Równo cztery lata minęły od ostatniego meczu Kacpra Kozłowskiego w reprezentacji Polski. 21-letni pomocnik był objawieniem mistrzostw Europy z 2021 r. i najmłodszym debiutantem w historii turnieju. Jego rekord na Euro 2024 pobił dopiero Lamine Yamal. Kozłowski był typowany na lidera kadry na lata, ale jego kariera - przynajmniej na razie - nie potoczyła się tak, jak powinna.
REKLAMA
Zobacz wideo Reprezentacja z Lewandowskim na czele w komplecie przed Nową Zelandią i Litwą
Mimo iż w styczniu 2022 r. Brighton & Hove Albion zapłaciło Pogoni Szczecin za Kozłowskiego aż 11 mln euro, robiąc z niego najdroższego piłkarza w historii ekstraklasy, to pomocnik nie zadebiutował w pierwszej drużynie. Kozłowski był wypożyczany do belgijskiego Royale Union Saint-Gilloise i holenderskiego Vitesse Arnhem, a latem 2024 r. na stałe przeniósł się do tureckiego Gaziantepsporu, gdzie odgrywa coraz ważniejszą rolę. W rozmowie ze Sport.pl Kozłowski zdradza, dlaczego jego kariera nie potoczyła się tak, jak tego chciał.
Konrad Ferszter: Pamiętasz, co robiłeś 9 października 2021 r.?
Kacper Kozłowski: Nie.
Grałeś ostatni mecz w seniorskiej kadrze przeciwko San Marino, miałeś choćby dwie asysty. Bardzo dużo czasu minęło od tamtej pory.
- gwałtownie zleciało, co? Sam nie wiem, jak to możliwe. Nigdy bym się nie spodziewał, iż czas może mijać w takim tempie. A przecież tak wiele się w tym czasie wydarzyło.
16 października skończysz 22 lata. Czujesz się najstarszym 22-latkiem w Polsce?
- Na pewno przeżyłem tyle, iż mógłbym tak o sobie mówić. Niewielu zawodników w Polsce przeszło tyle, co ja. Ale z drugiej strony to dopiero 22 lata, więc mam prawo się czuć młodym zawodnikiem. Wierzę, iż przede mną wciąż więcej dobrego niż za mną.
Powołanie na październikowe zgrupowanie od Jana Urbana to dla ciebie nowy początek w kadrze?
- I tak, i nie. Z jednej strony nie jest przecież tak, iż w moim życiu wszystko zmieniło się o 180 stopni. Nie wymażę tego, co już było. Kiedy będę starszy, wszyscy będą pamiętali to, co działo się, kiedy miałem 17 czy 18 lat. Ale z drugiej strony przez ostatnie cztery lata dojrzałem i stałem się bardziej świadomy. Wciąż chcę budować swoją historię, chcę grać w piłkę na wysokim poziomie, a nie tylko wspominać to, co już było. Chyba jestem na niezłej drodze, skoro znowu dostałem powołanie do reprezentacji Polski. Dla mnie to szczególnie ważne, by w niej być.
Rozmawiałeś już z trenerem Urbanem, czy dostaniesz szansę w którymś z najbliższych meczów?
- Jeszcze nie, ale pierwsze spotkanie z Nową Zelandią wydaje się do tego idealne. To mecz towarzyski, w którym nie ma wielkiej presji i ryzyka. Liczę na szansę i zrobię wszystko, by dobrze ją wykorzystać, jeżeli nadejdzie.
Cztery lata temu zapowiadałeś się na gwiazdę reprezentacji Polski. Byłeś najmłodszym debiutantem na mistrzostwach Europy, chwalili się Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski. Wtedy wydawało się niemal pewne, iż w 2025 r. będziesz w zupełnie innym miejscu. Odpowiedziałeś sobie na pytanie, dlaczego twoja kariera potoczyła się tak, a nie inaczej?
- Nie będę ukrywał: i ja, i moi bliscy wyobrażaliśmy sobie to inaczej. Największy wpływ na to, iż moja kariera zwolniła, miał transfer do Brighton. Nie nazwę tego błędem, bo marzyłem o tym, by zagrać w najlepszej lidze na świecie, ale w tamtym czasie to był za duży przeskok. Zwłaszcza pod względem fizyczności. Nie byłem gotowy na to, żeby tam zostać i grać. W momencie, w którym odchodziłem z Pogoni, powinienem celować w inne kraje, np. Holandię, które przygotowałyby mnie do transferu do Premier League.
Brighton miało jednak na ciebie plan i od razu wypożyczyło cię do belgijskiego Royale'u Union Saint-Gilloise.
- To kluby ściśle współpracujące z uwagi na właściciela Brighton - Tony'ego Blooma. Z tego, co wiem, Brighton naciskało na Royal w kwestii tego wypożyczenia. Ale nie było też tak, iż ktokolwiek gwarantował mi tam grę. Zresztą ostatecznie wystąpiłem w zaledwie dziewięciu spotkaniach. I to też nie w pełnym wymiarze, a po kilka-kilkanaście minut. Trudno było mi tam się przebić, bo gdy przychodziłem do klubu, to drużyna była na pierwszym miejscu w lidze i wygrywała mecz za meczem. Było jasne, iż trener nie będzie robił wielu zmian w składzie, a zwłaszcza nie postawi na piłkarza, który przyszedł tylko na pół roku. Brakowało mi rytmu meczowego i ciągłości w grze. To nie było dobre dla mnie i mojego rozwoju.
Zresztą liga belgijska też należy do bardzo intensywnych i to nie był najlepszy ruch. To liga, w której pełno jest silnych, wybieganych zawodników, a ja nie byłem i nie jestem takim piłkarzem. Muszę mieć piłkę przy nodze, bo wtedy czuję się najlepiej. Nie byłem przygotowany na te ruchy.
Drugi raz nie odszedłbyś do Brighton?
- Szukałbym innych rozwiązań, ale teraz łatwo jest o tym mówić. Wtedy wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Anglicy płacili za mnie 11 mln euro, to wielkie pieniądze i najwyższy transfer w ekstraklasie. Wiele osób chciało, żeby ten transfer doszedł do skutku. Mogę powiedzieć, iż mając raptem 18 lat, sam w pełni nie decydowałem o tym ruchu. Istotne było też to, iż idąc do Brighton, nie miałem żadnej rozmowy z trenerem. Nie znałem żadnego planu na mnie, szedłem tam w ciemno.
Pogoń naciskała cię na odejście?
- Żeby było jasne: gdybym nie chciał, to bym z niej nie odszedł. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Ale w momencie transferu zadowolonych było wiele osób, nie tylko ja. Brakowało trochę spokoju, bardziej racjonalnego spojrzenia na moją przyszłość. Nie miałem żadnej rozmowy z dyrektorem sportowym czy trenerem. Po prostu wyjechałem do najlepszej ligi świata, w ogóle nie będąc na nią gotowym. No i sprawy potoczyły się tak, jak nie chciałem, żeby się potoczyły, bo ostatecznie choćby nie zadebiutowałem w pierwszej drużynie Brighton.
W ogóle nie brzmisz jak ktoś, kto był przekonany do tego transferu.
- W momencie podpisywania kontraktu byłem przekonany. Spełniałem marzenie, idąc do najsilniejszej ligi świata. Dopiero z perspektywy czasu mogę powiedzieć, iż to był zły ruch.
Mimo wszystko w Brighton miałeś styczność ze świetnymi trenerami: Grahamem Potterem i Roberto de Zerbim. Udało ci się cokolwiek od nich wyciągnąć?
- Nie. Kiedy trenowałem z pierwszą drużyną, to akurat był okres, w którym piłkarze wracali z wypożyczenia i na zajęciach było około 40 zawodników. Trudno, żeby trener zdążył porozmawiać z każdym z nich. Zwłaszcza z kimś, z kim nie wiąże większych planów i nie widzi w nim materiału na istotną postać w drużynie. Ja też nie jestem osobą, która pcha się na pierwszy plan po tym, jak słyszy, iż nie jest potrzebna i powinna iść na wypożyczenie. Mówiąc krótko: nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą. Dlatego nie zdążyłem choćby zamienić paru zdań z trenerami.
Nie myślałeś o tym, żeby bardziej rozpychać się łokciami i walczyć o swoje?
- Nie, bo kilka mogłem zdziałać. Po prostu zostałem skreślony i w żaden sposób nie czułem się potrzebny. A nie chciałem ryzykować, zostawać i grać co najwyżej w drużynie U-21, co zresztą też nie było pewne.
Był moment, w którym zrozumiałeś, iż przynajmniej na razie nie zagrasz w Premier League?
- Tak, kiedy drugi raz szedłem na wypożyczenie do Holandii. Latem, po raptem tygodniu czy dwóch przygotowań z Brighton znowu usłyszałem, iż nie będę grał, iż lepiej by było, gdybym poszedł na wypożyczenie. Nie interesowało mnie siedzenie na trybunach i udawanie pana piłkarza przez sam fakt, iż jestem w Brighton. Zdecydowałem, iż chcę odejść na stałe i złapać trochę systematyczności. Potrzebowałem stabilizacji, bo chciałem grać i się rozwijać.
Twoje słowa przeczą temu, co mówiono o tobie w Polsce, iż odbiła ci sodówka.
- Ci, którzy mnie znają, to wiedzą, iż gdy miałem 17-18 lat, to byłem taki sam jak wtedy, gdy byłem dzieckiem. Nigdy nie byłem grzeczny i poukładany, zawsze mówiłem, co myślę. Ale to nie oznaczało, iż mi odbiło. Po prostu nie liczyłem się z tym, co mówili o mnie inni. Dopiero teraz trochę dojrzałem, stałem się bardziej zachowawczy i bardziej zwracam uwagę na to, co mówię.
Niedawno zostałeś ojcem. To miało na ciebie wpływ?
- Oczywiście. Poczułem większą odpowiedzialność nie tylko za dziecko i moją żonę, ale też za wszystko, co nas otacza. Dbam o moją rodzinę, staram się pomagać żonie, bo w końcu to nasze, a nie jej dziecko. Czuję na sobie dużą odpowiedzialność, wiem, iż pod tym względem bardzo się zmieniłem. Na pewno kieruję się w życiu innymi wartościami niż jeszcze cztery lata temu.
Stałeś się na tyle dojrzały, iż od razu odbierasz telefon od selekcjonera?
- Zdecydowanie! Historia z nieodebranym połączeniem od Czesława Michniewicza ciągnęła się za mną długo i wiem, iż wtedy popełniłem błąd. Teraz, gdy na ekranie wyświetliło mi się zdjęcie trenera Urbana, od razu odebrałem telefon. Od razu poczułem, iż szykuje się coś poważnego i fajnego. Chwilę porozmawialiśmy i znów jestem na kadrze. Traktuję to jako wielką nagrodę za ostatni czas. Moje liczby są coraz lepsze i mam nadzieję, iż ta tendencja się utrzyma. Mam jeszcze sporo do udowodnienia.