Piękny sen Hurkacza trwał 30 minut. Mina Alcaraza mówiła wszystko

3 godzin temu
Zdjęcie: Polsat Sport


30 minut trwał piękny sen Huberta Hurkacza w półfinale turnieju ATP w Rotterdamie. Wtedy wychodziło mu niemal wszystko, a na twarzy Carlosa Alcaraza nie było cienia charakterystycznego dla niego uśmiechu. Wtedy wydawało się, iż polski tenisista może wreszcie powie "Dość" tzw. pięknym porażkom z Hiszpanem, ale znów na koniec usłyszał "Nie tym razem". Alcaraz przebudził się i wygrał 6:4, 6:7, 6:3.
Przy stanie 4:1 40:0 dla Huberta Hurkacza w pierwszym secie prawdopodobnie wielu kibiców przecierało oczy ze zdumienia. Ale były pewne przesłanki ku temu, by szanse Polaka w tym meczu z Carlosem Alcarazem oceniać wyżej niż w jakichkolwiek innych warunkach. Ale na przeszkodzie stanęło mu przebudzenie rywala i jego własny błąd w ważnym momencie. Błąd, którego nie miał prawa popełnić.


REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek zawiodła? "Nie było czego zbierać"


Hurkacz zaczął od koncertu. "Atak, atak, atak"
- Grałem naprawdę dobry tenis, na naprawdę wysokim poziomie. Znów robiłem adekwatne rzeczy. Byłem naprawdę skupiony przed meczem na tym, co mam robić. Byłem agresywny, przy każdym punkcie wywierałem na rywalu presję i stawiałem go pod ścianą. Uważam, iż to był idealny mecz i cieszę się, iż wciąż poprawiam się każdego dnia. Mam nadzieję, iż w półfinale będę jeszcze lepszy - tak Alcaraz podsumował swój piątkowy występ w ćwierćfinale.
Wówczas trzeci tenisista świata stracił zaledwie trzy gemy. Tyle samo oddał rundę wcześniej. Robi wrażenie, prawda? Zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż to debiutancki występ niespełna 22-letniego Hiszpana w Rotterdamie. Warto tu jednak też pamiętać, iż jego przeciwnikami byli wówczas będący 317. rakietą globu Andrea Vavassori i specjalizujący się w grze na ziemi Pedro Martinez (44. ATP). A Hubert Hurkacz to zupełnie inna półka.
Nie dość, iż Polak jest 21. rakietą globu (w poniedziałek wróci do Top20), to jeszcze świetnie czuje się na twardej nawierzchni (wygrał na niej sześć turniejów) i ma znacznie większe doświadczenie od Alcaraza w rywalizacji halowej. Triumfował dwukrotnie w hali, do tego raz jeszcze grał w finale singla imprezy pod dachem i wygrał dwie w deblu. Hiszpan zaś - mimo 16 tytułów na koncie - nigdy nie zwyciężył w halowej rywalizacji, a aż do teraz nigdy nie dotarł w niej do finału. Przed sobotnim pojedynkiem pisano o złotej szansie byłego lidera światowego rankingu. Wykorzystał ją, choć początek meczu tego nie zapowiadał.


Bo ten początek zdecydowanie należał do Hurkacza. Polak przyjął jedyną słuszną taktykę na to spotkanie, czyli "atak, atak, atak". Bardzo dobrze serwował, grał agresywnie, celował w linie i dobrze dobierał do danej sytuacji zagrania. Kiedy było trzeba to posyłał loby, a potem już tylko czekał przy siatce, by zakończyć wymianę. Tych wizyt przy siatce było dużo, co tylko potwierdza zmianę stylu gry wrocławianina pod okiem nowych trenerów na bardziej ofensywny.


Alcaraz obudził się po 30 minutach. Polak znów nie powiedział: "Dość". Bolesne 0-11
Przez ten czas Alcaraz był mocno przygaszony. Kiedy Hurkaczowi wychodziło niemal wszystko, to jemu niemal nic. M.in. charakterystyczne skróty tuż za siatkę. Na twarzy zawodnika, który znany jest z luzu i częstego uśmiechania się choćby podczas meczów teraz przez 30 minut nie było choćby cienia uśmiechu. Przebudzenie nastąpiło w ostatnim momencie, by uratować tę partię - gdy był o punkt od przegrywania 1:5. Hurkacz przeważnie wciąż nie grał źle, ale teraz był pod naporem szybkich i kąśliwych zagrań rywala i coraz częściej musiał się bronić, a piłka coraz częściej zostawała po jego stronie kortu, gdy znów wybierał się do siatki. Polak może mieć zaś do siebie pretensje przede wszystkim o jeden błąd, który popełnił w bardzo ważnym momencie tej partii - w dziewiątym gemie stracił podanie po podwójnym błędzie serwisowym. A podanie powinno być jego największą bronią.
Hurkacz zasłużył na życzliwe słowo za to, iż nie zwiesił wtedy głowy. W drugiej odsłonie znów wygrał kilka pojedynków przy siatce, pilnował serwisu. A łatwo nie było, bo po drugiej stronie był już cały czas przebudzony i znów uśmiechający się Alcaraz, a nie jego cień z początku meczu. Szkoda tylko, iż Polaka w tej wersji wystarczyło tylko na doprowadzenie do trzeciego seta. Bo w nim już pierwszoplanową postacią był rywal, a Hurkaczowi zostały tylko udane epizody.
Na niewielkie pocieszenie zostaje mu fakt, iż wszystkie jego pojedynki z utalentowanym Hiszpanem były zacięte. Tu wystarczy przywołać liczby - w trzech wcześniejszych na maksymalne dziewięć setów rozegrali osiem, w tym pięć zakończonych tie-breakiem. Teraz Polak miał okazję sprawić sobie idealny przyśpieszony prezent urodzinowy - za trzy dni będzie świętował 28. urodziny. Zamiast tego jednak dopisał na swoje konto kolejną tzw. piękną porażkę. Hiszpan pozostaje zaś jedynym obok Novaka Djokovicia tenisistą z Top10, którego Polak jeszcze nigdy nie pokonał. Łącznie ma z nimi bilans 0-11. Pozostaje mieć nadzieję, iż skoro nie powiedział "Dość!" teraz, to zrobi to przy 12. podejściu.
Idź do oryginalnego materiału