Polska piłka nożna nie będzie już taka sama. "Jasiu, za wcześnie"

3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Mirosław Noworyta / Agencja Wyborcza.pl


- To był przede wszystkim pozytywny człowiek, widzi pan... 62 lata. Młody chłopak. Życie - mówi o zmarłym Janie Furtoku Piotr Świerczewski. W rozmowie ze Sport.pl legendę GKS wspominają inni wybitni futboliści. Wszyscy są zgodni: to była jedna z osób, o której mówi się tylko z uśmiechem.
- To nie jest "Jasiu" z łapanki, tylko to jest Jasiu Furtok - podkreślał Franciszek Smuda, przedstawiając nowego członka swojego sztabu, z czasów gdy był selekcjonerem. - Jasiu zna jak pachną skarpetki, jakie boisko jest dobre, jakie buty są dobre. To jest człowiek z branży - mówił obrazowo. Jak to "Franz".

REKLAMA





Ale Jan Furtok rzeczywiście był człowiekiem z branży. Piłce nożnej poświęcił życie. Jako zawodnik, trener, działacz. Kochał GKS - klub, w którym wypłynął na szerokie wody. Jako pierwszy Polak podbił Bundesligę, zostając jej wicekrólem strzelców w barwach HSV. Przez ostatnie lata zmagał się z chorobą Alzheimera. Zmarł we wtorek 26 listopada w wieku 62 lat.
We wspomnieniach dla Sport.pl żegnają Go przyjaciele, koledzy z boiska i trenerzy. Wszyscy są zgodni. To był znakomity piłkarzem, ale przede wszystkim bardzo dobrym człowiekiem.
Stolik w Mławie
Mówi Waldemar Prusik, 49-krotny reprezentant Polski:



- Moje pierwsze wspomnienie z nim to też nasze pierwsze spotkanie. Spotkaliśmy się jako młodzi chłopcy na obozie reprezentacji Polski juniorów w Mławie. To był chyba 1978 rok i selekcja zawodników była naprawdę bardzo dobra. Wielu z nas trafiło później do pierwszej reprezentacji. Jasiu Furtok, Waldek Matysik, Mirek Bąk - to byli chłopcy z Górnego Śląska. Mieli taki swój stolik. Poza nim pamiętam Darka Dziekanowskiego, Zbyszka Kaczmarka... Było nas wielu. Często wspominaliśmy ten obóz w Mławie. To było nasze pierwsze spotkanie.
Pamiętam jak Waldek Matysik, Mirek Bąk i Jasiu Furtok mówili po śląsku. My z chłopakami z Wrocławia mieliśmy stolik obok i tak sobie żartowaliśmy żeby nam tłumaczyli to, co oni mówią. Ich gwara była trudna do zrozumienia, ale to było przyjemne. Spotykaliśmy się i zawsze było wesoło. Jasiu był uśmiechniętym człowiekiem. To był wesoły chłopak, często żartowaliśmy, ale przede wszystkim to był bardzo dobry piłkarz.
Żona stanowiła pieczę najważniejszą
Mówi Andrzej Strejlau, selekcjoner reprezentacji Polski w latach 1989-1993:



- Piękna postać, legenda, szanowany przez swoich kolegów, prezesów, trenerów - nie mówiąc o kibicach, którzy na Śląsku wprost go uwielbiali. Przypomnę, iż był w zasadzie pierwszym tak znakomitym polskim piłkarzem w Bundeslidze, wicekrólem strzelców.
Był zawodnikiem bardzo wszechstronnym. Świetna technika użytkowa, przyspieszenie na paru metrach, szukanie gry, szybkość podejmowanych decyzji - to, co dzisiaj jest solą nowoczesnej piłki, którą rozpoczęli kiedyś Rinus Michels i Johann Cruyff, proponując futbol totalny. Umiał wypełnić przestrzeń tak, aby ułatwić koledze możliwość zagrania. Janek to po prostu miał. Nie było dla niego różnicy czy gra na własnym boisku czy na wyjeździe. Umiał najkrótszą drogą dojść do celu, jakim było zdobycie gola.
Mam go w swojej wiecznej pamięci jako człowieka serdecznego, wesołego i życzliwego. To był człowiek pełen uśmiechu. Wszyscy mieli o nim jak najlepszą opinię. To był po prostu jeden z tych ludzi, o którym się mówiło tylko z uśmiechem.
To bardzo smutne, bo to już kolejna osoba z rodziny piłkarskiej, która odchodzi w ostatnim czasie. Artur Sarnat, dopiero co mam wrażenie iż żegnaliśmy Janusza Kupcewicza. Do tego Franka Smudę. Jakbyśmy nie zamknęli tej klamry... Jasiu odszedł za wcześnie. Wiem, iż ciężko chorował. Całe środowisko na Śląsku się nim opiekowało. Żona stanowiła dla niego pieczę najważniejszą. Choroba Alzheimera była jednak nieubłagana.









Czytaj także:


Nie żyje Jan Furtok. Legenda. "Był najjaśniejszą gwiazdą GKS-u Katowice"



Ten charakterystyczny wąs
Mówi Jan Urban, 57-krotny reprezentant Polski:
- Jak go będę wspominał? Zawsze wesołego, uśmiechniętego, z tym swoim charakterystycznym wąsem. Odszedł znakomity piłkarz, ale również bardzo dobry człowiek, którego moim zdaniem wszyscy mogli lubić. To była dusza towarzystwa. Lubił się pośmiać i pożartować. Trudno było przy nim być smutnym. Potrafił każdego rozweselić i z takimi ludźmi każdy czuje się fajnie i lubi spędzać czas.
Byliśmy bardzo blisko siebie i to mimo tego, iż nie graliśmy razem w klubie. Graliśmy razem w tym "największym klubie", czyli w reprezentacji Polski. Ta więź była trochę większa niż z innymi zawodnikami, wykraczająca poza boisko. Nasze dzieci były w podobnym wieku - być może to też miało wpływ. Widzieliśmy się częściej wtedy, kiedy graliśmy w piłkę zawodowo niż po karierze. Kontakt telefoniczny był zawsze. Oczywiście poza tymi ostatnimi latami, kiedy nie było to możliwe.
To była przyjemność oglądać go w akcji. Znakomity napastnik.



Łazarek powiedziałby o nim basior
Mówi Dariusz Wdowczyk, 53-krotny reprezentant Polski:

- Był napastnikiem, którego obawiali się wszyscy obrońcy. Z Jankiem znamy się... to znaczy znaliśmy się od 16. roku życia. Pamiętam chyba turniej we Francji, na który dostałem powołanie i Janek też dostał. Wtedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Przez reprezentacje juniorskie aż po pierwszą. Rywalizowaliśmy też na boiskach ligowych. Świetny napastnik - grając przeciwko GKS-owi Katowice wszyscy obawiali się Furtoka. Trener Łazarek powiedziałby o nim, iż to był basior.
Szkoda, iż temu naszemu rocznikowi 62' nie wyszło w reprezentacji. kilka osiągnęliśmy. Zdarzały się mecze dobre i słabe. Nie awansowaliśmy do mistrzostw świata i Europy. jeżeli chodzi o Janka trzeba docenić to, co zrobił dla GKS-u Katowice - też jako prezes. Dobre recenzje zbierał też grając za naszą zachodnią granicą.
Powiem panu, iż w tamtych czasach w reprezentacji były podgrupy - warszawska i śląska, ale czy z Jankiem Urbanem czy Jankiem Furtokiem doskonale się dogadywaliśmy. Nie było problemu. To świadczy o tym, jakim był człowiekiem. Może też dlatego, iż znaliśmy się od wielu lat? Janek powiedziałby, iż od "bajtla". Spotykaliśmy się naprawdę często. Wspominam go bardzo dobrze - jego zachowanie, to jakim był człowiekiem. Po prostu trzymaliśmy się razem. To był ten jego charakter, który pozwalał na to, iż jego nie dało się nie lubić. On był do rany przyłóż.



Jak czytam, iż wspominany jest przez niektórych tylko ze względu na rękę z San Marino... to tylko głupcy mogą tak pisać. Maradona też zagrał ręką i tego gola się do dziś wspomina. Ludzie powinni pamiętać gole, które Janek strzelał dla reprezentacji i w klubach. Dla GKS-u, Hamburga, Eintrachtu - za to musimy go pamiętać. Wspominanie tylko ręki z San Marino jest po prostu nie fair.






Czytaj także:


Znamy datę pogrzebu Jana Furtoka. Spocznie w "swojej" dzielnicy



Najdroższa lekcja w życiu - Ceglana
Mówi Piotr Świerczewski, 70-krotny reprezentant Polski
- Wchodziłem wtedy do GKS-u Katowice jako 16-letni chłopak. To była czołowa trójka zespołów w Polsce - obok Legii i Górnika Zabrze. Jasiu, jako ten bardziej doświadczony zawodnik, był ze mną chwilę. Wyjechał do Hamburga jako naprawdę wielka gwiazda. To była ikona i największa twarz GKS-u.



Niedawno oglądałem mecz Polska - Anglia, w którym graliśmy razem z Jasiem Furtokiem. Wtedy w ogóle w reprezentacji grało wielu zawodniku GKS-u. Roman Szewczyk był kapitanem, Andrzej Lesiak, Jasiu Furtok, ja - GieKSiarzy było wielu.
Mieliśmy dobry kontakt. Wiadomo, Jasiu miał troszkę inną grupę, był starszy ode mnie o 10 lat. Trzymał się ze starszymi, ja z młodszymi, ale to nie było wojsko. Byliśmy dobrze traktowani. Darzyliśmy się wielką sympatią.
Moje wspomnienia z Jasiem opierają się bardziej o późniejsze lata. Jasiu był już na emeryturze. Spotykaliśmy się w Warszawie, w PZPN-ie, czy w Katowicach. Był wtedy chyba prezesem klubu i zawsze miałem drzwi otwarte do niego.
Pamiętam jak kiedyś zagraliśmy sobie na Ceglanej. To był taki hotel GKS-u. Były tam korty tenisowe. On w pewnym momencie wystrzelił: "choć zagramy o sto marek". To tak jakbyśmy dziś zagrali o tysiąc złotych. Mówiłem potem zawsze, iż to była moja najdroższa lekcja. Przegrałem, ale widziałem jakie miał umiejętności techniczne. Na tej siatkonodze mnie rozniósł.



Grając w GieKSie, uczyłem się języka śląskiego. Rozumiałem, teraz pewnie też bym zrozumiał. Oni rzeczywiście "godoli". To był przede wszystkim pozytywny człowiek, widzi pan... 62 lata. Młody chłopak, życie.
Uśmiech polskiego Gerda Muellera
Mówi Piotr Czachowski, 45-krotny reprezentant Polski:
- Wiedzieliśmy o chorobie Janka już od dłuższego czasu. Wiedzieliśmy co to jest za choroba i wiedzieliśmy, iż będzie się bardzo męczył. Wiadomo było, iż będzie bardzo trudno wrócić do pełni zdrowia. Podjął walkę, nie udało się jej wygrać. To, co się wydarzyło... jeżeli powiem "za wcześnie" to chyba będzie adekwatne. 62 lata, człowiek młody i mający przed sobą jeszcze życie. Jego śmierć jest dla mnie nie do przyjęcia. Ja cały czas widzę Janka biegającego w koszulce HSV, Eintrachtu, reprezentacji Polski. Ta jego zadziorność, dowcip, koleżeńskość, towarzyskość i ten uśmiech, który nigdy nie znikał. 90 proc. czasu swojego życia się uśmiechał. Nie zapomnę tego uśmiechu nigdy...



Trafiłem do Stali Mielec w 1985 roku, a Janek już grał w bardzo silnym GKS-ie Katowice budowanym przez Mariana Dziurowicza. Zawsze jak się tam jeździło, to trenerzy zwracali uwagę na Furtoka. Jego szybkość, spryt - możemy powiedzieć, iż był polskim Gerdem Muellerem. Piłka go zawsze szukała. Przy jego zmyśle do gry był piłkarzem trudnym do upilnowania. Na pewno przez tą piorunującą grę bardzo gwałtownie zwietrzono szansę zarobku na takim zawodniku. Trafił do Hamburga, a tam przecież został wicekrólem Bundesligi. Dopiero Lewandowski pobił jego osiągnięcia. Trzeba było czekać na to ponad 20 lat.
Spotykaliśmy się na zgrupowaniach reprezentacji. Dzieliłem z nim pokój, więc dla mnie to była duża satysfakcja. Janek był cztery lata ode mnie starszy. Mogliśmy się pośmiać, ale mogliśmy też porozmawiać. Janek w drodze na mecz, będąc już w autokarze, potrafił rozluźnić atmosferę. Pamiętam jak jechaliśmy na mecz na Stadion Śląski i Janek mówi do mnie w pewnym momencie: "Czacha, wziąłeś paszport?". Nie wiedziałem o co mu chodzi, a chodziło oczywiście o to, iż przejeżdżaliśmy przez Sosnowiec. Byłem zielony w takich sprawach, więc musiałem sobie dopowiadać. Sporo się przy nim nauczyłem. Janek choćby przed takim ważnym meczem był w stanie powiedzieć coś takiego rozluźniającego. Trenerzy też mi to powtarzali w kolejnych latach i zawsze kojarzyłem sobie ich słowa z Jankiem.
To był człowiek absolutnie do rany przyłóż. Pamiętam jedną rozmowę z Jankiem - właśnie w pokoju hotelowym. Zapytałem go z ciekawości: "Janek, jak ja mam Cię zatrzymać?". Odpowiedział: "Oj Czacha, mnie to nie zatrzymasz, bo ja jestem za szybki!". Faktycznie był z tym duży problem. Janek często udzielał mi rad: "Pamiętaj, iż jak masz zawodnika szybkiego, to musisz się do niego dobrze ustawić. Będziesz miał wtedy więcej pola do popisu. To ważne, żebyś o tym pamiętał". Starałem się to wcielać w życie. Janek zawsze miał czas i odpowiadał na pytania - choćby żartobliwie.
Pamiętamy wszyscy, jak zdobył bramkę z San Marino. choćby w tak trudnej sytuacji potrafił wymyślić coś, czego nikt nie dostrzegł podczas spotkania. Strzelił ręką, można powiedzieć syndrom Maradony został utrzymany. Na pewno to legenda - GKS-u Katowice, ale też zasłużony reprezentant Polski. Nie wierzę, iż nie ma już go wśród nas. Nie mogę się z tym pogodzić i trudno mi powiedzieć cokolwiek więcej. Chciałbym, żebyśmy go bardzo mocno zapamiętali. Trener Łazarek czekał na niego tam na górze, we wtorek Janek do niego dołączył. Teraz usiądą i będą wspominali.
Idź do oryginalnego materiału