Tym razem Mazowiecka Szosa zaprasza na wycieczkę skrajem Mazowsza – tego dawnego. Jadąc wzdłuż wyjątkowej rzeki Pilicy, czekają na nas nie tylko klimatyczne lokalne drogi, ale i kilka wyjątkowych krajoznawczych perełek.
Był już na blogu kolarski spływ: Bugiem, Wkrą i Liwcem. Czym na tle tych cieków wyróżnia się tytułowa Pilica? Po pierwsze, ma dość wyraźne krawędzie doliny, co zapewni nam całkiem sporo niezbyt forsownych, choć wyczuwalnych podjazdów. Po drugie, wzdłuż rzeki tej przebiegało (lub wciąż przebiega) kilka istotnych granic. I wreszcie po trzecie, sporo wokół niej interesujących obiektów, zarówno przyrodniczych, jak i zabytkowych. Każdy powinien zatem znaleźć tu coś dla siebie.
Opis trasy zaczynam od Warki, do której z Warszawy można dojechać albo pociągiem, albo rowerem (sugestie trzech tras znajdziecie TU). Oczywiście, eskapadę można by też zacząć niemal od samego ujścia tej rzeki, czyli pobliskiego mostu na drodze krajowej nr 79. Miejsce to nie jest jednak szczególnie piękne, za to z racji na niewielką szerokość tutejszego mostu jest dość niebezpieczne.
Wpinając buty w pedały na klimatycznym rynku w Warce, z pewnością pomyślicie sobie, iż miasteczko to musi mieć całkiem długą i bogatą historię. Nie inaczej! Prawa miejskie zyskało już na przełomie XIII i XIV wieku, a jego znaczenie wynikało m.in. ze strategicznego położenia na drodze z Mazowsza do Krakowa. W dawnej Polsce słynęło m.in. z warzenia piwa, stąd też prawdopodobnie wywodzi się nazwa miejscowości. Ponoć było tu więcej browarów niż w stołecznej Warszawie, a ich renoma sięgała choćby samego Rzymu. Browar jest tu zresztą do dziś i to jeden z największych w Polsce, choć akurat na tej trasie nie dane będzie nam go zobaczyć.
Skoro mowa o Warce i Pilicy, nie sposób nie wspomnieć, iż latem 1944 r. rzeka ta stanowiła przez dłuższy czas istotną linię frontu. Po przekroczeniu Wisły w pobliskim Magnuszewie, to właśnie wzdłuż tego cieku miesiącami trwały zajadłe walki między wojskami sowieckimi (plus Armia Ludowa) a hitlerowskimi. Miasto zostało wyzwolone dopiero 16 stycznia 1945 r., a więc raptem dzień wcześniej niż Warszawa. Konsekwencją tych walk było niemal kompletne zniszczenie wareckiej zabudowy, co upamiętnia spora liczba pokaźnych monumentów.
Zostawmy jednak sprawy wojenne i wprowadźmy się w zdecydowanie lepsze nastroje. Pomogą nam w tym kolejne kilometry przyjemnej drogi biegnące między Pilicą a południowym krańcem ogromnego regionu sadowniczego, który ciągnie się aż od Tarczyna. Jego specjalnością są oczywiście jabłka, których Polska jest jednym z czołowych producentów w Europie.
W Bieńkowie czeka nas solidny zjazd do doliny rzeki i przekroczenie jej po klimatycznym drewnianym moście. Przeprawiając się na drugi brzeg, warto mieć na uwadze, iż w czasach historycznych Pilica dość długo była rzeką graniczną. Do 1526 roku oddzielała Mazowsze od Małopolski – rzecz o tyle istotna, iż do tego roku Mazowsze nie było częścią Korony. Tuż po rozbiorach Pilica oddzielała zaś zabór rosyjski od austriackiego (ale dość krótko, bo tylko do Kongresu Wiedeńskiego).
Przekroczywszy rzekę, jechać będziemy sympatycznym lokalnym asfaltem wzdłuż sympatycznych nadrzecznych łąk. Następnie dojedziemy do Białobrzegów. Choć to miasto powiatowe, nie obfituje w istotne atrakcje. Ale nie ma co się dziwić, skoro miejsce to zyskało na znaczeniu całkiem niedawno, dopiero po I wojnie światowej, gdy wytyczono tędy drogę Warszawa – Kraków. Na marginesie wspomnieć warto, iż kilka kilometrów na zachód (ale poza naszą trasą) znajdują się Wyśmierzyce – do 2018 roku przez wiele lat było to najmniejsze miasto w Polsce, co upamiętniała choćby stosowna tablica.
Białobrzegi opuścimy przyciągającym wzrok wiekowym mostem żelbetowym. Jeszcze do początku XX wieku to właśnie po nim biegła droga krajowa nr 7 łączącą stolicę z Krakowem. Zaraz za mostem czeka nas dość długi i solidny (jak na Mazowsze) podjazd. Po jego pokonaniu warto spojrzeć na południowy wschód, bo w sprzyjających okolicznościach dostrzeżemy stąd imponujące kominy dojść odległej elektrowni w Kozienicach.
Jeśli akurat mamy ładną, słoneczną pogodę, kilkanaście kilometrów za Białobrzegami we wsi Tomczyce polecam odbić kawałeczek na południe (tak jak pokazuje mapa poniżej). W ten sposób nie dość, iż zaliczymy kolejną hopkę i znów zobaczymy bohaterkę naszej eskapady, to jeszcze naszym oczom ukaże się Pilicka Copacabana, czyli ponoć jedna z najładniejszych i największych plaż nad tą rzeką.
Kolejny przystanek to Nowe Miasto nad Pilicą – senna miejscowość, która czasy swojej świetności ma już ewidentnie za sobą, choć wciąż uparcie walczy o lepszą przyszłość. Poprzednio swoją rangę zawdzięczała lotniczej jednostce wojskowej (do której wjazd choćby miniemy). Jej likwidacja w latach 90. doprowadziła jednak do drastycznego wyludnienia miasta. Wprawdzie co rusz pojawiają się kolejne, coraz śmielsze pomysły na zagospodarowanie sporego terenu pobliskiego lotniska (np. miasteczko filmowe), to jednak na razie wszystkie spaliły na panewce.
Kolejną atrakcję na trasie trudno przeoczyć. Już dojeżdżając do Inowłodza, nie sposób nie zauważyć kościoła św. Idziego efektownie położonego na stoku doliny Pilicy, jednego z najstarszych w całym kraju. Kiedy dokładnie powstał? Jedni historycy wymieniają wiek XI, inni XII. Tak czy siak, jest wiekowy, o czym świadczy już samo to, iż wybudowano go w bardzo rzadkim w naszym kraju stylu romańskim. Oczywiście, to, co dziś tu widzimy, jest efektem licznych renowacji, choć choćby mimo to świątynia ta zachowała się do naszych czasów we względnie niezmienionym kształcie. Wprawdzie dojazd bezpośrednio do niej jest dla roweru szosowego wybitnie wredny, ale warto chwilę pocierpieć – jeżeli nie dla tego wyjątkowego kościoła, to choćby dla świetnego widoku na Pilicę, który się spod jego murów roztacza.
A skoro o Inowłodzu mowa, warto wspomnieć, iż znajdziemy tu także ruiny zamku z XIV wieku, które przeszły relatywnie niedawno dość mocną rekonstrukcję. Skąd w tej miejscowości tyle zabytków? To właśnie efekt tego, iż przez wieki była to miejscowość graniczna.
Opuszczając Inowłódz, wjedziemy w gęste lasy Puszczy Spalskiej, by po kilku kilometrach dotrzeć do jej stolicy, czyli Spały. To urokliwa i bardzo popularna w województwie łódzkim miejscowość rekreacyjna, która słynie między innymi z ośrodka przygotowań olimpijskich oraz dorocznych prezydenckich dożynek. A rozsławił ją car Rosji Aleksander III, który uwielbiał tu zajeżdżać z racji na świetne tereny łowieckie. Spała wpadła w oko również jego następcom, a swego czasu przybył tu choćby cesarz Prus Wilhelm II.
Przekraczając zaraz za Spałą Pilicę, przekraczamy jednocześnie kolejną granicę. Tym razem nie polityczną, ale geograficzną. Oto bowiem opuszczamy tereny nizinne, a wjeżdżamy na wyżyny (a konkretnie na Wyżynę Małopolską). Tyle geograficzna teoria, bo ani nasze oczy tego specjalnie nie dostrzegą, ani nasze nogi raczej tego nie odczują. Faktem jest jednak, iż tuż pod naszymi oponami znajdują się lite skały, o czym zresztą za kilka kilometrów sami się przekonamy.
Nim to jednak nastąpi, czeka na nas jedna z piękniejszych przyrodniczych perełek Mazowsza. W tym celu na przedmieściach Tomaszowa Mazowieckiego trzeba jednak na kilkaset metrów wjechać na leśną drogę (zapewniam, iż szosą całkiem dobrze się po niej jedzie). Tak dojedziemy do źródeł, i to nie byle jakich. Wrażenie robi nie tylko ich wydajność, ale przede wszystkim kolor. Dzięki temu, iż biją na podłożu wapiennym, woda ma tu unikatowy niebieski kolor. Oczywiście, najpiękniej jest tu przy słonecznej pogodzie.
Gdy wjedziemy z powrotem na asfalt, naszą uwagę mogą przykuć jebutne kamieniołomy po obu stronach drogi. Oto właśnie wspomniany dowód, iż jesteśmy na wyżynach. Dla rządnych geologicznej wiedzy: wydobywa się tu piaski kwarcowe.
Naszą przygodę z Pilicą kończymy nad Jeziorem Sulejowskim. Powstało ono w wyniku przegrodzenia tej rzeki w latach 70. Choć spora liczba żaglówek, które widać tu w okresie letnim, zdaje się podpowiadać, iż to zbiornik rekreacyjny, to jego głównym zadaniem jest zaopatrywanie w wodę pitną pobliskiej Łodzi (tam, jak wiecie z lekcji geografii, rzek tyle, co kot napłakał). Cechą charakterystyczną owego jeziora jest to, iż w suchych latach poziom wody potrafi się tu znacząco obniżać, a to – jak nietrudno się domyśleć – nieco stresuje mieszkańców Łodzi.
Podziwiając jezioro z korony zapory, warto się zastanowić, co robimy dalej. Ja sugeruję powrót do stolicy pociągiem. Wprawdzie najbliższa stacja to Piotrków Trybunalski, ale ja radzę pofatygować się ciut dalej do Koluszek, gdzie uświadczymy znacznie więcej pociągów (tak też wytyczyłem trasę na poniższej mapie). Bardziej wytrwali mogą kierować się na Skierniewice, skąd chodzą już tańsze osobówki. Ten wariant jest o tyle atrakcyjny, iż po drodze jechać będziemy przez Wzniesienia Łódzkie z serią sympatycznych hopek.
Wujek dobra rada
- Jakość dróg w przeważającej części jest dobra lub bardzo dobra. Nieco wytrzęsie nas za Tomaszowem.
- Ruch na drogach mały w porywach do umiarkowanego. Wyjątkiem jest krótki fragment krajówki w Inowłódzu.
- Sklepów po drodze nie brakuje, również takich czynnych w niedzielę (sporo ich choćby koło Jeziora Sulejowskiego). Miłośnicy stacji benzynowych znajdą je w: Białobrzegach, Nowym Mieście, Inowłodzu i Spale.