Polskie siatkarki tak odpowiedziały na zniewagę. "Nie zapomnę"

4 godzin temu
Zdjęcie: Kuba Atys, AG


- Nie zapomnę, jaki boom na siatkówkę się zrobił. Na hali Wisły w Krakowie dzieci odbijały choćby przez firankę - mówi Magdalena Śliwa. Mija kolejna rocznica triumfu, po którym ona i inne siatkarki reprezentacji Polski stały się znane jako "Złotka". Dwadzieścia jeden lat temu w Ankarze Turczynki przyjechały na finał ME z Polkami z wieńcami kwiatów na szyjach. Za pychę zostały srogo ukarane.
Na mistrzostwa Europy Polki wyjeżdżały jako drużyna nieznana, a gdy wracały, to czekał na nie między innymi prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ich pierwszych meczów w tamtym turnieju nie oglądał prawie nikt, a finał przeżywał już cały kraj. I to jaki finał! Dwadzieścia jeden lat temu, 28 września 2003 roku, "Złotka" Andrzeja Niemczyka pozdejmowały wieńce kwiatów z szyj tureckich gwiazd pewnych, iż to one będą złote. – Człowiek zbyt pewny siebie to człowiek głupi – po latach ocenia zachowanie rywalek Małgorzata Glinka.


REKLAMA


Zobacz wideo Kurek dostał pytanie o kolejne igrzyska. Ależ niespodzianka. "Nieśmiertelni"


Polskie siatkarki zjadały popularnością siatkarzy
Reprezentacja Polski siatkarzy już od prawie 20 lat – od MŚ 2006 - zdobywa medale wszystkich wielkich imprez. Aktualnie Polacy są wicemistrzami olimpijskimi, wicemistrzami świata i mistrzami Europy. Dziś mało kto pamięta, iż zanim siatkarze zaczęli wchodzić na podia, w Polsce swój złoty czas miała kadra kobiet.
Na mistrzostwa Europy 2003 do Turcji Polki pojechały z niewielkimi nadziejami. Pod wodzą nowego trenera, Andrzeja Niemczyka, najpierw musiały przebijać się do tego turnieju przez kwalifikacje. Po słabym występie na MŚ 2002 Polek nikt nie typował do gry o medale. Na mundialu one wygrały tylko z Tajlandią i Australią i zostały sklasyfikowane na miejscach 13-16. Za aż sześcioma innymi reprezentacjami z Europy. Z Włoszkami, czyli mistrzyniami świata, i z Rosjankami, czyli brązowymi medalistkami MŚ, nasz zespół choćby nie śmiał się porównywać.
Wybuch wielkiej formy drużyny Andrzeja Niemczyka był w dużej mierze właśnie jego zasługą. Trener umiejętnie połączył doświadczenie z młodością i wytworzył taką atmosferę, w której drużyna rosła, coraz bardziej w siebie wierzyła. Tuż przed jego przyjściem nie wszystkie najlepsze zawodniczki chciały grać w reprezentacji. Nagle wszystko się zmieniło.
Na grę o medale Polki czekały za kotarą. "Oglądałyśmy przez szpary"
Przez mistrzostwa w 2003 roku Polki przeszły z niemal kompletem zwycięstw. Przegrały tylko raz – 1:3 z Włoszkami. Owszem, miały sporo szczęścia, iż ta porażka nie zamknęła im drogi do półfinału. Ale później już to szczęście i pomoc od Bułgarek kapitalnie wykorzystały.


- To była ostatnia kolejka fazy grupowej: nasz mecz z Czechami miał się zacząć zaraz po spotkaniu Włochy - Bułgaria, a ono jeszcze trwało, gdy my już byłyśmy za kotarą. Miałyśmy się za nią rozgrzewać, ale zamiast to robić, oglądałyśmy mecz przez szpary w kotarze. Bardzo kibicowałyśmy Bułgarkom. To wtedy przeżyłam największe emocje w całym turnieju – mówiła kiedyś Śliwa w rozmowie ze Sport.pl.
Najlepsza rozgrywająca ME 2003 przekonuje, iż mecz Włoszek i Bułgarek, który otworzył nam drogę do strefy medalowej zamiast skazać tylko na miejsca 5-8, przeżywała choćby bardziej niż późniejszy mecz o złoto.
- Emocje były naprawdę ogromne. Dobrze, iż nikt nie widział, co myśmy tam przed naszym meczem robiły – śmiała się Śliwa, opowiadając, iż Polki z drużyny szykującej się do swojego występu po prostu przemieniły się w zagorzałe kibicki Bułgarek.
- Później w meczu z Czeszkami byłyśmy wyczerpane, przez pół meczu myślałyśmy o tym, co się stało i o jaką stawkę nagle gramy – mówiła Śliwa. Jej i koleżankom trudno było uwierzyć, iż Włoszki przegrały. - One były wtedy świetnym zespołem, rok wcześniej wygrały mistrzostwa świata, były w gazie. Tak klasowy zespół grał z Bułgarią, która falowała, była groźna, ale niestabilna. Na szczęście dla nas Bułgarki też grały o istotny cel - musiały wygrać, żeby później mogły walczyć w kwalifikacjach do mistrzostw świata. Jak poszłyśmy do Bułgarek i do Giovanniego Guidettiego, który je prowadził, podziękować i pogratulować, to trener powiedział: "Ale ja wcale nie grałem dla was, ja grałem dla siebie". Nie szkodzi, myśmy ściskały, kogo się dało za to, iż Włoszki zostały pokonane – opowiadała nam Śliwa.


Turczynki strasznie zlekceważyły naszą kadrę. "To było przedziwne"
Po pokonaniu Czeszek 3:1 Polki weszły do półfinału i w nim zagrały z niepokonanymi dotąd Niemkami. Nasza kadra wygrała horror o finał 3:2. Mecz był niezapomniany m.in. dzięki aż 40 punktom Glinki. I dzięki temu, iż fanatyczni tureccy kibice wspierali Polskę. Po pierwsze: nie przepadali za Niemkami, bo te w grupie wygrały z ich reprezentacją. Po drugie: uważali, iż Polki będą łatwiejszym rywalem dla Turczynek w finale. A wręcz wszyscy w Turcji uważali, iż Polki będą po prostu łatwe do pokonania.
- Nie zapomnę, jak Turczynki przyjechały na halę. Każda miała na szyi wieniec z kwiatów. Organizatorzy mistrzostw byli pewni, iż one wygrają i gwałtownie zaczęli świętowanie. Dziewczyny były dosłownie noszone na rękach. Patrzeć jak one już świętują mistrzostwo Europy przed meczem z nami - to było przedziwne – opowiadała nam kiedyś Śliwa.
Nasza rozgrywająca dodawała, iż nastrój kibiców i działaczy udzielił się tureckim zawodniczkom. - Myśmy się razem z Turczynkami przygotowywały do meczu w sali rozgrzewkowej, bo w głównej przedłużał się mecz o trzecie miejsce [Niemki wygrały z Holenderkami 3:2]. I widziałyśmy, w jakich one są nastrojach, jak są przekonane o swojej zdecydowanej wyższości. Były absolutnie pewne, iż wygrają, tłum kibiców i miejscowych działaczy też. Okazało się, iż wobec naszej twardej, pewnej gry były jak sparaliżowane. Miałyśmy łatwe zadanie, to był mecz do jednej bramki – mówiła jedna z liderek "Złotek".
"Człowiek zbyt pewny siebie to człowiek głupi"
Stwierdzenie, iż tamten finał był meczem do jednej bramki, jest tak naprawdę delikatne. Polska nie pokonała, a zmiażdżyła faworyzowaną Turcję 3:0, w setach 25:17, 25:14 i 25:17.


Bardzo dobrze to wszystko podsumowuje Glinka. - Byłyśmy bardzo zgrane, nie tylko na boisku. Świetnie się czułyśmy w swoim towarzystwie. Dzięki temu w najtrudniejszym momencie miałyśmy pewność siebie, pewność tego, iż razem damy radę. Mogło być na trybunach i 20 tysięcy ludzi przeciw nam, a my czułyśmy, iż nikt nas nie złamie. W finale w Turcji, przeciw Turczynkom my się nie bałyśmy, tylko bawiłyśmy się grą. To działało, dlatego, iż jedna za drugą by dała wszystko. To była wielka rzecz. Największa, jaką zrobiłyśmy – mówiła w jednej z rozmów ze Sport.pl najlepsza siatkarka tamtych ME. A pytana, czy też, jak Śliwa, tak dobrze zapamiętała pewność siebie Turczynek i ich kibiców Glinka mówiła: "Właśnie nie. Może byłam tak bardzo skupiona na sobie? Ale moim zdaniem człowiek zbyt pewny siebie to człowiek głupi. Nie można być pewnym przed meczem, iż się wygra. Trzeba mieć szacunek do przeciwnika".
Prawie jak Małyszomania
Po tamtym meczu i po tamtych mistrzostwach, wszyscy nabraliśmy ogromnego szacunku do naszych siatkarek. I wszyscy je podziwialiśmy. Tuż po przylocie z Turcji drużyna spotkała się nie tylko z tłumem kibiców, ale też z ówczesnym prezydentem Polski, Aleksandrem Kwaśniewskim.
Co jeszcze ważniejsze – w kraju ogromnie wzrosło zainteresowanie siatkówką. - Od nas zaczęło się wielkie zainteresowanie siatkówką w Polsce. Nie zapomnę, jaki boom się zrobił po naszym pierwszym złocie. Byłam wtedy w Krakowie i nie do ogarnięcia było to, ile dzieci zaczęło przychodzić pograć – opowiadała nam Śliwa, porównując skalę zjawiska do Małyszomanii. Gdy ta wybuchła, to dzieciaki w Wiśle i Zakopanem ustawiały się w kolejce, żeby skoczyć i przekazywały sobie jedno po drugim narty oraz buty i kaski.
- U nas było naprawdę podobnie. Na hali Wisły między boiskami trzeba było założyć dodatkową siatkę. A iż jej nie było, to na sznurku wisiała firanka. Autentycznie! Dzieci odbijały przez firankę. A i tak nie było możliwości, żeby wszystkie pomieścić na sali, więc robiły się kolejki – opowiadała kiedyś na Sport.pl Śliwa.


"Złotka" nie zostały obsypane złotem
Jej życie – podobnie jak innych "Złotek" – przyspieszyło, ale jednak niewspółmiernie do zainteresowania, jakie siatkarki wzbudzały. - Pamiętam mistrzostwa świata tuż przed tym, jak wygrałyśmy pierwsze mistrzostwo Europy. To był rok 2002. My wtedy miałyśmy problem ze skompletowaniem jednakowych koszulek na trening, a już poza halą to zupełnie nie wyglądałyśmy jak jedna drużyna. Po złocie ME trochę się poprawiło, ale wciąż grałyśmy za śmieszne stypendium, a czasami tylko za zwrot kosztów dojazdu na zgrupowanie. Jednak nie zależało nam na tym, my przyjeżdżałyśmy na kadrę, bo to kochałyśmy, liczyło się tylko żeby godnie reprezentować Polskę. Inaczej nie przyjeżdżałybyśmy na zgrupowania prosto po ostatnich meczach ligowych, bez wakacji. Nas łączyło to, iż siatkówka to nasza pasja. Dlatego osiągnęłyśmy sukcesy. Było ciężko, ale się opłacało – to kolejny cytat ze Śliwy.
Wymownym podsumowaniem statusu "Złotek" niech będą nagrody, jakie dostały za swoje sukcesy. Śliwa podsumowując już nie jedno, ale dwa złota ME – bo po tym z 2003 roku przyszło drugie już na kolejnych mistrzostwach, w roku 2005 – mówiła kiedyś na Sport.pl tak: - Dużą rzecz zrobił dla nas Plus. Dostałyśmy telefony i miałyśmy rozmowy praktycznie bez ograniczeń. Jakieś tam premie były, ale nigdy nie były takie, żeby mówić, iż się odczuło zdobycie mistrzostwa. A telefony były ważne, bo jak pojechałyśmy grać do Japonii, to minuta rozmowy czy SMS kosztowały tyle, iż nie byłoby nas stać. Całe stypendium rozpłynęłoby się po tygodniu korzystania z telefonu. My się cieszyłyśmy z małych rzeczy. Doceniałyśmy, iż ludzie się nami interesują. A z działaczy też ktoś zawsze na naszych meczach był i w nas wierzył.
Wiara w świetny zespół Niemczyka skończyła się w 2006 roku, gdy w atmosferze kłótni z zespołem uznany trener przestał prowadzić kadrę. Później Polki zdołały jeszcze zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie Pekin 2008, ale niedługo na lata wypadły ze ścisłej czołówki i tak naprawdę wróciły do niej dopiero teraz, pod wodzą Stefano Lavariniego. Z włoskim szkoleniowcem Polki były m.in. w ćwierćfinale MŚ 2022 i w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich Paryż 2024.
Idź do oryginalnego materiału