Skandal na PŚ w Zakopanem. Trener nie wytrzymał. Naprawdę chciał to zrobić

10 godzin temu
Zdjęcie: Screen YouTube @fanskokowpolska


- O mało na niego nie skoczyłem. Byłem bliski, żeby się z nim pobić, to prawda - mówił dla Sport.pl Alexander Pointner. Jeden z najlepszych w historii trenerów skoków narciarskich ruszył w Zakopanem do szefa Pucharu Świata. Obyśmy teraz pod Wielką Krokwią nie przeżywali tak trudnych chwil.
Aż dwie godziny i 35 minut trwała pierwsza seria konkursu PŚ w Zakopanem w 2014 roku. Drugiej serii już nie rozegrano. Na szczęście. Alexander Pointner, wówczas szkoleniowiec dominującej Austrii, a w międzynarodowym gnieździe trenerskim po prostu szef wszystkich szefów, tak bardzo denerwował się przebiegiem zawodów, iż w pewnym momencie ruszył do szefa Pucharu Świata, Waltera Hofera.


REKLAMA


Zobacz wideo Życiowy wynik Pawła Wąska! Absolutny thriller w finale TCS


W lejącym deszczu zawodnicy mieli coraz większe problemy z dojazdem do progu. Im dłużej trwał konkurs, tym wolniejsi byli kolejni skoczkowie. Andreas Wellinger i Thomas Diethart dostali choćby szansę na powtórzenie swoich skoków. Dostali ją po tym, jak Pointner zszedł do Waltera Hofera i tak mu wygrażał, iż w końcu w furii cisnął choćby na ziemię austriacką flagę.


Ale powtórzenie skoków i tak nic Wellingerowi i Diethartowi nie dało – zajęli odpowiednio 50. (ostatnie) i 43. miejsce.
- Pamiętam to dokładnie. Byłem taki zły! – wspominał Pointner w rozmowie z Jakubem Balcerskim ze Sport.pl rok temu. I opowiadał ze szczegółami, jak to wszystko wyglądało z jego perspektywy.


- Wtedy w Zakopanem bardzo mocno padał deszcz. To było szalone, co chwilę woda zbierała się w torach najazdowych. Wtedy nie można jeszcze było obniżać belki tak, żeby nie powodować powtórzenia całej serii zawodów, więc część zawodników szła skakać jeszcze raz. Pogoda się uspokoiła, ale dokładnie w momencie, gdy nadeszła pora na tych, którzy mieli powtórzyć swoje skoki, wróciły silne opady. Wtedy skoczył Andreas Wellinger. W tamtym okresie, podobnie jak teraz, był zawsze jednym z najszybszych zawodników na rozbiegu, ale jego prędkość tym razem była niższa o trzy kilometry na godzinę od pozostałych skoczków. Klapnął na bulę, a ja podszedłem do Waltera. Mówiłem mu, iż on nie miał szans. Na belce usiadł Thomas Diethart, zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni. I co, on teraz ma skoczyć jakieś 19 metrów? Nie dali gościowi żadnej możliwości oddania normalnego skoku, a w dodatku start w takich warunkach nie jest bezpieczny.


- Thomas też lądował bardzo blisko. Zawodnicy wiedzieli, co się dzieje, jury nie. Walter przyjął pokerowy wyraz twarzy i starał się wyglądać, jakby nad wszystkim panował. Akurat pokazywała nas kamera telewizyjna. Miał ten poker face, potem lekko się uśmiechał, a do mnie mówił tylko: "Alex, czego ty chcesz?". I to takim głosem, iż o mało na niego nie skoczyłem. Byłem bliski, żeby się z nim pobić, to prawda. Czułem, jak bardzo mnie prowokował, starałem się mu uświadomić, co się dzieje. Mówiłem: "Walter, nie możesz tego zrobić". Cóż, jednak mógł to zrobić i dopiął swego. Skończyliśmy pierwszą serię, a zarazem cały konkurs. I oczywiście rozumiem, iż za zawodami stoi tyle spraw, iż trzeba je w jakiś sposób przeprowadzić. Wtedy przemawiało jednak przeze mnie to, jak niesprawiedliwie się one ułożyły. W skokach nie zawsze liczy się jednak to, żeby było sprawiedliwie. Walter twierdził wtedy, iż było bezpiecznie, ja miałem odmienne zdanie. Nikomu nic się nie stało, ale niskie prędkości i woda w torach to nic dobrego. Na koniec wielu zawodników miało smutne twarze. Ja miałem wściekłą i rozczarowaną. Walczyłem o moich zawodników.
- Myśli pan, iż przekroczył pan wtedy pewną granicę? – pytał nasz dziennikarz.
- Nie. Myślę, iż wtedy pewną granicę przekroczył Walter Hofer – śmiał się legendarny trener.
Stoch by nie wygrał, gdyby Małysz dłużej leżał
Co ciekawe, Pointner w Zakopanem strasznie gorączkował się też trzy lata wcześniej. W 2011 roku karierę kończył Adam Małysz. Wtedy w Zakopanem nasz wielki mistrz wygrał piątkowy konkurs (odbyły się trzy), a w niedzielę upadł w gęsto padającym śniegu i będąc w szpitalu dowiedział się, iż sensacyjnym zwycięzcą został Kamil Stoch. Po latach dowiedzieliśmy się, iż Stoch nie odniósłby wtedy swojego pierwszego w karierze zwycięstwa w Pucharze Świata, gdyby jury uległo naciskom Pointnera.


- Było zagrożenie, iż ten konkurs odwołamy. Warunki były bardzo trudne. Lądowanie nie było tak wielkim problemem, jak rozbieg. Tak, na zeskoku było źle, miękko, bo w pierwszej serii nad skocznią przeszła śnieżna nawałnica. To przez nią Adam upadł. Ale najgorzej było z torami najazdowymi. Prędkości się zmniejszały i pamiętam, iż ustaliliśmy już, iż jeżeli spadną jeszcze trochę bardziej, to skończymy zawody - opowiadał nam Ryszard Guńka, który jako szef był wtedy w ciągłym kontakcie z delegatem technicznym (w tej roli wystąpił Sandro Pertile, czyli w tej chwili dyrektor PŚ) i jego asystentem.
- Pomogło nam to, iż Adam po upadku gwałtownie się zebrał ze skoczni. Dzięki temu obsługa gwałtownie popracowała na rozbiegu miotłami, puszczony został przedskoczek i okazało się, iż pojechał z prędkością, którą mogliśmy uznać za niezłą. Dobrze się stało, iż tego konkursu nie przerwaliśmy, bo Kamil nie miałby zwycięstwa - mówił nasz międzynarodowy sędzia.
Pointner chciał to unieważnić
Mimo szybkiego startowania kolejnych zawodników, grupa najlepszych skoczków i tak mogła mówić o niesprawiedliwych warunkach. Jadący z numerem 54 Małysz poradził sobie jeszcze nieźle. Gdyby nie upadek, skok na 120 metrów dałby mu najpewniej czwarte lub piąte miejsce po pierwszej serii. Ale jadący po Małyszu Andreas Kofler (numer 55) był dopiero 20. (skoczył 115 metrów), a kończący tę rundę Thomas Morgenstern (nr 57) tylko 18. (116 m). Z top 4 tamtego Pucharu Świata obronił się tylko Ammann (numer startowy 56), który na półmetku był piąty (120,5 m), a w drugiej serii przesunął się na czwarte miejsce.
Po latach okazuje się, iż unieważnienia serii chciał Pointner. - Kłócił się, iż było niesprawiedliwie. Ale tak bywa. Na pewno trzeba było mieć trochę szczęścia. Kamil jechał z niższym numerem i na tym skorzystał – mówił nam Guńka.


Stoch przed tamtym konkursem był w Pucharze Świata 13. Jechał z numerem 45, kiedy jeszcze aż tak mocno nie sypało. Mimo iż wiało mu w plecy, skoczył bardzo dobrze: 123 metry. Nikt nie poleciał dalej i liderem na półmetku został zawodnik, który nigdy wcześniej nie stanął na pucharowym podium. Mało tego, przed Zakopanem Kamil z 13 startów w okresie tylko trzy skończył w najlepszej dziesiątce. W piątek w Zakopanem był dopiero 17. W sobotę zanotował swój najlepszy wynik sezonu, zajmując siódme miejsce. Ale kto by pomyślał, iż w niedzielę wygra? - Kamil prowadził niespodziewanie. Ale w drugiej serii się obronił, pierwszy raz pokazując taką klasę. Wytrzymał to.
Małysz w szpitalu usłyszał ryk. "No, to Kamil wygrał!"
Prawda jest taka, iż kiedy przewrócił się Małysz, wielu Polaków też chciało unieważnienia konkursu. - Jak Adam w tych trudnych warunkach upadł, to pomyślałem: "No kurde! Czemu oni tego nie przerwali?". A z drugiej strony myśmy byli bardzo dobrze przygotowani, zawody były u nas i chciałoby się, żeby mimo złej pogody się odbyły. Jury miało trudno. Wiadomo, iż jest nagonka, kiedy się komuś coś stanie, a zwłaszcza komuś z naszych - wspominał Rafał Kot.
Ówczesny fizjoterapeuta kadry nie widział historycznego, pierwszego zwycięstwa Stocha. - Kiedy Adam upadł, to wybiegłem do niego na zeskok i byłem z nim już do wieczora, do momentu wyjścia ze szpitala - mówi. - Pojechaliśmy do kliniki ortopedii na Bystrym. W pewnym momencie potężny ryk tysięcy ludzi dotarł aż do tej kliniki. Pamiętam, iż jak Adam to usłyszał, to uśmiechnął się i powiedział "No, to Kamil wygrał!". Po chwili zadzwonił ktoś ze sztabu i powiedział to, czego się już sami domyśliliśmy - opowiadał Kot.


W piątek w Zakopanem odbędą się dwie serie treningowe (od godziny 15.30) i kwalifikacje (18.00). Relacje na żywo na Sport.pl. Polskę będą reprezentować: Paweł Wąsek, Aleksander Zniszczoł, Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Jakub Wolny.
Idź do oryginalnego materiału