Marcin Nowak jeździ na rowerze od 16 lat. Specjalizuje się w kolarstwie zjazdowym, zwanym również grawitacyjnym. Najczęściej bierze udział w zawodach w tzw. downhillu, w trakcie których zjeżdża po wyznaczonej trasie po skałach i korzeniach, oraz freeridzie. Ten drugi polega na wyskakiwaniu na specjalnych skoczniach i wykonywaniu różnych ewolucji w powietrzu. W tym roku postanowił jednak spróbować czegoś innego - chciał ustanowić własny rekord Guinnessa.
REKLAMA
Zobacz wideo "Dech mi zaparło". Szpilka przyznał jak ciężka była filmowa scena
Polak chciał ustanowić rekord Guinnessa. Oto co wymyślił
Do sprawy od początku podszedł na poważnie i zaczął szukać czegoś dla siebie, oczywiście związanego z rowerem. - Widziałem np. najdłuższy skok na rowerze, ale wiedziałem, iż są zawodnicy w tym lepsi ode mnie, czy najdłuższa jazda bez siodełka, ale to dziecinne - wyznał w rozmowie z "Faktem".
Ostatecznie wybór padł na rekord prędkości, jadąc bez trzymania się kierownicy. Jak sam przyznał, ten wydawał mu się "najbardziej szalony". - Postanowiłem, iż nie będę pobijał czyjegoś rekordu, ale ustanowię swój. Chciałem zrobić coś, czego jeszcze nikt nie zrobił - wyjaśnił dla portalu Trójmiasto.pl.
Ustanowienie rekordu nie było jednak takie proste. Nowakowi nie wystarczyła przejechać w ten sposób z jakąkolwiek prędkością. Specjalna komisja wyznaczyła mu minimum na poziomie 80 km/h. Poza tym kolarz musiał spełnić szereg formalności. - Po znalezieniu miejsca trzeba było znaleźć geodetę, który wyznaczy dokładnie 100 metrów i rozezna czy trasa prowadzi z górki, prosto czy pod górkę. Wymóg Guinnessa jest taki, iż jeżeli występuje różnica poziomów, to trzeba jechać pod górę. Kolejny etap to znalezienie firmy, która specjalizuje się w sportach motorowych, ponieważ pomiar musiał być podany z dokładnością do trzech miejsc po przecinku - wyliczał.
Niebywały wyczyn Polaka. Pędził 120 km/h na rowerze. "Na początku czułem strach"
Ostatecznie Nowak podjął taką próbę na drodze dojazdowej na lotnisko Gdynia-Kosakowo. Początkowo holowany był za samochodem, dzięki czemu osiągnął tak imponującą prędkość. - Na początku czułem strach, ale jak już założyłem kask i kolega zaczął się rozpędzać, to pojawił się uśmiech na twarzy, ekscytacja i pewność siebie. Kiedy puściłem gumę, trochę zrobiło się jak w tunelu. Dostałem mocnym podmuchem powietrza - wspominał w wywiadzie dla "Faktu".
Jak twierdził, przy wjeździe na pierwszą bramkę pomiarową, osiągnął prędkość aż 152 km/h. Następnie już bez pomocy holownika przejechał dystans 100 metrów. W tym czasie zmierzono mu średnio 119,840 km/h. Tym samym pokonał założone minimum o blisko 40 km/h. - Miałem drobne obawy, ale zdecydowanie najmniejsze spośród wszystkich. Moja żona i rodzice bali się bardziej, jednak przez cały czas mnie wspierali i nigdy nie mówili, żebym z czegoś rezygnował. To dodało mi pewności siebie i sprawiło, iż wszelkie lęki zeszły na dalszy plan - wyznał Trójmiastu.pl.