"Spotkałem na swojej drodze wielu pasjonatów szkolenia dzieci, ale takiego jak Wojtek jeszcze nie! Założył klub Progres Warszawa, zbudował boisko, zatrudnił trenerów. Motywacja: syn! Cel: akademia dla 200 chłopaków!" - pisał w 2018 r. Roman Kołtoń na stronie Polsatu Sport i przeprowadził z K. (nazwisko trenera do wiadomości redakcji) wywiad. Jego słowa zachwytu zestarzały się jednak bardzo źle. Takiego jak K. jeszcze nie było? Rzeczywiście, trudno wśród trenerów dzieci o kogoś, kto je szarpie i popycha, obraża i poniża, krzyczy i przeklina, do nastolatków pisze "poje***o cię" i "za mądry nie jesteś", kłóci się z ich rodzicami, a na koniec utrudnia odejście z klubu.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki nie dowierza: Jak można za niego zapłacić 100 baniek?! [To jest Sport.pl]
Słuchamy nagrania, na którym trener analizuje sparing swojej drużyny. W rozmowie z 15-,16-letnimi piłkarzami żongluje przekleństwami. Włącza nagranie z meczu i podniesionym głosem wylicza błędy: "K***a! To jest jakiś skandal! To jest banda niedoj**ów! Przypomnę, k***a, jest druga minuta meczu! To się w pale nie mieści! (...) Tak na Legii śpiewali: ‘Po ch*j wy gracie, jak wy ambicji nie macie?!'".
W pewnym momencie trener zwraca się bezpośrednio do jednego z zawodników. "Przypomnę ci ostatni sparing. Przy linii rywal zrobił z tobą dokładnie to samo. Kojarzysz czy nie? To jest twoje podejście do treningów! Myślenie, iż jesteś kozak! Jesteś gówno, a nie kozak! Jesteś leszcz! Właśnie widać na tym obrazku, jaki jesteś leszcz!".
Agresja trenera nie kończy się jednak na słowach i tej jednej odprawie. Rozmawialiśmy z rodzicami ośmiu chłopców, którzy w ostatnich latach grali w Progresie Warszawa i już stamtąd odeszli. Rozmawialiśmy też z byłymi trenerami zatrudnionymi przez K. i z trenerami drużyn, z którymi rywalizował w lidze. O jego zachowaniach opowiedzieli nam również sędziowie, którzy spotykali się z nim na boiskach. Oni wszyscy postanowili zabrać głos, bo szkoda im następnych dzieci. Gdy rodzice powiedzieli o tym Rzecznikowi Praw Dziecka, Mazowieckiemu Związkowi Piłki Nożnej, a później PZPN-owi, kilka się zmieniło.
Trener popycha dziecko, a na rodziców "leje ciepłym moczem"
Wrzesień 2023 roku. Progres mierzy się z Varsovią i już w 23. minucie przegrywa 0:3.
- Nasz syn jest bramkarzem - zaczyna matka jednego z chłopców z rocznika 2007, który grał w Progresie przez trzy lata. - Już w trakcie meczu trener na niego krzyczał. Nie przebierał w słowach, a po trzeciej bramce ostentacyjnie zdjął go z boiska. Syn schodził ze spuszczoną głową, bo trener wykrzykiwał, iż to przez niego przegrywają. W całości obciążał go za stracone bramki, chociaż nie wszystkie padły z jego winy. Nie znam się na piłce, ale wydaje mi się, iż błędy omawia się później, a nie robi sceny i emocjonalnie poniża dziecko przy wszystkich. Widziałam, iż syn bardzo to przeżywa. Stanął, zdjął rękawice, a trener wykrzykiwał do niego: "Patrz mi w oczy!". Kiedy syn tego nie zrobił, popchnął go w lewy bark - relacjonuje.
- Widząc to, straciliśmy cierpliwość. Nie mogliśmy dłużej tolerować takich zachowań. Po meczu, wspólnie z pozostałymi rodzicami, zaczekaliśmy na trenera pod szatnią. Chcieliśmy z nim porozmawiać. Chłopcy wychodzili ze spuszczonymi głowami, niektórzy ze łzami w oczach. Dopiero później dowiedzieliśmy się, iż trener w szatni zachowywał się wręcz skandalicznie. Jednego z chłopców chwycił za koszulkę i popchnął do ściany - mówi matka bramkarza.
- Chłopcy nie chcieli, żebyśmy cokolwiek robili i rozmawiali z trenerem. Jakby nie wierzyli, iż to cokolwiek zmieni. Trener nie chciał rozmawiać, próbował uciec, ale rodzice na to nie pozwolili. Otoczyli go. Mój mąż w bardzo burzliwej rozmowie wytknął panu K., iż taka osoba nie powinna w ogóle być trenerem młodzieży, iż nie ma prawa tak postępować wobec zawodników. Część rodziców się w to włączyła i zaczęła się kilkunastominutowa, bardzo emocjonalna, ostra wymiana zdań. Trener oczywiście wszystko negował, do niczego się nie przyznawał. Mówił nie na temat, np., iż chłopcy nie przykładają się do treningów. Nie udało się niczego uzgodnić. Trener był butny, nie wykazał żadnej pokory i oczywiście nikogo nie przeprosił za swoje zachowanie - relacjonuje matka popchniętego na boisku chłopca.
- Mój mąż próbował interweniować już w przerwie meczu i rozmawiać z trenerem. Ale bezskutecznie. Później dowiedzieliśmy się od chłopców, iż trener w przerwie, już po tym zajściu, powiedział w szatni, iż "na takich tatusiów to on sika ciepłym moczem" - dodaje.
Zdarzenie potwierdza Agnieszka Czwartosz, której syn również grał w tamtym meczu. - Trener nie chciał wyjść z szatni. Wiedział, iż na niego czekamy. Zebraliśmy się i chcieliśmy z nim porozmawiać. Usłyszeliśmy wtedy, iż leje na nas ciepłym moczem i jak chcemy, to możemy spierd***ć. Wyzwiska pojawiały się już wcześniej, ale to był punkt kulminacyjny. Mówię też o perspektywie swojego syna. To wtedy Antek poczuł, iż musi z tego klubu odejść. Próby rozmowy z trenerem nigdy niczego nie dawały. Już wcześniej wręczyliśmy mu pismo, w którym informowaliśmy, iż nie zgadzamy się na takie traktowanie dzieci.
Czwartosz pokazuje nam ten list.
Na wstępie rodzice zapewniają w nim, iż doceniają pracę trenera w zakresie taktyki, techniki, stylu gry i zaangażowania, a ich uwagi dotyczą wyłącznie jego zachowania. "Z niepokojem obserwujemy Pana sposób i styl komunikacji podczas rozgrywanych meczów ligowych wielu roczników. (…) W naszej ocenie krzyki, imienne strofowanie zawodników oraz budowanie atmosfery napięcia i konfliktu nie tworzy sprzyjającego środowiska do rozwoju sportowego i mentalnego piłkarek i piłkarzy. (…) Prosimy pana o zmianę Pana postawy i oczekujemy uszanowania ogólnie przyjętych norm społecznych dotyczących komunikacji".
Pod listem podpisało się kilkunastu rodziców. - To pismo jest za łagodne. Ale nie chcieliśmy wchodzić w taką narrację, iż czegoś żądamy - mówi Czwartosz.
Bardziej dosadny był e-mail, który wysłali do K. rodzice jednego z chłopców. To jego fragment: "Światek piłkarski jest mały, ludzie znają się i rozmawiają prywatnie. Czy w ogóle Pan i inni trenerzy mają świadomość, iż zawodnicy wstydzą się za to, co dzieje się przed, w trakcie meczu i w szatni? (…) Jakim prawem dochodzi do sytuacji, kiedy trener, dorosły człowiek, podchodzi do nastolatka z pięściami i go prowokuje? Czy naprawdę którykolwiek z trenerów uważa, iż chamstwo, obelgi, bluzgi, upokarzanie i poniżanie własnych zawodników i demolowanie sprzętu na boisku i w szatni przechodzą niezauważone przez nikogo? (…) Czy pytanie (cytuję) 'Chcesz się napier***ać?' ma prawo w ogóle padać w kontekście młodego sportowca i jego trenera? Czy muszę to tłumaczyć jaśniej? To akademia piłkarska, a nie fight club. Gdyby chcieli trenować MMA, to by to robili. (…) To, co napisałam, jest uczciwe. I nie wydaje mi się, iż jestem pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na takie rzeczy".
Trener odpisał (tu fragment): "Po mailu widzę, iż przekaz jest jeden, jak i cel, a już info o agresji z pięściami przekroczyło wszelkie kwestie dobrego smaku. Nie będę odpisywał na każdy punkt, bo to nie ma sensu".
Kilka dni po meczu z Varsovią doszło do spotkania trenera z rodzicami. Dotarliśmy do nagrania, które zarejestrował jeden z nich. K. - ku zaskoczeniu zebranych - zaczął od omówienia kwestii typowo sportowych, które po ostatnich wydarzeniach wydawały się nie mieć większego znaczenia. Przez kilkanaście minut rozprawiał o postawie piłkarzy na treningach, ich niewystarczającym zaangażowaniu i nieznajomości założeń taktycznych, a także o złej atmosferze wewnątrz grupy. Zapowiedział, iż powierzy drużynę innemu trenerowi, bo sam nie potrafi pracować z kimś, kto podchodzi do sprawy na pół gwizdka. W końcu rodzice sami nakierowali dyskusję na temat jego zachowania podczas meczu z Varsovią. Zarzucili mu popychanie, przeklinanie i wyzywanie zawodników.
- Kiedy popchnąłem? Kogo? Konkretnie - dopytywał K., a gdy jeden z ojców przytoczył imię chłopca i okoliczności, trener odparł: - Jestem emocjonalny, ale nie użyłem nigdy przemocy fizycznej. Nikogo bym nie uderzył ani nie skrzywdził.
Później głos zabrał kolejny z ojców. - Byliśmy na wielu meczach, spotykaliśmy się z różnymi trenerami. Nigdy w życiu nie usłyszeliśmy od nich - a było ich pewnie 20, 30 czy 40 - odzywek do chłopaków "ty debilu" - powiedział. - "Debilu piłkarski", o ile już. Ale nie mówię tak - poprawił K.. Wtedy wtrąciły się dwie kobiety. - A "pizdolinda" to co to jest? A sikać ciepłym moczem?
- Państwo źle to zinterpretowali. Chodziło o to, iż jeden, drugi i trzeci [rodzic - red.] mówi do mnie, iż jego syn to i tamto. Jego syn wchodzi [na boisko - red.] i nie realizuje prostych rzeczy, więc niech nie wymaga ode mnie czegoś, czego nie potrafi wymóc od swojego syna. Ale dodam drugą rzecz. To była sprawa w szatni. Nie wiem, czy państwo mieli podsłuch… - zastanawiał się K. - Panie trenerze, nie trzeba mieć podsłuchu, bo pan jest tak ekspresyjny, iż przez tego blaszaka nieraz słychać - wytłumaczyła jedna z matek.
Dyskusja trwała kilkadziesiąt minut. K. powiedział podczas tego spotkania, iż się nie zmieni. - Nie mogę. Nie potrafię pracować z kimś, kto ma to gdzieś - stwierdził i raz jeszcze zapowiedział oddanie drużyny innemu trenerowi. Rodzice w to nie uwierzyli. Wcześniej już kilka razy mówił, iż zostawi drużynę. Mieli rację - gwałtownie wrócił do jej trenowania. Dotrzymał jednak zdania z tym, iż się nie zmieni.
Upał, a trener nie pozwala się napić. Później - piętnaście okrążeń dla zmienionego
Minął rok. 25 sierpnia 2024 r., o godz. 17 termometry wskazywały powyżej 30 st. C., a na boisku w Radomiu próżno było szukać cienia. Trwała pierwsza połowa, Progres właśnie stracił bramkę i przegrywał z miejscowym Młodzikiem już 0:2. Oglądamy nagranie z tego meczu i widzimy, iż w chwili przerwy jeden z zawodników poprosił K. o wodę.
"Nie ma żadnego picia! Weź zacznij biegać, albo cię zdejmę! Wtedy sobie będziesz pił do woli!" - usłyszał w odpowiedzi i wrócił do gry, a trener jeszcze pod nosem, ironicznie i kpiąco, cedził: "Podasz mi picie...". Chwilę później kolejnemu zawodnikowi chciało się pić. "Nie ma żadnej wody!" - powtórzył K. Któraś z dorosłych osób z ławki Radomia zauważyła: "Piętnaście minut grają, a łyka wody nie dostali".
Zawodnik z nr 33 chwilę wcześniej poprosił trenera K. o wodę. Nie dostał jej. Trener w rozmowie ze Sport.pl tłumaczy, iż w tym meczu mogła być zaplanowana przerwa na napicie się, więc wcześniej 'zawodnicy nie mogą zejść z boiska, bo grozi za to żółta kartka. Innymi słowami jest to wbrew przepisom'. Tymczasem w tle rywal pije wodę. screen z nagrania meczu Młodzik Radom - Progres Warszawa
Przy ławce Progresu od początku było nerwowo. Trener nie przestawał krzyczeć, co chwilę strofował za złe zagrania. Gdy ktoś popełnił błąd, groził mu zdjęciem z boiska. Robił to tak często, iż przeciwnicy żartowali, iż zaraz zabraknie mu rezerwowych. W 34. minucie faktycznie dokonał zmiany. 14-letniego Igora wyzywał już wcześniej, a ten jeszcze w ostatniej akcji znalazł się na spalonym. K. się wściekł.
"Zejdź Igor, zejdź! Weź zacznij myśleć!" - krzyczał do zmienionego. "Zakładasz znacznik i jedziesz 15 kółek dookoła boiska". Zawodnik rozłożył ręce, nie słychać, co powiedział. "Słyszałeś?! Trening kondycyjny zamiast meczu. 15 kółek! To jest akurat tyle, ile powinieneś wybiegać w jednej połowie. Zakładaj znacznik i sobie licz. Pięć kółek - przerwa. Pięć kółek - przerwa".
Mecz trwał, a 14-latek zaczął truchtać dookoła boiska. Gdy był po drugiej stronie, gdzie siedzieli kibice (głównie rodzice chłopców z obu drużyn) usłyszał od nich, iż ma przestać, bo zaraz padnie. Było gorąco i duszno, a on już wcześniej grał w meczu i widać było, iż jest zmęczony. Na trybunach siedział też jego ojciec, który przez lata sam grał w piłkę i zawsze powtarzał Igorowi, iż trenerów trzeba słuchać, bo wiedzą, co robią. To był pierwszy raz, gdy powiedział synowi, by zignorował polecenia trenera, a on wszystko z nim wyjaśni. Igor jednak biegł dalej. Gdy mijał K., słyszał, iż "to miał być bieg, a nie nie wiadomo co". Przy kolejnym okrążeniu również był pospieszany: "Jak tak będziesz biegał, to już do mnie nie przychodź w ogóle. (...) W tym tempie będziesz biegał do końca meczu".
- Reagowali choćby kibice przeciwnej drużyny. Mówili: "Zróbcie coś z tym, bo inaczej my coś zrobimy" - opowiada Sylwia Latek, mama Igora. - Trener znieważył moje dziecko! Wyzywał je przy wszystkich i kazał robić rzeczy, które przy tej pogodzie były ponad siły każdego. Bieganie 15 okrążeń wokół boiska po tym, jak zagrał prawie całą połowę, jest czymś nie do zrobienia. Przez trenera przemawiała czysta złość, a nie chęć nauki. To była kara. W przerwie mąż, który jest ode mnie znacznie spokojniejszy, poszedł do trenera. Wyszła z tego afera, bo pan K. powiedział, iż sobie nie życzy, żeby ktoś do niego przychodził.
Mariusz Latek zabrał Igora z meczu. Zabrał go też z Progresu.
Za linią bramkową 14-letni Igor w trakcie biegu dookoła boiska screen z nagrania meczu Młodzik Radom - Progres Warszawa
Zbudował boiska i otworzył klub, żeby wyszkolić syna
To już obrzeża Warszawy, skraj Wilanowa i Konstancina-Jeziorny. Po zjeździe z obwodnicy ostatnie kilkaset metrów jedzie się gruntową drogą. Nagle, pośrodku niczego, zza drzew, wyłania się imponujący kompleks akademii. Cztery boiska - dwa naturalne i dwa sztuczne, do tego klatka do gry trzech na trzech i boisko z piaskiem do beach soccera. "Baza to całkowicie prywatna inicjatywa" - pisze na stronie klubu K. i podaje, iż całkowita powierzchnia gruntu to 2,5 ha.
Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie syn Wojciecha K., od małego grający w piłkę. W fundamentach Progresu zatopione jest niezadowolenie i rozczarowanie K. innymi warszawskimi akademiami. Skoro nie znalazł dla syna idealnego miejsca ani w Talencie, ani w Escoli, ani w Varsovii, to nie szukał dalej, tylko w 2017 r. stworzył własny klub. Najpierw jedynie z drużyną dla syna, później także z kolejnymi rocznikami. K. podaje, iż dziś w klubie działa osiem drużyn.
Gdy w 2018 r. wspomniany na początku Roman Kołtoń odwiedził K. w jego kompleksie, nie krył podziwu dla wybudowanej infrastruktury.
- Idziesz swoją drogą. Masz syna. Chcesz, żeby został piłkarzem - stwierdził dziennikarz. - Staram się stworzyć optymalne możliwości, żeby rozwijać talent - skromnie odpowiedział K. i przez kilkanaście minut mówił o pasji do piłki, czerpaniu wzorców z zagranicy, a także najważniejszych założeniach akademii. Podkreślał swoją determinację, by zmienić szkolenie dzieci w Polsce i dać im idealne warunki do treningów.
- Wojtek jest niespełnionym zawodnikiem. Grał w trzeciej lidze, ale miał taki tupet, iż myślał, iż jest najlepszy na świecie - mówi jeden z jego znajomych. - Denerwowało go, iż nigdy nie udało mu się zrobić kariery, dlatego za wszelką cenę chce, żeby ją zrobił jego syn. Wielu jest takich rodziców. Ale wszystko zależy od skali. Wojtek wybrał taką skalę, iż zbudował pod niego cały klub.
K. nie odniósłby tylu biznesowych sukcesów, gdyby nie jego ambicja i pracowitość. Akademię prowadzi podobnie - także jest niezwykle zaangażowany i niemal wszystkiego dogląda osobiście. Początkowo był jej właścicielem i prezesem, ale od kilku lat ma też licencję trenerską i sam prowadzi część drużyn.
Rodzice. "Mój syn przyszedł do samochodu ze łzami w oczach"
Rozmawiamy z rodzicami chłopców, którzy odeszli już z Progresu. Byli w klubie w różnym czasie, grali w różnych drużynach.
Jarosław Multan, ojciec Janka (rocznik 2007): - Trafiłem niedawno na raport Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę o przemocy, której doświadczają dzieci uprawiające sport. Przeczytałem go z przerażeniem, ale też świadomością, iż to, o czym czytam, dzieje się w naszym klubie, tuż pod nosem. Wojciech K. czuje się kompletnie bezkarny. Dopóki ktoś nie skoczy z mostu i nie zostawi listu "przez tego, który zniszczył mi życie", to nikt się tym na poważnie nie zainteresuje. Ani Mazowiecki Związek Piłki Nożnej. Ani PZPN. Ani Rzecznik Praw Dziecka. Jednym tchem wymienię 15 zawodników, którzy zostali przez tego człowieka skrzywdzeni. Część nie chce o tym mówić, bo woli zostawić to za sobą i już tego nie dotykać. Powiedziałem dzisiaj Jankowi, iż mam spotkanie z dziennikarzem, to usłyszałem, iż po co jeszcze w tym grzebię. "Stary, bo trzeba doprowadzić sprawy do końca". Nie przyszedłem zrobić afery dla afery, tylko ruszyć temat, żeby ktoś w końcu podjął decyzję i działanie wobec człowieka, który robi dzieciom krzywdę.
Agnieszka Czwartosz, mama Antka (rocznik 2007): - Mój syn zareagował identycznie. I ja to rozumiem, bo on nie chce już do tego wracać. Może mu być z tym trudno. Ale w tym jest moja rola jako rodzica.
Jarosław Multan: - Gdy klub powstawał, wyglądało to tak, iż K. jeździł po południowych dzielnicach Warszawy i obserwował wyróżniających się chłopców. Szukał ośmio-, dziesięciolatków i przedstawiał im imponujący projekt. Na początku nie miał licencji, by trenować, ale był na treningach, wspierał trenera. Wszystko było na wysokim poziomie merytorycznym. Nie było tam niczego, co wyszło w kolejnych latach.
Agnieszka Czwartosz: - Początek był świetny. Wojtek to tytan pracy. Dorobił się w życiu, inwestował w akademię, stworzył świetną infrastrukturę, organizował obozy. Sam kupował chłopakom wodę, banany czy plastry na odciski, jak im się zrobiły podczas turnieju.
Jarosław Multan: - Rodzice jeździli za dzieciakami, wspierali chłopców i klub. W gronie dorosłych spotykaliśmy się co jakiś czas na integracyjnych imprezach, więc stworzyła się fajna społeczność. Ale dobra atmosfera utrzymała się, dopóki chłopcy nie doszli do juniorskiego wieku i poważniejszego grania. Gdy wyszli z niższych lig, pojawiła się presja. Nie podam konkretnej daty, kiedy to się zmieniło. To się rozwijało, napędzało, ale zbiegło z tym, iż Wojtek uzyskał w Radomiu licencję trenerską i został głównym trenerem, a dotychczasowy trener zajął się przygotowaniem motorycznym. Z czasem zachowanie Wojtka eskalowało. Pojawiało się coraz więcej złych emocji.
Agnieszka Czwartosz: - Zaczęło się wyzywanie chłopaków. Epitety - wy p***y, c**y, idioci, debile. W pewnym momencie ta agresja prowadziła do bardzo niefajnych sytuacji. Zaczęło się poszarpywanie, Wojtek czymś rzucał w chłopaków. Jeden z zawodników wspomniał mi po meczu, iż gdyby się nie uchylił, to oberwałby w głowę jakąś kostką czy czymś. Ale panowała zmowa milczenia. Chłopcy nic w domach nie mówili. Syndrom sztokholmski. "Będziemy walczyć, idziemy do przodu, bo trener tak każe".
Jarosław Multan: - To było po porażce z Józefovią Józefów. Robert, drugi trener, stał przed szatnią i palił papierosa. Było uchylone okno, taki lufcik. Wojtek wpadł w furię. Zrobił się czerwony, dał taką wiąchę, tak jechał… No, definicja furii. Jak Robert zobaczył, iż pod szatnią stoją rodzice przeciwnej drużyny i wszystko słyszą, to rzucił tego papierosa i pobiegł zamknąć okno. Tuszowanie, ukrywanie, byle to nie wyszło na jaw. Ale choćby sędzia wtedy zareagował i go uspokajał.
Sędzia tamtego meczu: - Trener tak krzyczał, iż aż wyszedłem z mojej szatni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Już nie pamiętam, czy coś do niego powiedziałem, czy tylko na niego spojrzałem. Ale rzeczywiście, zastanawiałem się, czy sytuacja nie wymaga mojej interwencji. A to się bardzo rzadko zdarza. Wręcz była to jedyna taka sytuacja, którą miałem.
Jarosław Multan: - Byłem świadkiem jak opieka medyczna, która zwykle siedzi na ławce gospodarzy, przesiadała się na ławkę gości, bo nie dało się wytrzymać. Facet wstał i się przesiadł, bo miał dosyć tych krzyków, wrzasków, wulgaryzmów i obrażania. Słowo honoru, iż jak się choćby siedziało na trybunach, a trener się nakręcił, to bolał brzuch od słuchania tego wszystkiego. Ja się tym denerwowałem.
Sylwia Latek, mama Igora (rocznik 2010): - Mój syn grał w Progresie przez około rok. Najpierw miał trenera, który bardzo mu odpowiadał, dużo go nauczył, a przy tym bardzo Wojciecha K. tonował. Później jednak ten trener odszedł i drużynę objął K. Wszyscy się śmiali, iż jak on przejmuje drużynę, to ona się rozpada. Taka tam była presja. Dużo dzieci odchodziło, bo jak ktoś cały czas kogoś gnębi, mówi, iż robi źle, to każda psychika w końcu nie wytrzymuje. Odzywki typu: "Grasz jak p***a" chyba nie są adekwatnie dla kogoś, kto ma wspierać i kształcić dzieci. To nie jest pouczająca i merytoryczna uwaga. To akurat dotyczyło mojego dziecka, ale trener odzywa się tak do wszystkich. On bardzo dużo klnie, wyzywa dzieci, ubliża na temat zachowania i wyglądu. Na treningu przed meczem w Radomiu kazał dzieciom podnosić koszulki i pokazywać brzuchy, jak wyglądają - czy ćwiczyły, czy nie. I obrażał każdego po kolei na temat tego, iż nic nie robił.
Matka chłopca, która poprosiła o anonimowość: - To jest człowiek, który znajduje sobie słabsze jednostki, po których może jeździć. Mój syn nie był dzieckiem, które by mu się odwinęło, odpowiedziało. Mój syn miał łzy w oczach, więc słyszał, iż beczy i zachowuje się jak c**a. Wykrzykiwał przy wszystkich, na całe boisko, na tle innych grup i na tle rodziców, iż zachowuje się jak baba. W dziecku to siedzi.
Jarosław Multan: - Byłem na meczu, na którym K. stanął nad jednym z chłopców i zapytał: "czy chcesz się napie***lać?". To był tekst do 16-, 17-latka.
Sylwia Latek: - Wiosną mój syn miał poważną kontuzję, bo się połamał i musiał przejść skomplikowaną operację złożenia ręki. Nie mógł grać, ale i tak jeździł na mecze. Wrócił do sprawności, ale powiedział, iż nie wie, czy chce jechać na obóz przedsezonowy. Zaniepokoiło go to, iż trener kazał mu robić rzeczy, których zabronił mu rehabilitant. Mógł wykonywać inne ćwiczenia, ale np. nie tak dużą liczbę powtórzeń. A tam nie ma tak, iż zrobi połowę tego, co reszta i powie, iż musi przestać, bo nie pozwolił mu rehabilitant. Robił więc pewne rzeczy ponad swoje siły, bo po prostu wiedział, iż inaczej będzie - mówiąc wprost - zj***a od trenera.
Sławomir Bilik, ojciec Macieja (rocznik 2007): - Mój syn był w Progresie bardzo krótko, między listopadem 2022 a lutym 2023 r. Przełomowy był zimowy obóz. Tuż przed wyjazdem, gdy dzieci były już w autobusie, K. zabrał im telefony. Wrzucił je do jednego worka, wyniósł za autobus i oddał któremuś z rodziców. choćby nie pamiętał któremu. Odjechali. Telefon mojego syna się zgubił i znalazł dopiero po czasie, gdy okazało się, iż wpadł za szybę w autobusie. Rozmawiałem z trenerem o tej sytuacji. Odnosiłem się przede wszystkim do regulaminu obozu, który trener sam nam wysłał. Tam nie było słowa o tym, iż dziecko nie może zabrać ze sobą telefonu. Było natomiast napisane, w punkcie 34., iż telefony i inne sprzęty elektroniczne są przechowywane u wychowawcy obozu i wydawane dzieciom w czasie wolnym. Trener zabrał im więc te telefony wbrew regulaminowi i wcześniejszym ustaleniom, chociaż sygnalizowałem mu, iż muszę mieć z synem kontakt. Był jeszcze w takim wieku, iż tego potrzebował. Trener utwierdził mnie w przekonaniu, iż za każdym razem, jak syn do niego przyjdzie, to nie będzie żadnego problemu, żeby ten telefon dostał. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Problem był. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu, bo Maciek bał się trenera poprosić. Był wyśmiewany, iż dzwoni do tatusia.
Jarosław Multan: - MZPN w regulaminie zabrania trenerowi kontaktowania się prywatnie z dzieckiem, tymczasem K. pisze do nich regularnie. Jednemu z chłopców kazał zapłacić za żółte kartki, które dostał. I manipulował. Potrafił napisać: "Niestety, staliście się ofiarami manipulacji dorosłych. Nie mojej. Wszystko zrozumiecie za parę lat". Nóż mi się w kieszeni otwiera! To jest tekst w stylu. "Twój stary jest idiotą, nie możesz mu wierzyć, ale dotrze to do ciebie za jakiś czas".
Wiadomość, którą Wojciech K. wysłał do zawodników w aplikacji ProTrainUp. W reportażu Sport.pl wspomina o niej Jarosław Multan, ojciec Jana screen
Ojciec chłopca, który poprosił o anonimowość (rocznik 2008): - Zrezygnowaliśmy, gdy pojawiło się szarpanie i wyzwiska. Będę cytował: "Ty c***u, ty p***o". Wzywał ich na meczach do ławki rezerwowych i szła zj***a za zj***ą. Gdy zobaczyłem patologię w jego zachowaniu, zacząłem jeździć i patrzeć, czy dochodzi do rękoczynów. Na treningach do nich nie dochodziło, ale na meczach tak. Kogoś szarpał, kogoś popchnął. Podczas meczu potrafił powiedzieć do swojego piłkarza: "Jesteś debilem". Tak, iż wszyscy to słyszeli. Dzieci wypierały jego zachowania. I w ten sposób się broniły.
Sławomir Bilik: - o ile chodzi o sposób, w jaki trenował drużynę, sam zamysł był bardzo przyzwoity w porównaniu do tego, co proponuje rynek. Natomiast osoba trenera była niezwykle toksyczna. To człowiek, który przejdzie obok i nie poda ręki. Uważa pana za zło konieczne. Sposób, w jaki się odzywa, jest obcesowy i wulgarny. Na treningach był szalony. Wchodził na boisko, zatrzymywał akcję i krzyczał na tych chłopaków.
Jedna z matek: - Widzę zmianę w swoim dziecku. Syn na początku dusił to w sobie, nic mi nie mówił. Tylko: "Mamo, nie wtrącaj się, najlepiej nie przyjeżdżaj". Bał się. Dopiero po czasie to zauważyłam. Wcześniej, dla jego dobra, iż ma taką pasję, niczego nie mówiłam. Później sam coraz bardziej negatywnie wypowiadał się o trenerze. Zobaczyłam w swoim dziecku - pogodnym i chętnym do treningów - iż zaczął odpuszczać. "Nie pojadę dzisiaj, najwyżej nie będę grał, trudno". Później, po tej awanturze z moim mężem, trener coraz wyraźniej syna prześladował. Nie podawał mu ręki. Podawał wszystkim, ale nie jemu. Do chłopaków "żółwika", a jego omijał. Jak syn powiedział mu "dzień dobry", to mu nie odpowiedział.
Jarosław Multan: - Ja jestem uczulony na pewne rzeczy. Był mecz seniorów, po którym mój syn przyszedł do samochodu ze łzami w oczach. Wchodzi mi niespełna szesnastolatek, który jest w stu procentach oddany graniu w tym klubie, bo pomimo tego, iż Wojtek jest jaki jest, to Janek zawsze był wobec niego i klubu lojalny. Wchodzi i mówi po prostu "jedź". Powiedziałem, iż nie ruszę, dopóki mi nie powie, co się stało. Okazało się, iż po przegranym meczu trener wszedł do szatni, stanął przed nim i zrobił "suszarkę Alexa Fergusona" [znane kibicom określenie furiackiej przemowy, rugania zawodników w wykonaniu byłego trenera Manchesteru United - red.]. Wykrzyczał przy całej szatni: "Gnoju, zapierd***łeś mi cały mecz".
Agnieszka Czwartosz: - Myślałam, iż po moim synu to spływa, iż wpuszcza jednym uchem wszystkie krzyki i wyzwiska, a drugim wypuszcza. Bardzo się myliłam. Pomimo to przez rok namawiałam go, żeby pomyślał o zmianie klubu, rozejrzał się, zorientował, jak to wygląda gdzie indziej. Ale nie chciał. To była toksyczna relacja. W końcu, gdy odeszliśmy, mój syn bardzo się zmienił. Jeszcze przez kilka tygodni schodziła z niego agresja, ale dzisiaj to jest inny chłopak. Uspokoił się. Inni rodzice też mówią to o swoich synach.
Trenerzy. "Najgorsze jest to, iż Wojtek zabierał dzieciom przyjemności z gry i treningów"
Bycie trenerem w Progresie jest specyficzne. Niby masz swoją drużynę, ale masz też "nadtrenera", który potrafi wejść na twój trening, zmienić ćwiczenia, poprzestawiać stożki i poprowadzić go do końca. Niby wybierasz skład na mecz, ale w każdej chwili może pojawić się "nadtrener" i wprowadzić swoje korekty. Niby dowodzisz zespołem, ale często tuż obok stoi "nadtrener" z donioślejszym głosem od twojego. Trzech byłych trenerów Progresu opowiedziało nam, jak wygląda praca u K. Pytaliśmy o niego również trenerów rywali i sędziów. Wypowiadają się anonimowo, bo wciąż są w środowisku.
- Ponad rok biłem się z myślą o odejściu, ale wiedziałem, iż jeżeli się pożegnam, to moją drużynę przejmie Wojtek i dzieci na tym ucierpią. Jak przyjeżdżał na mój mecz i przychodził na ławkę, zaczynał się drzeć, to było mi wstyd. Gdy zaczynał się nakręcać, to tracił nad sobą kontrolę. Jak się darł, to nie wiedział, co mówi. Wpadał w amok. Kompletny amok. Po meczach podchodziłem do trenerów rywali i przepraszałem. "Takiego mam prezesa…". Wiele było takich sytuacji. Starałem się walczyć, żeby Wojtek tak się nie zachowywał, ale przez wiele lat to nic nie dawało - mówi jeden z byłych trenerów Progresu.
Inny dodaje: - Do jednego chłopca powiedział "cwelu" i nie wiedział nawet, co to znaczy, bo później trenerzy go o to pytali. Uznał to słowo za synonim "głupka", "debila". Obrażał te dzieci strasznie. Twierdził, iż im głośniej trener krzyczy, tym jest lepszym trenerem. Według niego, rodzice tak to postrzegają. Wojtek ma ten problem, iż prowadzi wszystkie zespoły jak seniorskie. W seniorach można sobie pozwolić na więcej, język jest inny. Ale język dobiera się przecież adekwatnie do kategorii wiekowej.
- Dzwonił do mnie rodzic, iż jak Wojtek będzie przyjeżdżał na mecze, to on nie będzie swojego syna na nie puszczał. Bywało tak, iż Wojtek ściągał zawodnika z boiska, tłumaczył mu, co ma robić, jakie ma zadania na resztę meczu, wpuszczał go i wystarczyło, iż w pierwszym kontakcie z piłką nie zrobił tego, co kazał mu Wojtek, to od razu go zdejmował i kazał biegać dookoła boiska - wspomina jeden z byłych pracowników K.
Trener rywali: - Ten człowiek nie powinien pracować z dziećmi. Okrzyki, formy kar w trakcie meczu - jak w zamierzchłych czasach w wojsku. Odzywki - również wulgarne. W meczu przeciwko nam nie mógł być na ławce, bo miał czerwoną kartkę, więc oglądał to spotkanie z trybun. Jak jego zawodnik nie wykorzystał świetnej okazji w polu karnym, to urwał nam plastikowe krzesełko. Kopnął je tak, iż je złamał. Nagminnie obrażał też rywali. "Słabi są, nic nie grają, drewniaki, kopacze, jak możesz dać się ograć takiemu lamusowi". Do trenerów też zdarzało mu się krzyczeć: "Ty się zamknij, ty jesteś instruktor, ty się nie znasz na piłce".
- Byłem świadkiem, jak Progres grał z Kosą Konstancin w roczniku 2007. To taki ich najbliższy rywal - wspomina jeden z byłych trenerów Progresu. - W Kosie bramkarzem był chłopak, który wcześniej grał w Progresie i odszedł w niefajnych relacjach, bo Wojtek nie chciał go wypuścić. Wojtek cały czas do tego bramkarza coś krzyczał. Albo krzyczał do swoich zawodników: "Strzelajcie mu, bo jest słaby". Progres ten mecz przegrał. Później przyszedł do niego ojciec tego bramkarza. Zapytał, czy mogą pogadać. Wojtek powiedział mu, iż nie ma tutaj wstępu, może być tylko na trybunach i ma stąd iść. Ten jeszcze raz zapytał, dlaczego z nim nie porozmawia i dlaczego obraża jego syna. Wszyscy zawodnicy Progresu siedzą, słuchają, a on do tego ojca: "Wiesz co, spie***laj!".
- Wybierał sobie poszczególne osoby i przez miesiąc, przez dwa te osoby wałkował, aż one nie wytrzymywały - opisuje były trener. - Dziwiłem się, iż jeszcze dzieciaki nie zaczęły mu pyskować. Ale one się bały. Za plecami się z niego śmiały, ale w konfrontacji się bały. Wojtek zawsze chciał być takim trenerem w starym radzieckim stylu. Ostrym. Ale nie miał wyczucia. Wchodził do szatni 13-14-latków i żeby zrobić atmosferę, opowiadał taki seniorski żart. Mocny, seksistowski. To był jego sposób bycia fajnym - opisuje, a inny trener dodaje: - Tam nie tylko dzieci były szykanowane. Dostawali też trenerzy. Ma bazę, świetne warunki do treningów, ale jakoś nie może przyciągnąć dzieci i trenerów.
Fragmenty korespondencji między Wojciechem K. a jednym z odchodzących z klubu trenerów. Na niebieskim tle - wiadomości żegnającego się trenera. Na ciemnym - wiadomości K. Wiadomości nie są uporządkowane chronologicznie. screen
Dlaczego byli w Progresie tak długo?
- Nie padło jeszcze jedno pytanie - zauważa Jarosław Multan podczas naszej rozmowy i nie czekając, zadaje je sobie sam i kolejny raz chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. - "Skoro było wam tak źle i tak was psychicznie gnębił, to dlaczego ten wasz dzieciak był tam tyle lat?". Nie do końca wiem, co powiedzieć. Do któregoś momentu było dobrze. A później mnie konkretnie trzymały tylko treningi bramkarskie. Mój syn miał w tym klubie świetnego trenera. Raz odeszliśmy, spróbowaliśmy trenować gdzie indziej, ale ze względu na poziom i tego konkretnego trenera bramkarzy wróciliśmy do Progresu. Gdyby mój syn grał w polu i nie był poniekąd odseparowany od drużyny i trenera, odeszlibyśmy zdecydowanie wcześniej - mówi. - Poza tym, K. akurat wobec Janka nie był nigdy natarczywy, nie wyzywał go. Chyba dlatego, iż wyznaczyliśmy sobie granicę. Byłem osobą, która inicjowała spotkania z trenerem, więc wiedział, iż nie może sobie z Jankiem pozwolić. Raz na niego wyskoczył i wtedy powiedzieliśmy, iż odchodzimy.
Wielu rodziców zadawało sobie podobne pytania. Odpowiedzi też były zbliżone: najpierw w klubie nie działo się źle, bo K. nie trenował, później dzieci kilka o jego zachowaniu mówiły, część tych zachowań wypierały, często same nie chciały odchodzić z klubu, który nierzadko był ich pierwszym w życiu i miały w nim przyjaciół. Poza tym, dzieci, żeby trenować w klubie, co roku podpisują tzw. "Deklaracje gry amatora", które sprawiają, iż przez najbliższy rok nie mogą ot tak zmienić drużyny, a trenerowi dają narzędzia, by zablokować ich odejście do innego klubu.
- W regulaminie PZPN jest napisane, iż te deklaracje powinny być zbierane tuż przed startem ligi, czyli w lipcu lub sierpniu, a nie jeszcze w poprzednim sezonie. W Progresie były natomiast zbierane do końca kwietnia, co miało swój cel. Wojtek mógł szantażować, iż kto nie podpisze deklaracji, ten nie będzie grał w pozostałych meczach. Chłopcy, którzy nie podpisywali, zaczynali być w szatni wyzywani. Zaczynało się wykluczanie: ty z nami już nie trenujesz, bo nie podpisałeś. Chłopcy z rocznika 2007, którzy grali również z drużyną seniorską, nagle przestawali z nią trenować, a choćby byli przesuwani w treningach do młodszego rocznika. Byli też usuwani z grup na Messengerze - mówi Agnieszka Czwartosz.
Rodzice wielokrotnie próbowali interweniować. Zwracali trenerowi uwagę na niepedagogiczne zachowanie i prosili o refleksję. - To trochę, jak w małżeństwie. Do pewnych decyzji dochodzi się małymi kroczkami. Najpierw próbujesz druga osobę zmienić, rozmawiasz z nią, dajesz jedną i drugą szansę, a często dopiero, gdy z tego wyjdziesz, widzisz wszystko, jakim naprawdę było - porównuje Czwartosz.
- My o pewnych sprawach dowiadywaliśmy się po bardzo długim czasie. Na moim przykładzie: o tym, iż mój syn został przez trenera uderzony, dowiedziałam się po ponad roku, niemal przy okazji, już po tym, jak odeszliśmy z klubu i zgłosiliśmy sprawę w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej. Było spotkanie w MZPN, na które zostałam zaproszona z Antkiem i innymi rodzicami. On za bardzo nie chciał w nim uczestniczyć. Trochę musiałam go namawiać, żeby pojechał i swoimi słowami o wszystkim opowiedział. Pytał, jak to będzie wyglądało. Powiedziałam, iż pewnie będzie komisja, usiądziemy i opowiemy, co się działo, jaka była atmosfera w klubie i odpowiemy na pytania. "Dużo tego było. O czym mam powiedzieć?" - zapytał Antek. Zwróciłam mu uwagę, iż trzeba skupić się na najważniejszych sprawach, np. na szarpaniu Kuby [imię zmienione - red]. i iż został uderzony, bo to nie jest okej. I wtedy Antek powiedział: "Ale ja też zostałem uderzony". Ja zaniemówiłam.
- To miało miejsce w lutym 2023 r. podczas obozu zimowego, ostatniego, na którym był. Trwał sparing. Energetyczny. Mój syn grał ostro, sfaulował rywala. I mój syn się tego nie wypiera: "Tak, mamo, to była moja wina, iż ostro w niego wszedłem". To zaogniło sytuację na boisku. Przeciwnicy też zaczęli grać ostrzej i kopnęli jednego z naszych zawodników. Po meczu Wojtek wyskoczył do mojego Antka, złapał go za koszulkę i uderzył ze trzy razy w klatkę piersiową. Podczas komisji dyscypliny w MZPN było to mocno doprecyzowywane: czy to było popchnięcie na zasadzie "ej, stary" czy uderzenie. Antek powiedział, iż oberwał kilka razy w klatkę piersiową i się skulił. Wtedy Wojtek zaczął się na niego wydzierać, iż jest debilem, co robi i czemu sprowokował taką sytuację. Dowiedziałam się o tym dopiero po roku - opowiada Czwartosz.
- Bardzo dużo chłopaków odchodziło - przyznaje jeden z byłych trenerów. - Szkoda tych dzieciaków, bo ja z żadnym nie miałem nigdy problemów. Wojtek mówił: ten taki, ten śmaki, ten ma ojca idiotę. A ja o żadnym nie mogę tak powiedzieć. Mówili, iż odchodzą z racji atmosfery. Nie przypominam sobie, żeby ktoś odszedł z racji jakości treningów czy z powodu bazy. A najgorsze, iż niemal każdy odchodził z hukiem. Wojtek tak się nie mógł z tym pogodzić, iż robił awantury.
- Z chłopców, którzy byli od początku albo prawie od początku, odeszli już wszyscy. I nikt nie odszedł w normalnej atmosferze - mówi Multan.
Fragment rozmowy z czatu grupowego dla rodziców zawodników Progresu Warszawa. Jeden z rodziców przyznaje, iż w młodszym roczniku (2008) również próbowali zmienić zachowanie trenera Wojciecha. screen
Wszystko dla syna
Był jednak zawodnik, którego rodzic nie zamierzał zabrać z klubu. Tym zawodnikiem był syn trenera, goniący za marzeniami, których nie udało się spełnić ojcu. To dla niego powstał ten klub i to w jego roczniku została utworzona pierwsza drużyna. To trenerem jego drużyny został później Wojciech K. I to on - zdaniem wielu naszych rozmówców - miał najgorzej.
W piłkę grał od urodzenia. gwałtownie zaczął trenować pod okiem ojca, a gdy podrósł, wędrował od klubu do klubu po całej Warszawie. Dopiero w Progresie został na dłużej. Dziś gra już w innym klubie.
- Trenowanie jego syna to była masakra - mówi jeden z jego byłych trenerów. - Ojciec był na każdym treningu i na każdym meczu. Ja się nie przejmowałem, co on tam krzyczy, ale syn miał z nim przerąbane. Strasznie go rugał. Młody schodził w przerwie do szatni, walił pięściami w ścianę i krzyczał: "Zabierzcie tego debila z meczu". A jak już K. założył swój klub, to rzadko wołał do swojego syna po imieniu. Na boisku zawsze krzyczał do niego "Pajac". Nie po imieniu, tylko "Pajac".
Słyszeli to też sędziowie. - Dziwna była dynamika pomiędzy ojcem i synem, bo podczas meczu zaczęli do siebie przeklinać. Ojciec krzyczał do niego "Pajac". Pamiętam jednak, iż podczas jednego z meczów to syn zaczął. Pierwsze uwagi od trenera Wojtka były merytoryczne, ale syn się zdenerwował i w końcu coś mu odpowiedział, używając choćby "k***y". I to nie był pojedynczy przypadek - mówi jeden z nich.
- Jego syn przed Progresem przeszedł bodaj przez sześć innych klubów, bo nigdzie jego ojcu do końca nie pasowało. Rozstaliśmy się, bo nie dało się do niego dotrzeć. Miał zakaz przychodzenia na mecze, ale i tak stał gdzieś za płotem. Miał wielokrotnie tłumaczone, żeby dał spokój. Żeby dał nam pracować, a synowi grać w piłkę. Ale nie dało mu się przemówić - opowiada kolejny były trener syna K.
- Też mu tłumaczyłem: Wojtek, zachowuj się na tych meczach, nie odzywaj się. Zabijasz jego kreatywność, gra przez to na alibi, a jak coś zrobi źle, to od razu patrzy na trybuny, jak reagujesz. Odpowiadał "dobra, dobra", ale nic się zmieniło. Kiedyś mu powiedziałem, żeby raz zrobić tak, iż w ogóle nie przyjedzie na mecz i zobaczymy, jak młody sobie wtedy poradzi. Posłuchał, bo zdawał sobie sprawę, iż jest impulsywny i nerwowy. Na następny mecz go przywiózł, wysadził i zaraz odjechał. No ale podczas meczu patrzę, a on się za drzewem schował i stamtąd cały mecz oglądał. Plus był taki, iż tym razem niczego nie krzyczał - uśmiecha się jeden z byłych trenerów syna K.
- Jego syn był w Progresie strasznie gnojony. Schodził z boiska z płaczem - mówi Agnieszka Czwartosz, a rodzic innego chłopca dodaje: - Zachowywał się wobec swojego syna skandalicznie. jeżeli na meczu coś szło nie po jego myśli, to nie czekał na syna, tylko odjeżdżał. Jakiś rodzic zawsze się litował i zabierał tego chłopaka do Warszawy.
- Nie raz kłócił się z nim przy wszystkich - mówi były trener Progresu. - Miał bardzo ciężko. Cokolwiek źle nie zrobił na boisku, to zaraz był wyzywany. Wojtek potrafił do niego krzyknąć: "Kto cię zrobił?!". A on mu odpowiadał: "No ty mnie zrobiłeś". Takie głupoty. Wstyd - wspomina.
Rzecznik Praw Dziecka do MZPN, MZPN do PZPN. Akcja trwa, czas mija
Zanim rodzice młodych piłkarzy Progresu zdecydowali się opowiedzieć nam o tym, co działo się w klubie, w maju 2024 roku zgłosili się najpierw do Rzecznika Praw Dziecka, a później do Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. I RPD, i MZPN pochylili się nad tą sprawą. Ten drugi organ zaprosił rodziców na wspomniane posiedzenie Komisji Dyscyplinarnej, ale konsekwencji nie wyciągnął żadnych i ostatecznie przekierował ją do Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jednocześnie sam tej sprawy nie zamknął i według odpowiedzi, którą otrzymaliśmy z federacji, przez cały czas nad tą sprawą pracuje.
19 lipca doszło do spotkania online z Rzecznikiem Etyki PZPN. Rodzice jeszcze raz opowiedzieli, co działo się w klubie, usłyszeli zapewnienie, iż sprawą zajmie się Komisja Dyscyplinarna, a prawnik federacji doradził rodzicom, by raz jeszcze zwrócili się do Rzecznika Praw Dziecka, a także zgłosili sprawę na policję. Miało to pomóc PZPN w prowadzeniu sprawy.
- Po spotkaniu z komisją zostaliśmy zapytani, czego oczekujemy. Dostaliśmy tydzień do namysłu i daliśmy w tym czasie odpowiedź, iż oczekujemy, iż koordynator ds. bezpieczeństwa dzieci zbada tę sprawę, a jeżeli nasze sygnały się potwierdzą, to K. zostanie zawieszona licencja trenerska. Głównym punktem było odsunięcie go od dzieci - mówi Czwartosz.
- Otrzymaliśmy informację, iż sprawa niezależnie od zgłoszenia na policję zostanie skierowana do komisji dyscyplinarnej PZPN. Do dzisiaj nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi ze strony PZPN. W międzyczasie skierowaliśmy pytanie do RPD o status sprawy i również nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Realnie żaden z powyższych organów nie podjął tematu, cedując kolejno odpowiedzialność na inne organy. Jako rodzic, czuję się bezsilny - mówi Multan.
Trener zaprzecza wszystkim zarzutom. Twierdzi, iż trwa przeciwko niemu kampania rodziców, trenerów i sędziów
Z Wojciechem K. rozmawiamy przez blisko godzinę. To chaotyczna rozmowa. Konfrontujemy go z zarzutami, które przedstawili rodzice jego byłych zawodników, a K. wszystkim tym zarzutom zaprzecza. Pytamy o najbardziej palące kwestie i prosimy o przedstawienie swojej wersji. Zanim zadajemy pierwsze pytanie, K. mówi, iż trwa przeciwko niemu "pewna kampania", która "nie ma nic wspólnego z rzeczywistością".
- Ale żeby mnie oczernić, trzeba mieć ku temu jakieś podstawy, a nie wyimaginowane rzeczy - zastrzega. Nam zarzuca, iż szukamy splendoru, a artykuł kilkukrotnie nazywa artykułem na zamówienie. Już podczas rozmowy zapowiada złożenie pozwu, jeżeli artykuł będzie godził w jego dobre imię. Autoryzację przeprowadza przy udziale prawników. Twierdzi, iż wypowiedzi, które otrzymuje od nas do autoryzacji, są wyrwane z kontekstu. W odpowiedzi stara się ten kontekst zarysować. Wspomina m.in., iż zarzuty w dużej mierze pochodzą od rodziców dzieci z rocznika 2007, który "osiągnął w jego klubie maksymalny poziom, a część zawodników zdecydowała się walczyć o skład w drużynach grających na wyższym poziomie niż Progres i z klubu odeszła". Twierdzi, iż z tego rocznika odeszło jedenastu zawodników, którzy wcześniej trenowali przez 3-6 lat i odnosili sukcesy. Zdaniem K. odeszło też "paru piłkarzy z rocznika 2009", ale dochodzili młodsi i społeczność rosła. W letnim okienku transferowym do różnych kategorii wiekowych miało dołączyć ok. 40 zawodników.
- o ile chce pan opublikować coś, co będzie we mnie biło, to warto zastanowić się nad pewnymi rzeczami. Dlaczego ktoś chce coś takiego zrobić. Zawodnicy za jakiś czas będą mi wdzięczni, bo dostali ode mnie jakość i pomogłem im się rozwinąć piłkarsko. Ale jeszcze tego nie wiedzą, bo są sterowani przez rodziców - twierdzi i w dalszej części rozmowy najwięcej mówi właśnie o rodzicach. - Oni zawarli ze sobą pakt, żeby po prostu mi dokuczyć. Zorganizowała to jedna osoba. Później dołączyła druga i trzecia - mówi.
Zdaniem K., rodzice mieli zmówić się przeciwko niemu, ponieważ byli rozczarowani tym, iż ich synowie zostali odsunięci od meczów seniorskiej drużyny Progresu z powrotem do zespołów juniorskich, a nie - jak mówią oni - jego zachowaniem wobec dzieci. K. tłumaczy, iż podjął te decyzje ze względów sportowych - przede wszystkim dlatego, iż chłopcy nie byli wystarczająco zaangażowani podczas treningów i meczów, więc nie byli przygotowani do gry z dorosłymi i musieli najpierw udowodnić wartość w młodszych drużynach. - Żaden zawodnik nie może być pewny miejsca w składzie, czy też czegoś żądać. A w tej drużynie rodzice chcieli mieć decydujący głos. Decydowała jednak zawsze forma sportowa i rywalizacja, czego nie mogli zaakceptować niektórzy zawodnicy i ich opiekunowie - twierdzi.
Pierwsze pytanie, które zadajemy K., dotyczy Antoniego Czwartosza, który przed komisją dyscyplinarną MZPN zeznał, iż po jednym z meczów K. złapał go za koszulkę i kilkukrotnie uderzył w klatkę piersiową. Trener zaprzeczył, by do tego doszło. - Nie. I potwierdzą to wszyscy zawodnicy, iż nic tego się nie wydarzyło. To, iż ktoś coś powiedział przed MZPN, nie znaczy, iż to jest fakt. Nie używałem wobec zawodników żadnej przemocy, nie dotykałem ich, a tym bardziej nie uderzałem - zaznacza i zaczyna tłumaczyć. - Na Komisji Dyscypliny pan Czwartosz i jego mama powiedzieli różne rzeczy. Miał powód, żeby mi dogryźć. Jego mama była zła, bo zaczęła robić pewne ruchy [dotyczące transferu syna - red.], ale nie znała przepisów MZPN i PZPN. To raz. A dwa - ktoś jej coś obiecał. I powiem tak - chciał to zrobić rękami państwa Czwartosz. Czy mamy, czy dziecka. Oni w to weszli - mówi. Na koniec dodaje: - Wymieniony zawodnik ostatni mecz w Akademii rozegrał w październiku 2023 r., a jego przekaz trafił do MZPN wiosną 2024 r. Zatem niezrozumiałe jest czemu, gdyby z mojej strony miało miejsce jakiekolwiek zdarzenie tego typu, czekałby z opiekunami tak długo. Odpowiedź jest jedna: takie zdarzenie nie miało miejsca i nie ma na to żadnego dowodu - twierdzi. - Nadmienię, iż ten zawodnik wyjechał z moim synem i ze mną na wakacje, brał udział z nami w wycieczkach rowerowych w Pieninach i na Słowacje dwa-trzy lata temu.
Pytamy też K., czy podczas meczów i w szatni wyzywał chłopaków i używał niecenzuralnych określeń. - Nie przypominam sobie, żebym tak mówił - odpowiada. Później dopytujemy konkretnie o wiadomość "po****ło cię", którą wysłał do jednego z nastoletnich zawodników. - Nie kojarzę, żebym tak pisał czy mówił do zawodnika. o ile użyłem jakiegoś innego słowa niż może "powaliło cię" albo coś takiego… Pan mówi "po****ło", tak? Nie przypominam sobie. Może to było w formie żartu. To my, trenerzy, wielokrotnie na treningach upominaliśmy zawodników w temacie przeklinania. Karą z reguły było 10 pompek - twierdzi.
Wiadomości wysyłane przez Wojciecha K. do jednego z 15-letnich zawodników. screen
Następnie przechodzimy do sprawy, o której opowiedziała Sylwia Latek i której słowa potwierdziliśmy docierając do nagrania. K. opowiada inną wersję tego zdarzenia.
Zaczyna od zarysowania kontekstu: zawodnik, któremu kazał biegać w upale dookoła boiska, opuszczał część treningów, więc podczas meczu miał kondycyjne braki i mniej więcej po 20 minutach zapytał go, czy w tej lidze są powrotne zmiany. K. miał poinformować go, iż nie, więc jeżeli już zejdzie z boiska, to na dobre. - Pytałem go, czy gra dalej, czy łapie oddech, czy źle się czuje, bo nie wiedziałem, co mu jest. Powiedział, iż to kondycyjne problemy i zaraz odetchnie. Pograł do 30-35 minuty i zrobiliśmy zmianę. Powiedziałem, iż w ramach treningu może sobie przebiec około 10 kółek, bo musi dojść do siebie i przygotować się o gry. To jest normalne. To jest niecałe 3000 m. To był pierwszy ligowy mecz i musiał przygotować się dalej do sezonu. Jak go zatkało, to miał biegać sobie na dłuższych częściach boiska luźniej na 40-50 proc. możliwości, a na krótszych na 80. proc. - opowiada, a gdy pytamy, czy miało to być dziesięć okrążeń, czy - jak słyszeliśmy na nagraniu - piętnaście, K. najpierw ironizuje, iż może trzydzieści, a później jeszcze raz mówi o dziesięciu okrążeniach.
- Zawodnik miał po prostu być gotowy na następny mecz. o ile to jest kara, a ja jestem sadystą czy nie wiadomo kim, to przepraszam bardzo, ale już nie nazywajmy tego sportem - mówi. Gdy następnie pytamy, czy podczas tego meczu nie pozwolił dwóm zawodnikom napić się wody, dopytuje z niedowierzaniem, o co chodzi. - Nie wiem, co to w ogóle jest! O czym pan w ogóle mówi. No comment - odpowiada, a dopytywany wprost, czy do takiej sytuacji doszło, czy nie doszło, mówi: - Nie, nie było tak. Możliwa była taka sytuacja, iż była zaplanowana przerwa na wodę i zanim ona nastąpi, zawodnicy nie mogą zejść z boiska, ponieważ grozi za to żółta kartka. Innymi słowami jest to wbrew przepisom. Rodzice i opiekunowie nie znający tych przepisów mogli to różnie zinterpretować, na co wpływu nie mam.
K. zaprzecza, iż zwrócił się do rodziców słowami "leję na was ciepłym moczem". Twierdzi też, iż podobnymi słowami "na takich tatusiów sikam ciepłym moczem" nie zwrócił się do zawodników w szatni. K. przyznaje natomiast, iż faktycznie po ligowym meczu z Varsovią doszło do jego konfrontacji z rodzicami. - Rodzice przeinaczają fakty. W szatni były inne rozmowy na temat naszego występu. Rodzice interpretują pewne rzeczy, choćby nie rozmawiając ze swoimi synami. I tutaj następuje problem, iż co innego dzieci mówią rodzicom, albo nic nie mówią, a co innego rodzice interpretują. Z rodzicami było tak, iż oni na mnie naskoczyli - mówi. Gdy pytamy, dlaczego na niego naskoczyli, twierdzi, iż mieli pretensje o to, iż do 30. minuty meczu dokonał czterech zmian. - Naskoczyli na mnie, bo wymieniłem bramkarza po 25 minutach. Jako trener miałem do tego prawo. Testowaliśmy różne ustawienia i realizowaliśmy swoje cele rozwoju zawodników. Chciałem ich przygotować do gry w zawodowej piłce. Oprócz tego, iż powinni mieć dobrą jakość, to powinni być też silni mentalnie, psychicznie. A to, iż dla rodziców było to dziwne albo choćby nienormalne… Cóż, mieli do tego prawo, ale powinni jednocześnie uszanować nasze decyzje, a dopiero później dociekać wyjaśnień w rozmowach indywidualnych, zgodnie z regulaminem - tłumaczy.
Pytamy, czy na pewno rodzice mieli pretensję o samą zmianę bramkarza, a nie o to, iż zmieniany bramkarz został - ich zdaniem - przez niego popchnięty w bark. - Znów, sytuacja podobna do zawodnika wcześniej wymienianego. Ten zawodnik chciał odejść, ale żaden klub nie wnosił o transfer i nie pytał. Nie wiem, może z powodów frustracji wymyślili sobie popchnięcie w bark, którego nie było. Istotą sprawy jest to, iż mecz z Varsovią odbył się 17 września 2023 r., a ów bramkarz trenował bodajże do końca listopada. Na Varsovii są kamery (dokładnie boisko Hutnika Warszawa), więc dlaczego rodzice, jak już chcieli powiedzieć, iż ja coś takiego zrobiłem, nie wyciągnęli sobie nagrań? Przecież to żaden problem. Dodam, iż tego zawodnika codziennie zabierałem na treningi paręnaście kilometrów w dwie strony - twierdzi.
Dopytujemy też trenera o list, który wysłali do niego rodzice, z prośbą o zmianę zachowania podczas meczów. Początkowo zaprzecza, iż dostał od nich list i maile. Po chwili mówi jednak, iż dostał tylko jeden taki list i jednego maila. Zaznacza, iż żadne wyzwiska z jego ust nie padały. Gdy cytujemy treść listu, odpowiada: - Ja wiem, iż mogę być impulsywny i powiedzieć np. "szybciej zagraj", ale nie wyzywam dzieci. A gdy dopytujemy o "bandę niedo***ów", którą słyszymy na jednym z nagrań z szatni, K. odpowiada: - Może to nie byłem ja. Ja nie obrażałem dzieci.
Pytamy również o fragment nagrania zarejestrowany podczas spotkania rodziców z trenerem kilka dni po spotkaniu z Varsovią. Rodzice mówią na nim, iż trener wyzywa dzieci od debili. K. odpowiada, iż nie od debili tylko od "debili piłkarskich". - o ile ktoś kpi, to ja też mogę kpić, bo naprawdę pewne rzeczy przekraczają pewne normy. Po pewnym czasie ja się zorientowałem, iż tu nie chodzi o treningi. Tylko chodzi o to, iż ktoś ma wobec mnie jakieś cele i jest w drużynie po to, żeby coś sobie wymyślić albo coś zepsuć. To wszystko wymyślili rodzice kosztem swojego dziecka albo innego. Nie używałem do zawodników zwrotów, jak debil, czy debil piłkarski. Zawodnicy puszczali słowa trenera Jarosława Kotasa, który wspominał właśnie o "debilach piłkarskich". Rodzice niestety może nie byli w to wtajemniczeni, a zawodnicy zwyczajnie sobie z tego żartowali. Ale ja ich nie określałem w taki sposób - deklaruje.
Pytamy K., dlaczego nie tylko rodzice zawodników, ale też trenerzy i sędziowie mieli zmówić się przeciwko niemu. K. tłumaczy, iż czasami ma do sędziów pretensje podczas meczów, bo "nie godzi się z tym, iż ktoś niweczy pracę jego zawodników, którzy ciężko trenują" i interweniuje, gdy sędzia zwraca się do zawodnika np. "gówniarzu". A trenerzy? K. opowiada na przykładzie. - Przyjeżdża do nas drużyna i przez cały mecz wykopuje piłkę. Rozmawiam sobie z trenerem i pytam: "Trenerze, ale czemu oni wykopują piłkę? Może by ich trener nauczył, żeby jednak próbowali grać, popełniać błędy, itd.". I taki trener jest obrażony. A może obrażeni są też dlatego, iż mamy swoją bazę, gramy lepiej od nich, wygrywamy z nimi choćby młodszymi rocznikami? Może po prostu ja się nie integruję ze społeczeństwem i z tym środowiskiem, bo mnie to nie interesuje. Skupiam się tylko na jednym - dobrym trenowaniu dzieci. Jestem konkurencją dla innych klubów. Słyszałem, iż część z nich zawarła pakt i będą chcieli mnie zniszczyć, więc ze wszystkich stron są na mnie ataki - przekonuje.
Trener nie odpowiada jednoznacznie na pytanie, czy zdarzało mu się prosić piłkarzy o podwinięcie koszulek, by sprawdzać ich brzuchy i na tej podstawie oceniać, czy wykonali ćwiczenia, które im zlecił. Najpierw dopytuje, czemu w ogóle takie sprawdzenie miałoby służyć, jak miałby na tej podstawie z dnia na dzień ocenić postępy i przypomina, iż podczas obozów widzi zawodników na basenach, więc nie musi prosić o podwiniecie koszulek. Później mówi jednak. - Natomiast, wie pan, kto się może skarżyć? Ten, kto po prostu tego nie robi albo jest - nie wiem - słaby w tym - twierdzi. Zauważamy wtedy, iż skarżyć może się również ten, któremu takie zachowanie wydaje się w jakiś sposób niepokojące. Mówimy, iż dziecko, które słyszy od trenera, iż jest grube albo ma brzuch nie taki, jak trzeba, może nabawić się kompleksów. - Sport ma za zadanie jedno. Stworzyć człowieka, już choćby nie mówiąc o zawodniku, który będzie sobie radził w życiu, będzie pokonywał własne słabości. Bo tak naprawdę sport polega na doprowadzeniu swojego ciała do ciężkiej pracy. To właśnie sport likwiduje kompleksy - twierdzi. Pytamy, czy wśród czternastolatków również sport powinien polegać na tak ciężkiej pracy. - Każdy, kto do nas przychodzi, wie, iż tu są ciężkie treningi. W każdej grupie. Ja nie napisałem na stronie klubu, iż my trenujemy rekreacyjnie albo iż się bawimy w piłkę nożną. Tylko my ciężko trenujemy, w sposób profesjonalny, według norm z zachodnich akademii piłkarskich. My nie prowadzimy wuefu. I wszyscy zawodnicy oraz wszyscy rodzice, którzy tutaj przychodzili, od początku to wiedzieli i akceptowali - mówi.
Na koniec pytamy o to, czy K. zdarzało się kłócić podczas meczu ze swoim synem i krzyczeć do niego "Pajac". K. najpierw proponuje, żeby porozmawiać o tym z jego synem, później wspomina, iż syn bardzo go kocha, mieszka z nim i doskonale się dogadują, a na koniec - podczas autoryzacji - nie zgadza się na poruszanie tej kwestii w artykule, bo dotyczy osoby niepełnoletniej i spraw prywatnych.
K. sugeruje, iż powinniśmy zadać rodzicom pytanie, co się stało, iż nagle wszystko jest według nich źle. Zauważamy, iż stwierdzenie "nagle" jest niewłaściwe, bo najpierw wysyłali do niego list z prośbą o zmianę zachowań, później rodzice jednego z chłopców wysłali maila, w którym te rzeczy były wyartykułowane mocniej i grupowo poruszyli też temat jego zachowania podczas spotkania z nim. K. twierdzi, iż chronologicznie tak to nie wyglądało i wcale tak nie było. Poprawić tej kolejności nie zamierza.
Na koniec K. zaznacza, iż nie prowadzi klubu dla pieniędzy, ale poświęca mu każdą wolną chwilę. - Poświęcałem swój czas i swoją uwagę dla kogoś, kto teraz chce mnie opluć. I to jest w tym wszystkim kuriozalne. To jest szczyt bezczelności. Ja jestem z powołania nauczycielem. Chcę przekazać, jak to określam, "wiedzę tajemną" techniki, taktyki i ogólnie piłkarską. I z każdym zawodnikiem bym się zawsze dogadał. Tylko, niestety, nieraz wkraczał w to rodzic, który czegoś nie rozumie. A dziecko zrozumie za parę lat. Rodzic nie zrozumie już nigdy - twierdzi K.
Rodzice dzieci, którzy zgłosili sprawę K. do Rzecznika Praw Dziecka, MZPN i PZPN, czekają. I mają wrażenie, iż ta sprawa stoi w miejscu. K., jak mecze prowadził, tak prowadzi. Jak krzyczał, tak krzyczy.
Kontakt do autora: [email protected]. Gwarantujemy anonimowość.