Po tym pytaniu Piesiewicz się zdenerwował. "Trzaskowski może, a ja nie?"

3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl


Wstydem jest sprzedawanie informacji z zarządu czy z prezydium dziennikarzom. Taki ktoś musi nie mieć honoru. Musi być małym człowiekiem. Taka osoba powinna po prostu zrezygnować. Nikt nie lubi donosiciel - grzmi w rozmowie ze Sport.pl, Radosław Piesiewicz. Łukasz Jachimiak pyta prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego o wszystkie kontrowersje związane z jego działalnością w sporcie.
Łukasz Jachimiak: Jak długo nie udzielał pan wywiadów? Chyba nigdy wcześniej na aż tyle czasu pan się nie schował albo nie został schowany przez swoich doradców.
Radosław Piesiewicz: Nie schował ani nie został schowany – po prostu obserwowałem sytuację. Od 14 sierpnia, gdy wystąpiłem w TVN-ie w „Faktach po Faktach", nie dałem żadnego wywiadu. Wtedy byłem chory, miałem 39 stopni gorączki, a mimo to od przylotu z igrzysk, z Paryża, trzeci dzień z rzędu byłem aktywny w mediach. Ale gwałtownie dotarło do mnie, iż nie warto, iż to są media stricte polityczne i iż dla nich nie liczy się prawda i nie liczy się nic innego niż tylko to, żeby zniszczyć mnie, moją rodzinę i instytucję, którą kieruję.

REKLAMA





W „Faktach po Faktach" pytał pan: „Chcecie państwo wszyscy razem doprowadzić do tego, co się stało z śp. byłym prezydentem Pawłem Adamowiczem?". To była przemyślana strategia czy to był impuls?
- Impuls. Tamtego dnia ktoś zaatakował słownie moją żonę. To było przed wywiadem. Wie pan, ja to ja, ale rodzina jest dla mnie święta – żona i dzieci są ponad wszystkim. Na moją małżonkę na ulicy zaczął się drzeć jakiś mężczyzna, żona uciekła, wsiadła do samochodu, przyjechała cała roztrzęsiona, zapłakana. To była bardzo traumatyczna sytuacja.
Wyobrażam sobie. Ale nie rozumiem, jak to się panu skojarzyło z nagonką, jaką część mediów prowadziła przez lata na śp. prezydenta Adamowicza?
- Atak na moją żonę był dla całej naszej rodziny naprawdę bardzo ciężki. Wie pan, w wywiadach na żywo czasami coś przychodzi do głowy i człowiek to mówi. Nie da się tam wszystkiego zaplanować. A tamten wywiad był bardzo polityczny. Bardzo.
Pytałem, czy to była strategia, czy to był impuls, bo nie zrozumiałbym, gdyby pan to nawiązanie do zamordowanego polityka sobie wcześniej przygotował. Na niego latami trwała nagonka, a pan był wtedy w ogniu pytań od zaledwie kilku dni.
- A jak dzisiaj byśmy na to spojrzeli? Czy nagonka na mnie była krótkotrwała, czy jednak jest długotrwała, bo ciągle trwa, już ponad dwa miesiące?
Pan czuje się ofiarą nagonki i to długotrwałej, tak? I dlatego na dwa miesiące się pan schował czy – jeżeli tak to pan woli ująć – wycofał z życia publicznego?
- Tak, to nagonka. Natomiast to nie było schowanie się. Ja po prostu starałem się najpierw rozmawiać z ludźmi z PKOl-u, członkami zarządu, osobami, które mi zaufały i mnie wybrały na prezesa. Ci ludzie byli dla mnie najważniejsi, dlatego im należało się pierwszeństwo w tej komunikacji. Te rozliczenia pracownicy PKOl-u przygotowali w zaledwie miesiąc po igrzyskach wykonując gigantyczną pracę i za to im dziękuję. Oraz dodaję, iż poprzednie ekipy z igrzysk rozliczały się dopiero w marcu następnego roku. W czasie tej ogromnej pracy całego PKOl-u telewizja, internet i prasa polityczna próbowały zniszczyć mnie, moją rodzinę i właśnie PKOl. Dla mnie istotny był PKOl, ale jeszcze ważniejsze, najważniejsze, było to, żeby żona i dzieci wyszli z tego wszystkiego bez szwanku.



Na ile się to udało? Pańskie dzieci są już w takim wieku, iż zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje wokół ich taty, prawda?
- Na ile się to udało? Dopiero czas pokaże. W każdym razie ja mimo naprawdę trudnej sytuacji wcale się nie schowałem. Z dziennikarzami politycznymi gwałtownie przestałem chcieć rozmawiać, natomiast dziennikarze sportowi się nie zgłaszali.
Nie wiem jak inni, ale ja się zgłaszałem. Najpierw usłyszałem, iż będzie pan dostępny w połowie września, później, iż 30 września, a w końcu iż prezes jest zajęty szukaniem sponsorów i też iż my, dziennikarze, mamy się najpierw dobrze zapoznać z raportem PKOl opublikowanym 30 września, i dopiero wtedy będzie o czym rozmawiać.
- Spróbowałem na początku, zaraz po igrzyskach, wyjść do dziennikarzy i liczyłem, iż będą obiektywni. gwałtownie zauważyłem, iż to nie ma sensu, więc się z rozmów wycofałem. Nie mówiłem nigdy, z będę dostępny 30 września tylko iż PKOl odniesie się do wszystkich kwestii do 30 września. Poza tym, dziennikarzy interesowały tylko wątki podrzucane przez ministra sportu a nie faktyczne zrozumienie sytuacji. A dzisiaj musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, ile z tego było prawdą.
Podejrzewa pan, skąd minister Nitras mógł wziąć informację, iż zarabia pan ponad 100, a może choćby 150 tysięcy złotych miesięcznie?
- Też chciałbym to wiedzieć.
Ci, którzy panu nie ufają, mówią, iż Excel przyjmie wszystko i twierdzą, iż dowodem na to, iż w ubiegłym roku zarabiał pan 48, a teraz zarabia pan 35,5 tysiąca złotych netto miesięcznie byłby jakiś dokument księgowy, a nie tabelka, w którą można wpisać cokolwiek.
- Ja wiem, iż tak mówią. Przykre to jest. Ale wie pan co? Cieszę się, iż konstytucyjny minister tak bardzo się interesuje, ile zarabia prezes Piesiewicz.



35,5 tysiąca złotych netto ma pan z tytułu umowy o pracę. A co z nagrodami, premiami i prowizjami od sprowadzania sponsorów?
- Chcę powiedzieć jedno: tak, ja zarabiam, mając umowę o pracę. Zawsze to powtarzałem i będę powtarzał – mnie nie interesują jakieś geszefty, ja chcę jedynie dostawać normalną pensję za to, iż poświęcam cały swój czas i w pełni oddaję siebie. A czy zarabiam dużo, czy mało, to już jest kwestia subiektywna.
Pan w 2024 roku pracuje gorzej niż pracował w roku 2023? Pańska pensja jest zauważalnie niższa.
- W ubiegłym roku prezesem byłem przez mniej miesięcy – od maja, a nie od stycznia, jak teraz.
W rozmowie ze Sport.pl tuż przed wyborami, czyli w kwietniu 2023 roku, mówił pan, iż PKOl to chuda/chora krowa.
- No nie było najlepiej, tak bym to najdelikatniej powiedział. Moją umowę podpisałem z osobami uprawnionymi Tyle ile mi wpływa na konto - zostało pokazane w raporcie. Tu nie ma pół grosza kłamstwa. To po pierwsze. A po drugie: nie wziąłem, nie biorę i nie będę brał żadnych prowizji czy premii w Polskim Komitecie Olimpijskim.
A w Polskim Związku Koszykówki pan brał?
- Nie brałem.



Wróćmy do pańskiej pensji, bo chcę dobrze zrozumieć, jak ona jest wypłacana: dostaje pan ją co miesiąc? I nie boli pana, iż jest w tym roku niższa niż była w ubiegłym?
- Ale za chwilę będzie wyższa. Na koniec roku każdemu z nas przecież mniej wpływa, bo to podatki regulują. I tak, otrzymuję ja co miesiąc.
To chyba zależy od progu podatkowego - mnie nie dotyczy ten problem, o którym teraz pan mówi.
- W porządku, przy moich dochodach koszty podatkowe są spore I jeszcze raz: trudno mi powiedzieć, czy zarabiam dużo, czy mało, natomiast wiem, iż nie ma nic nadzwyczajnego w uczciwym zarabianiu pieniędzy.
Trudno się nie zgodzić, ale pamiętam, jak idąc do wyborów mówił pan na Sport.pl, iż w PKOl-u będzie chciał zarabiać, jednak nie od razu, bo chudej krowy się nie doi. Tymczasem pod koniec kwietnia 2023 roku został pan prezesem, a pensję pobierał pan już od maja. I słyszę od części zarządu, iż długo nikt w PKOl-u nie wiedział, iż pan zarabia, bo pan to załatwił w jakiś niejawny sposób.
- Nieprawda. Na prezydium pierwszym albo drugim, w każdym razie w maju 2023 roku, skarbnik podniósł temat mojego wynagrodzenia i wszyscy zagłosowali, iż są za wynagrodzeniem dla mnie.
Ale nie wiedzieli, jakiej wysokości będzie to wynagrodzenie?
- Wiedzieli, iż na moje wynagrodzenie i na wynagrodzenia wszystkich osób, które pracują w PKOl-u komitet będzie wydawał co miesiąc o 200 tysięcy złotych mniej niż wydawała poprzednia ekipa. Mówię o całym budżecie na wydatki, o całej kwocie na płace. Zarząd zatwierdził budżet, w tym też kwotę na płace.



A jak dużo ludzi pan zwolnił? Słyszałem, iż Piesiewicz zrobił czystki i przygotował dobre miejsca dla swoich ludzi.
- Tak, podobno zwolniłem aż 80 proc. załogi. To nie jest prawda. Ale było w PKOl nadzatrudnienie. Teraz pracuje tu mniej osób i okazuje się, iż PKOl działa, prawda? Powiem tak: było kilka osób pozatrudnianych z różnych opcji politycznych i ze wszystkimi rozstaliśmy się za porozumieniem stron.
To były osoby raczej z jednej opcji politycznej?
Nie, z kilku. I myślę, iż dlatego jestem bardzo niewygodny dla wszystkich.
Czyli pan jest niezależny.
- Bardzo!
Tak bardzo, iż dziś już nikt nie pomyśli o wystawieniu pana w wyborach prezydenckich? To marzenie trzeba odłożyć?
- A skąd pomysł, iż a miałem takie marzenie?



Ja nie wiem, ja pana co najmniej dwa razy o to pytałem, a pan nie odpowiadał wprost, tylko raczej puszczał oczko. Natomiast gdy pod koniec igrzysk w Paryżu na spotkaniu z grupą polskich dziennikarzy, jeden z moich kolegów pytał czy wolałby pan dalej działać w polskim sporcie, czy jednak chciałby powalczyć o prezydenturę, to powiedział pan, iż polski sport jest ważny, ale Polska też jest bardzo ważna.
- Ciągle tak uważam i ciągle będę to powtarzał. Natomiast słyszałem, iż dostałem kilka propozycji, o kandydowaniu na prezydenta, a prawda jest taka, iż nigdy od nikogo nie dostałem takiej propozycji.
Nie kalkulował pan sobie w ten sposób, iż na igrzyskach w Paryżu polscy sportowcy osiągną duży sukces, wtedy pan wystąpi jako ich mecenas, patron, człowiek sukcesu po prostu i iż takiego młodego, dynamicznego menedżera jakieś środowisko polityczne uzna za dobrego kandydata na prezydenta?
- Ale jakim środowisku politycznym pan mówi?
Prawo i Sprawiedliwość - tam szukano i nie wiem czy już znaleziono kandydata, który miałby szanse zastąpić w pałacu Andrzeja Dudę.
- Dlaczego akurat Prawo i Sprawiedliwość? Nie należę do partii. To jest jakiś temat zastępczy wśród dziennikarzy. Gdyby jednak tak było, iż jakieś środowisko widziałoby we mnie kandydata na prezydenta, to byłaby dla mnie ogromna duma. Ale ja wiem, iż to nie jest tak, iż z dnia na dzień można się stać politykiem. Choć nie ukrywam, iż w ostatnich tygodniach zacząłem się bardzo gwałtownie uczyć, jak być politykiem. Na sobie.
W każdym razie PKOl jest apolityczny i to jest najważniejsze. Ja z każdym rozmawiam i będę rozmawiał o tym co i jak można w polskim sporcie poprawić. Do swojej wizji przekonałem ludzi z różnych środowisk, z ludźmi z różnych środowisk współpracuję, dzięki czemu zostałem prezesem PKOl-u. I chcę nim być nadal.



Chce pan drugiej kadencji?
- Dziś trudno odpowiedzieć. Na razie na pewno chcę, żeby ta moja kadencja była uznana za jedną z lepszych w historii komitetu.
To się może udać? Słyszę, iż w kasie PKOl jest pusto, a ktoś z zarządu powiedział mi tak: „Piesiewicz chciał być księciem, a teraz stał się żebrakiem i po tym jak ze sponsorowania PKOl-u wycofały się spółki skarbu państwa, jeździ do samorządowców z PiS-u i prosi, żeby dali jakieś pieniądze, bo nie ma choćby na nagrody dla medalistów olimpijskich".
- Kto to powiedział?
Nie mogę zdradzić. Natomiast mogę pana zapewnić, iż o ile ma pan za sobą znaczną większość w zarządzie, o tyle mniej więcej 20-procentowa opozycja jest opozycją mocną – ci ludzie jednoznacznie źle oceniają pańskie działania.
- Opozycja miałaby mieć aż 20 procent? To są zawyżone dane.
Na piątek PKOl zapowiedział ogłoszenie nowego sponsora - czy to będzie którejś z województw rządzonych przez PiS?
- Nie, to będzie firma prywatna. Nie jestem żebrakiem. A ten kto tak mówi, powinien zrezygnować z funkcji w zarządzie, jeżeli ma choć trochę honoru. Bo wstydem nie byłoby choćby żebranie o pieniądze na nagrody dla olimpijczyków, za to na pewno wstydem jest sprzedawanie informacji z zarządu czy z prezydium dziennikarzom. Taki ktoś musi nie mieć honoru. Musi być małym człowiekiem. Taka osoba powinna po prostu zrezygnować. Nikt nie lubi donosicieli. Jeszcze raz: o ile ktoś się nie podpisuje pod tym, jak pracuje cały PKOl, to niech odejdzie. Przecież nikogo tu na siłę nie trzymam. I niech się nikt nie martwi – nagrody olimpijczykom będą wypłacone [gala jest zaplanowana na 15 listopada].



Będziecie musieli wziąć na to kredyt?
- Nie ma takiej potrzeby.
Czyli pieniądze na to – 4,6 mln złotych – macie zabezpieczone?
- Pieniądze wpływają i będą wpływać. I będą zabezpieczone.
Czego domagacie się od spółek skarbu państwa, które w ostatnich tygodniach pozrywały z wami umowy? Bo zgodnie ze słowami waszego prawnika z konferencji z 30 września, spotkacie się z tymi spółkami w sądzie?
- Tak, bo niektóre spółki postąpiły niezgodnie z zapisami umów. Ale sprawami zajmują się prawnicy, ja szczegółów nie znam. Wiem jedno – jeżeli ktoś nie wywiązał się z umowy, to na pewno będziemy dochodzili swoich praw.
A pozew do ministra Nitrasa został wysłany?
- Oczywiście! Ja, jako Radosław Piesiewicz, domagam się sprawiedliwości.



A PKOl?
- Nie, ja osobiście.
Czego konkretnie pan się domaga od ministra?
- Przeprosin za zniesławienie i wpłaty konkretnej kwoty na cel społeczny.
Jaka to kwota?
- 50 tysięcy złotych.
Sądzi się pan z Nitrasem, z Marcinem Gortatem i z kimś jeszcze?
- Tak, jeszcze z jedną z redakcji.



Z którą?
- Zostawmy to tak, jak powiedziałem. Podkreślam tylko, iż pozew dotyczy redakcji, a nie konkretnego dziennikarza. Tu materiał dowodowy pozostało analizowany.
Czy w sądzie pokaże pan ministrowi Nitrasowi prawdziwy dowód, a nie tabelkę w Excelu, iż zarabia pan dużo mniej niż ponad 100 tysięcy złotych?
- Nie jemu.
A komu?
- Sądowi. jeżeli sąd mnie poprosi, to oczywiście, iż wszystko pokażę. Jednak to minister Nitras musi wykazać, iż pomawiał w oparciu o jakieś fakty.
Minister Nitras spodziewa się, iż pan i PKOl będziecie się musieli tłumaczyć po kontroli, którą właśnie zaczął u was NIK. Jak przyjmujecie obecność tych urzędników?
- NIK ma prawo kontrolować i bardzo dobrze, iż nas sprawdza – niech to robi.



Skarbówka swojej kontroli jeszcze nie skończyła?
- Nie, zdaje się, iż KAS skończy swoje prace u nas w grudniu. Ale zawsze mogą to przedłużyć. To są kontrole wszczęte na wniosek ministra sportu. Ale w porządku, my to traktujemy normalnie, niech się te kontrole odbędą, a zobaczymy, co będzie, o ile nie będzie żadnych nieprawidłowości. Ja mam też teraz kontrole swojej działalności, mam kontrole jako osoba prywatna i rozumiem, iż państwo musi sprawdzać obywateli. A iż akurat równolegle sprawdza mnie jako osobę prywatną, koszykówkę i PKOl? Przypadek? Nie sądzę.
Czy dla pana pieniądze od spółek skarbu państwa to środki publiczne, czy za takie uważa pan jedynie dotacje ministerialne?
- Nie ma przepisu prawnego, który by mówił, iż środki ze spółek skarbu państwa są publiczne. NIK bada tylko środki publiczne.
Podoba się panu to, iż w polskim sporcie mocne stają się kluby, którym kibicują politycy czy znajomi polityków potrafiący załatwić rzekę pieniędzy z którejś ze spółek skarbu państwa?
- To było, jest i będzie. Było tak w roku 1995, było w 2005 i 2015, będzie w 2025 i pewnie też w 2035. Wie pan dlaczego? Bo nikt w Sejmie i Senacie nie będzie zainteresowany, żeby to zmienić. Obietnic i prób było wiele, ale zawsze każda kolejna ekipa rządząca i jej politycy będą wykorzystywali spółki skarbu państwa. PKOl stracił w ostatnich tygodniach wsparcie spółek z udziałem skarbu państwa, bo taka była polityczna decyzja. Po to była wywołana ta cała burza, żeby spółki wypowiedziały nam umowy. Wie pan, jakie uzasadnienie wypowiedzenia umowy dostaliśmy od Krajowej Grupy Spożywczej? Takie, iż ceny cukru znacznie spadły [PKOl był wspierany przez markę Polski Cukier]. pięć czy siedem dni później okazało się, iż w Szczecinie ceny cukru tak bardzo urosły, iż tej spółce opłacało się zostać sponsorem Pogoni. To jest polityczne czy nie?
Pewnie nie wszyscy czytelnicy wiedzą, iż kibicem Pogoni Szczecin jest minister Nitras.
- A ja bardzo mocno kibicuję Legii Warszawa i kompletnie niezrozumiałe są dla mnie ataki ministra na Legię.



Kilka dni temu Gazeta.pl poprosiła mnie o krótką ocenę pierwszego roku pracy ministra Nitrasa i…
- Moim zdaniem dwója z minusem, nie więcej!
Nie chodziło o wystawienie szkolnej oceny, tylko o kilka akapitów tekstu o pracy ministra. Też zwróciłem uwagę na sprawę Legii, natomiast generalnie doszedłem do wniosku, iż Sławomir Nitras to minister wojny, bo wojny wywołuje i toczy.
- Pięknie pan to ujął, zgadzam się w stu procentach! Gdyby jeszcze toczył wojny o polski sport, byłoby super. On jednak wojuje z polskim sportem, a to jest niewybaczalne.
A o panu napisałbym „bóg wojny".
- Uuu…
Nie podoba się? Wolałby pan „Bóg", bez tej wojny, prawda?
- jeżeli tak pan uważa, o ile taka jest pańska opinia, to proszę bardzo, ja nie mam z tym problemu.



Uważam, iż ma pan osobowość narcystyczną i bardzo krótki lont.
- Krótki lont?
Tak, pan się błyskawicznie odpala. Zyskałby pan, gdyby zaraz po igrzyskach zachował spokój, ale po ataku Nitrasa pan odpowiedział atakiem - ani myślał pan rzeczowo odpowiedzieć, ani myślał pan o rozliczaniu się za igrzyska.
- Źle pan to odebrał. o ile ktoś wysiada z samolotu albo choćby nie zdąży wsiąść do tego samolotu i wrócić do Polski, a już czyta o sobie same kłamstwa, to co ma zrobić? Jak pan by zareagował na moim miejscu?
Pewnie też emocjonalnie, ale jednak zdecydowanie spokojniej niż pan.
- Wątpię.
Uważam, iż pan wyjątkowo nie trzyma ciśnienia.
- Ja nie trzymam ciśnienia? Powiem panu, iż dużo przepracowałem i się zmieniłem.



Możliwe. Bo pamiętam, jak kilka lat temu wparował pan do szatni polskich koszykarzy po ich zwycięstwie nad Chinami na mistrzostwach świata.
Oj, wtedy się działo, tak!



Wie pan, iż to nagrania wraca? Jest jak mem o panu.
A to było złe czy dobre? Pozwoli pan, iż ja sam odpowiem: to było prawdziwe. Można mi zarzucić wiele, ale jak jestem gdzieś, to jestem całym sobą. Od A do Z!
Widziałem to na igrzyskach w Paryżu, gdy rozkręcał pan doping na meczu naszych koszykarzy 3x3.
- Bo ja kocham tych chłopaków!
Brzmi pan teraz, jakby siebie parafrazował - z tamtego nagrania z Chin.
Mateusz Ponitka, Michał Sokołowski, Przemek Zamojski i wielu innych potwierdziliby panu, iż dla nich zrobiłbym wszystko.



A co pan zrobił dla koszykówki kilka tygodni temu, rezygnując z prezesury? To był ruch obliczony na to, żeby spółka skarbu państwa nie wyszła z tego sportu dlatego, iż pan stał na jego czele? To akcja ratunkowa?
- Nie, to nie jest akcja ratunkowa. Odpowiem panu absolutnie szczerze: przed świętami Bożego Narodzenia 2023 chciałem rozpisać przyspieszone wybory, bo już za dużo pracy miałem jako prezes i PKOl-u, i koszykówki. Później rozmawiałem z zarządem, iż zrobię to przed igrzyskami, ale jeden z zawodników prosił mnie, żebym poczekał, tłumaczył, iż reprezentacja ma szanse pojechać na igrzyska i iż może z moim szczęściem, ze mną na pokładzie, to się uda. W końcu na igrzyskach mieliśmy jedną drużynę, 3x3, liczyłem na to, iż będzie medal i sam chciałem jeszcze zostać. W każdym razie ten mój ruch po igrzyskach, ta rezygnacja, to nie było coś nagłego, tylko to był powrót do wcześniejszych planów. Lada dzień w koszykówce będziemy mieli wybory i dobrze, bo dzięki mojej pracy Polski Związek Koszykówki ma budżet ponad 70 mln złotych rocznie i tam potrzebny jest ktoś, kto będzie mógł się w pełni poświęcić koszykówce i dalej ją rozwijać. Ja nie mogę.
Jaki budżet ma PKOl?
- Na ten moment – nie jestem w stanie określić całej kwoty.
Wiosną w „Rzeczpospolitej" mówił pan, iż to jest 100 milionów. Tymczasem kilka dni temu pańscy pracownicy odpowiedzieli mi, iż to 50 milionów. Skąd aż takie rozbieżności?
- Te 50 milionów to kwota na 30 września, a dopiero na koniec roku albo na początku przyszłego roku będziemy mogli podać budżet na cały rok.
W każdym razie zaskakujące jest to, iż koszykówka może mieć budżet większy niż PKOl.
Jak przychodziłem do PKOl-u to polska siatkówka miała 100 milionów, a tu było niecałe 30 mln rocznie, włączenie z dotacjami dla dwóch związków sportowych, których PKOl nie był beneficjentem.



Czyli wracamy do pytania o chudą/chorą krowę. Dlaczego od początku pan ją doił?
- Chudą?
To pańskie słowa.
- Pamiętam, iż użyłem słowa chora. I od momentu przyjścia do PKOl rozpoczęliśmy jej uzdrawianie. Ale pytanie jest takie: ile ja wtedy, na początku, miałem pensji?
Miesięcznie 48 tysięcy złotych netto - tak wynika z raportu PKOl, który przygotowali pańscy ludzie.
- A pamięta pan, iż od razu przyprowadziłem pierwszych sponsorów?
Czyli podtuczył pan krowę i dopiero zaczął ją doić?
- Nie podtuczyłem, a uzdrowiłem. Instytucja pierwszy raz w historii pozyskała środki, które zostały przekazane w 50 proc. do związków sportowych.



Otwieramy istotny wątek pośrednictwa PKOl między spółkami skarbu państwa a związkami sportowymi.
- To nie jest pośrednictwo. To złe słowo.
Proszę wskazać dobre.
- To jest wspólna oferta, gdzie my rozliczamy umowy, które są między PKOl-em a spółkami i PKOl-em a związkami sportowymi.
Dlaczego działo się tak, iż kiedy został pan prezesem PKOl, to dana spółka skarbu państwa wypowiadała umowę danemu związkowi sportowemu, a za moment wracała do tego związku, ale już przez PKOl?
- Gdzie tak było?
Na pewno w wioślarstwie. Minister Nitras mówił, iż nie rozumie, dlaczego Enea zerwała kontrakt, a po chwili wróciła, co pan tłumaczył w „Rzeczpospolitej", mówiąc, iż Polski Związek Towarzystw Wioślarskich dostał dzięki temu dwa razy więcej pieniędzy niż dostawał wcześniej. Problem w tym, iż prezes PZTW twierdzi, iż nowa umowa była lepsza o zaledwie 5 proc. Czy mogę prosić o pokazanie dokumentów? Wiedzielibyśmy, który z panów jest bliżej prawdy.
- Ja może odpowiem inaczej: wiem, iż Adam Korol za to, co wyświadczył, dostał już za pół roku w 2024 roku już tyle, ile dostał za cały 2023 rok. A co będzie dalej, to zobaczymy, bo na razie umowy z nami są rozwiązane, ale za drugie półrocze będziemy się rozliczać. W każdym razie my umowy nie możemy pokazać. Ale może Adam Korol będzie mógł pokazać? jeżeli tak, to niech pokaże te 5 procent.



Jaki zakres obowiązków miała pańska małżonka, gdy pracowała w banku Pekao SA? Czytałem, iż bez wskazanego zakresu obowiązków pobierała aż 150 tysięcy złotych miesięcznie, dzięki czemu w kilka miesięcy wzbogaciła się o ponad milion złotych.
- O to trzeba pytać pana prezesa banku.
Może pan to wie, jako człowiek, który przez dwa lata był w Radzie Nadzorczej tego banku – aż do lipca bieżącego roku?
- To jest przekłamanie. Byłem w Radzie Nadzorczej Pekao TFI. To jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych. Żeby się tam dostać, trzeba mieć zgodę Komisji Nadzoru Finansowego. o ile ktoś ma takie dokumenty i ma doświadczenie, to ma szansę zasiadać w takiej radzie. To coś zupełnie innego niż bank Pekao SA.
Co pan tam przez te dwa lata robił?
- To co robi każdy członek organu nadzoru w spółce prawa handlowego.
Pytam, co pan konkretnie robił.
Brałem udział w posiedzeniach Rady, która podejmowała decyzje przewidziane statutem Spółki. Dla Pana wiedzy, byłem już kiedyś w Radzie Nadzorczej w prywatnym funduszu inwestycyjnym, to była spółka giełdowa. Chyba choćby byłem przewodniczącym Rady. Moje doświadczenie, jeżeli chodzi o fundusze inwestycyjne jest bardzo duże.



W lipcu bieżącego roku pan zrezygnował, bo przyszły igrzyska i już się nie dało tego pogodzić?
- Nie zrezygnowałem, zostałem odwołany.
Dlaczego?
- A to trzeba zapytać zarządu banku.
Pytam, co pan usłyszał - ktoś się pańskiego odwołania domagał? Decydowały względy polityczne?
- Mnie to nie interesuje. Ja wiem, jakie ja mam kwalifikacje i reszta się dla mnie nie liczy. A mówienie, iż jestem, takim niesamowitym przyjacielem pana Sasina to przesada. Gdybym był takim fantastycznym przyjacielem byłego ministra aktywów państwowych, to dlaczego nie zostałem prezesem żadnej spółki skarbu państwa?
Może pan nie chciał? W Radach Nadzorczych banków czy funduszy inwestycyjnych też można świetnie zarobić.
- 10 tysięcy złotych miesięcznie to tak dużo?



W porównaniu ze 150 tysiącami złotych pańskiej małżonki to bardzo niedużo.
- To też jest kwota przekłamana i to dosyć mocno, proszę mi wierzyć. Generalnie wokół mnie jest mnóstwo półprawd.
Prawdą jest, iż mnóstwo razy pod samoloty na warszawskim lotnisku Chopina podwoziły pana limuzyny. Pańską małżonkę i dzieci również. Prawdą jest też, iż z takich wygód czy z kawioru w oczekiwaniu na samolot nie korzystali sportowcy. Dlaczego postawił się pan ponad Igą Świątek czy Bartoszem Kurkiem? Aż tak pan kocha luksus?
- Dobra, od początku: przy lotach na igrzyska była specjalna ścieżka – taka sama dla wszystkich. I dla prezesa Piesiewicza, i dla sportowców. Rozważaliśmy salonik VIP, ale on jest po prostu za mały na grup sportowców, które odlatywały na igrzyska. Dlatego wspólnie z PPL opracowaliśmy szybką ścieżkę przejścia naszej reprezentacji. Natomiast w innych przypadkach korzystałem z vip line’ów, korzystając z tego, iż moi poprzednicy podpisali taką umowę i też z tego korzystali. Dla mnie to było udogodnienie, za pomocą którego dużo szybciej mogłem się dostać do samolotu. Tak szybko, iż na lotnisko mogłem przyjechać na 20 minut przed odlotem. Ot, cała historia.
Za to zapłacił pan z własnej kieszeni?
- Nie ja, tylko żona. Zapłaciła za siebie i za nasze dzieci.
To było aż 90 tysięcy dolarów? Przelew na taką kwotę pokazywał pan w sierpniu w TVN-ie.
- Te 90 tysięcy dolarów to wpłata dotycząca umowy między PKOl-em a moją małżonką. To jest tak zwana kaucja. Tak jak pan zostawia w hotelu kaucję. jeżeli jest jakiś wydatek związany z podróżą mojej żony czy moich dzieci, to wtedy PKOl potrąca tę kwotę z tych 90 tysięcy dolarów.



Jedźmy dalej: billboardy. Żałuje pan ich?
- Nie.
Tego się spodziewałem. Pamiętam, jak przed igrzyskami pytałem, w jakiej konkurencji pan startuje, iż się pan pojawia obok tenisistki Igi Świątek czy siatkarza Wilfredo Leona, a pan odpowiadał, iż startuje pan w takiej konkurencji, żeby naszym gwiazdom niczego nie zabrakło. Ale ja, jak wielu innych ludzi, uważam, iż można być w tej konkurencji mistrzem, pozostając w cieniu, iż nie trzeba pchać się na afisz.
- To była kampania naszego sponsora i jako prezes po prostu wziąłem w niej udział. Zbigniew Boniek też ma żałować, iż wziął udział w kampanii Play? Albo Rafał Trzaskowski ma żałować, iż promuje Warszawę?
Jako prezydent miasta Trzaskowski jest chyba bardziej uprawnioną osobą do promocji miasta niż pan do tego, żeby błyszczeć na tle najlepszych polskich sportowców w przededniu igrzysk, na których jednak to oni, a nie pan startowali?
- Pan Trzaskowski może za pieniądze publiczne, a ja nie mogę na prośbę i na koszt prywatnego sponsora. Bo?
Bo zestawienie pana z Igą Świątek, z Wilfredo Leonem czy z Natalią Kaczmarek jest nienaturalne i niepotrzebne.
- Ale taką kampanię wymyślił sobie jeden z naszych sponsorów, zapytał mnie czy ja też mogę wystąpić, ja się zgodziłem i nie widzę w tym nic złego.



A generalnie widzi pan coś złego w swoim postępowaniu? Czy są jakieś rzeczy których pan żałuje, czy coś pan zrobił źle?
- Jak człowiek pracuje, jak coś robi, to popełnia błędy. Mniejsze, większe, ale popełnia. Jednak najważniejsze jest to, iż taki człowiek działa, iż podejmuje decyzje.
Chce pan powiedzieć, iż ten się nie myli, kto nic nie robi.
Tak jest!
To proszę powiedzieć, w czym i jak się pan pomylił.
- Myślę, iż to czas nas najlepiej ocenia. Z perspektywy czasu będzie można ocenić, co i jak zrobiłem. Dziś uważam, iż choćby Dom Polski, który pierwszy raz w historii zorganizowaliśmy na igrzyskach, był sukcesem, a słyszę, iż to była rezydencja Piesiewicza. Jak czuli się tam kibice się i sportowcy, czuli się dumni z tego, iż są Polakami. Zorganizowaliśmy świetne miejsce. Byłem tam kilkanaście razy, odbyłem tam mnóstwo ważnych spotkań, ale to nie była moja rezydencja.
A może to była bardziej rezydencja wiceprezesa Mariana Kmity, czyli szefa sportu w Polsacie? Ta telewizja, nie mając praw do pokazywania igrzysk, dzięki Domowi Polskiemu dostała przestrzeń na zorganizowanie sobie studia, z którego codziennie nadawała cztery godziny programu na żywo i gościła wszystkie największe gwiazdy naszej olimpijskiej kadry.
- Eurosport dostał taką samą ofertę i TVP dostała taką samą ofertę. Polsat skorzystał, inni nie.



Czyli Polsat za to zapłacił?
- Nie, nie zapłacił, tak jak inne media, które tam pracowały. Powtarzam: Eurosportowi i TVP też proponowaliśmy utworzenie studiów w Domu Polskim. Eurosport nie chciał, bo miał swoje studio w innym miejscu w Paryżu, choć też często bywali w Domu Polskim i realizowali swoje materiały, a TVP też nie skorzystała.
A czy nie było błędem robienie biznesu z panią Julitą Słowikowską, czyli pańską dobrą znajomą z koszykówki? Wyjaśnimy czytelnikom, iż ta pani przez moment była w posiadaniu 30 proc. udziałów spółki Olympic Sky, która zarządza ekskluzywną restauracją na szóstym piętrze siedziby PKOl. I nagle ta pani odsprzedała swoje udziały komitetowi.
- To jest osoba, która zna się na zarządzaniu biznesem gastronomicznym, bo ma wieloletnie doświadczenie. Niestety, z ważnych przyczyn osobistych pani Julita zmieniła swoje priorytety i zdecydowała, iż jednak nie może w ten projekt zainwestować. Dlatego oddała udziały po cenie nominalnej. PKOl nic na tym nie stracił.
Jeszcze jeden wątek koszykarski: za kilka dni poznamy nowego prezesa związku – jak bardzo liczy pan na to, iż wygra Łukasz Koszarek? Słyszałem, iż niedawno był pan świadkiem na jego ślubie, a generalnie jest pan ojcem chrzestnym Koszarka-działacza. jeżeli on zostanie prezesem, to podobno pan będzie nim sterował.
- A Bachański nie?
Jego świadkiem na ślubie pan chyba nie był?
- Ale słyszałem, iż to jest mój człowiek.



Może wszyscy są pana ludźmi.
- O, to pięknie brzmi! A mówiąc serio: to są wybory demokratyczne.
Ale zwycięstwa będzie pan życzył Koszarkowi?
- Nie, nikomu nie będę życzył zwycięstwa, ja po prostu chcę, żeby koszykówka się rozwijała. Czy wygra Koszarek, czy pani Ela Nowak, czy prezes Bachański, czy pan Kenig, czy pan Jakubowski, dla mnie najważniejsze jest, żeby kontynuowana była praca, którą wykonałem w ostatnich sześciu latach zmieniając polską koszykówkę i wprowadzając ją na najwyższy poziom w naszej historii.
jeżeli wygra Filip Kenig popierany przez Marcina Gortata, to nie będzie pan szczęśliwy?
- Ja już nie wiem, kogo popiera pan Gortat – może i pana Jakubowskiego, i pana Keniga – ale jeżeli wygra któryś z nich i będzie chciał się ze mną spotkać, zapytać o radę, to będę do dyspozycji. Zawsze! Bo dla mnie koszykówka jest bardzo ważna, poświęciłem jej istotny rozdział swojego życia, zrobiłem wszystko, żeby była w miejscu, w którym jest i zrobię co tylko będę mógł, żeby dalej się rozwijała. Za żadnym z kandydatów nie lobbuję, natomiast bardzo się cieszę, iż związek zostawiam w tak dobrej kondycji, iż jest aż pięciu chętnych do przejęcia po mnie schedy. Jak kandydowałem pierwszy raz, to miałem jednego rywala, a jak cztery lata później startowałem po drugą kadencję, to widocznie tak dobrze rządziłem, iż nie było nikogo, kto chciałby ze mną powalczyć. Mogę być i jestem z tego dumny.
Idź do oryginalnego materiału