W pierwszym półfinałowym meczu Ligi Europy Bodo/Glimt przegrało na wyjeździe z Tottenhamem 1:3. Szanse na awans do finału wydają się dla Norwegów iluzoryczne, zwłaszcza iż tym razem nie mogą liczyć na atut, który zmroził w mieście za kołem podbiegunowym Twente, Olympiakos czy Lazio. W Bodo zawitała już wiosna i przybysze nie przeżyją szoku klimatycznego. Trudno się więc spodziewać, iż Norwegowie rozbiją gości 5:2, jak uczynili to z Twente, 3:0 (Olympiakos) lub 2:0 (Lazio).
REKLAMA
Zobacz wideo
W sukcesie Bodo/Glimt liczą się przede wszystkim ludzie
Oczywiście sprowadzenie sukcesów Bodo/Glimt jedynie do warunków atmosferycznych byłoby głęboko niesprawiedliwe, choć na pewno one były bardziej atutem Norwegów niż ich rywali. Drużyna z północy ma wiele innych atrybutów, które pozwoliły jej zbudować przewagę konkurencyjną nad rywalami.
Fachowcy piłkarscy doszukiwaliby się pewnie źródła sukcesów drużyny w intensywnym sposobie gry i treningów. Inni powiedzieliby, iż potrafią drogo piłkarzy sprzedać, a tanio kupić, czyli mają znakomity dział skautingu. Jeszcze inni mówiliby o umiejętnym wykorzystywaniu młodych zawodników.
Jednak tak naprawdę to, co najgłębiej zdecydowało o oszałamiającym sukcesie klubu z dalekiej północy, to cierpliwość, upór i konsekwencja. Czyli wszystko to, czego brakuje naszym klubom.
Wystarczy spojrzeć, ile czasu pracują najważniejsi ludzie w Bodo/Glimt. Trener Kjetil Knutsen prowadzi drużynę ósmy sezon. Menedżer Aasmund Bjoerkan jest na stanowisku równie długo, ale wcześniej przez trzy sezony pracował w klubie jako szkoleniowiec. Dyrektor generalny Frode Thomasson posadę dzierży dziewiąty sezon, ale 57-latek związany jest z klubem jeszcze dłużej. pozostało bardzo istotny dla rozwoju klubu trener mentalny Bjoern Mannsverk, były pilot myśliwca, który brał udział w działaniach wojennych w Libii i Afganistanie. On też dołączył do drużyny, gdy była jeszcze w drugiej lidze w 2017 roku.
Nie, model działania Bodo/Glimt jest w Polsce nie do skopiowania
Już ta wyliczanka wystarczy, aby powiedzieć sobie prawdę w oczy. Nie, w Polsce nie uda się zbudować takiego klubu. Nie ma żadnej siły, aby utrzymać u nas przez długie lata tyle kluczowych postaci. A przecież to ludzie, a nie żaden system gry są najważniejsi w budowaniu sukcesu. W Bodo się to udało, bo wszystkie ważne postacie związane są i z klubem, i z miastem. Nie marzą, żeby wyrwać się do większego klubu czy aglomeracji. Wierzą, iż żeby być w Europie, nie trzeba wyjeżdżać.
Po drugie, co jeszcze gorsze w kontekście Polski, Bodo/Glimt przyjęło zasadę Excela świecącego się na zielono. Klub przy planowaniu budżetu nie uwzględnia ekstra przychodów takich jak premie od UEFA za sukcesy w pucharach. Dzięki temu jest stabilny finansowo i nie ma zadłużenia. Sukcesy w pucharach dają zaś zespołowy możliwość inwestowania nadwyżki finansowej w drużynę i klub. Dzięki niej już nie musi opierać się na oddawaniu najlepszych zawodników tak, jak to robił wcześniej. Sukcesy w pucharach dają zespołowi nie tylko poduszkę finansową, ale także przewagę nad lokalnymi drużynami. Jednym słowem sukces napędza sukces.
U nas słowa "Excel świeci się na zielono" (zielony to kolor zysków, a czerwony: strat) brzmią wręcz jak obelga w przypadku klubów piłkarskich. Wiadomo przecież, iż ze stabilnymi finansami daleko się nie zajedzie. Zwłaszcza w lidze, w której takie kluby jak Śląsk Wrocław czy Piast Gliwice mogą z dnia na dzień wyczarować sobie choćby 20 mln złotych dzięki decyzjom władz miasta, które je utrzymują.
Najpierw zróbmy rewolucję mentalną, potem myślmy o sukcesach
U nas wystarczyło, żeby prezesi Lecha Poznań zaczęli mówić o finansowej stabilności klubu, a już do drużyny przylgnęła łatka, iż ważniejsze tam jest, żeby "Excel świecił się na zielono" niż wynik sportowy. Teraz już dochodzi do kuriozalnych sytuacji, iż Lech musi tłumaczyć się z faktu, iż chce prowadzić klub w sposób stabilny i zrównoważony. W wywiadzie dla Interii prezes Karol Klimczak wyjaśniał jesienią najprostsze rzeczy: "Wydajemy tyle, na ile nas stać. Głupotą byłoby podejmowanie działań, które sprawiłyby, iż klub przestałby być wypłacalny: w jego kasie zabrakłoby funduszy na pensje, transfery, media czy stadion". To niejako odpowiedź na to, co kibice pisali w ubiegłym roku: "Ligowa tabela jest nieubłagana. To nie są tabelki Excela pełne skomplikowanych formułek, które pokazują zupełnie inną sytuację, niż ta, w której znalazł się Kolejorz".
jeżeli więc chcielibyśmy, iż można było u nas zbudować sukces taki jak w Bodo, to najpierw powinniśmy przeprowadzić rewolucję mentalną i wśród polskich kibiców, i wśród działaczy. Powinniśmy zacząć cenić cierpliwość w dążeniu do celu, konsekwencję w działaniu i dbałość o finansową stabilność. Tymczasem u nas panuje kultura instant. Wszystko ma być na już.
Dlatego półfinał Ligi Europy możemy podziwiać choćby za kołem polarnym, a nie nad Wisłą czy Wartą.