
- Co przysłowiowy Kowalski potrafi po 100 godzinach takiego szkolenia? — Umie już strzelać „w kierunku”, bo z celnością może być różnie. Wie, jak obserwować pole walki, po czym identyfikować cele i jak do nich prowadzić ogień — wylicza wojskowy
- Politycy mówią, przyjmiemy chętnych w wieku 18-60. — Nie jestem entuzjastą tego pomysłu. W pierwszej kolejności powinniśmy przeszkolić ludzi relatywnie młodych. Powiedzmy, w wieku 27-35 lat — komentuje płk Lewandowski
- — Przepraszam, ale jak na takie szkolenie przyjdzie osoba po 50. , z nadwagą i obarczona chorobami, to przy takiej intensywności po prostu odpadnie — mówi
- Czasy, iż żołnierz strzela do krzaka, się skończyły. Musimy postawić na elektronikę, oporządzenie. Na symulatory, ale z tym może być problem — przyznaje
- Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
W ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk zapowiedział szkolenia wojskowe „na wielką skalę”. Na ten moment szczegółów nie ma za wiele. Wiadomo, iż będą skierowane „dla ochotników”, głównie mężczyzn w wieku 18-60 lat, choć i kobiety będą mogły wziąć w nich udział.
We wtorek premier poinformował, iż Polska ma w 2027 r. osiągnąć „możliwość przeszkolenia 100 tys. ochotników w ciągu roku”.
— Realne? — pytam.
Po drugiej stronie mam płk rez. Piotra Lewandowskiego, który na szkoleniu żołnierzy zjadł przysłowiowe zęby. Jak mówi, tylko w ostatnich pięciu latach w Centrum Szkolenia WOT przez jego ręce przeszło 300 oficerów i 1000 innych kursantów.
— Pytanie, co tym szkoleniem chcemy osiągnąć i ile tego szkolenia będzie? — zastanawia się mój rozmówca.
10 dni po 10 godzin
Stawiam kolejny znak zapytania: — Ile potrzeba czasu, żeby z przeciętnego Kowalskiego zrobić kogoś na kształt żołnierza?
— Najpierw mamy wiedzę, potem umiejętności, na końcu nawyki. Tu mówimy o przekazaniu wiedzy i umiejętności. O wyrabianiu nawyków już nie ma mowy — zaczyna swoją odpowiedź płk Lewandowski.
Pojawiają się liczby. — 100 godzin intensywnego szkolenia to jest minimum. Na przykład 10 dni po 10 godzin. Przy czym jedna trzecia zajęć odbywa się w nocy — mówi polski wojskowy.
— Normalne szkolenie podstawowe w wojsku trwa około miesiąca. Wychodzi 20 dni szkoleniowych po 8 godzin dziennie. Łącznie mamy 160 godzin. Przy tych szkoleniach dla cywili możemy odrzucić musztrę i rzeczy drugorzędne typu międzynarodowe prawo humanitarne, czy historia konfliktów zbrojnych. Mówimy tylko o podstawowych umiejętnościach wojskowych. 100 godzin intensywnego szkolenia — dodaje.
Kończysz szkolenie wojskowe i to już potrafisz
Zastanawiam się, co to są te podstawowe umiejętności wojskowe? Czego ten przysłowiowy Kowalski nauczy się po tych 100 godzinach?
— Umie już strzelać „w kierunku”, bo z celnością może być różnie. Wie, jak obserwować pole walki, po czym identyfikować cele i jak do nich prowadzić ogień. Rozumie, kiedy używać ognia pojedynczego, kiedy krótkich serii, a kiedy ognia ciągłego. Poznaje podstawowe postawy strzeleckie. Nie to, iż umie je zastosować. Poznaje. Wie, jakie są — odpowiada płk Lewandowski.

Pierwsze wcielenie 100 ochotników do nowo powstałej 15. Lubuskiej Brygady Obrony Terytorialnej
To nie koniec. — Potrafi usuwać dysfunkcje broni, czyli np. zacięcie w karabinku. Umie załadować magazynek i go wymienić. Zna podstawy bezpieczeństwa posługiwania się bronią, by nie postrzelił siebie albo kogoś innego. Ma podstawowe przeszkolenie medyczne, czyli potrafi opatrzyć podstawowe urazy i umie zastosować indywidualny pakiet medyczny (IPMED), który przysługuje każdemu żołnierzowi. Zna podstawy poruszania się w terenie. Umie pracować w dwójce i w trójce — wylicza.
Dla mnie, człowieka, który broń trzyma w rękach od święta, lista jest długa i robi wrażenie.
Płk Lewandowski podkreśla, iż to absolutna podstawa, a tak przeszkolony cywil będzie mógł później trafić na szkolenie specjalistyczne. I na przykład zostać celowniczym karabinu maszynowego, paramedykiem, celowniczym w czołgu artylerzystów, czy łącznościowcem. — Te szkolenia podstawowe są ważne, bo oszczędzamy czas. Osoba, która szkoliła się przez tych 100 godzin, nie musi zaczynać od zera i można poddać ją później szczegółowym szkoleniom — wyjaśnia.
„Panie kapralu, niech pan sobie na ten temat coś poczyta”
Na papierze wygląda to zacnie. Ale papier ma to do siebie, iż przyjmie wszystko, także każdą obietnicę polityków czy wojskowych.
Lubię rozmawiać z płk. Lewandowskim, to człowiek, który nie owija w bawełnę. Przypomina mi się długa rozmowa, w której emerytowany już wojskowy bezlitośnie punktował biurokrację w naszej armii.
Komentując zapowiedzi szkoleń dla cywili, podkreśla: — Te 100 godzin musi być prowadzone przez wysokiej klasy instruktorów, a nie jakichś przypadkowych ludzi. To nie może być na zasadzie, panie kapralu, pan jutro prowadzi szkolenie z tego i tego, niech pan sobie na ten temat coś poczyta.
Ilu w ogóle potrzeba wojskowych instruktorów do przeprowadzenia takiego „narodowego szkolenia”? I ważniejsze pytanie, czy my w ogóle mamy, nomen omen, armię takich ludzi?
W odpowiedzi wojskowy raczy mnie krótkim matematycznym zadaniem. — Załóżmy, iż takie szkolenie trwałoby miesiąc na zasadzie każda sobota i niedziela i jeszcze piątek po południu. W ciągu tygodnia to dałoby nam około 100 godzin. Politycy mówią o rocznym szkoleniu na poziomie 100 tys. osób. Załóżmy, iż miesięcznie szkolilibyśmy około 10 tysięcy osób. Niech będzie, iż 1 instruktor jest na 20 ludzi. To mamy 500 instruktorów w ciągu miesiąca, którzy są wyjęci w weekendy z innych obowiązków i tylko szkolą ludzi.
W rzeczywistości instruktorów potrzeba jeszcze więcej. Płk Lewandowski zauważa, iż „relatywnie rzadko się zdarza, by jeden instruktor prowadził profesjonalnie wszystkie tematy ze szkoleń”. — Zdarzają się tacy ludzie z szeroką wiedzą, ale oni są bardzo cenni dla armii.
Załóżmy jednak, iż miesięcznie wojsko musi wydzielić „tylko” 500 wysokiej klasy specjalistów, instruktorów. — Mamy taki zasób? — pytam.
— Tak, ale jeżeli zabierzemy ich z całej armii. Już widzę, jak dowódca jednostki, dowódca brygady odda swoich najlepszych podoficerów na każdy weekend. I tak przez cały rok — odpowiada wojskowy.
„W pierwszej kolejności powinniśmy przeszkolić ludzi relatywnie młodych”
Ale zaznacza: — Teoretycznie jest to możliwe. 500 instruktorów to będzie jednak olbrzymie obciążenie dla sił zbrojnych. Przy czym w wielu wypadkach będą to na pewno ludzie zupełnie przypadkowi.
Kolejna arcyważna kwestia: sprawność fizyczna szkolonych. Politycy mówią, przyjmiemy chętnych w wieku 18-60.
Płk Lewandowski: — Nie jestem entuzjastą tego pomysłu. W pierwszej kolejności powinniśmy przeszkolić ludzi relatywnie młodych. Powiedzmy, w wieku 27-35 lat.
Na moment wchodzę w rolę adwokata diabła, czyli tłumaczę, co mogą myśleć politycy. — Być może politycy boją się ustawić limit wieku 27-35, bo boją się zarzutów, iż pozbawiają tak ważnych szkoleń resztę społeczeństwa i niejako zostawiają starszych ludzi na pastwę losu — zauważam.
— To na czym adekwatnie nam zależy? Czy skupiamy na szybkim budowaniu zdolności, czy też na budowaniu postaw obronnych? Bo o ile na budowaniu postaw obronnych, to zapomnijmy o tych stu godzinach, zapomnijmy o intensywnym szkoleniu dzienno-nocnym — ripostuje wojskowy. — Nie powinniśmy oczywiście zapominać o starszych rocznikach. Ale moim zdaniem takie szkolenie powinno być już dla nich nieco inne, bardziej nakierowane na obronę cywilną — podkreśla.
— Przepraszam, ale jak na takie szkolenie przyjdzie osoba po 50. , z nadwagą i obarczona chorobami, to przy takiej intensywności po prostu odpadnie. Pamięta pan redaktor zdjęcia z tych pikników z wojskiem? — pyta mnie płk Lewandowski.
A jakże, pamiętam. W jednym z nich brał choćby udział mój redakcyjny kolega Maciej Kałach, który w żartobliwy, autoironiczny sposób pokazał, jak takie „weekendowe” szkolenia wyglądały. Okazuje się, iż płk Lewandowski też zna ten tekst, a fragment o tym, jak Maciek biega po polu w dresach i zbiera wypadające mu z kieszeni magazynki, szczególnie zapadł mu w pamięci.
Kowalski musi się spocić
— Z całym szacunkiem dla uczestników, super, iż wzięli w tym udział. Szanuję, iż wyszli ze swojej strefy komfortu. Ja naprawdę nie chcę nikogo obrażać, ale niestety spora część tych osób nie wytrzymałaby po prostu intensywnego szkolenia podstawowego. Albo robimy szkolenia z prawdziwego zdarzenia i budujemy rzeczywiste zdolności. Albo robimy coś, co ma tylko budować taką obronność w społeczeństwie — komentuje płk Lewandowski.
Ja się nie obrażam. Jestem dość sprawny fizycznie, ale sam nie jestem pewny, czy dałbym radę na takich szkoleniach.
Płk Lewandowski kreśli kolejne niebezpieczeństwo. — Szkolenia mają być dobrowolne, prawda? To mamy sytuację, iż przychodzi Kowalski i bardziej liczy, iż będzie jak na pikniku. Trafia na intensywne szkolenie i po trzech godzinach mówi, nie podoba mi się, rezygnuję. Ma oczywiście do tego prawo. Ale obawiam się, iż przez to na górze będzie nacisk na limitowanie wysiłku, by broń Boże, Kowalski się nie za mocno spocił.
— Dobra, to o jakim wysiłku tutaj mówimy? — dociekam.
— Ma pan taktykę indywidualnego działania żołnierza w polu. Jest bieg, czołganie się, szybka zmiana stanowisk ogniowych. Jest ewakuowanie rannego, kiedy potrzeba. To wszystko jest duży wysiłek — odpowiada wojskowy.
Wojskowy mówi, co musi znaleźć się w tym programie
Mam nadzieję, iż ten tekst przeczyta ktoś, kto będzie miał wpływ na tworzenie tego systemu szkoleń dla cywili. — Gdyby mógł pan wskazać takiej osobie absolutne najważniejsze rozwiązania, które muszą się w tym systemie znaleźć — zachęcam płk. Lewandowskiego.
Najpierw pada odpowiedź w żołnierskich słowach: 1. Przygotowanie kadr, 2. Porządna baza szkoleniowa.
Rozwijamy temat. — Trzeba ujednolicić model szkolenia. W centrach i jednostkach wojskowych trzeba stworzyć osobny pion, który będzie zajmował się tylko tymi szkoleniami. Mamy instruktorów, których delegujemy na kilka miesięcy tylko do tych zadań. Później możemy ich wymienić na kolejnych — mówi płk Lewandowski.
Ale ostrzega: — W jednostkach wojskowych, brygadach, pułkach są piony szkolenia. Tylko teraz, żeby nie upośledzić tego, co jest dla jednostki czy pułku ważniejsze. Ona ma przede wszystkim zajmować się szkoleniem żołnierzy w pułku i brygadzie. o ile ktoś przesunie priorytety i zacznie rozliczać dowódców pułków i dowódców brygad nie z wyszkolenia bojowego dowodzonego pułku i brygady, ale z efektywności tego szkolenia dla cywili, to będzie niedobrze. Nie może być nacisków w stylu, a dlaczego panu 10 osób zrezygnowało z tego szkolenia? Co tam niewłaściwego robicie?
Żołnierz do krzaka już nie strzela
Drugi apel do rządzących i wojskowych na samej górze: przygotowanie porządnej bazy szkoleniowej. — Te szkolenia nie mogą odbywać się przed koszarami. Jest też kwestia mundurów, oporządzenia. Będziemy dla tych ludzi potrzebowali tysiące kuloodpornych kamizelek. One są w magazynach, ale na co dzień przecież używają ich żołnierze — zauważa mój rozmówca.
— Czasy, iż żołnierz strzela do krzaka, się skończyły. Musimy postawić na elektronikę, oporządzenie. Na symulatory, ale z tym może być problem. Bo one już teraz są pilne potrzebne w brygadach i ośrodkach szkolenia. Ale może ten system szkolenia zmotywuje kogoś, by te symulatory kupić — zastanawia się wojskowy.
Proszę o krótkie podsumowanie. — Widzę bardzo dużo zagrożeń wobec tego projektu. Ale nie jestem w stanie ocenić, jak dalece są one prawdopodobne, bo za mało jeszcze wiemy. Jak będziemy znali szczegóły, będziemy mogli określić, które są bardziej prawdopodobne, które mniej. Natomiast głównym zagrożeniem jest to, by nie skazać tego programu na taki propagandowy sukces. W sensie tego programu nie można oceniać na zasadzie, iż sukces będziemy liczyć tylko przez liczbę osób, która przyszła do koszar. A jednocześnie zignorujemy ocenę efektywności tego szkolenia. To nie może tak wyglądać — puentuje płk Lewandowski.