Zarówno dla Liverpoolu, jak i dla Leicester wielkanocne starcie na King Power Stadium miało niebagatelną stawkę. "The Reds" już wiedzieli, iż nie zapewnią sobie mistrzostwa Anglii w tej kolejce, bo swój mecz wygrał Arsenal (4:0 z Ipswich). Natomiast jeżeli chcieli zrobić to za tydzień u siebie przeciwko Tottenhamowi, niezależnie od wyniku "Kanonierów", potrzebowali zwycięstwa z Leicester.
REKLAMA
Zobacz wideo Śliwowski: Janusz Wójcik przychodził i mówił: Pan Romanowski wam dopłaci...
Leicester i sezon, o którym każdy chciałby zapomnieć
Leicester, które od dłuższego czasu jest jedną nogą w Championship. Przed tą kolejką tracili aż 17 punktów do bezpiecznej pozycji, ale iż do zdobycia przez cały czas było 18 "oczek", to matematyczna szansa przez cały czas istniała. "Lisy" potrzebowały jednak sensacyjnego triumfu nad Liverpoolem, by tak pozostało. Poza tym walczyli o uniknięcie niebywale wstydliwego rekordu. Otóż Leicester w 2025 roku nie strzeliło jeszcze ani jednego gola na własnym stadionie w meczach ligowych (ostatnie takie trafienie to początek grudnia 2024 roku). Łącznie to aż osiem takich spotkań z rzędu. Dobicie do dziewięciu byłoby nowym antyrekordem całej angielskiej piłki, nie tylko Premier League.
Słupek, słupek i... znów słupek
Pierwsza połowa stała pod znakiem... słupków. Aż trzykrotnie trafiali w nie gracze obu zespołów, a rzadkiej sztuki dokonał Mohamed Salah, który w 3. minucie jednym strzałem obił oba słupki bramki Madsa Hermansena. Z kolei o centymetry od przerwania kompromitującej strzeleckiej niemocy Leicester w meczach domowych był Wilfried Ndidi, który sprawdził wytrzymałość obramowania bramki Liverpoolu w 10. minucie.
Ogólnie jednak dość znaczącą przewagę mieli goście. Ich problemem był jednak Mads Hermansen. Duński golkiper kapitalnie zatrzymał choćby w 11. minucie strzał Salaha, a ogólnie w przeciągu pierwszych 45-ciu minut udanie interweniował aż sześciokrotnie. Jego postawa była głównym powodem, dla którego do przerwy nie ujrzeliśmy ani jednego gola.
Leicester było w niebie. Przez chwilę
Po przerwie wiele się nie zmieniło. Liverpool przez cały czas przeważał, a blisko gola był w 57. minucie Kostas Tsimikas, ale Leicester znów zostało uratowane przez swojego golkipera. Natomiast w 67. minucie piłka wpadła do bramki... Liverpoolu. Patson Daka wystawił piłkę głową Stephy'emu Mavididiemu, a ten z bliska trafił do siatki. Czarna seria gospodarzy nie została jednak przerwana, bo Daka zdołał główkować dlatego, iż w nieprzepisowy sposób powstrzymywał bramkarza rywali.
Gol "zdrajcy" uratował Liverpool
Na gola musieliśmy poczekać aż do 76. minuty. Ogromne zamieszanie po rzucie rożnym Liverpoolu, najpierw strzał w słupek Salaha, potem w poprzeczkę Diogo Joty i kiedy wydawało się, iż Leicester zażegnało zagrożenie, na strzał ze skraju pola karnego zdecydował się Trent Alexander-Arnold, który nie dał szans Hermansenowi!
Anglik nie miał ostatnio łatwo u kibiców Liverpoolu, jako iż coraz więcej mówi się o jego odejściu za darmo (kończy mu się kontrakt) do Realu Madryt. Był już przez to nieraz nazywany zdrajcą. Co przyniesie przyszłość, tego jeszcze nie wiemy, ale być może kupił sobie tym choć odrobinę spokoju.
Liverpool o krok od mistrzostwa. Leicester ze spadkiem i niebywale wstydliwym rekordem
Trafienie Alexandra-Arnolda okazało się być jedynym w tym spotkaniu. Liverpool wygrał 1:0 i jeżeli w następnej kolejce ogra u siebie Tottenham, zostanie mistrzem Anglii niezależnie od wszystkiego. Leicester definitywnie pożegnało się z Premier League po zaledwie jednym sezonie na tym poziomie. W dodatku gola nie strzelili, więc zanotowali dziewiątą ligową porażkę domową z rzędu bez strzelonego gola. Czegoś takiego angielska piłka, niezależnie od rozgrywek, jeszcze nie widziała.
Leicester City - Liverpool 0:1 (Alexander-Arnold 76')