Reprezentant Polski nie wytrzymał w finale LM. Ruszył wściekle do sędziego

3 godzin temu
Siatkarze Sir Sicoma Monini Perugia tylko patrzyli bezradnie, gdy dali się oszukać zawodnikom Aluronu CMC Warty w pierwszym secie finału Ligi Mistrzów. Ale zawiercianom więcej nie udało się oszukać ani faworyta, ani losu, choć próbowali wytrwale do samego końca, a kibicowali im choćby ich półfinałowi rywale. Przegrali 2:3, a ciśnienie znów podnieśli im sędziowie.
Bartosz Kwolek po długiej akcji w drugim secie padł wyczerpany na parkiet, a kibice na trybunach złapali się za głowy. Już chwilę później wicemistrz świata z 2022 roku ruszył wzburzony w kierunku sędziego i sfrustrowany uderzył dłońmi w słupek, na którym stał arbiter. Rozjemca kilkakrotnie w finale Ligi Mistrzów w Łodzi dał się we znaki siatkarzom Aluronu CMC Warty Zawiercie i być może ta złość też pomogła im przedłużyć rywalizację. Kwolek potem jeszcze raz padł, tym razem po zdobyciu punktu w niesamowitym stylu. Ale zawodnicy Sir Sicomie Monini Perugii finalnie odebrali im brutalnie nadzieję na kolejny wielki niesamowity powrót w Łodzi, pokazując zupełnie inną twarz niż dwa dni wcześniej.


REKLAMA


Zobacz wideo To już oficjalne! Mamy historyczny rekord frekwencji w PlusLidze. Komentuje Kewin Sasak


- Kto jest faworytem? Nie no, Perugia. Widziałem, iż coś się stało Yukiemu Ishikawie, a "Semen" ma jakieś problemy. Ale nie oszukujmy się, oni mają skład zbudowany po to, żeby wygrać tak naprawdę wszystko. I myślę, iż ich prezes po to wydaje takie pieniądze, by wygrywali i czeka na ten triumf w LM już od lat. Ale my się na pewno nie położymy i będziemy walczyć do ostatniej piłki - zapewniał po półfinale kapitan zawiercian Mateusz Bieniek.
Po półfinale z Jastrzębskim Węglem, w którym jego drużyna wróciła niemal z zaświatów. Przegrywała już 0:2, ale zmiany dokonane przez trenera Michała Winiarskiego zdziałały cuda i po obronieniu dwóch piłek meczowych sama wykorzystała szóstą taką szansę. I można się było zastanawiać, czy zespoł, który w ostatnich tygodniach był nękany przez kłopoty zdrowotne i został rozbity w finale PlusLigi, w finale LM zagra na tej sobotniej fali, czy też odczuje zbyt mocno skutki uboczne pięciosetowej batalii zakończonej nieco ponad dobę wcześniej. Perugia z kolei w sobotę odpoczywała, bo - zgodnie z programem Final Four w Łodzi - swój półfinał z Halkbankiem Ankara rozegrała w piątkowy wieczór.
A włosko-turecki półfinał ten był po prostu siatkarsko brzydki i do bólu jednostronny. Można się było spodziewać, iż gigant z Italii, którym zarządza ekscentryczny prezes Gino Sirci, w niedzielę zaprezentuje się znacznie lepiej i tak właśnie było. Zawiercianie naprawdę próbowali drugi raz pokazać, iż walczą choćby wtedy, kiedy już są liczeni. Dlatego też prowadzili długo w drugim secie i dlatego wygrali trzeciego i czwartego.
Ale w kluczowych momentach przeważnie to Perugia włączała piąty bieg. Pierwsze skrzypce grali Oleh Płotnicki i Wassim Ben Tara, który w przeszłości grał w Stali Nysa, a o którego walczy teraz Polski Związek Piłki Siatkowej w kontekście kadry. A Ishikawa często sprytnie obijał ich blok.


W półfinale Aluronowi mocno pomógł Karol Butryn, którego do gry na FF przywrócili fizjoterapeuci. Podstawowy atakujący bowiem z powodu kontuzji kostki ominęły cztery mecze finału ekstraklasy. W niedzielę zagrał od początku, ale nie dało to tego samego efektu i tym razem to on został zastąpiony przez przez Kyle'a Ensinga, który zrehabilitował się za słabszą postawę dzień wcześniej. Ale to nie on świecił najjaśniej. To robili Aaron Russell, który w sobotę zagrał słabiej i Kwolek, bezsprzecznie lider zawiercian w tym sezonie.
Ten ostatni dwoił się i troił. Wymowna była bardzo długa akcja z drugiego seta - przy wyniku 9:7. Wicemistrz świata 2022 kilkakrotnie dostawał piłkę, a ostatecznie został zablokowany, a piłka po drodze uderzyła go jeszcze w głowę. Wyczerpany padł wtedy na parkiet i przez chwilę się nie podnosił.
Po kolejnej akcji jednak od razu ruszył do sędziego i ze złością uderzył w słupek. Jego koledzy również mocno protestowali i - jak się potem okazało po wideoweryfikacji - słusznie, bo decyzja została zmieniona. Nie była to pierwsza tego typu sytuacja w tym spotkaniu - w pierwszym secie Bieniek wymownie bił brawo arbitrowi.
To właśnie też w partii otwarcia zawiercianom udało się oszukać rywali. Przy stanie 9:11 posłali potężną zagrywkę, którą libero Aluronu Luke Perry przyjął na palce. Zrobił to jednak niedokładnie. Rozgrywający wicemistrzów Polski Miguel Tavares wyskoczył w górę, jakby miał wystawiać i rywale dali się na to nabrać i nikt z nich nie zareagował na piłkę, która spadła bezpańsko po ich stronie.


Do samego końca gracze Aluronu próbowali oszukać ich po raz drugi, podnosząc się z kolan po drugim secie. I oszukać los, bo wydawało się niemożliwe, by w dwa dni dwukrotnie zaliczyli taki powrót. A ich walka porwała wszystkich w Atlas Arenie. W czwartym secie na stojąco dopingowali ich choćby gracze Jastrzębskiego Węgla. Nie wystarczyło to jednak do tego, by dokonać znów siatkarskiego cudu. Włoski mur okazał się za mocny. A polskim kibicom pozostaje się cieszyć triumfem rodaków z Perugii - Kamila Semeniuka, który leczy lekki uraz i Łukasza Usowicza, który dołączył do włoskiego giganta awaryjnie w styczniu.
Idź do oryginalnego materiału