, żeby znaleźć coś, co pozwoli wejść na wyższy poziom. To nie jest to, czego oczekuję, ale staram się znaleźć chociaż jedną małą rzecz, która by mnie ucieszyła. Żeby chodzić złym i sfrustrowanym na cały świat to też do niczego dobrego nie doprowadzi - przekonywał Kamil Stoch w rozmowie ze Sport.pl po zawodach w Titisee-Neustadt.
Zapytany o Engelberg przyznał, iż cieszy się na te zawody, ale nie będzie się na nie bezsensownie "napalał". - Nie myślę o celach wynikowych. Chciałbym odbyć trening na skoczni przed wyjazdem do Szwajcarii, tak, żeby zachować pewien ciąg skoków i móc "wjeździć" się w odpowiednią pozycję. Gdyby udało się w Zakopanem, to byłoby świetnie, bo ona jest bardzo zbliżona do tego, co jest w Engelbergu. Cieszę się na wyjazd tam, bo lubię tam być i lubię tam skakać - mówił Stoch.
Ostatecznie po problemach z naśnieżeniem Wielkiej Krokwi, która według naszych informacji ma pozostać zamknięta do 8 stycznia, Stoch i pozostali polscy skoczkowie trenowali w Wiśle. Wraz ze Stochem do Szwajcarii pojechali Aleksander Zniszczoł, Paweł Wąsek, Piotr Żyła i Jakub Wolny. Na piątkowych treningach Stoch zajął odpowiednio 31. i 34. miejsce, a w kwalifikacje skończył na 27. pozycji. Sobotnie zawody z udziałem wszystkich pięciu Polaków zaplanowano na godzinę 16:00. Poprzedzi je seria próbna o 14:30. Relacje na żywo na Sport.pl, a transmisje w Eurosporcie, TVN i na platformie Max,