Przełom w reprezentacji Polski. Widziałem to na własne oczy

1 tydzień temu
Po porażce z Finlandią o kadrze nie chciało się choćby myśleć. Wizja wrześniowego zgrupowania jawiła się jak przykry obowiązek, bolesna konieczność do odbębnienia. Jan Urban to zmienił. Przynajmniej do niedzieli, gdy myślimy o reprezentacji Polski, w końcu możemy się życzliwie uśmiechnąć - pisze Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Gdyby spojrzeć tylko na wynik meczu z Holandią, to na pierwszy rzut w reprezentacji Polski i wokół niej nic się nie zmieniło. W końcu nie wygraliśmy drugiego meczu z rzędu w kwalifikacjach do mistrzostw świata, a nasza sytuacja w grupie wciąż jest skomplikowana i w ogromnej mierze zależy od wyniku niedzielnego spotkania z Finlandią w Chorzowie. Zgodnie z oczekiwaniami Jan Urban nie okazał się cudotwórcą i w kilka dni nie sprawił, iż w Rotterdamie Polacy zdominowali przeciwnika w ataku pozycyjnym. Szans szukaliśmy przecież przede wszystkim w towarzyszącym nam od lat kontrataku.


REKLAMA


Zobacz wideo Lewandowski wysiadł z czarnego mercedesa i się zaczęło! Tak przywitali go Polacy


Robert Lewandowski niby wrócił do drużyny i odzyskał opaskę kapitana, ale na boisku - jak to wcześniej w kadrze bywało - był niewidoczny, miał raptem 17 kontaktów z piłką i został zmieniony już w 64. minucie. choćby ustawienie taktyczne było podobne. No i na zwycięstwo z Holendrami wciąż czekamy od 1979 r. Ale to tylko sucha teoria. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna, bo klimat wokół kadry - przynajmniej do niedzieli - zmienił się o 180 stopni.
Oczywiście najważniejszy wpływ na to miał przepiękny gol Matty'ego Casha i wyszarpany remis. Pozytywny wynik zawsze poprawia nastroje, ale tym razem nie tylko on i dobra końcówka meczu sprawiły, iż na reprezentację Polski w końcu możemy spojrzeć przychylniejszym okiem i z jakąkolwiek nadzieją. Urban, mimo iż miał ekstremalnie mało czasu w przygotowania do meczu z Holandią, wykorzystał go w 100 proc. Pierwszy raz od dawna, gdy myślimy o reprezentacji Polski, możemy się życzliwie uśmiechnąć.
To przede wszystkim zasługa nowego selekcjonera, który w pierwszych dniach kadencji zrobił to, co potrafi jak nikt inny. Urban oczyścił atmosferę, zjednoczył drużynę i przekonał ją do swojego planu na mecz z Holandią. Planu, w którym jeden musiał walczyć za drugiego i wymagał żelaznej konsekwencji w drużynowej grze obronnej. Planu, który wymagał poświęcenia od Lewandowskiego i nietypowej pozycji dla Jakuba Kamińskiego. Planu, w którym kapitalnie odnalazł się autorski pomysł Urbana, czyli Przemysław Wiśniewski.
Jeszcze w środę selekcjoner nie chciał rozmawiać o swoim pomyśle na mecz. Tuż po nim nie miał z tym jednak żadnego problemu. Jakże inna była to konferencja w porównaniu do tych Michała Probierza. Urban się uśmiechał, cierpliwie, merytorycznie i z klasą - jak na to o Leo Beenhakkerze - odpowiadał na pytania, żartował.


Reprezentacja Polski w końcu dała nam na uśmiech
Nowy selekcjoner w porównaniu do poprzednika nie pozwalał sobie na nerwy, chamskie uniesienia, złośliwości czy cedzenie słów przez zęby. "Świetny jest Jan Urban w kontakcie z ludźmi. Naturalny, rzeczowy, z pasją, błyskotliwy, otwarty, tłumaczący, zero nabzdyczenia" - napisał na X Michał Majewski. "To nie jest konferencja. To po prostu pogadanka trenera z dziennikarzami. Naturalna i rzeczowa. Bez masek i niepotrzebnych póz" - dodał Tomasz Urban z Eleven.
Inaczej zachowywał się selekcjoner, inni byli też piłkarze w strefie mieszanej. Zacznijmy od tego, iż w ogóle się w niej pojawili, czego nie zrobili przecież po katastrofie w Helsinkach. Z dziennikarzami - uśmiechnięty od ucha do ucha - długo rozmawiał Lewandowski, który również pozwalał sobie na żarty i nie unikał odpowiedzi na pytania o kapitańską opaskę.
W zupełnie innych nastrojach byli też kibice. O ile po meczu w Helsinkach żegnali piłkarzy gwizdami i bluzgami, o tyle w czwartek wspierali ich przez całe spotkanie, a po meczu im dziękowali i klaskali. Fani docenili nie tylko wynik, ale też waleczność i taktyczną konsekwencję, która - przy sporym wsparciu szczęścia - dała nam satysfakcjonujący remis.
Mecze w Helsinkach i Rotterdamie oglądałem z trybun, opisując wcześniej to, co działo się wokół reprezentacji Polski. Chociaż minęły raptem trzy miesiące, to po spotkaniu z Holandią drużyna narodowa jest w zupełnie innym, dużo lepszym, bardziej pozytywnym momencie.


Po porażce z Finlandią o kadrze nie chciało się choćby myśleć. Wizja wrześniowego zgrupowania jawiła się jak przykry obowiązek, bolesna konieczność do odbębnienia. Drużyna z meczu na mecz grała coraz gorzej, a porażka w Helsinkach była apogeum jej słabości. Probierz najpierw pokłócił się z Lewandowskim, potem przegrał najważniejsze spotkanie, a na koniec i tak powiedział, iż nie zawiódł narodu i nie ma sobie nic do zarzucenia. Zespół był rozbity, kibice znów mieli go serdecznie dość.
Urban to zmienił. Polacy w Rotterdamie nie rzucili nas na kolana, ale byli konsekwentni, pracowici, zjednoczeni. W nagrodę dostali nie tylko wynik, ale też kredyt zaufania od kibiców. Kredyt, który swoją klasą, otwartością i uśmiechem zwiększył Urban. Negatywny chaos, kłótnie i atmosfera wzajemnych pretensji zmieniły się w promyk nadziei. Promyk, który jednak gwałtownie zgaśnie, jeżeli w niedzielę nie ogramy Finlandii. Bo jak powiedział Urban: bez tego remis z Holandią nie będzie miał żadnego znaczenia.
Idź do oryginalnego materiału