Wyszło symbolicznie - w 94. minucie Ewa Pajor strzeliła najważniejszego gola w historii kobiecej piłki w Polsce, a po chwili, gdy sędzia skończyła mecz, zalała się łzami. Nie wzruszyła, a właśnie zalała łzami. Tonęła w objęciach koleżanek i wciąż nie mogła wyregulować oddechu. Przygryzła koszulkę, zacisnęła pięści, krzyknęła. Dała reprezentacji Polski to, czego nie dała żadna piłkarka przed nią. Ale też nigdy w historii tak wielkiej zawodniczki w Polsce nie było. Wobec żadnej nie było tak dużych nadziei i tak gigantycznych wymagań. W dodatku nie miała w kadrze łatwego roku - nie zdobywała wielu bramek, myliła się choćby z rzutów karnych, a taktyka wciąż była oparta na niej. I wiedziała, iż w kluczowym momencie musi zrobić coś więcej. I zrobiła wszystko, co trzeba było – w pierwszym meczu z Austrią asystowała przy golu, a w drugim gola strzeliła, dając Polsce awans na Euro.
REKLAMA
Zobacz wideo Piłkarz Legii zaczął się bić z kibicem na peronie! Rzeźniczak opowiada
Powiedzieliśmy "sprawdzam!"
Nic dziwnego, iż chwilami drżały nogi. Ciężar tych 90 minut był wręcz przytłaczający - albo historyczny sukces albo zmarnowana historyczna szansa; albo pierwszy wielki turniej dla Polski, albo kolejny przed telewizorem; albo piękna puenta dla złotego pokolenia polskich piłkarek, albo łatka pokolenia niespełnionego; albo immunitet dla Niny Patalon, albo wotum nieufności. To wręcz nieludzkie sprowadzać ostatnie 44 miesiące pracy selekcjonerki do półtoragodzinnego meczu, ale tak ułożyły się eliminacje i taką sytuację wykreowały wyniki kilkunastu poprzednich spotkań. By zagrać w Wiedniu o wszystko, najpierw trzeba było wygrać Ligę Narodów w Dywizji B, później spaść z Dywizji A przegrywając wszystkie mecze z Niemkami, Islandkami i Austriaczkami, a na koniec jeszcze wyeliminować Rumunki w barażowym półfinale. Długa to była droga.
A jej początku trzeba szukać jeszcze wcześniej – w 2021 r., gdy Zbigniew Boniek oddawał reprezentację w ręce Patalon i zaznaczał lato 2025 jako ostateczny cel jej pracy. Miała przebudować kadrę i przygotować ją na tyle, by pierwszy raz w historii dostała się na mistrzostwa. To był warunek niezbędny, by kobieca piłka w Polsce rozwijała się szybciej i nie miała aż tak pod górkę. A później już wszystko było temu podporządkowane – każdy kolejny mecz miał w jakiś sposób prowadzić do tego celu. Porażki miały uczyć, zwycięstwa krzepić. Popełnione błędy miały się więcej nie przydarzyć, a udane akcje powtórzyć. Jak nie udało się tego Euro zorganizować, choć PZPN - zarówno Bońka, jak i Kuleszy - o to zabiegał, to pocieszaliśmy się, iż przynajmniej o motywację wśród piłkarek nie trzeba się już martwić. Obawialiśmy się, gdy w ostatnich miesiącach grając z Niemkami czy Islandkami popełniały chwilami przedszkolne błędy. I zyskiwaliśmy nadzieję, widząc mecz w Gdańsku z Rumunkami. I wreszcie we wtorek powiedzieliśmy "sprawdzam".
Faworytem barażowego dwumeczu były Austriaczki, które w tym roku wygrały już z Polkami dwa mecze – oba po 3:1, a w przeszłości już zasmakowały Euro. Wiele zmieniło się już po pierwszym meczu, który Polska w piątek wygrała w Gdańsku 1:0. Nagle mieliśmy niedosyt, bo nie brakowało okazji do zdobycia kolejnych bramek. Ale to wszystko wynikało z troski o kadrę: bo w Wiedniu będzie trudniej, bo nie uda się drugi raz zaskoczyć Austriaczek odważnym podejściem, bo pewnie ruszą z kopyta od razu, bo tym razem mogą być skuteczniejsze, bo emocje i presja będą jeszcze większe, a w poprzednich meczach polskie piłkarki miewały już przecież problemy z utrzymaniem nerwów wodzy, więc dobrze byłoby zwiększyć margines błędu przynajmniej o jeszcze jednego gola.
I im trudniej było, tym słodszy był na koniec ten gol Ewy Pajor.
Jak Wiedeń, to bitwa
Patalon świetnie opowiada o futbolu - czerpie porównania z historii i znajduje analogie w codziennych wydarzeniach. Kiedyś przekonywała mnie, iż w reprezentacyjnej piłce boisko bywa lustrem, w którym odbijają się cechy całego narodu. I tak – my, Polacy, wyrywający się do powstań, niecierpliwi na co dzień, ciężko pracujący, latami cierpiący, ale wciąż stawiający czoła wrogom, nie będziemy cierpliwie grać w piłkę, bez końca jej podawać, ale na pewno się nie poddamy, nie odpuścimy, nie odstawimy nogi, a gdy już zobaczymy szansę na zadanie ciosu, to ruszymy od razu. A iż kluczowa bitwa jej reprezentacji odbywała się w Wiedniu, to historyczne porównania nasuwały się same. I to faktycznie była bitwa. kilka pięknych akcji, za to mnóstwo walki. Mało uśmiechu w grze, za to półtorej godziny zaciśniętych zębów. Cios za cios.
I ten ostatni, nokautujący, należał do Polski. Zadała go Pajor, której cała kariera – od Pęgowa liczącego 70 mieszkańców do wielkiej Barcelony – przebiega pod znakiem, iż wszystko jest możliwe. choćby to, co nie udawało się reprezentacji Polski przez ostatnie 43 lata – od pierwszego meczu w historii przeciwko Włochom.
Długo to był mecz pełen zwrotów "dlaczego", "ale" i "gdyby". Dlaczego Natalia Padilla-Bidas w 7. minucie uderzyła tak lekko, dlaczego Ewa Pajor w 34. minucie przygotowując piłkę do strzału, zrobiła wszystko, co najtrudniejsze, a później oddała niecelny strzał. Co by było, gdyby nie świetna interwencja Kingi Szemik i wybicie piłki sprzed pustej bramki przez Wiktorię Zieniewicz. Co by było, gdyby Klaudia Jedlińska zaraz po wejściu na boisko lepiej uderzyła głową. No i "ale" – Austria naciskała coraz bardziej, długimi fragmentami miała inicjatywę, stwarzała sytuacje, a jeszcze w końcówce meczu sędzia czekała na sygnał z VAR, czy powinna podyktować rzut karny przeciwko Polsce. Ulga Niny Patalon na sygnał o wznowieniu gry powiedziała wszystko.
Wielkie znaczenie tego awansu! Dla "Złotego Pokolenia" i kolejnych pokoleń
A im więcej było problemów i wątpliwości po drodze, tym słodszy był na koniec ten awans. Jego znaczenie jest olbrzymie – i sportowo, i kulturowo. Pisaliśmy już o tym po pierwszym meczu z Austrią - w piłce kobiet wciąż nie upadła żelazna kurtyna dzieląca Zachód i Wschód. Tradycje, sukcesy i pieniądze są na Zachodzie. U nas są aspiracje i duże zaległości do nadrobienia. W całej historii w mistrzostwach Europy wzięło udział zaledwie 19 krajów, a jedynym reprezentantem Wschodu była Ukraina, której raz udało się wedrzeć na bal dla elity – państw Zachodu i Skandynawii. Teraz Polska na ten bal się wkradnie. A w PZPN znaczenie Euro tłumaczą obrazowo: zamiast wspinać się szczebel po szczebelku, będą pokonywać ich po kilka na raz. Łatwiej będzie zwrócić uwagę sponsorów, mediów i kibiców. I to też wygrały tym awansem Polki. Żelazna kurtyna spadła! Niech to będzie początek, a nie koniec.