Polscy skoczkowie solidni na starcie zimy. Ale chciałoby się więcej

5 godzin temu

Inauguracja sezonu indywidualnego w skokach? Pozytywna. To znaczy: gdyby wybudzić ze śpiączki kogoś, kto zapadł w nią w okresie 2022/23 i powiedzieć, iż cieszymy się z obecności pięciu Polaków w drugiej serii, ale ani jednego w najlepszej „10” konkursu, to pomyślałby, iż zwariowaliśmy. Ale taka jest rzeczywistość polskich skoków, a poprzednia zima na tyle dała się nam we znaki, iż traktujemy to jak naprawdę solidny występ Biało-Czerwonych. Do czołówki co prawda nam daleko, jednak są tu jakieś podstawy, by wierzyć, iż można ten dystans skrócić. A czy się uda – czas pokaże.

Spis treści

  1. Polscy skoczkowie na inaugurację? Nieźle, jeżeli zapomnieć o Zniszczole
  2. Szału nie ma, ale biedy też nie
  3. Solidnie. Po prostu solidnie
  4. Początek zimy... jak koniec poprzedniej

Polscy skoczkowie na inaugurację? Nieźle, jeżeli zapomnieć o Zniszczole

Zacząć trzeba przed konkursem. Po pierwsze, wspomnieć o wczorajszej rywalizacji mikstów, gdzie naprawdę solidnie poskakali Kamil Stoch i Kacper Tomasiak. Jeden to weteran, zaliczający ostatni sezon w karierze. Drugi – nowa nadzieja polskich skoków. Ich duet dał radę, podciągnął nasze zawodniczki i skończyliśmy rywalizację na 6. miejscu. I dziś spodziewaliśmy się, iż to właśnie ta dwójka będzie najlepsza z naszych. Jak się okazało – nie bez podstaw.

Bo po drugie napisać trzeba o kwalifikacjach. Tam Stoch był czwarty, po świetnym skoku na 128 m w bardzo trudnych warunkach. Tomasiak z kolei wylądował na 15. miejscu, a przypomnijmy – to był pierwszy skok w punktowanej indywidualnej serii Pucharu Świata w wykonaniu tego chłopaka. Wypadało zapytać: jak taki zaczyna od piętnastki, to gdzie skończy? Wyszło, iż w konkursie – nieco niżej. Ale o tym za chwilę. Bo w kwalifikacjach ogółem było w miarę pozytywnie.

Stoch wysoko, Tomasiak dobrze, a reszta… no cóż, w miarę – to chyba najlepsze określenie. Bo do konkursu weszli jeszcze Paweł Wąsek (31.), Piotr Żyła (36.) i Dawid Kubacki (42.). Wydaje wam się, iż zabrakło jakiegoś nazwiska? Ano zabrakło – Aleksandra Zniszczoła. Olek skoczył 105,5 metra i był daleeeeko od zakwalifikowania się do konkursu.

Patrzę na wideo i wyglądało to całkiem nieźle. Za progiem narty przyszły, od razu odeszły i wisiały. Jest mocny wiatr z tyłu i nie miałem powietrza pod nartą. Nie dostałem się wyżej. Nie chcę zrzucać winy na warunki, bo każdy musi sobie z takimi radzić. […] Gdzieś popełniłem błąd, ale muszę to omówić z trenerem, żeby nie popełniać takich błędów. Nie po to przyleciałem do Norwegii, żeby odpadać w kwalifikacjach – mówił Zniszczoł (cytat za skijumping.pl).

I tu musimy wrócić do tego, o czym pisaliśmy jeszcze przed dzisiejszą rywalizacją – Zniszczoł i Kubacki zbuntowali się pod koniec poprzedniego sezonu i w dużej mierze przez nich ze stanowiskiem pożegnał się Thomas Thurnbichler. Szczególnie w rozmowach z mediami swoje powiedział o Austriaku właśnie Zniszczoł. A przez to, jak wspominaliśmy, każda wpadka tego będzie podwójnie krytykowana. Bo poprzedni trener mu nie pasował, teraz dostał swojego. Więc wyniki powinny być. I choć to tylko pierwszy konkurs – no to wyników nie ma.

CZYTAJ TEŻ: WIOSNĄ SKOCZKOWIE SIĘ ZBUNTOWALI. TERAZ NADCHODZI CZAS PRÓBY

I jeżeli jutro też nie będzie, to niech Olek przygotuje się na sporo krytyki. Bo ta nie tyle może, co musi się pojawić.

Szału nie ma, ale biedy też nie

Zostawmy jednak Zniszczoła, bo w konkursie mieliśmy pięciu Polaków i to na nich wypadało się skupić. Przede wszystkim więc – Kacper Tomasiak. Skakał jako pierwszy z naszych, w swoim debiutanckim konkursie. I co? I odleciał! Wylądował na 137. metrze, dostał niezłe noty i początkowo liderował. Potem co prawda wyprzedziło go 18 rywali, ale Kacper z miejsca zapracował sobie na pierwsze punkty. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, iż w drugiej serii też zrobi swoje.

CZYTAJ TEŻ: KACPER TOMASIAK, CZYLI WIELKA NADZIEJA. 18-LATEK SKACZE DALEKO I NIE ODCZUWA PRESJI

Swoim skokiem ucieszył nas jeszcze Kamil Stoch, który zaliczył 135,5 metra – z niższej o dwa stopnie belki od Stocha – i do tego z dobrymi notami. Efekt był taki, iż Stoch wbił się do szerokiej czołówki – nie było tak dobrze jak w kwalifikacjach, ale po pierwszej serii był 10. A wobec Kamila w tym sezonie tak naprawdę nie mamy oczekiwań – niech skacze dobrze, cieszy się tym. A miejsca to już sprawa drugorzędna, choć wiadomo, iż chciałoby się, by żegnał się wysokimi lokatami.

A tu zapowiadało się, iż inauguracja sezonu może być na poziomie.

Inaczej było w przypadku reszty Polaków. O ile Piotr Żyła skoczył 131 metrów i dostał się do drugiej serii w miarę spokojnie (był 25.), o tyle Dawid Kubacki i Paweł Wąsek (których dzieliło 0,1 punktu) mieli bardzo, ale to bardzo dużo szczęścia. Pierwszy skoczył 126,5 metra, drugi o metr dalej i początkowo byliśmy przekonani, iż na tym skończy się ich udział w konkursie. Ale iż kilku wyżej notowanych rywali skoki zepsuło, to obaj się prześlizgnęli – jako ostatni dwaj zawodnicy w trzydziestce.

Efekt był taki, iż wszyscy ci Polacy, którzy do konkursu weszli, znaleźli się też w drugiej serii. W stosunku do kwalifikacji nastąpiła więc poprawa. Nieznaczna, ale jednak. A iż w poprzednim sezonie piątka Polaków w „30” była absolutną rzadkością, to nieśmiało biliśmy brawo. I nuciliśmy sobie pod nosem tę piosenkę, której ponoć nie lubi były selekcjoner piłkarskiej kadry Polski.

Solidnie. Po prostu solidnie

Druga seria? Poprawili się wszyscy… poza Stochem. A to oznaczało, iż nie udało nam się zaliczyć konkursu z Polakiem w pierwszej dziesiątce. Ogółem jednak źle nie było. Co prawda Paweł Wąsek potwierdził, iż jest rozregulowany i nie przypomina siebie z poprzedniego sezonu (a do tego nie daje oznak, iż tamten Paweł może wrócić), jednak jego skok na 119. metr i tak wystarczył, żeby awansować na 28. miejsce. Dwie lokaty w górę, zawsze coś.

121,5 metra skoczył z kolei Dawid Kubacki i okazało się, iż to – w trudnych warunkach, w jakich rozgrywana była druga seria – dobra odległość. Dobra na tyle, iż Dawid podskoczył o siedem lokat, na 22. miejsce. W górę poszedł też – o sześć miejsc, na 19. pozycję – Piotr Żyła. A młody Kacper Tomasiak nie pękł przy wietrze w plecy, skoczył solidne 122 metry i wylądował tuż przed Żyłą. W efekcie poprawił się więc o… jedno miejsce, skończył 18.

Lider, lider, nowy lider!

Jeżeli to miał być jego egzamin dojrzałości, to Kacper zdał go dziś na czwórkę.#skijumpingfamily #Lillehammer pic.twitter.com/yYsENTluGZ

— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) November 22, 2025

W górę – jak wspomnieliśmy – nie poszedł tylko Kamil Stoch, ale i tak był najlepszym z Polaków. Ostatecznie bowiem nasz weteran skończył na pechowym, 13. miejscu. Oby była to jednak trzynastka na przekór, a nie zapowiedź tego, co będzie się w ostatnim sezonie Kamila działo.

Jak jednak oceniać występ Polaków? Cóż… na czwórkę, w szkolnej skali. Z uwagą na marginesie – iż ta czwórka to na zachętę, bo po poprzednim sezonie nieco przesunęła nam się optyka na to, jak wypadają Biało-Czerwoni na skoczni. Dziś, gdyby uśrednić ich pozycję, wyszłoby nam, iż „standardowy” Polak to ten z 20. miejsca. W klasyfikacji generalnej poprzedniej zimy nasza ówczesna najlepsza piątka – Wąsek, Zniszczoł, Stoch, Kubacki i… Jakub Wolny – zajęłaby tak uśredniona 27. miejsce (gdyby doliczyć Olka Zniszczoła z dziś i Piotra Żyłę z sezonu 2024/25, byłoby to odpowiednio 26. i 29. miejsce).

Jest więc pewna zapowiedź progresu. Stąd ta czwórka do dzienniczka. Choć nie obrazilibyśmy się, gdyby już jutro w drugiej serii skakała szóstka naszych, a któryś wbił się do najlepszej „10”.

Bo to nie są szalone oczekiwania.

Początek zimy… jak koniec poprzedniej

Nieco mieszało się w klasyfikacji dzisiejszego konkursu pomiędzy pierwszą a drugą serią, ale ostateczny efekt był taki, iż zmieniało się wiele, by ostatecznie nic się nie zmieniło. Rywalizację wygrał bowiem Daniel Tschofenig, drugi był Jan Hoerl, a trzeci – Stefan Kraft. Austriacy podbili podium i to dokładnie w tej kolejności, w jakiej… stali na pudle klasyfikacji generalnej sezonu 2025/26. Tschofenig, który rozpoczął tę zimę w plastronie lidera zachowa więc go co najmniej do jutra.

Układ sił – poza austriacką machiną – wygląda jednak tak, iż ewidentnie gotowi do ataku na najwyższe lokaty są Ryoyu Kobayashi, Słoweńcy na czele z Domenem Prevcem czy Philipp Raimund, który walczył o to, by Niemcy mieli podium. A to istotne, bo naszych sąsiadów solidnie zawiedli Karl Geiger i Andreas Wellinger, którzy dziś nie punktowali. Dla nas istotne jest też to, iż o ile Austriacy z Kobayashim i Prevcem nieco odjeżdżają reszcie stawki, o tyle dalej sytuacja jest już dość bliska.

A to oznacza, iż Kamil Stoch czy Kacper Tomasiak mogą liczyć, iż w kolejnych konkursach pokonają część z tych rywali, którzy dziś byli przed nimi. I oby udowodnili to już jutro.

Fot. Newspix

Czytaj również na Weszło:

  • Kamil Stoch pokazał, iż trzeba się z nim liczyć
  • Trener mentalny gwiazd: Relacja Świątek z Abramowicz jest specyficzna
  • Paweł Wąsek: Norwegowie? Nie mam zamiaru obrażać się całe życie [WYWIAD]
Idź do oryginalnego materiału