Poniedziałkowe wybory prezesa i członków zarządu PZPN długo wyglądały na absurdalne przedstawienie, którego nie wymyśliłby choćby Monty Python. Cezary Kulesza - jako jedyny kandydat - został wybrany na drugą kadencję, związek bezrefleksyjnie wymieniał kolejne wielkie sukcesy ostatnich czterech lat, a przestrzeń na dyskusję zajęli ludzie kojarzeni przede wszystkim ze słusznie minionymi czasami.
REKLAMA
Zobacz wideo Nowy selekcjoner? Kulesza: Warto, by oglądał naszą ligę
Michał Listkiewicz w imieniu swoim i Grzegorza Laty dziękował za nadanie im tytułów honorowych prezesów PZPN. Były sędzia międzynarodowy i szef związku dodał, iż w trakcie spotkań zarządu "z Grzesiem" służyć będą nie tylko doświadczeniem, ale też anegdotami, których "przecież im nie brakuje". Na koniec Listkiewicz zaczął cytować Adama Asnyka, a na sali słyszalne były głosy zażenowania. Z kolei Eugeniusz Kolator opowiadał o tym, jak działa klub seniora PZPN, dziękował władzom związku za finansowanie wyjazdów emerytowanych pracowników do Ciechocinka i prosił o dalsze wsparcie w kolejnych latach.
Jedynym delegatem, który zgłosił się do dyskusji i swój czas chciał spożytkować na realną rozmowę o polskiej piłce, był Łukasz Kaczmarek, przedstawiciel kobiecego futbolu. Ale kiedy przedstawiał on pięć konkretów, Kulesza, który chwilę wcześniej zapewnił sobie oficjalną reelekcję, ze zblazowaną miną wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Jeszcze wtedy prezes nie wiedział jednak, iż sielankową atmosferę przerwie potężna burza.
Burza, której rozmiarów nie spodziewali się choćby antagoniści Kuleszy. Wywodzący się ze środowiska klubów prezes PZPN w ostatnich latach mocno zwrócił się w kierunku tzw. baronów, szefów i przedstawicieli wojewódzkich związków piłkarskich. W trakcie wyborów Kulesza chciał nie tylko zapewnić sobie kolejne cztery lata władzy, ale też wzmocnić ją poprzez włączenie do zarządu większej liczby swoich ludzi z terenu kosztem przedstawicieli klubów. Ci jednak niespodziewanie dotkliwie go ograli, mimo iż wcześniej bez walki - nie wystawiając kontrkandydata na stanowisko prezesa - zgodzili się na reelekcję Kuleszy.
Potrójna klęska Kuleszy
Dlatego, mimo iż prezes PZPN pozostał na stanowisku, to po poniedziałkowym zjeździe w żadnym wypadku nie może czuć się zwycięzcą. Co więcej, Kulesza w kolejnych głosowaniach poniósł klęskę, otrzymując policzek od klubów, które niedawno reprezentował, a od których się odwrócił.
Pierwszy cios prezes PZPN przyjął w głosowaniu na wiceprezesów, których sam mógł zaproponować. Kulesza liczył, iż na stanowiskach utrzymają się jego najbliżsi i najbardziej zaufani współpracownicy: Henryk Kula, Maciej Mateńko i Mieczysław Golba. Żaden z nich nie zyskał jednak poparcia delegatów w dwóch głosowaniach. Szczególnie bolesna dla Kuleszy i jego ludzi była druga porażka poprzedzona przemową prezesa PZPN, który powoływał się na puszczony wcześniej, kilkunastominutowy film propagandy sukcesu i wprost prosił o głosowanie na Kulę, Mateńkę i Golbę.
Równie dużą, choć nie tak nagłaśnianą porażkę, Kulesza poniósł w głosowaniu na członków zarządu. W ostatniej kadencji przewaga osobowa przedstawicieli związków nad ludźmi z klubów wynosiła 12:5. W poniedziałek - co wynikało z listy opublikowanej przez Mateusza Migę z TVP Sport - Kulesza chciał zwiększyć tę przewagę do 13:4. Skończyło się na 9:8, a w głosowaniu kolejny raz przepadli Mateńko i Golba. Ludzie, którzy przed chwilą byli najbliżej Kuleszy, dziś są poza najważniejszymi strukturami związku.
Zresztą minimalna przewaga przedstawicieli związków wcale nie oznacza przewagi Kuleszy. Proponowani przez niego do zarządu Mateńko, Golba, Sławomir Stempniewski, Krzysztof Gralewski, Eugeniusz Nowak i Robert Skowron ponieśli klęskę w głosowaniu. W zarządzie zaś znaleźli się przedstawiciele związków, którzy wcale nie są przychylni Kuleszy. Paweł Wojtala z Wielkopolski rozważał choćby start w wyborach na szefa związku, a młodzi Łukasz Czajkowski z Dolnego Śląska i Bartosz Ryt z Małopolski również nie należą do fanklubu Kuleszy.
Ostateczne wyniki głosowania zaskoczyły choćby opozycję. Wojciech Cygan, dziś członek zarządu PZPN i szef rady nadzorczej Rakowa Częstochowa, a w przyszłości pewnie kandydat na prezesa związku, powiedział, iż w poniedziałek rano o takich rozwiązaniach choćby nie myślał. Właściciel i prezes Legii Warszawa Dariusz Mioduski dodał, iż zmiana była konieczna, bo to kluby, a nie związki stanowią o sile krajowej piłki.
Co oznaczają zmiany? Przede wszystkim szansę na merytoryczną dyskusję i rzeczywiste modernizowanie polskiego futbolu. Chociaż Kulesza pozostał na stanowisku, a w zarządzie znalazł się m.in. Kula, to tzw. beton został naruszony. Nowi wiceprezesi i członkowie zarządu dają nadzieję na zmiany i wywieranie presji na prezesie PZPN w najważniejszych i najbardziej palących sprawach.
Do tej pory Kulesza rządził, jak chciał. Jego decyzje, które musi akceptować zarząd, w ogóle nie spotykały się z polemiką. Teraz ma być inaczej, bo członkowie nowego zarządu są nastawieni przede wszystkim na rzeczową dyskusję. Ta może dotyczyć choćby selekcjonera, bo jego wybór będzie jedną z pierwszych, a może i pierwszą decyzją Kuleszy, którą będą musieli zaakceptować nowi ludzie. W teorii to choćby oni mogą okazać się ważniejsi, bo przychylny do tej pory zarząd Kuleszy przystawał na jego prośby. Teraz wcale tak być nie musi i najważniejsza osoba w polskiej piłce - jaką bez wątpienia jest selekcjoner - może zostać zakwestionowana przez nowy zarząd, co byłoby kolejnym policzkiem dla Kuleszy.
Czy opozycja może ogłosić wielki sukces? Na pewno nie, bo o braku kontrkandydata dla Kuleszy i publicznej dyskusji nie można zapomnieć. Opozycja uderzyła jednak w prezesa PZPN zza zasłony i z niespodziewaną siłą. Zamiast obalić Kuleszę, jego przeciwnicy wybrali dojście do głosu z drugiego rzędu i zaczęli przygotowywać grunt pod pełne przejęcie władzy w kolejnych wyborach za cztery lata. Oby odbyło się ono w lepszych nastrojach niż obecnie.