Była 88. minuta meczu w Ostrawie, kiedy z lewej strony w pole karne gospodarzy dośrodkował Juergen Elitim. Obrońców gospodarzy wyprzedził Jean-Pierre Nsame, który z bliska pokonał Dominika Holca i doprowadził do remisu 2:2.
REKLAMA
Zobacz wideo Łukasz Fabiański potwierdza zainteresowanie Legii Warszawa! "Rozmawiałem z Michałem"
To bardzo istotny gol nie tylko dla piłkarza, który jeszcze niedawno wydawał się być poza klubem i gdyby tylko znalazł się chętny, Legia oddałaby go bez żalu. To był gol, który odmienił losy czwartkowego meczu Legii z Banikiem Ostrawa i może zdecydować o tym, kto awansuje do III rundy kwalifikacji Ligi Europy.
Po pierwszym spotkaniu w Czechach minimalnie bliżej awansu jest Legia, która z gorącego stadionu w Ostrawie wywiozła remis. Rewanż za tydzień w Warszawie zapowiada się pasjonująco. Nie tylko na boisku, ale i poza nim, gdzie wiele działo się też w Ostrawie.
Skandaliczne zachowanie kibiców Banika
Po golu Nsame cieszyli się nie tylko piłkarze Legii. Na trybunie prasowej ucieszyło się też kilku polskich dziennikarzy, w tym pracownik klubowych mediów. To bardzo nie spodobało się kibicom Banika, którzy siedzieli tuż obok trybuny prasowej.
Nie spodobało się do tego stopnia, iż jeden z kibiców się wściekł i zaczął krzyczeć na Polaków. Pojawiły się wulgaryzmy, wyzwiska i wygrażanie pięścią. Atmosfera, która od dłuższego czasu i tak była już bardzo napięta, stała się wyjątkowo nieprzyjemna. A to niestety nie był koniec.
Kiedy chwilę później Banik strzelił gola na 3:2, do dziennikarzy przybiegło kilku innych kibiców Banika, którzy z pianą na ustach rzucali w naszą stronę kolejne wyzwiska. Były też groźby. Chwilę później ci sami kibice siedzieli już jednak na swoich miejscach, bo - jak się okazało - bramka dla Banika nie została uznana z powodu spalonego.
Ta sytuacja to było jednak najlepsze podsumowanie gorącej, momentami bardzo nerwowej atmosfery na stadionie miejskim w Ostrawie. Lokalne media od początku zapowiadały ten mecz nie tylko jako starcie dwóch dobrych drużyn, ale też jako rywalizację dwóch bardzo dobrych grup kibicowskich.
Meczowi smaczku dodawał fakt, iż kibice Banika przyjaźnią się z fanami GKS Katowice, a legioniści ze znienawidzonym na Śląsku Zagłębiem Sosnowiec. Dlatego nikogo nie mogło dziwić, iż od początku spotkania na trybunach były nie tylko głośne śpiewy, ale też masa wyzwisk, też w kierunku polskich dziennikarzy.
Na trybunach było gorąco, ale mimo wszystko spokojnie. Poza pirotechniką, która pojawiła się w sektorze zajmowanym przez kibiców Banika, fani nie przekroczyli granicy. Na trybunach były też momenty, które zapamiętamy na długo. Fani gospodarzy przygotowali aż trzy efektowne oprawy, a goście - mimo niekorzystnego wyniku - do końca wspierali swoich piłkarzy.
Łącznie na stadionie pojawił się komplet ponad 15 tys. kibiców w tym ponad 800 fanów z Warszawy. Powtórka już za tydzień przy Łazienkowskiej i już wiemy, iż możemy spodziewać się wyjątkowo gorącej rywalizacji.
Agresywny Banik w meczu z Legią
Przed meczem w Ostrawie czeskie media nie zajmowały się sobotnią porażką Banika z Bohemians Praga (0:1) na inaugurację czeskiej ekstraklasy. Dla piłkarzy Pavla Hapala - pracującego przed laty w ekstraklasie - ważne miało być tylko to, co wydarzy się w czwartkowy wieczór w meczu przeciwko Legii. - Spotkanie w Pradze to już przeszłość. Musimy patrzeć wprzód i pozytywnie się nastawić - mówił Hapal.
I rzeczywiście Banik mecz przeciwko Legii zaczął naładowany wyjątkowo pozytywną energią. To piłkarze Halapa jako pierwsi kopnęli piłkę i od razu przenieśli grę na połowę gości. I kilka brakowało, by po niespełna 30 sekundach prowadzili 1:0. Po zamieszaniu w polu karnym Kacpra Tobiasza uratowała poprzeczka.
Ale to był dopiero początek. Banik był agresywny nie tylko z piłką, ale też bez niej. Kiedy Tobiasz chciał wznawiać grę krótkim zagraniem do obrońców, gospodarze w ogóle mu na to nie pozwalali. Pod polem karnym pułapkę pressingową na legionistów zakładało trzech ofensywnych piłkarzy Banika, a tuż za nimi czekało kolejnych dwóch. Tę piątkę na połowie Legii asekurował jeszcze jeden zawodnik.
Agresywne podejście gospodarzy sprawiło, iż piłkarze Edwarda Iordanescu nie potrafili utrzymać się przy piłce, uspokoić gry i ostudzić gorącej atmosfery na stadionie w Ostrawie. Zamiast tego legioniści popełniali kolejne błędy, które tylko nakręcały Banika i jego kibiców.
Chyba każdy na stadionie był przekonany, iż gol dla gospodarzy to kwestia czasu. I rzeczywiście: w 13. minucie indywidualną akcją popisała się gwiazda Banika - Matej Sin, który najpierw wyciągnął z linii obrony Steve'a Kapuadiego, a później ośmieszył w polu karnym Rafała Augustyniaka. Trybuny w Ostrawie oszalały z radości, a atmosfera na stadionie naprawdę robiła wielkie wrażenie. Wszystko wskazywało na to, iż przed Legią kolejne bardzo trudne minuty.
Lepsza Legia, spokojniejszy Iordanescu
Wszystkiemu przy linii bocznej bardzo nerwowo przyglądał się Iordanescu. Chociaż Rumun prowadził Legię w zaledwie kilku meczach, to już mogliśmy zauważyć, iż to trener, który bardzo przeżywa mecze, rozgrywa je ze swoją drużyną, reaguje bardzo impulsywnie, dużo podpowiada i dyryguje swoją drużyną. Nie inaczej było w Ostrawie.
W czwartek w pierwszych minutach spotkania Iordanescu był wyjątkowo nerwowy. Trener Legii, który oglądał mecz na skraju swojej strefy przy ławce rezerwowych, co chwilę zwracał uwagę swoim piłkarzom i pokazywał asystentom, z czego konkretnie nie był zadowolony. Czasem chodziło o ustawienie, czasem o gubienie krycia, a czasem o flegmatyczne zachowanie w ofensywie.
W 39. minucie Iordanescu wściekł się na Pawła Wszołka. Prawy obrońca Legii najpierw przeprowadził imponującą indywidualną akcję ofensywną, a później zepsuł teoretycznie najłatwiejsze zadanie, czyli niedokładnie podał do Ilji Szkurina. Iordanescu najpierw tylko złapał się za twarz, a później wściekle podskoczył i zwrócił się w stronę asystentów, pokazując, co i jak powinien zrobić jego zawodnik.
Była to chwila, w której Iordanescu przerwał minuty swojego względnego spokoju. Ale po bardzo nerwowym początku Rumun coraz częściej miał okazję do chwalenia zawodników. Legionistom udało się przetrwać bardzo trudne chwile po golu Sina i z minuty na minutę na boisku przejmowali kontrolę.
Piłkarze Iordanescu - głównie dzięki lepszej grze w śrdoku pola - najpierw wypchnęli przeciwnika z własnej połowy, a później stopniowo zaczęli przejmować kontrolę nad meczem. Szczególnie aktywni byli Wszołek i Ryoya Morishita, którzy na skrzydłach rozciągali obronę Banika, sprawiając gospodarzom wielkie problemy.
Legia została nagrodzona za lepszą grę w 32. minucie, gdy gola na 1:1 strzelił Bartosz Kapustka. Tuż przed przerwą piłkarze Iordanescu powinni choćby zdobyć drugą bramkę. Powinni, wręcz musieli, ale po zagraniu Morishity z dwóch metrów do bramki nie trafił Kacper Chodyna. Trudno powiedzieć, czy sam zawodnik będzie w stanie wyjaśnić, jakim cudem uderzył w tej sytuacji nad bramką.
Iordanescu wtedy wściekle rozłożył ręce, ale paradoksalnie w tamtym momencie mógł być spokojniejszy, bo gra Legii wyglądała dużo lepiej niż na początku.
Banik - Legia. Sin robił różnicę
Błąd Augustyniaka przy golu Sina i pudło Chodyny nie były jedynymi indywidualnymi wpadkami legionistów tego wieczora. Niestety w drugiej połowie fatalnie pomylił się też Elitim, co o mały włos nie przesądziło o porażce Legii.
Kolumbijczyk w 65. minucie w kiepskim stylu stracił piłkę pod własnym polem karnym na rzecz Sina, który podał do Michala Frydrycha. Były zawodnik Wisły Kraków oddał natychmiastowy strzał i niespodziewanie zdobył bramkę na 2:1 dla Banika. Niespodziewanie, bo choć po przerwie Czesi grali lepiej niż w końcówce drugiej połowy, to i tak bliżej strzelenia gola była Legia. Zanim bramkę zdobył Frydrych, dwie dobre szanse miał wprowadzony za Szkurina Nsame. Kameruńczyk dwukrotnie został jednak zablokowany.
Indywidualne błędy o mały włos nie sprowadziły na Legię tragedii. W czwartek mogły zdecydować wpadki jednostek i jak na dłoni widać było, iż na niektórych pozycjach Legia potrzebuje rychłych wzmocnień.
W rewanżu z Banikiem na pewno nie pomogą nowi zawodnicy - Mileta Rajović i Arkadiusz Reca - którzy nie zostali zgłoszeni do II rundy kwalifikacji Ligi Europy. I kiedy kibice Legii będą się wściekać na brak wyraźnych liderów w drużynie, gospodarze mogą wzdychać do bohatera spotkania - Sina. Bo chociaż za największą gwiazdę Banika uznawany jest Brazylijczyk Ewerton, to w czwartek wyjątkowe wrażenie zrobił właśnie Sin. I to nie tylko golem i asystą. 21-letni Czech, który ma za sobą debiut w reprezentacji, imponował lekkością w dryblingu i boiskowym luzem. Ten niejednokrotnie irytował Augustyniaka, który przegrywał pojedynki z Sinem.
A kilka brakowało, by Czech przedwcześnie zakończył karierę. W czerwcu 2022 r., tuż po 18. urodzinach, u Sina zdiagnozowano nowotwór jąder. Piłkarz przeszedł chemioterapię, a do gry wrócił już pół roku później. Dziś nazywany jest "perłą Banika", który liczy, iż sprzeda zawodnika za więcej niż trzy miliony euro. Być może stanie się to w momencie, gdy Czesi odpadną w II rundzie el. Ligi Europy i będą sobie to próbowali w ten sposób osłodzić i podreperować klubowy budżet. Nie mamy nic przeciwko, ale rewanż w Warszawie za tydzień dla Legii wcale nie będzie formalnością.