Polska - Anglia 1:1. Wielkie emocje, burdy na trybunach a na koniec pozostało "Jezus Maria"

nabialoczerwonym.com 1 rok temu
PIŁKA NOŻNA. Są mecze, które przechodzą do historii nie tylko z powodu wyników. Czasem sama otoczka i przedsmak rywalizacji już wywołują ciarki na plecach. Dokładnie 30 lat temu, 29 maja 1993 roku Polska zremisowała z Anglią 1:1 na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Śmiem twierdzić, iż gdyby wtedy wygrała, losy naszej reprezentacji w latach 90. mogły potoczyć się całkowicie inaczej. Gdyby...
Dariusz Adamczuk, strzelec gola w meczu z Anglią (z lewej) i Andrzej Strejlau, wówczas selekcjoner reprezentacji Polski. Zdjęcia: biuro prasowe Pogoni Szczecin oraz Piotr Stańczak
Z perspektywy trzech dekad można dziś śmiało pokusić się o stwierdzenie, iż był to najważniejszy mecz Polski w eliminacjach do mundialu w USA. Biało-czerwoni rozegrali ich w sumie dziesięć, ale tamten pojedynek w Chorzowie stał się w pewnym sensie symbolem. Zapytacie - czego? O tym w kolejnej części wspomnień.

20 lat po pamiętnym triumfie

Wiosną 1993 roku, zanim Polacy przystąpili do meczu z Anglią, mieli w dorobku trzy zwycięstwa i jeden remis w eliminacyjnej grupie, wówczas siedem punktów, bo wtedy za wygraną przyznawano jeszcze dwa punkty a nie trzy jak obecnie. Oprócz dramatycznego i w sumie niezłego pojedynku na wyjeździe z Holandią (2:2) w pozostałych potyczkach z teoretycznie najsłabszymi rywalami w grupie nasi piłkarze nie zachwycali choć może to i zbyt delikatne określenie. 1:0 z Turcją w Poznaniu można było jeszcze "przełknąć", ale taki sam wynik w spotkaniu z San Marino w Łodzi był już nie do przyjęcia a można było określić go mianem blamażu, mimo, iż matematycznie Polska zainkasowała dwa punkty. Rewanż na terenie tego rywala odbył się dokładnie dziesięć dni przed potyczką z Anglikami. Nasza reprezentacja wygrała 3:0, już bardziej przekonująco niż u siebie, ale podopieczni Andrzeja Strejlaua nie zachwycali formą.
Jeśli przed starciem z Wyspiarzami kibice mogli czymkolwiek się pocieszać, to faktem, iż piłkarze potrafili nie tak dawno remisować z Holandią i towarzysko z Brazylią 2:2 czy ograć w sparingu silny Urugwaj 1:0. Odwoływanie się do pięknych wspomnień to nasza narodowa cecha, szczególnie, gdy przychodzi mierzyć się z futbolową potęgą. Tym razem mecz z Anglią miał odbyć się niemal równo 20 lat po tym, kiedy Polska pokonała tego rywala 2:0 w eliminacjach do mundialu w RFN. Miejsce to samo - magiczny i szczęśliwy dla pokoleń reprezentantów Stadion Śląski (spotkanie w 1973 roku odbyło się 6 czerwca)!

Dresy z Hamburga dla kadry narodowej...

Wspomnienia to jedno, ale bieżące problemy to drugie. Na zgrupowaniu kadry zgrzytało i to mocno, a czara goryczy w naszej kadrze przelała się po tym, kiedy zabrakło strojów z prawdziwego zdarzenia. Doszło do spotkania się z ówczesnymi władzami PZPN, było nerwowo, burzliwie, w końcu tuż przed meczem zamówiono dresy z... niemieckiego HSV Hamburg, gdzie grał Jan Furtok. W przeddzień arcyważnego pojedynku na pożyczone stroje naszywano polskie godło, aby drużyna narodowa pokazała się jak... właśnie drużyna narodowa a nie grupa przebierańców.
- Pojawił się w ogóle problem, w jakich strojach mamy zagrać. Przyjechali do nas ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Kazimierz Górski oraz jego zastępca Marian Dziurowicz. Powiedzieliśmy, my trenerzy, zawodnicy, co o tym myślimy, iż mamy fatalne warunki, brak sprzętu. No i proszę sobie porównać z dzisiejszymi realiami... - wspomina Andrzej Strejlau, ówczesny selekcjoner naszej reprezentacji.
- Często rozmawiam z Romkiem Koseckim i tak mówimy o warunkach, boiskach, jakie mają stworzone dzisiejsi kadrowicze, a jakie trzydzieści lat temu mieliśmy my. Zazdroszczę im, przyznam to szczerze. My przed arcyważnym meczem z Anglią w Chorzowie musieliśmy toczyć batalię z ówczesnym prezesem PZPN Marianem Dziurowiczem o stroje, aby w końcu wyjść na spotkanie w dresach Adidasa z orzełkiem naszytym w miejscu logo HSV Hamburg - dodaje Piotr Czachowski, wtedy etatowy boczny obrońca naszej kadry i piłkarz włoskiego Udinese.
- W nocy naszywano dopiero orzełki. Tak to wtedy wyglądało. W akcie protestu nie chcieliśmy wyjść na ostatni przedmeczowy trening. Przyjechał do nas ówczesny prezes związku Marian Dziurowicz, aby porozmawiać. Sprzęt w końcu dotarł, ale teraz taka sytuacja w kadrze w ogóle byłaby nie do pomyślenia - wtóruje inny z naszych reprezentantów, srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie Dariusz Adamczuk.

Wielki pech Jacka Ziobera

Oprócz problemów organizacyjnych pojawiły się także i te czysto sportowe. Praktycznie tuż przed meczem trener Strejlau stracił Jacka Ziobera. Ten doznał urazu na ostatnim treningu. - Stało się to, gdy już kończyliśmy zajęcia. Nie wiem, może to i moja wina, iż pozwoliłem mu jeszcze wtedy wykonywać ten rzut wolny. Doznał kontuzji nogi i przeciwko Anglii nie zagrał. Przesiedział na ławce rezerwowych... - opowiada były selekcjoner.
Ziober do dziś żałuje, iż nie mógł wystąpić przeciwko Wyspiarzom, mocno krytykuje też niedociągnięcia organizacyjne. - O profesjonaliźmie kadry w tamtych latach można byłoby dużo mówić. Kłopoty z dresami, sprzętem były nie tylko przed meczem z Anglią w Chorzowie, kiedy musieliśmy głośno upominać się o swoje u władz PZPN. We wcześniejszym przeciwko San Marino w Łodzi musieliśmy wystąpić w koszulkach od miejscowego producenta. To pachniało amatorszczyzną, chyba choćby trampkarze mieli lepsze warunki niż pierwsza reprezentacja Polski - wspomina z rozżaleniem były gracz ŁKS Łódź, francuskiego HCS Montpellier i hiszpańskiej Osasuny Pampeluna.
Kiedy w sobotni wieczór, 29 maja 1993 roku piłkarze wyszli na płytę Stadionu Śląskiego, wyżej wymienione problemy mogły już wydawać się mniej ważne, przynajmniej kibicom, bo piłkarzy i sztab trenerski te perypetie jednak mocno zdenerwowały. Paradoksalnie znów pewnie i pomogły, bo wyszli na spotkanie "podminowani" i zmotywowani. Wiedzieli, z kim przyjdzie im się mierzyć.

Marek Leśniak po raz pierwszy - jęk zawodu...

W tym miejscu trzeba poświęcić trochę miejsca Anglikom. Po mundialu w 1990 roku we Włoszech na stanowisku selekcjonera reprezentacji doszło do zmiany - Bobby'ego Robsona zastąpił Graham Taylor. W finałach Euro 1992 jego podopieczni zawiedli, Anglicy nie wyszli z grupy i na trenera oraz zespół posypała się lawina krytyki. Reprezentacyjną karierę zakończył Gary Lineker, napastnik, który wielokrotnie pognębił także naszą drużynę narodową.
Mimo problemów Anglicy przez cały czas byli jednymi z faworytów awansu do mundialu w USA, wciąż na większości pozycji posiadali w składzie gwiazdy europejskiego i światowego futbolu i występowali w jednej z najmocniejszych lig na globie. Do Chorzowa przyjechali zmęczeni ciężkim sezonem i tak naprawdę w starciu ze zdeterminowanymi Polakami mieli wiele problemów.
Początek spotkania był kapitalny w wykonaniu naszych zawodników. W 2 minucie kilkudziesięciometrowym rajdem środkiem boiska popisał się Marek Leśniak. Kiedy jednak ówczesny napastnik niemieckiego SG Wattenscheid znalazł się już sam na sam z bramkarzem Chisem Woodsem, minimalnie chybił. Ponad 60 tysięcy polskich kibiców zgromadzonych w "kotle czarownic" wydało jęk zawodu... To jednak zwiastowało duże emocje. Podrażnieni Anglicy kilka razy postraszyli Jarosława Bako, największe zagrożenie stwarzał w tej części gry Teddy Sheringham, na szczęście krzywdy nam nie zrobili.

Najszybszy sprint Dariusza Adamczuka

Nadeszła 36 minuta! Polacy przechwycili piłkę w środku boiska, Marek Leśniak zagrał ją do przodu, wydawało się, iż już żaden z naszych zawodników nie zdoła do niej dobiec. Wtedy jak z procy w pełnym biegu wystrzelił wspomniany wcześniej Dariusz Adamczuk. Naciskany przez angielskiego obrońcę Desa Walkera zdołał jednak czubkiem buta podbić piłkę i z 17 metrów przelobował Woodsa, który zapędził się zbyt daleko od własnej linii bramkowej i po chwili musiał wyjmować piłkę z siatki! Adamczuk podbiegł w szale euforii do jednego z sektorów polskich kibiców, zaraz potem na plecy wskoczył mu Roman Kosecki a po chwili szczecinianin utonął w objęciach reszty kolegów!
- Szkoda, iż nikt wtedy nie zmierzył mi prędkości, ale to był chyba mój najszybszy bieg w życiu. Na finiszu, jedyne co mogłem już zrobić to zdecydować się na wślizg i uderzyć piłkę zanim zablokowałby mi ją Anglik. Wyszło wspaniale, to była szczęśliwa akcja, choć przyznam, że takie bramki w karierze strzelałem, choć nigdy tak mocnym przeciwnikom jak wtedy reprezentacja Anglii - opowiada po latach Dariusz Adamczuk, legenda Pogoni Szczecin, który w pierwszej reprezentacji zadebiutował wiosną 1992 roku, jeszcze przed igrzyskami w Barcelonie.

Burdy i kara dla "kotła czarownic"

Emocje sięgnęły zenitu, niestety, nie tylko z powodów sportowych. W czasie spotkania na trybunach Stadionu Śląskiego doszło do burd pseudokibiców, choćby angielscy fani, cieszący się w tamtych latach wybitnie złą sławą, byli zdziwieni faktem, iż Polacy okładają się pięściami między sobą a potem przenoszą agresję na służby porządkowe i policję. Burdy były na tyle poważne, iż po tym meczu FIFA zakazała rozgrywania meczów międzypaństwowych na Śląskim. "Kocioł czarownic" ponownie przyjął reprezentację Polski dopiero cztery lata później, wiosną 1997 roku, kiedy ta podejmowała Włochy...
Zamieszki na stadionie w czasie pojedynku z Anglią okryły cieniem atmosferę meczu, choć trzeba dodać, iż zdecydowana większość kibiców koncentrowała się jednak na dopingowaniu naszych piłkarzy a nie wszczynaniu bójek i dewastowaniu chorzowskiego giganta.
Na szczęście powody do euforii dawali nasi futboliści, którzy pierwszą połowę zakończyli prowadząc 1:0. Waleczny, polski zespół mógł się podobać. Aż dziw, iż jeszcze miesiąc wcześniej tak okropnie męczył się w potyczce z amatorami z San Marino.

Marek Leśniak po raz drugi - "o Jezus Maria!"

Tuż po rozpoczęciu drugiej części spotkania doszło do sytuacji, która miała duży wpływ na dalsze losy meczu a już na pewno decydujący dla dalszej reprezentacyjnej kariery Marka Leśniaka. Chris Woods popełnił fatalny błąd, wybijając piłkę z własnego pola karnego uczynił to tak niefortunnie, iż kopnął ją wprost pod nogi polskiego napastnika. Ten wpadł w pole karne, ale przegrał pojedynek sam na sam z angielskim golkiperem, który - broniąc strzał Leśniaka - zrehabilitował się za fatalną, wręcz juniorską pomyłkę. Kibicom oglądającym transmisję w TVP najbardziej zapadł w pamięci okrzyk komentatora Dariusza Szpakowskiego "Szansa... O Jezus Maria!".
- Marek już w przerwie prosił o zmianę, był załamany z tego powodu, iż nie wykorzystał pierwszej okazji na samym początku meczu. Zmieniłem go dopiero w końcówce, wpuszczając w jego miejsce Kazia Węgrzyna. Do dziś nie mam do Marka pretensji o to, iż nie wykorzystał żadnej z tych okazji. Cóż, to jest tylko i wyłącznie sport - do tamtej sytuacji wraca znów Andrzej Strejlau.
Nie był to bynajmniej ostatni mecz Leśniaka w reprezentacji, bo występował on jeszcze w jesiennych meczach eliminacyjnych. W meczu z Holandią w Poznaniu (1:3) pewnie wykorzystał okazję sam na sam z bramkarzem, zachował się jak rasowy napastnik. "Marku, czemu nie zrobiłeś tego kilka miesięcy wcześniej?" - można było zapytać go w duchu. W świadomości wielu kibiców Leśniak - być może niesprawiedliwie - pozostał jako piłkarz, który nie strzelił dwóch bramek Anglikom. Futbol bywa okrutny a pewne błędy mają nieodwracalne konsekwencje.

Legenda "Kanonierów" uratowała Anglików

Mimo zmarnowanej szansy piłka przez cały czas pozostawała w grze, Polska prowadziła 1:0 i wciąż miała szansę na komplet punktów. Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, Anglicy czuli, iż z minuty na minutę grunt coraz bardziej pali im się pod nogami. W 83 minucie dopięli swego. Z lewej strony w pole karne Polaków dośrodkował posiadający australijskie korzenie rodzinne Tony Dorigo, naszych obrońców ubiegł Ian Wright. Uderzył z pierwszej piłki z około sześciu metrów, futbolówka niefortunnie odbiła się jeszcze od ręki Jarosława Bako i zatrzepotała w siatce... Marzenia o zwycięstwie prysnęły jak bańka mydlana. Co ciekawe, Wright zdobył wówczas swoją pierwszą bramkę w reprezentacji Anglii. Legenda "Kanonierów" z Arsenalu Londyn strzeliła ich w sumie dziewięć do 1998 roku. Wtedy, trzydzieści lat temu, Taylor wykazał się prawdziwym selekcjonerskim nosem, wpuszczając Iana na boisku w 71 minucie w miejsce Carltona Palmera.
Remis 1:1 można było przyjmować na różne sposoby - z niedosytem, bo wygrana była jednak bardzo blisko ale też i zadowoleniem, bo jednak swoją postawą Polacy pokazali, iż potrafią nawiązać walkę z najlepszymi. Przynajmniej tak wtedy wielu kibicom się wydawało... Z perspektywy lat choćby Andrzej Strejlau uważa, iż - oprócz zremisowanego meczu z Holandią w Rotterdamie (2:2) - był to najlepszy pojedynek, jaki reprezentacja rozegrała za jego kadencji (1989-1993). Szkoda na pewno, iż nie zwyciężyliśmy Anglików, a jedynie zmusiliśmy ich do dużego wysiłku. Cztery dni później podopieczni Graham Taylora, wyraźnie odczuwając trudy chorzowskiego pojedynku, ulegli w Oslo rewelacyjnym wówczas Norwegom 0:2...

Epilog. przez cały czas czekamy...

Ponad trzy miesiące później, praktycznie w tym samym składzie, Polska pojechała na rewanż do Anglii, ale na Wembley doznała gładkiej porażki 0:3. Po porażkach z Norwegią (0:1 na wyjeździe, 0:3 u siebie), Turcją (1:2 na wyjeździe) oraz Holandią (1:3 u siebie) stało się jasne, iż nie dla nas finały mundialu w USA i marnym pocieszeniem był fakt, iż na tę imprezę nie pojechali też Anglicy (awans z grupy wywalczyli Norwegowie i Holendrzy). Dziś już pozostało tylko gdybanie, czy triumf w Chorzowie, zmieniłby losy biało-czerwonych w tamtych eliminacjach i być może w ogóle w latach 90. Niewykluczone, iż tak...

Tak jak nie potrafiliśmy pokonać Anglików 29 maja 1993 roku, tak w następnych latach nie były w stanie dokonać tego kolejne pokolenia reprezentantów Polski. Jedyne więc nasze zwycięstwo nad Lwami Albionu to przez cały czas 2:0 sprzed pięćdziesięciu lat w Chorzowie...
Protokół meczowy - 29 maja 1993 roku, Chorzów
POLSKA - ANGLIA 1:1 (1:0)
Bramki: 1:0 Dariusz Adamczuk 36 min., 1:1 Ian Wright 83.
POLSKA: Bako - Czachowski, Szewczyk, Lesiak - Adamczuk, P. Świerczewski, Koźmiński, Brzęczek (84. Jałocha) - Kosecki, Leśniak (73. Węgrzyn), Furtok. Trener Andrzej Strejlau.
ANGLIA: Woods - Beardsley, Adams, Walker, Dorigo - Palmer (71. Wright), Ince, Gascoigne (78. Clough), Barnes - Sheringham, Platt. Trener Graham Taylor.
Sędzia główny: Serge Muhmenthaler (Polska). Widzów: 65000.
PIOTR STAŃCZAK

Skrót meczu Polska - Anglia, który odbył się 29 maja 1993 roku w Chorzowie.


POLECAM:
  • Andrzej Strejlau: w czasie pamiętnego meczu w Rotterdamie trzęśliśmy się z zimna
  • Dariusz Adamczuk strzelił pamiętnego gola Anglikom: szkoda, iż w Chorzowie nikt nie zmierzył mi prędkości
  • Jacek Ziober: jako reprezentacja Polski niczego nie zwojowaliśmy, bo nie byliśmy kolektywem
  • Na biało-czerwonym szlaku, część 4: Witaj w świecie prasy sportowej! Moje przetarcie przed… San Marino. Okręt zatonął na Atlantyku
  • Robert Warzycha: na światowe potęgi ruszaliśmy z szabelkami. Oni mieli ogień, my płomyk

Idź do oryginalnego materiału