Piłkarskie jaja w Ekstraklasie. Wielka kompromitacja w hicie sezonu

3 dni temu
Zdjęcie: screen / Canal+ Sport


Powiedzieć, iż w niedzielnym meczu Jagiellonii Białystok z Rakowem Częstochowa "działo się", to jakby nic nie powiedzieć. Szkoda tylko, iż wielkie emocje, również niezdrowe po obu stronach, rozpoczęły się od fatalnego sędziowania Jarosława Przybyła i jego asystentów, który już w trzeciej minucie podyktował rzut karny "z kapelusza" dla częstochowian. Podobno VAR nie mógł zareagować, gdyż... nie działał. - Nic nam nie powiedziano o niedziałających monitorach - mówił jednak po meczu trener Rakowa Marek Papszun.
To był szalony mecz w Białymstoku. Nie brakowało emocji, bramek, świetnej atmosfery czy kontrowersji. Najgorszymi aktorami tego widowiska byli jednak sędziowie z głównym Jarosławem Przybyłem, którzy już w trzeciej minucie popełnili fatalny błąd, który później wpłynął na całkowity klimat meczu. Chodzi o podyktowanie rzutu karnego dla Rakowa Częstochowa za domniemany faul Adriana Diegueza na Michaelu Ameyawie, podczas gdy powtórki pokazały, iż był to ewidentna symulka skrzydłowego Rakowa Częstochowa.


REKLAMA


Zobacz wideo Kosecki nie dowierza: Jak można za niego zapłacić 100 baniek?! [To jest Sport.pl]


Kuriozum w Białymstoku. Przez 15 minut nie było VAR-u. Ekstraklasa potwierdza
Wszystko zostało utrzymane przez VAR. Jak się okazało - w kuriozalnych okolicznościach. - W przerwie meczu spotkałem sędziego VAR. Nie mogli sprawdzić domniemanego faulu na Ameyaw. Przez 15 minut mieli awarię monitorów - napisał dziennikarz Radia Białystok Jerzy Kułakowski.


Awarię potwierdziła również Ekstraklasa SA. - Na początku meczu Jagiellonii Białystok z Rakowem Częstochowa awarii uległo okablowanie jednego z monitorów. Ekran VAR działał w wozie technicznym, a łączność z sędzią technicznym mogła być prowadzona w trybie awaryjnym poprzez krótkofalówkę. Sędziowie, nie mając możliwości technicznej sprawdzenia na monitorze sytuacji z 3. minuty i mając na uwadze, iż podjęta decyzja miała charakter interpretacyjny, co należy do uprawnień sędziego głównego, odstąpili od analizy VAR ww. zdarzenia - brzmiał komunikat, który otrzymaliśmy od biura prasowego ligowej spółki.


Sędziowie zachowali się najgorzej, jak mogli. Trenerzy nie wiedzieli, iż grają bez VAR-u
Po spotkaniu do mediów wyszedł jedynie sędzia VAR Tomasz Kwiatkowski, który rozmawiał z Canal+. Wg relacji dziennikarzy sam Przybył nie był skłonny do rozmów. Kwiatkowski z kolei nie chciał on oceniać spornych sytuacji, a w temacie niedziałającego VAR stwierdził, iż wóz poinformował sędziego Przybyła o tym, by przekazał trenerom, iż jest kłopot komunikacyjny i z monitorem VAR.


Tyle, czy faktycznie tak się stało? - Sędzia nam jedynie powiedział, iż jest problem z komunikacją i jest ona tylko w jedną stronę. Nie mówił nic o niedziałających monitorach - poinformował dziennikarzy Marek Papszun na konferencji prasowej.


W takiej sytuacji aż razi niekonsekwencja sędziów. Przecież wielokrotnie oglądaliśmy sytuacje, gdy mecze były przerywane ze względu na kłopoty z łącznością, a tym bardziej, gdy np. kamery VAR były zadymione przez kibicowskie oprawy. Dlaczego tym razem nie było inaczej, tego nie wie nikt, ale według naszych informacji Ekstraklasa SA ma jeszcze przyjrzeć się sprawie.
VAR VAR-em, ale Adam Lyczmański w "Lidze+ Extra" zwrócił uwagę, iż sędzia Jarosław Przybył wraz z asystentem Paweł Sokolnickim powinni już na boisku zauważyć, iż Michael Ameyaw wykonał klasyczną "jaskółkę".


Trudno też nie zwrócić uwagi na brak wzajemnego zaufania ze strony zespołu sędziowskiego. Sędziowie mieli wszystkie możliwości do tego, żeby nie dopuścić do tej fatalnej decyzji, jakim było podyktowanie rzutu karnego dla gości z Częstochowy, a jednak z ich nie skorzystali. Kwiatkowski, który mógł poinformować Przybyła o jego błędzie, niezbyt przekonująco tłumaczył brak interwencji tym, iż sytuacja przez zachowanie obrońcy nie była jednoznaczna, ale takie tłumaczenie mimo wszystko trudno zaakceptować.


I tak jak z okazji Święta Niepodległości na trybunach znalazło się wielu żołnierz Wojska Polskiego, a we wnętrzu stadionu serwowana była grochówka, tak na boisku mieliśmy prawdziwe jaja.


Po wyszarpanym remisie 2:2, mimo błędu Przybyła, trener Jagiellonii Adrian Siemieniec zachowywał spokój. - Nie komentuję decyzji sędziego, nigdy tego nie robię, wolę rozmawiać o swoim zespole. Zostawiam państwu ocenę tych sytuacji, będę w tym konsekwentny. Było jeszcze 90 minut grania, więc można porozmawiać o tym, co się działo poza tymi sytuacjami. Tak w piłce czasem jest, musimy to zaakceptować. Jestem dumny, iż po 25 meczach piłkarze taką intensywność w końcówce. Mecz nie był łatwy, nie jestem szczęśliwy, ale szanuję ten punkt, podziwiając reakcje moich zawodników - komentował szkoleniowiec mistrza Polski.
Kontrowersje, przekleństwa, gra na czas, konfrontacje drużyn i ławek. Iskrzyło do ostatniej sekundy, Berggren starł się z kretem
Od tej feralnej 3. minuty w meczu Jagiellonii z Rakowem iskrzyło co chwila. Kibice wściekali się na kolejne decyzje Jarosława Przybyła, a także na grę na czas Kacpra Trelowskiego, który już od 10. minuty niemiłosiernie przedłużał wznowienia gry. Jeden i drugi nasłuchali się wielu przekleństw w swoją stronę. Przybył szczególnie gdy przy podobnym padolino, co Ameyawa, w wykonaniu Afimico Pululu nie podyktował już rzutu karnego dla gospodarzy, a ukarała napastnika Jagi żółtą kartką, eliminującą go z kolejnego spotkania ze Śląskiem Wrocław.
W 45. minucie w polu karnym Rakowa Pululu tym razem został pchnięty przez Mateja Rodina, ale arbitrzy wskazali spalonego, którego... nie było. Do sytuacji już jednak nie wrócono, prawdopodobnie uznano, iż to pchnięcie Rodina to było zbyt mało na "jedenastkę". Ale w odbiorze postawy arbitra kolejne takie zamieszanie na pewno nie pomogło.
Nerwy te przeniosły się na zawodników, ale i na ławki rezerwowych. Jagiellonia obejrzała z ręki arbitra sześć żółtych kartek (włącznie ze sztabem) i ani jedna nie została pokazana za faul. Ławki obu drużyn z kolei zaczęły sobie raz za razem skakać do oczu. Jarosław Kłak z portalu "Częstosportowa.pl" informował, iż trener przygotowania motorycznego Jagiellonii Grzegorz Arłukowicz po wyrównującej bramce na 1:1 Jesusa Imaza pokazywał wulgarne gesty w kierunku gości. Tego zdarzenia nie zarejestrowały jednak kamery, a trener Adrian Siemieniec nie odniósł się do niego na konferencji prasowej, przyznając, iż tego nie widział.


To napięcie utrzymywało się do ostatniej akcji spotkania, w której Jagiellonia strzeliła gola na 2:2 po rzucie karnym podyktowanym za rękę Stratosa Svarnasa. Tym razem doskonale ustawionego Przybyła, który i tak nie widział tej sytuacji, uratował VAR. Gdy arbiter podyktował jedenastkę, rozpoczęła się kolejna zadyma, po tym jak piłkarze Rakowa próbowali zniszczyć punkt strzelania rzutów karnych.
Najmniej krył się z tym Gustav Berggren, który po chwili został ukarany jedną żółtą kartką za niesportowe zachowanie, a po chwili kolejną za udział w masowej konfrontacji, którą sam swoim zachowaniem wywołał.


Szwed z czerwoną kartką symbolicznie wyleciał z boiska. Symbolicznie, bo po wykorzystanym karnym przez Afimico Pululu gra już nie została wznowiona. Jednak przy schodzeniu z murawy Berggren ściął się słownie z siedzącym na ławce Jagiellonii Aurelienem Nguiambą i doszło do kolejnej "zadymy", tym razem z udziałem ławek rezerwowych obu drużyn.
Zapytany o te spięcia Adrian Siemieniec wybrnął na konferencji w sposób mistrzowski. - A nie, tam jakieś sobie wymieniali uwagi. Z tego, co słyszałem, odnośnie chyba przerwy na kadrę, kto tam gdzie jedzie, część informowała, iż ma wolne. Jakoś to tylko usłyszałem - mówił z poważną miną, rozbawiając zgromadzonych w sali dziennikarzy.


To było szalone popołudnie w Białymstoku, które mogło być zdecydowanie spokojniejsze, gdyby nie zwykłe partactwo i brak rozsądku zespołu sędziowskiego. Arbitrzy z Jarosławem Przybyłem na czele w 3. minucie wywołali pożar, a potem tylko polewali go benzyną. I w ten sposób kompletnie przykryte zostało naprawdę niezłe widowisko piłkarskie, które stworzyły tego dnia Jagiellonia i Raków.
Idź do oryginalnego materiału