Piotr Parzyszek: Marzyłem o Azji, a trafiłem do KuPS [WYWIAD]

4 godzin temu

Piotr Parzyszek w czwartek spróbuje ukąsić defensywę Jagiellonii Białystok jako napastnik KuPS Kuopio. Z 32-letnim piłkarzem rozmawiamy o zaskakującym transferze do Finlandii i jego okolicznościach (było tu kilka zwrotów akcji), zdobyciu mistrzostwa i przygodzie w Lidze Konferencji (KuPS ma już pięć punktów). Mistrz Polski z Piastem Gliwice opowiada także o nieudanym pobycie w Pogoni Szczecin i tłumaczy, dlaczego mimo braku gry fantastycznie wspomina czas w Leganes. Zapraszamy.

Pójście do Finlandii było raczej nieoczywistą decyzją, ale po kilku miesiącach można ci tego ruchu gratulować z każdej strony.

Szczerze mówiąc, gdy w czerwcu kończył mi się kontrakt w Belgii, choćby nie pomyślałbym, iż wyląduję w lidze fińskiej. Chcieliśmy jako rodzina wyjechać do Azji. Plan był taki, iż pograłbym tam choćby kilka lat. Coś innego niż Europa, można zwiedzić kawałek świata i przy okazji przez cały czas grać w piłkę. 32 lata to jeszcze nie koniec kariery, ale bliżej końca niż początku, więc trzeba wyciągnąć maksimum z tego czasu.

Na tym etapie włącza się zawodowy pragmatyzm.

Z jednej strony, tak. Z drugiej, ja już od paru lat marzyłem o tym, żeby pod koniec kariery zagrać w Azji. Chcę zobaczyć, jak się żyje po drugiej stronie świata. Słyszy się wiele historii i pozytywnych rzeczy. Chciałbym się kiedyś przekonać na własnej skórze i żeby doświadczyły też tego moje córki.

Latem rozmawialiśmy z azjatyckimi klubami. Jedne oferty konkretniejsze, drugie mniej. Wielu agentów się odzywało. Były historie typu „w trzy dni musisz przylecieć, bo w sobotę mecz” albo w ostatniej chwili trener zmieniał zdanie. Dużo gadu, gadu, ale nie przyszło nic, co przekonywałoby mnie w stu procentach.

Czas leciał i pod koniec lipca agent nagle wysłał mi ofertę z KuPS. Nie miałem żadnego punktu odniesienia. Najpierw sprawdziłem miasto. Nie ma międzynarodowej szkoły. Kiepska informacja na start. Później zacząłem wchodzić w szczegóły dotyczące klubu: w zeszłym roku zdobyli mistrzostwo, teraz też walczą o tytuł, są w półfinale krajowego pucharu i mają duże szanse, żeby wejść do jakiejś fazy ligowej w Europie.

Pierwsza propozycja mnie nie przekonywała, także pod kątem finansowym. Odmówiłem. To było trzy dni przed domowym meczem KuPS z Kairatem Ałmaty w eliminacjach Ligi Mistrzów, zdążyli już przejść mołdawskie Milsami. Wygrali z Kairatem 2:0. Myślę sobie „kurde, jeżeli na wyjeździe obronią tę zaliczkę, mają już pewną fazę ligową któregoś z pucharów”. KuPS zadzwoniło ponownie, przekonywali, iż naprawdę jest im potrzebny napastnik o moim profilu. Powiedziałem agentowi, iż jeżeli przejdą Kazachów, dogadamy się i podpisujemy.

Widać, iż im zależało.

Dali mi to odczuć. Ale wracaliśmy z żoną do Belgii, żeby się popakować i chłopaki dostali w Kazachstanie 0:3. Koniec marzeń o Lidze Mistrzów. Z agentem nastawiliśmy się, iż już po temacie. Dwa dni później jednak kolejny raz się odezwali. Nalegali, żebym przyszedł już teraz i pomógł w awansie do Ligi Konferencji. Zakładali też, iż mogę zrobić różnicę w walce o mistrzostwo. Sporo pochlebstw.

Droga do porozumienia przez cały czas była daleka. Nie pasowała mi pierwotna długość kontraktu na raptem cztery miesiące. Miałbym choćby problem, żeby w Holandii na tyle wynająć mieszkanie dla rodziny. Finowie zmienili nastawienie i dali dłuższą umowę, ale z odpowiednimi klauzulami, które mi pasują. Dzięki temu formalnie jestem tu na dłużej i wiele rzeczy łatwiej wtedy załatwić.

Pozostało porozumieć się finansowo. Ich oferta była dla mnie zdecydowanie za niska, przedstawiłem swoje warunki. Dyrektor KuPS skonsultował się z właścicielem klubu, który powiedział „nie”. Ok, dziękujemy, do widzenia. Jest niedziela rano, 3 sierpnia. Śpimy jeszcze z rodzinką i… nagle dzwoni teściowa, która zna się z jednym z pracowników mojego agenta. Powiedziała, iż trzeba mnie budzić, bo muszę gwałtownie jechać na lotnisko. Okazało się, iż właściciel zmienił zdanie i zgodził się na wszystkie warunki, bylebym od razu przyleciał i mógł zagrać już w pierwszym spotkaniu z RFS Ryga w eliminacjach Ligi Europy.

W poniedziałek najpierw miałem lecieć z Amsterdamu do Kuopio, ale potem plany się zmieniły. Poleciałem od razu na Łotwę. Tam przeszedłem testy medyczne i podpisałem kontrakt. We wtorek odbyłem trening z drużyną, a w środę zadebiutowałem. Wszedłem na 25 minut, wygraliśmy 2:1.

I chyba gwałtownie utwierdziłeś się w przekonaniu, iż dobrze zrobiłeś. W rewanżu pokonaliście RFS 1:0 i Ligę Konferencji mieliście już pewną.

Zdecydowanie. Cieszyłem się z faktu, iż mogłem od razu pomóc zespołowi i być jego częścią. Przeżyłem te same emocje co reszta szatni. Zrealizowaliśmy jeden z głównych celów, LK była zagwarantowana choćby w razie odpadnięcia z FC Midtjylland. Drugim celem pozostawało mistrzostwo. I tak jak mówisz – poza tym, iż jestem tu sam, bez rodziny, ta decyzja w każdym aspekcie się obroniła.

Ostatecznie jak wychodzisz na tym finansowo w porównaniu do ostatnich zarobków w drugiej lidze belgijskiej i holenderskiej?

Mam o wiele lepsze warunki. Również dlatego, iż w Finlandii przez pierwsze pół roku dostajesz wysokie ulgi podatkowe.

Dla KuPS strzeliłeś już 10 goli, ale na premierowe trafienie czekałeś aż do ósmego występu. Zacząłeś odczuwać presję?

Niespecjalnie, ponieważ od początku było wiadomo, iż potrzebuję trochę czasu w dojście do formy. W RWD Molenbeek ostatni mecz rozegrałem pod koniec kwietnia, a tutaj przyszedłem na początku sierpnia. Ponad trzy miesiące bez grania i treningów drużynowych. Pracowałem indywidualnie, ale wiadomo, iż to nie to samo.

Ja zaryzykowałem tym ruchem, ale KuPS też. Sporo we mnie zainwestowali, wiedząc, iż w praktyce sierpień potraktuję trochę jak okres przygotowawczy. Od początku grałem w prawie każdym meczu, jakieś asysty po drodze zaliczyłem. Na gole musiałem poczekać. Wystrzeliłem po wrześniowej przerwie reprezentacyjnej, czułem, iż jestem gotowy na sto procent. Najpierw zdobyłem bramkę w półfinale krajowego pucharu z FF Jaro, cztery dni później strzeliłem w lidze z Ilves i już poszła seria. Większość spotkań kończyłem z golem.

Na tak wysokim szczeblu w europejskich pucharach jeszcze nie grałeś. Ekscytuje cię Liga Konferencji?

Tak, nie ukrywam. Spełniłem jedno ze swoich małych marzeń, żeby jeszcze posmakować prawdziwego pucharowego grania. Wcześniej grałem tylko na etapie eliminacji z Piastem Gliwice i Pogonią Szczecin.

Na papierze pierwsze dwa spotkania mieliśmy z mniej atrakcyjnymi rywalami – Dritą i Breidablikiem. Ale żadna z tych drużyn nie doszła do tego etapu przez przypadek. Jakieś dwumecze musiały wygrywać. Zresztą, w Europie już naprawdę nie ma słabych klubów. Przykład Lecha Poznań – Rapid Wiedeń rozjechał 4:1, a pojechał na Gibraltar i przegrał. Dziś w piłce każdy może się szczelnie ustawić, dobrze przesuwać, być przygotowanym fizycznie i taktycznie.

I po dwóch remisach zaskoczyliście, pokonując Slovan Bratysława 3:1.

Po losowaniu zakładano, iż jeżeli mamy tu coś wygrać, to najprędzej właśnie z Dritą lub Breidablikiem. Z nimi byliśmy faworytem. W praktyce łatwo nie było. Z Dritą u siebie mieliśmy problemy. Rywal nisko stanął, a my lubimy grać w piłkę i tworzyć akcje od tyłu. jeżeli druga strona zaparkuje ci autobus, trudno coś zdziałać. W końcu po moim strzale objęliśmy prowadzenie, duża radość. Ale zamiast iść za ciosem, cofnęliśmy się i gwałtownie nam strzelili na 1:1.

Na Islandii męczyliśmy się mocno. Na początku mogliśmy zdobyć dwie bramki, potem kilka układało się po naszej myśli. Mało piłkarskości, za to dużo walki, wciągnęli nas w swoją grę. Stworzyli sytuacje, na szczęście je zmarnowali.

Nie było więc euforii po naszym początku, odczuwaliśmy niezadowolenie. Ze Slovanem wyglądało to inaczej. W poniedziałek przypieczętowaliśmy mistrzostwo, poświętowaliśmy, odbyliśmy tylko jeden trening. Zagraliśmy bez presji, a Slovan dał nam dużo miejsca, co umiemy wykorzystać.

W czwartek wyraźnym faworytem będzie Jagiellonia. Imponuje wam ten zespół? Na pewno mieliście już jakieś analizy.

Zdecydowanie. Jagiellonia jest drużyną, którą KuPS ma ambicje się stać. Ofensywa, granie od tyłu, wprowadzanie piłki choćby przez dwie linie. Do tego Jaga ma zawodników o bardzo dużej klasie indywidualnej. Szanujemy ich, ale zamierzamy powalczyć.

To będzie twoja pierwsza wizyta w Polsce od dłuższego czasu?

Pierwsza od chwili odejścia z Pogoni Szczecin, czyli od 2022 roku. Ucieszyłem się przy losowaniu, iż ten mecz odbędzie się w Białymstoku. To dla mnie dodatkowa nutka ekscytacji.

Wisienką na torcie będzie wyjazd na Crystal Palace. Tym meczem zamkniemy cały sezon. Ligę fińską zakończyliśmy 9 listopada, została nam tylko Liga Konferencji. W sobotę polecieliśmy do Szwecji na sparing z Hacken, które też rywalizuje w LK. Warunki trudne, padał śnieg, boisko w fatalnym stanie. Przegraliśmy 0:2. Obaj trenerzy zrobili przegląd wojsk, zagrało wielu zawodników z szerokich kadr.

Zakończenie ligi krajowej jest waszym atutem?

Zobaczymy. Na co dzień może nam teraz brakować adrenaliny, ale z drugiej strony, odkąd przyszedłem, praktycznie przez cały czas graliśmy co trzy dni. Presję czuliśmy przede wszystkim w temacie obrony mistrzostwa. Gdy weszliśmy do LK, zaczęto gadać, iż może być z tym ciężko, bo zmęczą nas puchary. A tu proszę. Mamy dwudziestu piłkarzy mogących grać w pierwszym składzie bez straty na jakości. To był nasz największy atut.

Co do meczu z Jagiellonią, my już gramy zupełnie na luzie. Mistrzostwo jest. Zdobyliśmy już pięć punktów w Lidze Konferencji. Nie mamy nic do stracenia.

Tytuł obroniliście dość pewnie, świetnie finiszowaliście.

Obudziła nas domowa porażka z Ilves na początek grupy mistrzowskiej. Chłopaki w fazie zasadniczej dwa razy dostali z nimi po 0:3, dlatego byliśmy wyjątkowo zmobilizowani, żeby się odkuć i im pokazać. Cóż… Minęły 24 minuty i przegrywaliśmy 0:4. Skończyło się 2:4, strzeliłem gola, ale spadliśmy wtedy na czwarte miejsce. Zaraz potem polegliśmy z HJK Helsinki w finale Pucharu Finlandii. Graliśmy lepiej, ale byliśmy nieskuteczni, a rywalowi wystarczyła jedna akcja.

To był trudniejszy moment, jednak w następnej kolejce po mojej bramce wygraliśmy w doliczonym czasie z Seinajoki i rozpędziliśmy się. Na kolejkę przed końcem zapewniliśmy sobie tytuł.

Jak smakuje mistrzostwo Finlandii w porównaniu do mistrzostwa Polski?

Tak samo. Wygrywasz swoją ligę, nieważne, jaką. Dla mnie to tym większa euforia po wydarzeniach z końcówki w Molenbeek. Mieliśmy już praktycznie zaklepany awans do Jupiler Pro League, brakowało nam dwóch punktów. No i w trzech ostatnich meczach zdobyliśmy jeden. Spadliśmy do baraży i już w półfinale przegraliśmy z Lokeren. Bardzo mnie to bolało, teraz osłodziłem sobie tamte niepowodzenia.

Gdybyście awansowali, zostałbyś w Molenbeek?

Nie. Poszedłem tam głównie dla trenera Yannicka Ferrery, z którym kiedyś pracowałem już w St. Truiden. W połowie kwietnia odszedł, więc wiedziałem, iż ja też odejdę. Gdy rok temu kończył mi się kontrakt w Emmen, już wtedy z rodziną byliśmy nastawieni na Azję, ale zadzwonił trener i mnie namówił. Dobra oferta, fajny klub i miasto. W St. Truiden wygraliśmy z Ferrerą drugą ligę belgijską, teraz chcieliśmy to powtórzyć. Byliśmy blisko. Nie udało się, ale zyskałem nowe doświadczenia, po raz pierwszym byłem kapitanem zespołu.

Jaki jest poziom fińskiej ekstraklasy na tle lig, w których grałeś wcześniej?

Na pewno znacznie wyższy niż drugiej ligi holenderskiej. W porównaniu do Ekstraklasy jest oczywiście trochę niższy, ale jestem przekonany, iż niejeden zawodnik KuPS bez problemu odnalazłby się w Polsce.

Nazwiska!

Zobaczycie w czwartek, od razu będzie widać. Wielu naszym piłkarzom w grudniu wygasają umowy i nie narzekają na brak zainteresowania. Po dwóch tygodniach w KuPS zadzwonił do mnie jeden z polskich dyrektorów sportowych i pytał o trzech chłopaków, wypytywał o poziom, czy sobie poradzą. Chodziło o klub z I ligi, a moim zdaniem oni spokojnie dadzą radę w Ekstraklasie i wiem, jakie drużyny się nimi interesują.

Zakładam, iż fińskie rozgrywki to klasyczny przykład mocnej czołówki i słabego dołu.

Można tak powiedzieć, ale te lepsze kluby naprawdę mają jakość. Wspomniane Ilves u siebie w eliminacjach pokonało 4:3 AZ Alkmaar. W rewanżu jednak dostało 0:4. Top5 czy top6 daje radę. O tych słabszych ekipach wiele ci nie powiem, bo większość meczów rozegrałem już w grupie mistrzowskiej. Wcześniej zaliczyłem cztery ligowe spotkania, z czego dwa z czołówką tabeli.

O Piaście Gliwice w przeszłości mówiłeś wiele, nie ma sensu do tego wracać. Jak jednak po czasie patrzysz na niepowodzenie w Pogoni Szczecin? Dlaczego nie wyszło?

Pobyt w Pogoni to moje największe rozczarowanie w karierze. Nie w sensie klubu, tylko mnie samego. Jednym z powodów powrotu do Polski były problemy zdrowotne żony w tamtym czasie. Nie ufałem włoskim lekarzom i szpitalom. Z Pogonią wszystko idealnie się zbiegło, ale na boisku nie wyszło.

Przez te prywatne sprawy nie byłem sobą, nie mogłem dać tego, czego oczekiwano. Na treningach często prezentowałem się bardzo dobrze, a mimo iż Luka Zahović dawał liczby i tak dostałem wiele szans w pierwszym składzie. Ale nie mogłem przekroczyć pewnej bariery i zawodziłem. Do dziś jest to dla mnie znak zapytania.

Z tego, co pamiętam, należysz do zawodników, którzy muszą mieć spokój w głowie, żeby dobrze funkcjonować. jeżeli poza boiskiem jest źle, trudno ci się od tego odciąć.

Przez lata tak to wyglądało, ale ostatnio w tym względzie się zmieniłem. W Finlandii od początku jestem bez żony i dzieci, czuję się samotny, ale nauczyłem się oddzielać jedno od drugiego. Nie zabieram na boisko moich problemów prywatnych. W końcu się udało.

Wracając do Pogoni. Chyba nigdy do końca tego nie zrozumiem, ale rok w Szczecinie zniszczył całą moją reputację w Polsce.

W pewnym sensie tak, zwłaszcza iż miałeś to pamiętne pudło na Rakowie.

No i widzisz, ludzie pamiętają tylko to jedno zagranie.

Tak to działa. W pamięci zapadają najbardziej wyraziste momenty z obu stron.

Zdaję sobie z tego sprawę. Generalnie pretensje mam tylko do siebie. Nie chodziło o to, iż nie pasowałem do taktyki czy trener mnie nie lubił. Nic z tych rzeczy. Mieliśmy super sztab szkoleniowy i świetną drużynę. Żałuję, iż nie dojechaliśmy wyżej niż na trzecim miejscu. Stać nas było na więcej.

Piotr Parzyszek w barwach Pogoni Szczecin.

Po Pogoni poszedłeś do Leganes, na początku zagrałeś kilka meczów, a potem niemal całkowicie przepadłeś.

Przyszedłem późno, bo już we wrześniu, ale skoro zgłaszają się z Hiszpanii, to nie odmawiasz. Na początku byłem traktowany na równi ze wszystkimi. W debiucie wszedłem na pół godziny, potem zagrałem od początku z Hueską. Strzeliłem wtedy gola, który został anulowany, a VAR tego nie zweryfikował i przegraliśmy. Tamtejsze media pisały o skandalu, było o tym dość głośno. Kilka miesięcy później ten sam sędzia przed kolejnym meczem przepraszał mnie za swój błąd.

Tamten występ mógł sprawić, iż moje losy w Leganes potoczyłyby się zupełnie inaczej. A tak po jeszcze jednym meczu w wyjściowym składzie – znów przegranym – trener dokonał głębszych zmian. Zaczął stawiać głównie na Hiszpanów, wyniki się poprawiły i już bardzo rzadko podnosiłem się z ławki.

Czyli gdybyś wiedział, jak to się potoczy, odpuściłbyś Hiszpanię?

Nie, na pewno nie. Pod względem życiowym, rodzinnym był to najlepszy rok w mojej karierze. Mieszkaliśmy w Madrycie, córki chodziły do międzynarodowej szkoły. Poznałem niejedną legendę futbolu. Nasza córka była najlepszą przyjaciółką córki Radamela Falcao. Okazało się, iż chodziło tam wiele dzieci zawodników Atletico. Zachowałem dużo dobrych wspomnień. Nie żałuję ani jednego wyboru w karierze.

To czego ci życzyć, poza zdrowiem? Transferu do Azji w przyszłym roku?

Jak najbardziej, ale zobaczymy. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Gdybyś pół roku temu powiedział mi, iż pójdę do Finlandii, zdobędę mistrzostwo, będę strzelał gola za golem i jeszcze pokażę się w Lidze Konferencji, to stwierdziłbym, iż robisz sobie jaja.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

  • Raków i transfer trenera. Klauzula? Jest istotny szczegół [NEWS]
  • Leśnodorski o pomyśle Legii: Przyjście Papszuna to koniec Żewłakowa
  • Leśnodorski: Czas jechać do Częstochowy z walizką pieniędzy

Fot. Newspix

Idź do oryginalnego materiału