Ratował Polskę i Grbicia, teraz nie ma go w kadrze. "Co tu dużo mówić"

2 godzin temu
- No dobrze: oczywiście, iż mi się marzy! - mówi Grzegorz Łomacz o jeszcze jednym występie na igrzyskach. W trakcie turnieju olimpijskiego w Los Angeles w 2028 roku będzie miał już 41 lat. - Ja jestem taki, iż tylko pod nosem się uśmiechnę i robię swoje dalej. Mnie żaden hejt nie rusza - przekonuje doświadczony rozgrywający. W tym roku Łomacz nie gra w reprezentacji Polski, bo z ważnych powodów poprosił o wolne trenera Nikolę Grbicia.
Grzegorz Łomacz to jeden z najbardziej utytułowanych polskich siatkarzy w historii. W 2018 roku został mistrzem świata, w 2023 r. zdobył złoto mistrzostw Europy, a na igrzyskach w Paryżu wywalczył srebro.


REKLAMA


Zobacz wideo "Celem chłopaków jest złoto". Mateusz Bieniek o mistrzostwach świata siatkarzy


W trakcie paryskich igrzyska Łomacz odegrał kluczową rolę w kto wie, czy nie najbardziej niesamowitym meczu reprezentacji Polski w historii. W półfinałowym horrorze z USA wszedł na boisko za kontuzjowanego Marcina Janusza i kapitalnie poprowadził drużynę do odrobienia strat i zwycięstwa 3:2.
W roku 2025 Łomacz odpoczywa od reprezentacyjnych obowiązków. Poprosił Nikolę Grbicia o wolne. Spotkał się ze zrozumieniem ze strony trenera. Miał ważne powody.
Łukasz Jachimiak: Pamiętam, i wielu kibiców na pewno też pamięta, jaką fantazyjną fryzurę miałeś po złocie mistrzostw świata w 2018 roku. Pamiętam, jak w 2022 roku w trakcie MŚ pytałem cię, czy w razie kolejnego złota to powtórzysz, a ty odpowiadałeś, iż nie ma mowy, bo zaraz po turnieju bierzesz ślub i przyszła żona nie byłaby zadowolona. Dziś mamy rok 2025, mistrzostwa spędzisz w domu z rodziną i teraz powiedz szczerze, jak się z tym czujesz.
Grzegorz Łomacz: Co tu dużo mówić – po prostu czas płynie nieubłaganie. Zmienia się nasze życie, a w kadrze musi dojść do zmian pokoleniowych. Ale ja się z tym czuję fantastycznie, ponieważ mam obok siebie rodzinę.
Zabrzmiało trochę tak, jakbyś miał już do tej kadry nie wrócić, a chyba ani ty nie podjąłeś takiej decyzji, ani Nikola Grbić nie stwierdził, iż teraz już definitywnie będzie stawiał tylko na młodszych rozgrywających?
- Nic takiego się nie wydarzyło. Na pewno będę chciał wrócić do reprezentacji. I wiem, iż trener absolutnie nie zamknął przede mną drzwi. Natomiast oczywiste jest, iż lata lecą i koniec jest bliżej niż dalej. Drzwi są otwarte w obie strony, aczkolwiek jestem realistą. Liczę się z tym, iż reprezentacja Polski po prostu nie będzie już mnie potrzebowała. A jak wyjdzie, życie pokaże.


Trener Grbić już przed startem sezonu reprezentacyjnego ogłosił, iż w 2025 roku w kadrze nie będzie aż pięciu wicemistrzów olimpijskich z Paryża i wyjaśnił, iż z każdym z was omówił wasze przerwy. Jak to wyglądało w twoim przypadku? Ty poprosiłeś o wolne czy trener uznał, iż tego potrzebujesz?
- Inicjatywa wyszła ode mnie, a Nikola bardzo dobrze zrozumiał, dlaczego o to proszę. W tym roku urodziło mi się drugie dziecko i bardzo chciałem po wielu latach rozłąk z rodziną teraz wreszcie być więcej z najbliższymi. Trener doskonale wie, iż to naturalna i bardzo ważna potrzeba. Ustaliliśmy, iż na razie wspólną pracę w reprezentacji zawieszamy, ale żaden z nas nie zamyka drzwi i będziemy rozmawiali o powrocie. Ja kocham siatkówkę, uwielbiam naszą reprezentację i bardzo dużo bym dał, żeby znów być z tą grupą ludzi i żeby razem z nimi walczyć o kolejny medal wielkiej imprezy. Ale są w życiu rzeczy jeszcze ważniejsze niż sport. U mnie priorytet ma rodzina, zwłaszcza iż mi się dopiero co powiększyła. Nie chciałem znowu tracić niepowtarzalnych przecież momentów dorastania swojego małego dziecka.
Całkowicie cię rozumiem. Gdy w 2018 roku zdobywaliście mistrzostwo świata, mundial trwał prawie miesiąc, a ja go opisywałem będąc blisko was w Bułgarii i we Włoszech. Moje dzieci miały wtedy pięć lat, dwa lata i pół roku. Zdarzyło się, iż zostałem poproszony o wystąpienie przed kamerą TVP i wiem, iż kiedy pięciolatka i dwulatek zobaczyli mnie na ekranie, to zaczęli całować telewizor. Wtedy nie byłem w stanie obejrzeć tego nagrania do końca i już nigdy do niego nie wróciłem.
- Dla mnie takie momenty, jak ten, o którym mówisz, są absolutnie wzruszające. No nie do opisania! Dziecko nie zrozumie, iż jedziesz do pracy, iż jedziesz robić coś, co lubisz, a choćby kochasz. Dziecko wie, iż cię nie ma i tęskni. Dlatego zdecydowałem, iż po prostu tym razem będę w domu, z dziećmi i z żoną.
No to mamy jasność, iż wygrałeś tą decyzją, bo cieszysz się życiem rodzinnym, czego ci w ubiegłych latach brakowało. Ale powiedz, na ile trudno ci się ogląda kadrę z boku. Jesteś świeżo po wielkim sukcesie, jakim było olimpijskie srebro, i pewnie czysto sportowo czujesz się w takiej formie, iż widziałbyś się w składzie na te mistrzostwa świata?
- Dlatego bardzo ciężko mi w ogóle przechodziło przez myśl, żeby po olimpijskim srebrze nie iść z kadrą po następny sukces. Bardzo ciężko mi to też przechodziło przez gardło, gdy mówiłem o moim pomyśle Nikoli. A wcześniej nie było mi łatwo zdecydować tak na sto procent, iż to zrobię. Oczywiście u mnie bardzo ważna jest ta szala, na której leży kariera sportowa, reprezentacyjna, bo to są emocje nie do opisania. Ale ta druga szala, z najbliższymi mi ludźmi, zdecydowanie przeważa. Tak naprawdę bez żadnych wątpliwości! Co nie znaczy, iż teraz nie brakuje mi tych emocji z kadry, tej adrenaliny. Zazdroszczę czasem chłopakom, iż po prostu mogą to czuć na boisku. Ale absolutnie nie żałuję niczego, na co się zdecydowałem. Chłopakom z całego serca kibicuję i mam nadzieję, iż jeszcze wiele momentów będę mógł z nimi przeżywać. Teraz nie na boisku, ale jako kibic.
Oglądasz mecze kolegów od deski do deski bez względu na porę dnia i nocy czy dawkujesz to sobie jakoś rozsądniej?
- Sam wiesz, iż jak jesteś z dziećmi, to sobie nie wybierasz, co i kiedy oglądasz. Obejrzałem dwa mecze z fazy zasadniczej Ligi Narodów i później oglądałem finały.


W każdym razie dobrze się orientujesz, jak wiele zmian mamy w kadrze w tym sezonie i jak dobrze wprowadzili się do drużyny nowi gracze. Ligę Narodów wygraliśmy mając w turnieju finałowym tylko pięciu z 13 wicemistrzów olimpijskich sprzed roku. To mnie sprowokowało do pewnych obliczeń. Zgadniesz, ilu siatkarzy zagrało chociaż jeden mecz w reprezentacji Polski za kadencji Nikoli Grbicia, czyli od 2022 roku?
- Oj, na pewno było nas bardzo dużo. Strzelam, iż 30.
Uważaj: aż 43. Z przeświadczeniem, iż nasza reprezentacja idzie najszerszą ławą, postanowiłem sprawdzić, jak ta liczba ma się do Włochów, którzy od dawna dobrze szkolą i mają sporo młodych talentów, i do Francuzów, którzy dwa razy z rzędu wygrali igrzyska, czyli w ostatnich latach zgarniają to, co najważniejsze. Okazuje się, iż w reprezentacji Włoch od 2022 roku zagrało choć raz 37 siatkarzy, a w kadrze Francji – 36.
- Czyli naprawdę mamy najszerszą kadrę. I moglibyśmy wystawić choćby nie dwie mocne reprezentacje, a ze trzy. Od lat mamy tak wielką jakość, w zawodnikach możemy przebierać. W tym roku zmian było najwięcej, więc wydawało się, iż ta drużyna powoli będzie musiała szukać nowej tożsamości, tymczasem oni błyskawicznie, już w Lidze Narodów, pokazali, iż absolutnie nie ma się o co martwić. Kiedy trzeba, to po prostu przyszedł moment, iż pokazali swoją klasę i swoją wyższość nad wszystkimi.
Potrafisz wytłumaczyć, dzięki czemu nie tracimy na jakości mimo tak dużych zmian? Gdy zaczynaliśmy Ligę Narodów nie mając w składzie żadnego z 13 wicemistrzów olimpijskich sprzed roku i mając aż siedmiu debiutantów, to chyba nikt się nie spodziewał, iż wygramy wszystkie cztery mecze turnieju w Xi’an i to jeszcze za komplet punktów.
- No tak, to jest fenomen, który trudno wytłumaczyć. Trzeba się z tego cieszyć, ale też trzeba o to dbać. Czyli trzeba zdiagnozować, dlaczego tak jest i to utrzymać.
Masz jakiś pomysł, dlaczego tak jest? To efekt naszego systemu szkolenia, który działa już od prawie dwóch dekad?
- Może aż od dwóch dekad to nie, ale na pewno od kilkunastu lat. W każdym roczniku z lat 90. na pewno przewinęło się kilku fajnych zawodników, bardzo jakościowych, którzy dają siłę reprezentacji. Ale ciekawe, jak będzie w przyszłości. Bardzo duży sprawdzian dla polskiej siatkówki na pewno będzie po igrzyskach olimpijskich w Los Angeles w 2028 roku.


Chyba trudno być pesymistą, kiedy się patrzy choćby na takiego Jakuba Nowaka. Chłopak z rocznika 2005, który nigdy nie grał w PlusLidze, wchodzi do kadry z drugiego poziomu naszych krajowych rozgrywek i z miejsca staje się podstawowym graczem, który nie pęka przed Włochami czy Brazylijczykami.
- Oj tak, historia tego chłopaka jest romantyczna. To jest ewenement. Chociaż ja dobrze znam klimat naszej reprezentacji, dlatego mogę powiedzieć, iż o ile pojawia się ktoś z jakością, ktoś, kto ma papiery na granie, to ta reprezentacja jest najlepszym miejscem, żeby kogoś takiego wchłonąć i wywindować na jeszcze wyższy poziom.
Na potwierdzenie twojej tezy zatrzymajmy się przy Kewinie Sasaku. Gość ma 28 lat, jest już od jakiegoś czasu dobrym ligowcem, ale w kadrze dotąd nie dostał szansy. I nagle wobec między innymi problemów zdrowotnych Bartosza Kurka, wobec wolnego roku od kadry dla Łukasza Kaczmarka i wobec w ocenie trenera Grbicia słabszej formy Bartłomieja Bołądzia, nieznany wcześniej światu Sasak zostaje postrachem wszystkich wielkich rywali naszej kadry.
- To prawda, grał świetne mecze. Dlaczego? To też podciągnąłbym pod tę magię reprezentacji. Wiesz, jak ona działa? Tak, iż przyjeżdżasz na zgrupowanie do tego spalskiego lasu i po prostu głupio ci nie mieć jakości, gdy wiesz, iż koledzy mają jej ogromnie dużo. A iż jeszcze każdy dookoła w tej kadrze ci pomaga, to nie dziwi, iż naprawdę wszystko tak fajnie funkcjonuje.
W którym momencie swojej kariery poczułeś, iż reprezentacja jest magiczna? Miałeś taki przełomowy turniej, mecz?
- Nie, żadnego takiego momentu nie pamiętam. Zawsze jak jeździłem na reprezentację, to wiedziałem, iż mam do czynienia z absolutnym topem światowym i mimo różnych wyników z dekadę temu, wiedziałem, iż w tym zespole jest bardzo dobra jakość, tylko to się musiało ustabilizować. To nastąpiło za kadencji Vitala Heynena [lata 2018-2021]. Wtedy pojawiła się ta głębia składu, o której już rozmawialiśmy, wtedy zaczęła się większa rotacja w kadrze niż kiedykolwiek wcześniej.
No tak, za Stephane’a Antigi zdobyliśmy złoto MŚ 2014, mieliśmy wtedy w drużynie nowych ludzi, którzy błysnęli, iż wspomnę Mateusza Mikę czy Rafała Buszka, ale rzeczywiście nasza kadra wtedy jeszcze nie była tak szeroka, wręcz wielka.
- I przede wszystkim po mistrzostwie świata z 2014 roku przyszły takie dość chude lata w porównaniu z tym, co teraz mamy. Machina ruszyła w roku 2018.


U Antigi był czas, iż stałeś się chyba pierwszy raz w karierze głównym rozgrywającym kadry. Ale debiutowałeś już pięć lat wcześniej – w 2009 roku, u Daniela Castellaniego. Jakie masz pierwsze wspomnienia z reprezentacji?
- U Castellaniego debiutowałem w Lidze Narodów, a w 2010 roku pojechałem z nim na mistrzostwa świata. Zawsze będę pamiętał, iż mój pierwszy mundial skończył się blamażem. Później musiało minąć parę lat, zanim zacząłem regularnie jeździć na kadrę. Wszystkie turnieje grałem od 2015 roku, u Stephane'a.
Blamaż to mocne słowo, ale chyba bardziej niż do waszej gry na MŚ 2010 pasuje do tego, co zrobili wtedy organizatorzy. Przypomnijmy: w nagrodę za wygranie wszystkich meczów w pierwszej fazie jako zwycięzcy swojej grupy w drugiej fazie grupowej trafiliście na Brazylię i Bułgarię, czyli o dwa miejsca w kolejnym etapie mistrzostw walczyły złoty, srebrny i brązowy medalista poprzedniego mundialu.
- Tak, tam były przeróżne historie, choćby nie warto było grać fair. System pozostawiał wiele do życzenia, Włosi jako gospodarze stworzyli go pod siebie, a ostatecznie i tak skończyli bez medalu. Karma do nich wróciła.
Pamiętasz, iż na tamtych mistrzostwach po raz pierwszy wystąpił Wilfredo Leon? Miał tylko 17 lat, grał genialnie, poprowadził Kubę do srebra, a teraz rozgrywa swój dopiero drugi mundial w życiu, a pierwszy w naszej reprezentacji.
- Pamiętam go, oczywiście. Super, iż wrócił na mistrzostwa!
A pamiętasz, iż w półfinale MŚ 2010 Leon pokonał Grbicia, wówczas rozgrywającego Serbii? Było 3:2 dla Kuby, Wilfredo zdobył aż 23 punkty, był najlepszy.
- Tak! W sporcie są takie różne zakręty i zawijasy historyczne. I super są te wszystkie dodatkowe smaczki. Dziś Nikola i Wilfredo są po jednej stronie siatki, obaj są wybitnymi jednostkami w swoim fachu i bardzo się cieszymy, iż mamy ich po swojej stronie.


Bardzo lubię tę wielką ambicję Wilfredo, która wręcz każe mu w rozmowach z dziennikarzami mówić wprost, iż jego interesuje tylko złoto, iż żaden inny medal go nie ucieszy. Co ciekawe, jeszcze bardziej złota MŚ brakuje Nikoli, bo on wygrał w swojej karierze wszystko poza tym jednym medalem. Ale on jest stonowany, od niego nie usłyszymy „interesuje mnie tylko złoto". Do której postawy tobie bliżej?
- Niektórzy dość ostrożnie rozmawiają z mediami, ale naprawdę ta reprezentacja i każdy w niej wie, o co toczy się gra. Obojętnie co kto powie, ja wiem, iż w głowie każdy naprawdę ma to, iż chce wygrać. I to tak naprawdę tworzy tę drużynę i ten charakter, tę niezłomność. Właśnie dzięki takiemu nastawieniu ja nie pamiętam meczu, w którym Polska by się poddała.
No to wywołałeś mecz-manifest. Pamiętam takie zdjęcie z twojego Instagrama: klęczysz na parkiecie i płaczesz, a nad tobą pochyla się Bartek Kurek. Podpisałeś tę fotografię tak: „Nie sugerujcie się tym zdjęciem… Tak naprawdę wygraliśmy całkiem istotny mecz".
- To zdjęcie będzie przed moimi oczami do końca życia! Piękne chwile! Mam teraz ciarki, jak o tym rozmawiamy.


Pamiętasz, co w tamtym momencie mówił ci Bartek?
- Jasne, iż pamiętam. Może nie tak dokładnie słowo w słowo, ale mniej więcej pamiętam. I nigdy nie zapomnę. Tylko iż nie chcę tego zdradzać, wolę to zostawić dla siebie, bo to był naprawdę taki nasz wewnętrzny moment.
Nie chcesz mi zacytować Bartka Kurka, ale ja tobie zacytuję pana Tomka Swędrowskiego, dobrze?
- Pewnie.


To z rozmowy z nim i z Wojciechem Drzyzgą o waszym meczu z USA. Zapytałem obu komentatorów, który moment zapamiętali najbardziej i pan Tomek powiedział tak: „ Ja też bardzo zwracam uwagę na Grzegorza Łomacza. Dał świetną zmianę kontuzjowanemu Marcinowi Januszowi, a na koniec piękna była jego reakcja, gdy po ostatniej piłce bardzo się rozpłakał. Kibice często go hejtowali, wiele było opinii, iż powinien być w kadrze ktoś młodszy, bardziej perspektywiczny. Jego w tamtym momencie całkowicie puściło. Bo to były niezasłużone opinie – pokazał to w tak ważnym meczu. Polecam każdemu, żeby liznął sportu, wtedy lepiej go zrozumie i nie będzie tak łatwo oceniał. Zza klawiatury to się robi bardzo łatwo". Koniec cytatu i teraz powiedz proszę co ty na to. Czułeś wtedy coś w rodzaju największego sportowego spełnienia w życiu? A może choćby przyszła myśl typu „Coś udowodniłem"?
- Naprawdę miłe są te wypowiedzi Tomka, aczkolwiek ja nie odbierałem w ogóle żadnego hejtu. Bo ja żyję poza tym, nie zwracam totalnie na to uwagi. Ja choćby nie wiem na kogo mógłbym być zły, bo po prostu nie wiem, iż ktoś mnie hejtuje.
Zdrowa postawa. A co do meritum - hejtem bym może tego wszystkiego nie nazwał, ale opinie, iż zamiast ciebie powinien być w kadrze ktoś młodszy, rzeczywiście pojawiały się od dawna.
- Takie opinie to choćby do mnie dochodziły, ale ja jestem taki, iż tylko pod nosem się uśmiechnę i robię swoje dalej. Mnie żaden hejt nie rusza. A więc nie myślałem, iż coś komuś udowodniłem. Natomiast zdecydowanie poczułem spełnienie. Byłem przeszczęśliwy, iż już mamy zapewniony medal. Przecież olimpijski medal był marzeniem nie tylko moim, ale całej polskiej siatkówki od x lat. Szczęście w takim momencie jest nie do pisania. Mógłbym teraz mówić i mówić, a i tak tego co czuję choćby teraz, a co dopiero wtedy, nie oddadzą żadne słowa.
Oglądałeś ten mecz z USA później, z odtworzenia?
- Jeden raz.
I jak było? Krzyczałeś przed telewizorem? Znowu płakałeś?
- Nie, nie, to już było przeżywanie na spokojnie. Bo ja dokładnie tego meczu nie pamiętałem. Na spokojnie sobie obejrzałem. Ale miałem ciarki i miałem łzy. Na pewno kiedyś jeszcze wrócę do tego spotkania, ale na dzisiaj obejrzałem je jeden jedyny raz i wystarczy.


Ja oglądając ten mecz później, mocno się zdziwiłem, iż pan Wojtek Drzyzga krzyczy przy wyniku 8:5 w tie-breaku, iż już to macie. Sam później mówił, iż przeszarżował.
- No to prawda, ha, ha! W końcówce choćby chyba na jeden punkt się Amerykanie zbliżyli, chyba było 11:10. Ale generalnie w tie-breaku czuliśmy się dość dobrze, dość pewnie. Pamiętam to nasze poczucie, iż Amerykanom mecz uciekł w czwartym secie. I oni chyba też to czuli. Gdzieś tak podskórnie wiedzieliśmy, iż ich dopadliśmy.
Czyli najważniejszy był ten moment meczu zaczynający się od przerwy ze słynną przemową Tomka Fornala? Po niej wyszarpaliście zwycięstwo w czwartym secie i urośliście na takich gigantów, których już Amerykanie nie byli w stanie zatrzymać?
- Tak, złamaliśmy ich. Ale ta przemowa to - pozwolę sobie stwierdzić - był przypadek.
Jak to przypadek?
- Przypadek, iż akurat kamera to uchwyciła. Takich słów pada naprawdę bardzo, bardzo dużo i padają one bardzo, bardzo często. Tamto zdanie Tomka nie było wyjątkowe. Ale cóż, fajnie się złożyło, iż akurat zostało wychwycone, bo dostaliście fragment naszej rzeczywistości w trudnym momencie. A może gdzieś w podświadomości na nas to wezwanie Tomka podziałało.
Dużo mówimy o półfinale olimpijskim, ale to był taki mecz, iż pewnie przez lata nie przestaniemy go omawiać. Pogadajmy jeszcze szczerze o kontuzji Pawła Zatorskiego – padł w trzecim secie, przy wyniku 1:1 i 9:13. Zanosiło się na to, iż nie wróci do gry i zostaniemy bez libero. W hali zapadła grobowa cisza, chyba wszyscy myśleli, iż to koniec. Co wtedy myślałeś i co widziałeś w naszej ekipie ty, będąc jeszcze wśród rezerwowych?
- A ja jakoś nie myślałem w ten sposób. To była taka typowa wojna, a dzięki temu była tak wielka adrenalina, iż nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, iż coś pójdzie nie tak. Oczywiście sytuacja wyglądała groźnie, ale Paweł się otrzepał i dograł mecz, także wielkie brawa dla niego. A też na pewno gdzieś tam w głowie każdy myślał, iż w razie czego jest na ławce Olek Śliwka, który może założyć koszulkę libero i w razie potrzeby może poderwać chłopaków do walki. My naprawdę zawsze patrzymy, jakie są możliwe rozwiązania w danej sytuacji, a nie tak, iż co to teraz będzie. choćby paradoksalnie może ta kontuzja i to, iż Paweł się otrzepał, nam pomogło. Bo doszła nam dodatkowa trudność, z którą sobie radziliśmy i to nas jeszcze bardziej wyniosło w górę.


Pół seta później okazało się, iż grać dalej nie może ten, który zderzył się z Zatorskim, czyli Marcin Janusz. Przegrywaliśmy 1:2 w meczu i 2:3 w czwartym secie. Nie poczułeś napięcia, gdy wchodziłeś na boisko? Nie pomyślałeś, iż teraz cały ciężar prowadzenia gry jest na twoich barkach? Wiem, iż byłeś na coś takiego gotowy, ale chcę to usłyszeć!
- Byłem absolutnie gotowy! Dla mnie to był taki turniej, o który walczyłem i do którego się przygotowywałem parę lat ładnych lat. To było moje marzenie. Wiedziałem, iż byłem w formie, byłem dobrze przygotowany, czekałem na tę szansę, dlatego pamiętam dobrze, iż wchodząc na boisko powiedziałem sobie krótko: „Dobra Gregor, no to proszę, wykaż się".
Gregor wchodzi i sypie – prawie jak w nazwie twojego konta na Instagramie.
- Właśnie tak! Miałem taką jasną głowę. Cały ten mecz od początku sobie analizowałem, będąc w rezerwie, a gdy wchodziłem, to moje doświadczenie bardzo mi pomogło w opanowaniu całego zamieszania i w skupieniu się tylko na grze. Dodatkowo jak wszedłem, to bardzo fajnie zachowali się koledzy – każdy dał mi poczuć, iż razem damy radę, każdy dał z siebie 120 procent, żebyśmy razem ten mecz odwrócili. Od pierwszych akcji powiedziałem sobie, iż będzie co ma być, ale na pewno jestem w stanie pomóc chłopakom i bardzo chcę im pomóc. Tak bardzo, iż zrobię wszystko, czego się przez lata nauczyłem, wszystko, co w mojej mocy. Szczerze? Nie miałem ani jednej negatywnej myśli. Od wejścia aż do ostatniej piłki tego meczu.
Po takim kapitalnym półfinale myśleliście iż wygracie też finał? Dlaczego o złoto z Francuzami przegraliście tak wyraźnie? Zabrakło wam zdrowia?
- Na pewno nie byliśmy na 100 procent zdrowi, ale no nie można się tym do końca tłumaczyć. Przecież w półfinale z USA też nie byliśmy zdrowi na 100 procent, prawda? Przyznam, iż taką małą ością w gardle siedzi mi osobiście jeszcze ten finał. Na pewno nie powinniśmy go przegrać do zera. Ten wynik jest minusem, który bym postawił przy całej wysokiej ocenie za to, co zrobiliśmy w Paryżu.
A nie sądzisz, iż jednak nastąpiła taka kumulacja problemów zdrowotnych w zespole, iż po prostu już nie mogliście wytrzymać? Popatrz: Fornal doznał kontuzji już w pierwszym meczu igrzysk, później wypadł ze składu Mateusz Bieniek, a Marcin Janusz i Paweł Zatorski pouszkadzali się w półfinale ze Stanami. W meczu z USA jeszcze w warunkach bojowych, na adrenalinie, zacisnęliście zęby. Ale chyba czym innym było wyjść na finał, mając świadomość tych wszystkich kłopotów niż reagować na nie w trakcie ostrej walki w półfinale?
- Na pewno nie zabrakło nam mobilizacji, na pewno nie było tak, iż się zadowoliliśmy pewnym srebrem. Na pewno po półfinale byliśmy wypruci z emocji. Ale nie można się tym tłumaczyć. To był finał olimpijski, ja go grałem pierwszy i jedyny raz w życiu i wspominam go tak, iż były w tym meczu małe furtki, które można było otworzyć, żeby on się potoczył inaczej. Niestety, nie daliśmy rady. Liczę, iż tę generację jeszcze taki mecz czeka. Myślę, iż każdy, kto dotrwa do igrzysk w Los Angeles, ma absolutnie prawo celować tam w złoty medal, bo kto by w naszej kadrze nie grał, ona jest i będzie na tyle mocna.


Powiedziałeś, iż grałeś finał olimpijski pierwszy i jedyny raz w życiu, a marzy ci się jeszcze jeden raz? W roku igrzysk w Los Angeles, czyli w 2028, będziesz miał 41 lat.
- Ja żyję z dnia na dzień... No dobrze: oczywiście, iż mi się marzy! Oddałbym bardzo wiele za to, żeby przeżyć jeszcze jedne igrzyska. Ale też twardo stąpam po ziemi, żyję tu i teraz, robię swoje, a gdzie mnie to zaprowadzi, to zobaczymy.
Wiem, iż na igrzyskach generalnie nie chodziliście na inne sporty, tylko koncentrowaliście się na swojej robocie do wykonania, ale może tobie jako wielkiemu kibicowi tenisa udało się wybrać na korty Roland Garros chociaż na jakiś jeden mecz?
- Nie, nie. Siedzieliśmy w wiosce, bo wiedzieliśmy, bo co do Paryża przyjechaliśmy. Innych sportowców oglądaliśmy tylko w transmisjach, w wiosce. Nie traciliśmy sił, bo to by było zbyt absorbujące - trzeba by było przejechać niemały kawałek drogi, spędzić sporo czasu w jakimś obiekcie. To by nam mogło coś zaburzyć. Nie było takiej opcji.
Tym fajniejszym momentem musiało być dla ciebie pojawienie się Igi Świątek na waszym ćwierćfinale ze Słowenią.
- Jasne! Dla mnie jako naprawdę dużego fana tenisa, który ogląda prawie każdy mecz Igi, to było bardzo duże wydarzenie. Rzadko czuję się sparaliżowany, ale jak weszła na boisko i robiliśmy sobie wspólne zdjęcie, to czułem się właśnie jak porażony prądem.


Polscy siatkarze po wygranym meczu ze Słowenią w ćwierćfinale IO 2024 w Paryżu. Drużynie towarzyszyła tenisistka Iga ŚwiątekFot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl


Czy to zdjęcie trafiło u ciebie w domu do jakiejś ramki?
- Jeszcze nie, ale nie wykluczam, iż kiedyś zawiśnie na ścianie. Chociaż mam nadzieję, iż jeszcze się pojawi okazja, żeby mieć z Igą zdjęcie takie jeden na jeden, a nie drużynowe.
Idź do oryginalnego materiału