Anna Twardosz po raz pierwszy wskoczyła do Top 10, a Pola Bełtowska - do Top 15 konkursu Pucharu Świata. To osiągnięcia polskich skoczkiń narciarskich z niedawno rozpoczętego sezonu. Polki robią postępy pod wodzą Marcina Bachledy. Były skoczek kilka lat temu pracował z kadrą kobiet po raz pierwszy, ale stracił stanowisko, mimo iż wyniki za nim przemawiały. Co Bachleda może osiągnąć ze swoimi zawodniczkami teraz?
REKLAMA
Zobacz wideo Gorąco wokół polskich skoków. Chodzi o skład na igrzyska
Anna Twardosz zdobywała punkty Pucharu Świata we wszystkich czterech konkursach tego sezonu. W sumie ma ich już 46. To ponad połowa dorobku, jaki zgromadziła przez całą ubiegłą zimę - wówczas zdobyła 80 punktów. Do niedawna najlepszym wynikiem liderki naszej kadry było 15. miejsce z Ljubna, z ubiegłego sezonu. Ale tydzień temu w Falun Twardosz skończyła konkurs na dziesiątym miejscu. To jej nowy najlepszy wynik. Czy stać ją na jeszcze więcej? Na podium wskakiwała już latem, w konkursach Grand Prix. A teraz wystąpi w zimowym Pucharze Świata w Wiśle.
W polskich konkursach PŚ poza Twardosz nasz kraj będą reprezentowały jeszcze Pola Bełtowska i Nicole Konderla. 19-letnia Pola błysnęła w Falun, zajmując 14. miejsce. Konderla, która jest w takim samym wieku co Twardosz (ma 24 lata), na razie jeszcze nie punktowała. Na co polską kadrę prowadzoną przez Marcina Bachledę będzie stać w czwartek i piątek przed własnymi kibicami? I czego generalnie możemy się spodziewać w polskich skokach kobiet w najbliższych latach?
Łukasz Jachimiak, Jakub Balcerski: W 2019 roku prowadziłeś kadrę kobiet po raz pierwszy i nagle ci ją odebrano. Czy teraz masz lepszą kadrę niż wtedy? I czy tobie się lepiej pracuje w tym drugim podejściu?
Marcin Bachleda: Oj, ciężkie pytanie na początek. W tym 2019 roku mieliśmy fajną grupę i dobrze mi się pracowało. To były takie moje początki, ale dobrze się wszystko układało. Myślę, iż teraz jest porównywalnie, choć z tamtej grupy została tylko Ania Twardosz i doszły młodsze zawodniczki. Ale myślę, iż jak jest dobra komunikacja, to z każdym kooperacja idzie bardzo dobrze. U nas tak jest.
Nie jest chyba tajemnicą, iż w 2019 roku najlepiej pracowało ci się z Kamilą Karpiel. Ta niepokorna zawodniczka niedawno wróciła do skoków. Myślisz, iż z czasem wróci do kadry?
- Wróciła, wróciła. Czasem patrzę, jak jej idzie, mam też kontakt z trenerem, u którego w klubie ona się przygotowuje. Wiadomo, iż my jesteśmy otwarci, o ile chodzi o inne zawodniczki, żeby pomóc, żeby podnieść ich poziom. Najpierw musimy się zająć tymi dziewczynami, które mamy w kadrze, ale jesteśmy otwarci też na pomoc, bo dla nas byłoby bardzo dobrze, gdyby kolejna polska zawodniczka weszła na międzynarodową arenę. A zwłaszcza taka z doświadczeniem. Ale przed Kamilą jeszcze dużo pracy.
Chyba bardzo dużo. My się nie znamy na skokach tak jak Ty, my nie mamy takiego oka, ale kiedy widzimy, jak dziś Kamila skacze, to szczerze i głośno mówimy: "O Jezu, żeby sobie krzywdy nie zrobiła!".
- No jest ciężko, prawda. Wszystko jest w głowie. A lata robią różnicę. Im zawodniczka starsza, tym mocniej myśli, analizuje, inaczej po prostu funkcjonuje od tych młodszych dziewczyn. To trzeba brać pod uwagę. Skakać się praktycznie nie zapomina, ale jednak przez parę lat technika się zmienia, sprzęt się zmienia i w głowie się zmienia. Dlatego teraz Kamila musi sobie na nowo wszystko w głowie poukładać. Na pewno nie ma co jej powrotu przyspieszać. Niech ona spokojnie działa, aż to zaskoczy.
Macie jedną zawodniczkę na wysokim poziomie, Twardosz, i jedną rokującą, Bełtowską, a jasne jest, iż chcielibyście mieć większą grupę, ale pewnie są też plusy tej sytuacji, iż kadra nie jest liczna?
- A pewnie, iż są. Można się lepiej na każdej zawodniczce skupić, można każdej poświęcić bardzo dużo czasu. Teraz komunikacja jest lepsza. Zwłaszcza między zawodniczkami.
A w dużej grupie było dużo konfliktów.
- No właśnie, nie ma co ukrywać, iż troszkę przeżyłem w tych kobiecych skokach, troszkę widziałem. W dużej kadrze robią się grupki. Kiedyś dziewczyny miały problem z poukładaniem sobie relacji. A teraz mamy Anię Twardosz i mamy Polę Bełtowską i mamy całkowity spokój, bo one się tak zgrały, iż się super dogadują. A my mamy więcej czasu, żeby się skupić na sporcie, na technice, na tym, co poprawić, jak im pomóc, żeby szły do przodu.
Nie masz poczucia, iż ileś lat zmarnowano, przez to, iż w 2019 roku w Polskim Związku Narciarskim postanowiono dobre zastąpić w teorii lepszym, czyli ciebie na stanowisku trenera kadry zastąpiono Łukaszem Kruczkiem?
- No mam różne przemyślenia, wiadomo.
Byliśmy na MŚ w Seefeld w 2019 roku, gdzie Polska po raz pierwszy w historii miała swoje skoczkinie, i widzieliśmy, iż radzisz sobie, odpowiadając za Kamilę Karpiel i Kingę Rajdę, ale też - uczciwie to przyznajemy - pomyśleliśmy, iż prezes Apoloniusz Tajner ma rację, biorąc Łukasza Kruczka. Bo przecież on niedługo wcześniej doprowadził do wielkich sukcesów Kamila Stocha, a medale zdobywał też z drużyną. Wydawało się, iż to jest dobry ruch, mimo iż ty musiałeś czuć, iż niesprawiedliwie straciłeś robotę.
- No na pewno czułem. Powiem szczerze: podcięło mi to skrzydła. Fajnie się nam pracowało, było widać, iż to zaczęło iść w dobrą stronę, zawodniczki punktowały w Pucharze Świata, na tych swoich debiutanckich mistrzostwach świata też dobrze wypadły, do tego miałem z nimi dobry kontakt, ufały mi i Sławkowi Hankusowi, który je prowadził razem ze mną.
Wymowne jest, iż w konkursie drużyn mieszanych na MŚ 2019 Polska była trzecia na półmetku, a finalnie szósta, ale ze stratą tylko 23,5 punktu do podium, a nigdy później nasza strata do medalu nie była już mniejsza niż 150 punktów.
- Dlatego naprawdę mam trochę żalu. A najbardziej o to, iż wcześniej nam tego nie powiedziano, tylko tak nagle to zrobiono. Ja później zostałem w tej nowej trenerskiej grupie, ale wiadomo, iż jako asystent nie miałem kontroli. Wiadomo, iż jak przychodzi nowy trener, to chce dobrze. Łukasz chciał stworzyć większą kadrę, wziął więcej dziewczyn, no i zaczęły się konflikty między dziewczynami, rozjechała się komunikacja.
Z wielu źródeł słyszeliśmy takie opinie, iż wtedy w kadrze była księżniczka, czyli zawodniczka trenera Kruczka Nicole Konderla, i dopiero dalej cała reszta.
- Ha, ha, ha... Można tak powiedzieć, iż to wszystko poszło w niewłaściwą stronę. Rozjechało się. Najbardziej mi żal, iż w tym wszystkim w końcu straciliśmy takie zawodniczki jak Kingę i Kamilę. Obie mogły do dziś skakać w kadrze i mieć dobrej wyniki. Cała drużyna by na tym zyskała, gdyby było w niej dziś więcej zawodniczek na dobrym poziomie.
Na pewno myślałeś, co by było, gdyby w tym 2019 roku kadry nie przejął Kruczek.
- Dalej robiłbym swoje. Cały czas. Kamila i Kinga bardzo chciały skakać, widziały swój potencjał, ale psychicznie już nie wytrzymywały. To było widać. Zresztą, wiele razy z nimi rozmawiałem. Powiem tak: ktoś za gwałtownie chciał z tego zbudować Bóg wie co. Za gwałtownie ktoś chciał od razu mieć medale.
Pamiętamy, iż po MŚ w Seefeld od razu mówiono o dodatkowych medalowych szansach dla polskich skoków w kontekście igrzysk olimpijskich.
- No i poszło to w drugą stronę. Nie mówię, iż ze mną na pewno by się udało, ale wiem, iż miałem inny pomysł. Ja chciałem po prostu dalej robić to, co działało, bez pędzenia. I z dobrą komunikacją. Ja naprawdę o nią dbałem.
Czyli dogadywałeś się z zawodniczkami na tyle, iż tobie nigdy nie wręczyły słownika młodzieżowo-polskiego - taki prezent dostał Kruczek?
- Ha, ha, ha! Ani czegoś takiego nie dostałem, ani nigdy nie miałem kłopotu ze zrozumieniem dziewczyn. Po ich emocjach było widać, jak dobrze się rozumiemy.
Nawiązujesz do tego, iż płakały, gdy prezes Tajner ogłosił wam, iż na stanowisku głównego trenera zastąpi cię Kruczek?
- Dla nich to było za szybko. Zaczęło im iść i ktoś uznał, iż zrobimy to inaczej, dużo szybciej. One nie były na to gotowe.
A nie trzymałeś ich trochę za bardzo pod kloszem? Byliśmy zaskoczeni, gdy na MŚ w Seefeld powiedziałeś dziennikarzom, iż dziewczyny nie będą przychodziły do strefy mieszanej i w ogóle nie będą się wypowiadały.
- Uważam, iż to był z mojej strony dobry ruch. Uznałem, iż jak już się wszystko skończy, jak już dziewczyny będą miały skakanie za sobą, to wtedy niech robią, co chcą. Wcześniej to by było dla nich za bardzo stresujące. Widziałem, jak na nie działały te pierwsze mistrzostwa. Dziś Ania czy Pola nie mają żadnego problemu, żeby rozmawiać z dziennikarzami, ale wtedy dziewczyny były przytłoczone waszą obecnością. Powiem więcej: w tamtym czasie nasze zawodniczki trzeba było troszkę przygotować mentalnie, choćby gdy jechaliśmy na Puchar Kontynentalny, już nie mówiąc o Pucharze Świat. Widziałem po ich zachowaniu, iż one bały się cokolwiek zrobić przy innych ekipach. Myślały, co one tu robią, były zagubione, czuły się gorsze. Najpierw musiałem je mentalnie odblokować i to się udało z Kingą i z Kamilą. Jak się odblokowały, to zaczęły osiągać coraz lepsze wyniki.
Ty jako skoczek bardzo się blokowałeś i przez to spalałeś się psychicznie?
- Na pewno. Mówiłem im o tym, iż też miałem takie początki, iż też jak jeździłem na pierwsze duże zawody i spotykałem swoich idoli, to myślałem, iż co ja tam z nimi robię.
Po nieudanej kadencji Kruczka na chwilę naszą kadrę przejął Harald Rodlauer, czyli Austriak, który wygrywał wszystko z zawodniczkami ze swojego kraju, i choć u nas nie poprowadził zawodniczek do wielkich sukcesów, to zdaje się, iż mentalnie Polki coś na tej współpracy zyskały.
- Tak, Harry ciągnął nasze zawodniczki pod względem mentalnym. Mówił, iż dobra, niech się męczą, niech zajmują te końcowe lokaty, ale niech przeskaczą w zawodach całą zimę, bo to im da inne myślenie. Widzę, iż dziewczyny się nauczyły inaczej myśleć. Przestały się pewnych rzeczy bać, zaczęły robić swoje, pracować nad techniką, a nie przejmować się, co to będzie.
Czyli lepiej - brzydko mówiąc - klepać bulę niż siedzieć gdzieś u siebie i tylko trenować?
- Tak, bo tworzysz jakąś bazę. Jeździsz, startujesz, chcesz być w obu seriach, ale zderzasz się z rzeczywistością, iż tu i tu skończyłem poza finałem, ale to też jest nauka, iż no dobra, nie wyszło mi, ale spróbuję znowu, może się przełamię, a jak nie, to może spróbuję trochę inaczej. Uczysz się i się przyzwyczajasz do tej otoczki, do największej rywalizacji. Niektórzy na pewno w jakimś momencie powiedzą: "po co ja mam znowu jechać i bić tę bulę?", ale inni się nauczą, iż nie ma co patrzeć w taki sposób, tylko trzeba walczyć o siebie.
Jak trudno jest się nie przejmować, gdy - jak mówisz - bije się bulę? W swoich zawodniczych czasach na pewno nasłuchałeś się krytyki, ale wiesz, iż i tak miałeś dużo łatwiej niż dzisiejsi zawodnicy, prawda? Bo kiedyś nie było mediów społecznościowych.
- Na pewno dzisiejsze czasy są trudniejsze, bo jest internet i każdy może napisać, co tylko wymyśli. Teraz od razu zawodnicy to wszystko czytają. A kiedyś, choćby gdybym chciał coś o sobie przeczytać, to nie miałem jak, bo nie było takich telefonów, w których dałoby się to zrobić. No i powstawało tego wszystkiego dużo mniej. To jest dziś bardzo trudne, ale tego też trzeba się nauczyć i żyć z tym. Trzeba uznać, iż pewnych rzeczy się nie zmieni, trzeba jakoś przewalczyć ten temat i zacząć inaczej myśleć, mimo wszystko się tym nie przejmować.
Jak to się stało, iż liderka polskiej kadry, czyli Twardosz, u Rodlauera wywalczyła osiem punktów przez cały sezon Pucharu Świata, a u Bachledy 80? Jesteś lepszym trenerem od utytułowanego Austriaka?
- Ha, ha, ha! Ja jako trener po prostu mam swoją wizję. Ona jest dogadana ze Stefanem Hulą, z którym kadrę prowadzimy razem. Mamy indywidualne podejście do każdej dziewczyny, bo każda ma troszkę inną technikę, inaczej wykonuje różne ćwiczenia, inaczej myśli. Dla każdej dziewczyny stworzyliśmy pewną drogę i chcemy, żeby każda tą swoją drogą poszła. U nas nie ma przeskakiwania z ustalonego trybu na inny. Jest proces, wszystko się dzieje po kolei, dzięki temu zawodniczka może nabierać pewności siebie, może uwierzyć. Wiadomo, iż technika się zmienia i trzeba na to reagować, ale od tego mamy trening. Wspólne rzeczy są takie, iż mieliśmy duży zapas w locie u każdej zawodniczki, do tej pory jeszcze mamy. Dlatego przestaliśmy się skupiać mocno na progu, a mocniej postawiliśmy na lot, żeby tam dziewczyny poczuły się pewniej. Ale generalnie staramy się pracować tak, żeby za dużo dziewczynom nie przeszkadzać. Nie chcemy niczego robić na siłę, tylko zależy nam, żeby to szło spokojnie, po kolei, bez parcia, bez spieszenia się. To zawodniczkom dużo daje mentalnie. Widzimy, iż to działa. Napalanie się na wyniki, na to, iż już teraz, zaraz mamy koniecznie pokazać coś w zawodach, byłoby błędem.
Chyba myślenie wynikowe wyjątkowo wam przeszkodziło na MŚ w Trondheim? Twardosz przyznała w rozmowie ze Sport.pl, iż chciała przedobrzyć i dlatego zamiast być dwa razy w okolicach top 20 była dopiero 29. na skoczni normalnej i 36. na dużej.
- Tak, u każdego zawodnika i u każdego trenera jest tak, iż chce się lepiej. Ale trzeba umieć powiedzieć "Hola, hola". Trzeba działać spokojnie. Niech się dziewczyny wszystkiego uczą. Teraz już coś zaczęły pokazywać i coraz częściej słyszymy, co to będzie zimą.
Znów powołamy się na słowa Twardosz, bo Ania powiedziała nam, iż po udanych startach w letnim cyklu Grand Prix, choćby z pierwszymi podiami, zaczęła się podpalać, myśląc o zimie i w efekcie do jej skoków ostatnio wkradł się jakiś błąd, który miesiąc eliminowaliście.
- No tak to jest. Ania ma tak, iż jak sobie coś do głowy wciśnie, to ona musi już, teraz. Mówimy "Hola, spokojnie, Ania, idź krok po kroku, nie przeskakuj". No wiadomo, iż jest też presja z zewnątrz, każdy jej mówi, iż jak latem było podium, to w zimie może też będzie. A to tak nie działa, to trzeba spokojnie. Nie wiemy, co się będzie zimą działo, ale chcemy nie przeskakiwać, tylko iść i stopniowo podnosić poziom. Oczekiwania trzeba umieć trochę blokować. I uczyć się też wykorzystywać stres w dobry sposób.
Od ilu lat jesteś trenerem?
- Już z dziesięć lat będzie. W 2015 roku zacząłem jeździć z juniorami, do pomocy.
Skoczkiem byłeś pewnie ze dwa razy dłużej?
- Tak, od 1994 do 2013 roku. Prawie 20 lat.
Czy już jesteś lepszym trenerem, niż byłeś skoczkiem? Pytamy z całym szacunkiem do tego, co osiągnąłeś jako skoczek, a przypomnijmy, iż wiele razy punktowałeś w Pucharze Świata, iż kilka razy startowałeś na mistrzostwach świata i chyba tylko igrzyska olimpijskie pierwszy raz zaliczysz dopiero jako trener?
- No tak, igrzysk jako skoczkowi mi brakowało. Ogólnie bym może inaczej do tego wszystko podszedł, gdybym jako zawodnik miał tę wiedzę i mentalność, co teraz. Ale w sumie jestem zadowolony ze swojej kariery. A czy się uważam za lepszego trenera niż skoczka? Nie wiem. Po prostu staram się robić to, co lubię, a lubię to naprawdę i mam takie dobre poczucie, jak widzę, iż coś idzie w dobrą stronę, iż mogę pomóc i coś zbudować, żeby dziewczyny w Polsce też miały szansę na osiąganie dobrych wyników.
Co masz na myśli, mówiąc o wiedzy i mentalności, którą masz dziś, a której nie miałeś, gdy byłeś skoczkiem? Co robiłeś źle?
- Na pewno robiłem błędy w podejściu do tego wszystkiego. Skakałem w czasach, gdy ten sport w Polsce nie był popularny i gdy nagle przebił wszystkie inne dzięki temu, co wyczyniał Adam Małysz. To, co on robił, nas też napędzało, ale wiadomo, iż nie było takiego zaplecza, jak teraz. Dziś jest grupa sześciu zawodników i do niej jest osiem osób ze sztabu, a myśmy wtedy mieli sześciu zawodników, a nie było serwisu, był tylko trener i asystent. Później nam dopiero załatwili psychologa i fizjologa.
Ale też wasze podejście nie było najlepsze. Pamiętam, jak kiedyś ten fizjolog, światowej sławy zresztą, profesor Jerzy Żołądź, opowiadał, iż kiedy chciał wam wytłumaczyć, jak co działa, to zainteresowany był tylko Małysz. Myślałeś sobie wtedy, iż naukowe podejście do skoków to zawracanie głowy?
- To choćby nie to, iż nie chcieliśmy profesora słuchać, tylko go nie rozumieliśmy. To wszystko było za trudne. No, ale też nie mieliśmy takich przykładów, jakie są w sporcie dzisiaj.
Na przykład Roberta Lewandowskiego, pokazującego, iż warto być wielkim profesjonalistą?
- Tak, nie mieliśmy praktycznie żadnego przykładu. I też to nie były takie czasy, jak dziś, iż zawodnik czy zawodniczka przychodzi i ma sprzęt, ma wszystko gotowe, i to z najwyższej półki, tylko myśmy musieli cały czas kombinować, zbierać, sami sobie narty przygotowywać. Teraz nie każdy zawodnik czy zawodniczka docenia to, co ma. A gdyby zobaczyli, jak było w naszych czasach, to dopiero by się zdziwili.
Może dzięki temu, iż byłeś skoczkiem w innej erze i miałeś pod górkę, dziś w trenerce odnajdujesz się lepiej, lepiej rozumiesz i reagujesz na różne problemy zawodników i potrafisz znaleźć więcej rozwiązań?
- Myślę, iż tak. Mam w głowie, iż nie chcę dziewczynom niczego narzucać, ale przekazuję im, żeby doceniały to, co mają i żeby na tym budowały. Podkreślam, iż nie muszą kombinować, iż wystarczy korzystać. Z lekarzy, z fizjo, z psychologa, z dietetyczki. Myśmy musieli sprawdzać w internecie, co robić, żeby schudnąć.
W twoich czasach pewnie była tylko jedna odpowiedź: "Nie jeść".
- Żartujecie sobie, ale tak było. Teraz jest naprawdę wygodniej być zawodnikiem. Tylko trzeba to docenić i być mentalnie gotowym.
Mówisz o tym, jak dużo mają twoje zawodniczki, ale na brak serwismena w waszej kadrze pewnie troszkę ponarzekasz?
- Pewnie, iż serwisem mógłby u nas być, ale jestem takiego zdania, iż może na razie lepiej, iż go nie ma. Mówię tak po tym, co widziałem w pracy z juniorami i w ogóle z różnymi ekipami na różnych etapach mojej kariery trenerskiej. Widziałem, co się działo, jak było za dużo dobrobytu. Myślenie typu: "Przecież mam od tego ludzi, ten mi zrobi to, ten tamto, a ja tylko przyjdę i skoczę" nie jest dobre. Nie ma już wtedy czegoś od siebie. A u nas my pomożemy dziewczynom wszystko zmontować, zrobić narty, ale one też mają zajęcie i nie myślą pomiędzy seriami, co ze sobą zrobić, tylko wiedzą, iż mają sobie iść narty przygotować, jak my nie zdążymy i też mają zawsze odskocznię od myślenia o skokach, gdy muszą coś konkretnego zrobić.
Ty czasem myślisz - jak niektórzy ludzie - co chciałbyś robić za pięć czy za dziesięć lat?
- Nie.
A nie pomyślałeś nigdy, iż kiedyś chciałbyś zostać trenerem polskiej kadry, ale tej większej i bardziej medialnej, męskiej?
- Nie myślałem, mówię szczerze. Ja mam takie myślenie, iż nie przyspieszam, nie wybiegam w przyszłość i się nie zastanawiam, co będę robił. Jestem tu teraz, chcę pomóc tym dziewczynom. Powiedziałem, iż idzie to w dobrą stronę i dopóki one skaczą, to choćby nie sobie chcę udowodnić, czy komuś udowodnić, tylko po prostu chcę pokazać, iż w Polsce też mamy zdolne skoczkinie, tylko trzeba je dobrze nastawić, i pokażemy, iż nie tylko skoczków mamy, ale też mamy dziewczyny, które mogą powalczyć.
A gdy przychodzi Puchar Świata w Wiśle i zupełnie nie ma tej otoczki, tej atmosfery i tego zainteresowania, co PŚ mężczyzn, to nie myślisz sobie, iż szkoda i iż jednak chciałbyś przeżywać te wielkie emocje?
- Naprawdę się na tym nie skupiam, jakoś o tym nie myślę. No wiadomo, fajniej by było może. Ale z jednej strony, tak myślę, fajniej by było, jakby było więcej ludzi, za to z drugiej strony wiem, iż dziewczyny by się bardziej stresowały. A jak nie ma specjalnego zainteresowania, jak jest spokój, to wiem, iż one sobie robią swoje.
Mówisz, iż jako trener kadry kobiet chcesz doprowadzić do tego, iż i Polki w skokach będą się liczyły, ale czy to jest w ogóle realne, skoro w kraju dziewczynki praktycznie nie skaczą?
- Szczerze powiem, iż dawno teraz nie byłem na takich treningach dla dzieciaków, dla klubów, bo wiadomo, iż mamy swoje treningi. Ale ogólnie powiem szczerze, to, co zauważam - niestety, mamy epokę, w której dzieciakom generalnie się nie chce uprawiać sportu. Chyba internet to spowodował. Dziś dziecko do sportu musi być zachęcane przez rodziców, musi być na każdy trening wożone, a ja sam musiałem sobie kombinować czym na trening dojechać i dla mnie to było święta, praktycznie jedyna atrakcja. To samodzielnie dojeżdżanie budowało takie poczucie, iż się bardzo chce. Może dzisiejsze dzieciaki pójdą w trenowanie skoków mocniej, jeżeli znów nasze skoki zaczną odnosić sukcesy. Liczę, iż wynikami trochę to zainteresowanie napędzimy. Skoki i w ogóle sport, warto uprawiać, bo to uczy dyscypliny, wzmacnia mentalność dzieci, a jak będzie sukces, to można dzięki temu po całym świecie pojeździć, co jest świetną sprawą.
Ile my w ogóle mamy dziewczyn skaczących w całym kraju? Jako trener główny jakoś to koordynujesz i wiesz, iż na przykład gdzieś tam w Szczyrku jest jakaś dwunastolatka, z której coś może być, a w Wiśle jakaś powiedzmy trzynastolatka? Masz taką siatkę?
- Mam. Już mówię. Mamy trzy dziewczyny na Puchar Świata - Anię Twardosz, Polę Bełtowską i Nicole Konderlę i mamy też kilka młodych dziewczyn, którym się przyglądam. choćby już na poziomie zawodów dla dzieci, czyli naszych Orlen Cupów. Nie będę wymieniał nazwisk, ale są tam trzy obiecujące dziewczyny, które radzą sobie już na skoczni K-70. Tylko nie chcemy ich jeszcze na razie brać do kadry, bo to dziewczyny, które jeszcze muszą rok czy dwa poczekać, żeby mogły startować na FIS Cupach i Alpen Cupach, poza tym byłby problem, co z nimi zrobić, wtedy, kiedy ja i Stefan byśmy byli ze starszymi dziewczynami na Pucharach Świata. Te trzy młodsze nigdzie by nie jeździły, a jak nas by nie było, to kto by się nimi zajął? Brakuje koordynatora gdzieś w szkole, w SMS-ie.
Te obiecujące dziewczyny trenują w klubach zdominowanych przez chłopaków?
- Tak. I to też jest problem. Możliwe, iż byłoby więcej skaczących dziewczyn, gdyby miały swoje grupki. Niestety, dziewczyny gwałtownie rezygnują, gdy trenują z chłopcami i się do nich porównują, a też często czują, iż przez trenerów są traktowane jak piąte koło u wozu. Nie powinno być tak, iż słyszą, iż mają robić to, co chłopcy, bo przecież fizycznie nie są gotowe, żeby tak samo trenować. Przez to się zniechęcają. W klubach powinny być osoby do prowadzenia tylko dziewczynek. Może Asi Szwab się to teraz uda w Zakopanem, gdzie AZS otworzył właśnie sekcję tylko dla dziewczyn. One muszą mieć osobną szatnię, muszą mieć kogoś, kto tylko im się przygląda, dla kogo one są najważniejsze.
Mówisz o trzech młodych dziewczynach z papierami na dobre kariery, a ile jest w ogóle dziewczyn skaczących w Polsce we wszystkich rocznikach, czyli licząc i prowadzoną przez ciebie kadrę, i kategorię juniorek, i dzieci?
- W Orlen Cupie skacze w sumie 11 dziewczyn, ale w tej grupie są trzy Słowaczki. Czyli poza naszą czteroosobową kadrą mamy tylko osiem dziewczyn. Mam nadzieję, iż ta liczba będzie rosła, ale wiem, iż trzeba naszych dobrych wyników, żeby dziewczynki chciały być na przykład jak Ania Twardosz. I trzeba bardzo dbać o te dziewczynki, które już przyszły skakać.
Byliśmy na treningu w Zakopanem, na którym Twardosz skakała razem z męską kadrą. Zauważyliśmy, iż panowie dostawali od trenerów uwagi o "wstawaniu z kibla" czy o odczuciu ciągnięcia w górę za majtki, natomiast ty do swojej zawodniczki przemawiałeś całkiem innym językiem i podobało nam się, iż jesteś w tej komunikacji elegancki, taktowny.
- W naszym skokowym slangu mamy róże powiedzonka, niektóre są śmieszne, jak to o tym wstawaniu z kibelka. Bo naprawdę wyjście z progu trzeba zrobić podobnie właśnie do tej czynności. A co do dziewczyn, to ogólnie są delikatniejsze i trzeba bardziej uważać, ale my się już na tyle długo znamy, iż nie byłoby problemu, gdybym i o tym kibelku którejś powiedział. Dziewczyny na poziomie kadry już się przyzwyczaiły do męskiego towarzystwa, do męskich rozmów, do żartów. U nich nie ma takiego problemu, iż się obrażą. Ale jasne, iż muszę pamiętać, żeby nie przesadzić, nie urazić, choćby jeżeli one są wyrozumiałe i już kilka rzeczy je dziwi.
Co jest najtrudniejsze w pracy ze skoczkiniami w porównaniu do pracy ze skoczkami? Kwestie wagi, wyglądu?
- Tak, to zawsze jest szczególnie drażliwy temat u kobiet. Ale trzeba o tym rozmawiać i rozmawiamy. Na spokojnie. Każda kadrowiczka rozumie, iż w skokach narciarskich to jest ważne, każda sobie tego pilnuje, a jak jest problem, no to wiadomo, musimy porozmawiać, czasem powiedzieć pewne rzeczy bezpośrednio. Są czasem przykre sytuacje, ale myślę, iż każdy wie, po co ten sport trenuje i iż waga to jeden z najważniejszych czynników w skokach narciarskich.
Dietetyczka jest z wami na stałe?
- Tak, Ola Pięta jest w związku, współpracuje z nami, dziewczyny mają z nią kontakt, mogą w każdej chwili zadzwonić, skonsultować się i jest do pomocy. Wiem, iż dziewczyny z tego korzystają.
Cenne jest, iż Ania Twardosz potrafiła powiedzieć o swoich problemach z depresją i bulimią. Młodsze skoczkinie, ale też w ogóle młode sportsmenki, potrzebują takich świadectw.
- Tak. Ania miała takie problemy i dużo pracowała z fachowcami, co widać. Wiadomo, iż to nie jest taki prosty proces, iż się porozmawia i już będzie dobrze. Dwa lata u Ani trwało, zanim wszystko sobie wyprostowała i zaczęło to iść w dobrą drogę.
Generalnie skaczącym dziewczynom jest trudniej, bo dochodzą kobiece problemy, które wpływają na wagę. Ania się starała, pilnowała się, ale jeden, drugi rok nic nie ubywało na wadze, no to zawodniczka się stresowała i to wpływało na całą dyspozycję, na wszystko. Ale Ania się nie poddała, to wszystko się u niej ustabilizowało, przeszła ten trudny okres i teraz jest tylko dobrze i coraz lepiej.
Patrząc na nią w locie, widzę jak warkocz wystający spod jej kasku kręci się jak śmigło. I przypominam sobie, jak w 2019 roku w Seefeld debatowaliśmy, iż gdyby Kamila Karpiel nie miała takiego warkocza, to pewnie skakałaby dalej. Czy ty jako trener próbujesz ingerować w takie kwestie?
- Były takie tematy, bo wiadomo, iż wszędzie się szuka detali. Ale nikomu nie powiemy: "Idź do fryzjera i skróć włosy", bo każda ma jakiś swój styl i chociaż pewnie zmiana fryzury coś by dała, to chyba nie aż tyle, żeby robić takie rzeczy.
Czyli dla ciebie jest ważniejsze, żeby twoja zawodniczka czuła się dobrze jako kobieta niż żeby za wszelką cenę szukała każdego dodatkowego metra na skoczni?
- Myślę, iż tak. Uważam, iż trzeba działać na spokojnie. Pewnie przychodzi taki moment, iż się wchodzi na najwyższy poziom i tam każdy detal ma szczególne znaczenie. Ale niech każdy sam sobie takich detali szuka, niech każdy sam sobie decyduje czy jeszcze chce sobie pomóc w walce o najwyższe cele.
Zeszliśmy na poważne tematy, a przecież ty jesteś w polskich skokach trochę takim dyżurnym wesołkiem, Atmosfericiem. Jesteś, prawda?
- Ktoś musi być! Ja jestem wesołym człowiekiem i zawsze się staram rozładowywać emocje. Najlepiej w trochę żartobliwy sposób. Myślę, iż to działa.
Słyszeliśmy, iż szczególnie mocno działało, gdy się dobieraliście w duet z Kamilą Karpiel.
- Do każdej zawodniczki trzeba podchodzić trochę inaczej. Wiem, iż z jedną sobie mogę pożartować tak, a z drugą inaczej.
To prawda, iż z Kamilą zdarzało się wam używać takiego języka, który był powiedzmy spoza słownika niepełnoletnich zawodniczek trenujących z wami?
- Można tak powiedzieć, chociaż staraliśmy się uważać. Ale tak, do każdego trzeba podejść trochę inaczej. Najpierw poznać, a później dopasować metodę.
Czyli jesteś trochę psychologiem?
- Myślę, iż tak, iż trener musi też dużo tej roboty zrobić. Jedną możesz ochrzanić, a innej nie możesz, bo zepsujesz relację. Trzeba uważać, w którą stronę się idzie.
Nie przeszkadza ci, iż zawodniczki mówią do ciebie per "Diabeł", a nie "Panie trenerze"?
- Może choćby to pomaga. Lepiej jest się komunikować, jak nie ma dystansu.
Dlaczego ty adekwatnie jesteś "Diabeł" czy choćby "Diabełek", jak cię nazywano, gdy byłeś młody i skakałeś?
- Jak zacząłem trenować w klubie, w WKS-ie Zakopanem, to pojechaliśmy na obóz do wojskowej jednostki nad morze. Mieszkaliśmy z żołnierzami. Wszyscy - skoczkowie, biathloniści, wszystkie dyscypliny. Dwa autobusy dzieciaków przyjechały do tej jednostki. Zakolegowałem się na miejscu ze starszymi biathlonistami i to oni mówili, iż wszędzie mnie pełno, iż jestem jak diabeł. A iż byłem od nich sporo młodszy, to mnie przezwali "Diabełek".
"Popularny Diabełek" - to określenie kojarzy z tobą pewnie każdy, kto oglądał skoki i pamięta, jak cię zapowiadał Bartosz Heller, przeprowadzający ze skoczkami rozmowy w TVP. Dlaczego ty prawie zawsze mówiłeś, iż jesteś zadowolony? Bo tak było nawet, jak skakałeś słabo i powodów do zadowolenia nie miałeś.
- Czasami człowiek nie mówi tego, co myśli. Czasami człowiek myśli" "A co ja mam powiedzieć?". Dziś widzę, iż przez takie moje gadanie ludzie mogli się dziwić, iż co on w bulę przywalił i mówi, iż jest zadowolony. Dziś po takich wypowiedziach zaraz bym miał pełno komentarzy w mediach społecznościowych - a iż wycieczkowicz, iż za nasze pieniądze jeździ, to się cieszy.
Wtedy też takie opinie się pojawiały, ale chyba Robert Mateja dostawał od kibiców najmocniej.
- Były dobre momenty i były ciężkie momenty. Człowiek musi się wszystkie nauczyć.
A jaki moment ze swojej kariery skoczka wspominasz najlepiej? Pytamy o taką chwilę, gdy byłeś z siebie dumny na sto procent.
- Jednego takiego momentu to chyba nie miałem. Ale parę fajnych było. zwykle latem mi się najlepiej skakało. Nie wiem dlaczego, ale lato lubiłem najbardziej. Wygrywałem Puchary Kontynentalne, niektóre z rekordami skoczni. To było przyjemne, czułem, iż można. Ale może dlatego później przychodziła zima i było mi trudniej, bo na siłę to dobre skakanie z lata chciałem przełożyć. Wtedy brakowało nam dobrego przygotowania psychicznego. Pamiętam, iż to nakręcanie się działało tak, iż nagle mentalnie człowiek spadał o półkę niżej i już ciężko się było pozbierać. Ale może to mi dało tyle, iż teraz jako trener umiem przekazać tę wiedzę, iż lepiej zróbmy wszystko spokojnie, iż nie trzeba się napalać.
Że - jak to powtarzał kiedyś wspominany przez nas wcześniej Łukasz Kruczek - "normalnie wystarczy"?
- O, właśnie o to chodzi.
Zahaczyłeś już sam o temat sprzętu, mówiąc, jak bardzo musiałeś kombinować, żeby go skompletować, gdy sam skakałeś. A jak dziś, jako trener, patrzysz na to wszystko, co się dzieje w temacie za dużych kombinezonów?
- Nie podoba mi się, iż to wszystko się ciągle zmienia. Jak się słucha dyskusji, to i trenerzy, i ludzie z FIS, najpierw chcą iść w tę stronę, a za chwilę w drugą. Wiemy, to przesadza, a kto nie przesadza, ale brakuje dobrej komunikacji, żeby to jakoś ulepszyć, unormalnić.
Kilka tygodni temu mieliście gorącą dyskusję po próbie przedolimpijskiej w Predazzo, gdzie były upadki i kontuzje kilku zawodniczek.
- Skocznie w Predazzo są specyficzne, na nich się leci wysoko, ale tak było zawsze. I duża prędkość też jest tam od zawsze potrzebna, bo tam zawsze wieje z tyłu. I Adam tam zdobywał złote medale MŚ w takich warunkach, i po latach Kamil Stoch też wygrał tam konkurs MŚ z wiatrem z tyłu. Wyszło więc tak, iż u nas kiedyś działacze chcieli zmniejszyć prędkości, żeby skoki kobiet były bezpieczniejsze, a teraz postanowili tak dobrać kombinezony, żeby te prędkości zwiększyć, żeby dzięki temu dziewczyny skakały dalej. W Predazzo to poszło jeszcze dalej, przez warunki. I takie są efekty, jak się co roku coś zmienia. Myśmy dyskutowali, iż okej, zmienili sprzęt, żeby szybciej dziewczyny leciały, ale czy pomyśleli o przygotowaniu? Czy zbadali temat fizyczności? Każda ekipa trenuje inaczej, może nie wszystkie dziewczyny są przygotowane do takich obciążeń, jak lądowanie z większą prędkością i jeszcze z dodatkowym obciążeniem, gdy się spada z góry, jak w Predazzo.
Wiadomo, iż Polska nie jest mocną kadrą w skokach kobiet, a czy to ma wpływ na twoją postawę w dyskusjach dotyczących sprzętu? Pozostajesz przy robieniu groźnej miny czy jednak dyskutujesz, a może choćby kłócisz się i jesteś gotów składać protesty?
- Wiadomo, iż w dyskusje się zawsze włączamy. To wszystko jest trudne, bo choćby przy tych restrykcjach, co teraz były, widać, iż nie wszyscy mają sprzęt, jak trzeba. Dlatego czasem głośno o tym mówimy, żeby inni zrozumieli, iż to jest troszkę niesprawiedliwe. Nam mówią: "O, wy macie super kombinezony, do niczego się można nie przyczepić", no to czemu inni mogą mieć inne? Pewnych rzeczy nie możemy zrozumieć, ale staramy się na innych nie pokazywać palcem. Każdy robi tak, żeby miał dla siebie dobrze, a za rzadko jest tak, iż lepszy sprzęt nie wychodzi ci na dobre, iż kontrola cię weryfikuje, gdy jesteś nieuczciwy.
Za rzadko do akcji wkracza Agnieszka Baczkowska w trybie z konkursu drużyn mieszanych na igrzyskach w Pekinie?
- Tak, warto byłoby porozmawiać z kontrolerami, ale im generalnie jest ciężko, bo co mają zrobić, jak cała nacja oszukuje? Wyeliminować ją?
Trzeba mieć jaja. choćby jak się jest kobietą.
- To ważne dla słabszych nacji. Bo jak one mają patrzeć na to wszystko? Budujemy coś, ale więksi mogą więcej, a ci mniejsi są skazani na to, iż zawsze będą tracili?
Dzięki Baczkowskiej w Pekinie medale zdobyli zawodnicy z Rosji i Kanady. A Polska się nie załapała na taką szansę, jakiej nigdy więcej w mikście może nie mieć.
- Może właśnie tak jak wtedy trzeba od czasu do czasu zadziałać. Dobrze by było raz na jakiś czas równo potraktować wszystkich.
Cieszyłeś się, gdy na MŚ w Trondheim wyszło na jaw, jak przy kombinezonach manipulowali Norwegowie?
- Tak, ale mówię - fajnie by było, gdyby wszystkich tak potraktowali. Takie kontrole powinny być częstsze. Budujmy ten sport sprawiedliwie, a nie tak, iż każdy się bawi w coś innego. Wiadomo, iż każdy w tym sporcie chce coś ugrać detalami, chce znaleźć coś, dzięki czemu będzie lepszy. Ale bądźmy fair, nie działajmy aż tak jak Norwegowie. I pokazujmy też podobne zagrywki innych.
Afera z Trondheim skoki kobiet medialnie trochę ominęła. Ale wiemy, iż u was rozgrywają się podobne rzeczy.
- No jasne.
Której Norweżce Sven Hannawald jako ekspert telewizyjny wbijał szpilę?
- Annie Odine Stroem. Faktycznie miała za dużo zapasu, jej kombinezon był bardzo duży.
Na jednym ze spotkań FIS-u przedstawiono wyniki ankiety przeprowadzonej wśród zawodników i zawodniczek na temat czipowania kombinezonów. Wiesz, iż 40 proc. skoczków odpowiedziało, iż dzięki czipom skoki wcale nie stały się bardziej sprawiedliwe, a wśród skoczkiń tak odpowiedziało aż 60 proc. ankietowanych?
- Wiem.
To trzeba czytać tak, iż w skokach kobiet kombinacji pozostało więcej?
- Raczej chodzi o to, iż u nas system czipowania jest gorszy. Bo my mamy mniej czipów niż faceci.
Czyli u was łatwiej przeszyć czy przekleić czipy z zatwierdzonych kombinezonów do takich za dużych.
- Na to wychodzi.
Pomijając kwestie uczciwości - wy jesteście za małą i za słabą ekipą, żeby w ogóle myśleć o takich akcjach? Was po prostu nie kusi, bo nie macie takich możliwości?
- Też szukamy jak najlepszych opcji sprzętowych, ale to polega na dopasowaniu. Nie robimy Bóg wie czego. Nie mamy środków i takiego doświadczenia, jak inne ekipy. To by też u nas nie miało sensu, bo takie ulepszenia działają, gdy się już skacze super, gdy się jest na szczycie i chce się coś dodać w walce o największe rzeczy. A my mamy jeszcze dużo do zrobienia w technice skakania. I na tym się skupiamy. Był czas, iż też myśleliśmy: "A może wziąć większe kombinezony?". No ale jak ktoś nie umie technicznie skakać, to mu duży kombinezon nie pomoże.
Bierzemy pod uwagę wszystkie braki, o jakich mówisz i pytamy: co ciebie, jako trenera głównego, w tym sezonie by zadowoliło?
- Jakie wyniki? Ja o wynikach nigdy nie myślałem, choćby jako zawodnik. Zadowoli mnie, jak dziewczyny będą cały czas podnosiły swój poziom. Wtedy będą coraz pewniejsze siebie i będzie widać, iż robimy dobrą robotę.
To inaczej: jakie macie cele wyznaczone przez Polski Związek Narciarski albo/i przez ministerstwo?
- Do ministerstwa to my piszemy cele wynikowe dla każdej zawodniczki i jeżeli te cele będą zrealizowane, to wtedy dostaniemy pełne finansowanie na następny okres.
No to jednak musisz o wynikach myśleć, chociaż w takim momencie. Na ile ambitnie piszesz te cele? Troszeczkę lepiej niż w poprzednim sezonie czy odważniej?
- Staramy się co sezon podnosić poprzeczkę. A na ile, to zależy od formy dziewczyn.
Ale chyba jeszcze ważniejsze jest to, żeby dziewczyny wyskakały sobie stypendia? Bo finansowanie, o którym mówisz, idzie do związku na potrzeby kadry, natomiast same zawodniczki dostają ministerialne wypłaty co miesiąc tylko wtedy, gdy na imprezie mistrzowskiej zajmą miejsce w top 8. A to jest możliwe w mikście, jak na MŚ w Trondheim, gdzie z pomocą panów Ania i Pola były ósme.
- Tak, zawodniczki rozumieją, iż warto to sobie wyskakać. Dzięki temu masz cały rok taki, iż możesz sobie z czystą głową trenować, masz z czego żyć i robisz sobie przyjemną pracę, rozwijać się, nie musisz szukać zarobku.
Wiemy, iż Twardosz musiała przez jakiś czas pracować w sklepie, żeby się utrzymać. Ty też musiałeś łączyć pracowanie ze skakaniem?
- Nie musiałem. Za moich czasów były chyba lepsze reguły do wywalczenia stypendiów, bo choćby za dobre wyniki w Pucharze Kontynentalnym miałem. A dziś są tylko za mistrzostwa świata i za igrzyska olimpijskie.
We wrześniu na próbie przedolimpijskiej w Predazzo Twardosz była dziewiąta w pierwszym konkursie, a w drugim miałeś w top 30 i Anię (na 22. miejscu), i Polę (na 30. miejscu), i Nicole Konderlę (na 21. miejscu). Brałbyś takie wyniki na igrzyskach w ciemno?
- Brałbym.
Ale one są trochę ponad stan, co? Jeszcze na skoki kobiet nie są na takim poziomie?
- Myślę, iż tak. Ale gdzieś z tyłu głowy mamy te wyniki. One są dla nas ważne, coś nam budują. Myślę, iż nasze zawodniczki stać na takie występy. Niech dalej dobrze pracują, a naprawdę na igrzyskach będą w stanie to powtórzyć.

1 godzina temu





