Semeniuk wszedł na boisko i Polacy go wygwizdali. Świętował na ich oczach

2 godzin temu
Polska drużyna przegrała finał Ligi Mistrzów, ale dwóch polskich siatkarzy może się cieszyć. Po wielkim spektaklu Sir Sicoma Monini Perugia pokonała Aluron CMC Wartę Zawiercie 3:2 (25:22, 25:22, 20:25, 22:25, 15:10), a złote medale po tym meczu odbiorą Kamil Semeniuk i Łukasz Usowicz. Dla włoskiego klubu to pierwszy w historii triumf w najważniejszych europejskich rozgrywkach w świecie siatkówki.
I dobrze, iż to nie był jednostronny mecz. Na taki wyglądał po pierwszych dwóch setach wygranych przez Perugię, ale później coraz bardziej się wyrównywał. Aż do tego stopnia, iż oglądaliśmy drugiego tie-breaka w tym Final Four. Tym razem bez szczęśliwego zakończenia dla klubu z Zawiercia.


REKLAMA


Zobacz wideo Lewandowski buduje imponującą posiadłość! To tu może zamieszkać po karierze


Punkt decydujący o zwycięstwie Perugii w finale i całych rozgrywkach - na 15:10 w piątym secie - zdobył Ołeh Płotnycki. Semeniuk i Usowicz oglądali tę scenę zza band reklamowych, jako rezerwowi. Od razu wyskoczyli w górę, zacisnęli pięści i ruszyli na parkiet cieszyć się razem ze swoimi kolegami z zespołu. Szkoda tylko, iż to musiało się dokonać w finale przeciwko polskiej drużynie, która walczyła na boisku w niezwykły, kapitalny sposób. Ale przynajmniej finał tej włoskiej historii miał scenariusz naprawdę dobrego thrillera. I zadowolił każdego widza, nie tylko tego, który dziś po triumfie swojej drużyny, nie zaśnie.


Semeniuk nagle został wygwizdany podczas finału w Łodzi. Wielki triumf dwóch Polaków
Można też żałować, iż obaj Polacy sami nie odegrali jednak w tym triumfie pierwszoplanowych ról. Zwłaszcza w przypadku Kamila Semeniuka. Dla Usowicza to pierwszy taki sukces w karierze, ale środkowy w Perugii jest głównie zmiennikiem. Semeniuk to postać o wiele ważniejsza, ale przez uraz, którego nabawił się na jednym z treningów przed Final Four, nie mógł pomóc swojej drużynie w większym stopniu. Choć w trakcie sezonu często pojawiał się na boisku, niejednokrotnie jako jedna z najważniejszych postaci w drużynie, to tym razem zaliczył tylko krótki, epizodyczny występ w tym finale.
Było 18:20 w pierwszym secie, a Semeniuk wszedł na zagrywkę za Yukiego Ishikawę. Wtedy punkt zdobyła Warta Zawiercie, ale końcówka seta należała do Perugii. Choć Semeniuk nie dostał jednak żadnej piłki i nie zdobył ani jednego punktu. Pozostał na boisku do końca seta, ale po nim do gry wrócił Ishikawa. Semeniukowi długo pozostawało obserwowanie meczu spoza boiska, co już w przypadku półfinału opisywał jako trudne i przykre doświadczenie.
Chyba jeszcze dziwniejszy musiał być moment, gdy w trzeciej partii znalazł się w polu serwisowym przy stanie 20:23 dla zawiercian i został wygwizdany. Oczywiście, wszystko ze względu na wsparcie dla polskiej drużyny, ale dla polskiego siatkarza w hali we własnym kraju to mogło być dość specyficzne doświadczenie. I znów, jak za poprzednim razem, Semeniuk nie odegrał w tej sytuacji kluczowej roli.


Tę trzecią partię Warta Zawiercie wygrała, ale w całym meczu przegrała po tie-breaku. Semeniuk był na boisku jeszcze w czwartym secie, ale jego drużyna znów nie zdobyła punktu przy jego serwisie. Po ostatniej piłce w Semeniuku wygrała euforia po wielkim sukcesie klubu i świętował. choćby jeżeli po takim finale dla niego ten triumf może mieć słodko-gorzki smak i w duchu pewnie sam nie jest aż tak szczęśliwy, jak byłby, grając w nim dłużej.
Semeniuk wygrał Ligę Mistrzów trzeci raz w karierze, po zwycięstwach w barwach Zaksy Kędzierzyn-Koźle z 2021 i 2022 roku. Teraz dokonał tego po raz pierwszy w barwach Perugii, po dwóch latach od transferu do Włoch. I będzie miał szanse na kolejne - klub jeszcze jesienią zeszłego roku ogłosił pozostanie Polaka w klubie aż do 2027 roku.
- Niczego mi tutaj nie brakuje. Bardzo dobrze się tu czuję. Wszystko jest na miejscu, a ewentualne braki czy niedociągnięcia są na bieżąco korygowane. (...) Mam nadzieję, iż drużyna i generalnie całe środowisko Perugii są z mojej postawy zadowolone i iż tak będzie przez kolejne dwa lata. Ważne też było zdanie mojej przyszłej żony. Ona również się bardzo dobrze tutaj zaaklimatyzowała i jej zdanie w kontekście ewentualnego transferu również jest dla mnie ważne. Tu więc wszystkie klocki się dobrze poukładały i dlatego zdecydowałem, by pozostać w Perugii na dłużej - mówił Semeniuk w rozmowie z dziennikarką Sport.pl Agnieszką Niedziałek przed łódzkim Final Four.
Ligi Mistrzów nie wygrała najlepsza Perugia w historii, a najlepiej poukładana
Z polskiej perspektywy wygrana Perugii w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów to triumf dwóch naszych zawodników, ale to dobrze podkreśla, iż włoska drużyna wygrała te rozgrywki tym, jak zbudowała swoją drużynę. Po latach niepowodzeń, kończenia rywalizacji w półfinałach czy wspominania przegranego finału z 2017 roku, gdy lepszy okazał się wybitny Zenit Kazań, coś się zmieniło.


Perugia przestała być tworzona tak, jakby najważniejsze było kupienie tych, którzy mogliby im zagrozić. A tak było z Wilfredo Leonem, którego sprowadzono po tym, jak sprawił Perugii tęgie lanie w Rzymie osiem lat temu. Jego gra we Włoszech, choć pozostawał na świetnym poziomie siatkarsko, nie przyniosła jednak upragnionych przez klub trofeów. Po scudetto w Serie A sięgnął dopiero w szóstej próbie, a trofeum za Ligę Mistrzów, którą wcześniej zdominował z Zenitem, choćby nie był w stanie powąchać. Teraz Perugia ma wielu liderów, którzy nie mają tylko nimi być i ją za sobą ciągnąć. Mają też wsparcie i dobrze funkcjonują wewnątrz drużyny.
Z tych bardziej galaktycznych, w stylu Leona, na pewno Japończyka Yukiego Ishikawę, który w finale chwilami czarował techniką swoich zagrań, jak i ogromną siłą. Simone Giannelliego, który potrafi dyrygować zespołem. W niedzielę w Łodzi uspokajał kolegów, żeby nie dawali się sprowokować do dyskusji z sędziami. A oni, w tym świetni Wassim Ben Tara i Agustin Loser, byli dla zespołu dodatkowymi elementami, którymi mogli robić różnicę na boisku. choćby słabszy tego dnia Ołeh Płotnycki czy niedysponowany Semeniuk ogółem byli dla Perugii ważnymi ogniwami. Wszystko to pod kontrolą oddanego zawodnikom, ale i bardzo ciężkiej pracy, sztabu prowadzonego przez Angelo Lorenzettiego. To wszystko pomogło im także wobec ogromnego zmęczenia, które zespół mógł odczuwać po całym sezonie. I choć był w dużo lepszej sytuacji niż Zawiercie - zarówno po rozgrywkach ligowych jak i już w trakcie Final Four Ligi Mistrzów - to potrafił to odpowiednio wykorzystać.
Paradoksem jest, iż w niedzielę Ligi Mistrzów prawdopodobnie nie wygrała najsilniejsza Perugia w historii, a taka, która miała najlepiej poukładany skład. Tak twierdzi choćby Gino Sirci, prezes klubu, który za najlepszą Perugię uważa jeszcze tę zeszłoroczną z Wilfredo Leonem w składzie. Ale zgadza się, iż zespół może być najlepszy w historii, a zwycięstwo przyjdzie, gdy najlepiej się do tej historii dopasuje.
Kolorowy ptak albo szara eminencja. O szefie Perugii wielu mówi: szaleniec
- To będzie pana najważniejszy dzień w życiu? - pytałem przed niedzielnym finałem prezesa Perugii. - Jesteś bardzo włoski, bardzo włoski - rzucił Sirci i poklepał mnie po plecach ze śmiechem działacz. I w odpowiedzi starał się sprawiać wrażenie takiego, dla którego wygrana w Lidze Mistrzów to rzeczywiście nie jest kwestia życia i śmierci.


- To może być nasz wielki mecz, ale to sport, nie musimy wygrać. Nie będę się nastawiał i tego spodziewał, bo nic nie zmieni się, jeżeli przegramy. Od 2000 roku, kiedy zacząłem zarządzać klubem, wygrywaliśmy wiele razy i wiem, iż jeżeli nam się nie uda, też będzie w porządku. Ale oczywiście wygrana byłaby wspaniała - podkreślał Sirci.
Sirci to, jak pisaliśmy już przed finałem, przedstawiając niedzielnego rywala Warty Zawiercie, kolorowy ptak lub szara eminencja świata siatkówki. Nic pomiędzy, tak jest w nim postrzegany. Wielu otwarcie nazywa go szaleńcem. W Polsce najlepiej pamiętają go ze zwalniania trenerów - Vitala Heynena w połowie finałów mistrzostw Włoch i Nikoli Grbicia po tym, jak ten chciał łączyć prowadzenie Perugii z reprezentacją Polski.
Teraz Sirci wreszcie dopiął swego. A tych, którzy mówili, iż nigdy nie będzie na szczycie Europy, uciszył.


To koniec Perugii, jaką znamy. Już nie będzie taka sama
W sobotę, gdy wyjaśniło się, iż to zawiercianie zagrają z Perugią, Sirci mówił, iż oglądał ich mecz z Jastrzębskim Węglem z ogromnym spokojem. Jak nie on, bo ogląda niemal wyłącznie spotkania swojego klubu i zawsze mocno się denerwuje. Tym razem sam przyznał, iż na jego twarzy przez większość spotkania gościł uśmiech. W niedzielę było inaczej.


Po pierwszym secie Włoch kiwnął z uznaniem głową, zadowolony z gry Perugii. Po drugim przyklasnął swoim zawodnikom i na przerwę udał się z głębokim oddechem, odkręcając butelkę wody. Za to gdy obserwował końcówkę trzeciej partii, w której swój moment mieli zawiercianie, nie dał się namówić na wspólnego walczyka z polskimi kibicami. I kiwał głową, tym razem ze zrozumieniem dla momentu słabości swojego zespołu, gdy serwis Włochów trafiał w siatkę.
Kiedy Warta w końcu wygrała tę partię, wstał i nerwowo poprawiał garnitur. Im częściej Polakom szło coraz lepiej, tym głębiej w fotel przesuwał się Sirci. W czwartym secie długo siedział nieruchomo. Podrywał się tylko przy pojedynczych punktach, ale chyba już przeczuwał, iż to wszystko skończy się w tie-breaku. I jakby nie dowierzał, może myślał, iż coś wymyka mu się z rąk. Ale mu się nie wymknęło.


euforia prezesa Perugii Gino Sirciego po triumfie w Lidze Mistrzów Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl


Już przed piłką meczową krzyczał i nie mógł usiedzieć w miejscu, nie wytrzymał. Gdy Płotnycki to wszystko skończył, Gino Sirci podskoczył z radości. Potem utonął w uściskach i przyjmował dziesiątki gratulacji. Ta celebracja sukcesu może trochę potrwać. Przez lata tożsamość Perugii budowała się na bazie ogromnych oczekiwań stawianych klubowi przez kibiców. I akceptowanych przez Sirciego, przychodzących tu trenerów, czy zawodników. Teraz to najważniejsze miejsce w gablocie Perugii już nigdy nie będzie puste. Oczekiwania pewnie nie znikną, ani tym bardziej nie będą mniejsze. Ale po tym wieczorze Perugia już nie będzie taka sama.
Idź do oryginalnego materiału