Przełom! Tego kibice Legii się nie spodziewali. Czekali siedem lat

2 godzin temu
Z jednej strony sześć meczów to za mało, by wyciągać wnioski i pisać peany na cześć Edwarda Iordanescu. Z drugiej: nie sposób przejść obojętnie obok trenera Legii, który w pierwszych sześciu meczach nie przegrał ani razu. Zwłaszcza iż obaw o Rumuna i jego piłkarzy kibicom nie brakowało.
Na początku podkreślmy: Legia Edwarda Iordanescu wciąż jest na samym początku drogi, wciąż bije się o cel minimum na starcie sezonu, jakim jest kwalifikacja do fazy ligowej europejskich pucharów. To na pewno jeszcze nie moment, żeby wychwalać nowego trenera i stawiać mu pomniki.

REKLAMA





Ale z drugiej strony nie można przejść obojętnie obok tak obiecującego początku. Zwłaszcza iż choćby kibice nie mieli złudzeń i nie oczekiwali po Legii wielkich rzeczy. Jeszcze niespełna dwa miesiące temu klub, jego struktury, ale przede wszystkim sama drużyna były wielkim placem budowy, który sprawiał, iż o Legię można było się tylko obawiać.
Tymczasem Iordanescu stworzył bez wielkich fajerwerków nową drużynę. Rumun odkurzył piłkarzy, którzy wydawali się w Legii niepotrzebni, każdemu dał szansę i czystą kartę. Efekt? Ostatnim trenerem Legii, który nie przegrał sześciu pierwszych meczów, był Dean Klafurić. W 2018 r. Chorwat potknął się dopiero przy 10. spotkaniu i niedługo później został zwolniony. Iordanescu dał nadzieję, iż jego kadencja będzie dużo lepsza. Może i najlepsza od lat przy Łazienkowskiej.
Zaskakujący początek Iordanescu w Legii
- Moim największym wrogiem jest czas. Nigdy nie miałem tak krótkiego okresu przygotowawczego - mówił Iordanescu na pierwszej konferencji prasowej w roli trenera Legii. Rumun nie opowiadał bajek i nie ukrywał, jak trudne zadanie przed nim i jego sztabem. A kibice Legii mogli tylko kręcić nosem.
W końcu Iordanescu nie był faworytem nowego dyrektora sportowego klubu Michała Żewłakowa. Dużo dłużej spekulowano o Białorusinie Aleksieju Szpilewskim. Poza tym Iordanescu budził wątpliwości: przez rok był bez pracy, wcześniej prowadził reprezentację Rumunii. Jako trener zdobył tylko jedno mistrzostwo kraju, na dodatek w sezonie, w którym przejął CFR Cluj w połowie rozgrywek. W Europie wygrał zaś tylko jeden dwumecz.
Dla Iordanescu od początku liczyła się tylko drużyna i praca z nią. Na obozie w Austrii Rumun pozamykał wszystkie treningi, uniemożliwiając normalną pracę garstce dziennikarzy, która jak zawsze pojechała za drużyną, by relacjonować przygotowania do sezonu. Podobnie było z pierwszym sparingiem z Wisłą Płock, który odbył się w Legia Training Centre. Tego w klubie nie było od lat, jednak Iordanescu argumentował, iż nie chce rozpraszać swoich zawodników. W końcu on przyszedł do klubu po to, by wygrywać mecze, a nie pomagać innym.



Efekty pracy nowego trenera są zaskakująco dobre. Legia zdobyła już Superpuchar Polski, jest o krok od zapewnienia sobie fazy ligowej europejskich pucharów, wygrała też pierwszy mecz w ekstraklasie. I to wszystko z drużyną, w której jest tyle samo braków co silnych punktów.
Iordanescu nie mieszał nazwiskami, bo choćby nie miał jak. Petar Stojanović, Mileta Rajović i Arkadiusz Reca dopiero wchodzą do Legii, więc Rumun musiał opierać się na zawodnikach, z których w poprzednim sezonie korzystał Goncalo Feio. Ale część z nich Iordanescu wymyślił na nowo.
Najbardziej widocznym przykładem jest Jean-Pierre Nsame, który w trzech ostatnich meczach strzelił trzy gole, a miałby ich więcej, gdyby nie dwa trafienia ze spalonego w rewanżu z Banikiem Ostrawa. Kameruńczyk, który jest drugim najlepiej zarabiającym piłkarzem w Legii, jeszcze niedawno był na wylocie. Klub nie wiązał z nim przyszłości i po poprzednim, katastrofalnym sezonie, chciał rozwiązać z nim kontrakt. Nsame na to się nie zgodził, zakasał rękawy i niespodziewanie wyrósł na pierwszego napastnika w hierarchii Iordanescu.
Rumun potrafił dotrzeć do Nsame i uwierzył w niego tak samo jak w Wahana Biczachczjana. Nowy trener Legii odważniej postawił na sprowadzonego zimą z Pogoni Szczecin Ormianina, a ten odwdzięczył się już pięknym golem z FK Aktobe i bardzo dobrym występem w rewanżu z Banikiem. Iordanescu wciąż szuka nowych rozwiązań. A to postawi na Migouela Alfarelę na lewym skrzydle, a to zrobi z Marco Burcha defensywnego pomocnika. I co najważniejsze dla Legii: na razie wszystko z pozytywnym skutkiem.
Totalne przeciwieństwo Feio
Legii oczywiście jeszcze daleko do ideału. W końcu Iordanescu sam nazywał się pragmatykiem, który woli wygrać 1:0 niż 4:3. Rumun podkreślał, jak ważna jest dla niego organizacja gry w defensywie, dlatego z wielu względów nie mógł mu się podobać dwumecz z Banikiem. Trener apelował też do piłkarzy o skuteczność, która w czwartek też szwankowała.



Ale choćby w takich okolicznościach Legia awansowała do III rundy kwalifikacji Ligi Europy. Awansowała, bo była drużyną wyraźnie lepszą i po prostu na to zasłużyła. Legioniści zagrali w czwartek najlepszy mecz za kadencji Iordanescu i momentami oglądało się ich bardzo dobrze. W końcu drużyna chce dominować, kontrolować mecz w ataku pozycyjnym, a nie stawiać przede wszystkim na fazy przejściowe, jak to miało miejsce za Feio.
W czwartek - poza skutecznością Nsame - musiał imponować upór, z jakim legioniści zamęczali przeciwnika na skrzydłach. Na lewej stronie Ruben Vinagre i Ryoya Morishita (po przerwie też Alfarela), a po prawej przede wszystkim Wszołek, któremu miejsce tworzył Biczachczjan, co chwilę tworzyli zagrożenie pod bramką Czechów. Wszystko na wysokiej intensywności i agresji po stracie piłki. Legii idącej w tym kierunku oczekiwali kibice.
Drużyna za Iordanescu jest inna, niż była za Feio, ale inni są też sami trenerzy. Chociaż obaj trenerzy bardzo przeżywają mecze, to robią to w całkowicie odmienny sposób. Portugalczyk słynął z buty i kłótni z sędziami, za co wielokrotnie karany był kartkami. Iordanescu, choć często opuszcza swoją strefę, krzyczy przede wszystkim do piłkarzy, bez przerwy instruując ich w trakcie meczu.
Obaj inni są też na konferencjach prasowych. Feio o futbolu potrafił opowiadać długo i barwnie. Portugalczyk przed konferencjami witał się z każdym z dziennikarzy, podając mu rękę, a chwilę później potrafił się z nimi wykłócać. Iordanescu nie skraca tak dystansu, jest też dużo bardziej tajemniczy. Stara się być merytoryczny, ale widać, iż jak najwięcej rzeczy chce zachować w szatni.
Nie znaczy to jednak, iż trener Legii jest negatywnie nastawiony do otoczenia. Wręcz przeciwnie, w środę po konferencji przed meczem z Banikiem Rumun powiedział, iż jeszcze nigdzie tak dobrze nie pracowało mu się z mediami. Po prostu Iordanescu wydaje się być osobą, której poszukiwał Żewłakow: dobrym trenerem z bardziej powściągliwym charakterem od Feio. Może choćby jego totalnym przeciwieństwem.



I jeszcze raz na koniec: to wszystko nie znaczy, iż Iordanescu okaże się zbawicielem Legii. Dobry początek i obiecujące wyniki nie zmieniają tego, iż przed klubem jeszcze mnóstwo pracy na wielu polach. Dziś naprawdę nie sposób wywróżyć, w jakich nastrojach będą w Legii za miesiąc. W końcu jak mawia Aleksandar Vuković, w Legii nigdy nie jest ani tak dobrze, ani tak źle, jak mówią.
Idź do oryginalnego materiału