Thurnbichler musiał spodziewać się ostrych słów na pożegnanie ze strony zawodników już wcześniej. W końcu już po piątkowej konferencji prasowej dał zawodnikom zakaz wypowiedzi o zmianie trenerów, a media poprosiły o niezadawanie pytań o tę sprawę do końca sezonu.
REKLAMA
W teorii po to, żeby drużyna dotrwała jakoś do końca sezonu. Decyzję o przyszłości Thurnbichlera ogłoszono w piątek, więc pozostawała jeszcze rywalizacja w trzech konkursach Pucharu Świata tej zimy. Nietrudno było jednak się domyśleć, iż Thurnbichler zwyczajnie nie chce, żeby zawodnicy "odpalili się" w wywiadach już na początku ostatniego weekendu. I pewnie nie chciał o sobie słyszeć przez trzy dni tego, co część skoczków powiedziała już po finałowym konkursie w Planicy.
Zobacz wideo Polscy skoczkowie mają nowego trenera. Thurnbichler się pożegnał
Wolny i Żyła się powstrzymali. "Nie można za sobą palić mostów"
Wiadomo było, iż w niedzielę, wielu osobom rozwiąże się język. Pytanie brzmiało bardziej: kto ujawni najmniej i będzie się starał potraktować Thurnbichlera najlżej? Wyszło na to, iż tym, który oszczędził Austriaka, był przede wszystkim Kamil Stoch.
Wiele nie powiedzieli też Jakub Wolny i Piotr Żyła. - Nie będę osobą, która odpowie na to pytanie - zaznaczył na start rozmowy z dziennikarzami Wolny. - Uważam, iż nie można za sobą walić mostów. Nie wiadomo, czy wiesz, czy Thomas kiedyś nie będzie znów naszym trenerem. Myślę, iż on też na swój sposób dużo pracy wkładał w te skoki, ale jakby nie do końca udało nam się wszystkim zawodnikom z nim dogadać - ocenił skoczek.
Żyła miał podobne wnioski. - Thomas też sam powiedział, iż trochę się to już tak wypaliło, nie? Czasem trzeba po prostu coś odświeżyć, żeby działało. Też nie mogę jakoś bardzo oceniać, no bo ja ten sezon miałem po kontuzji, mało trenowałem przez to lato. Ale widziałem, iż coś tam nie grało jednak. choćby nie tylko moje skoki, tylko reszta też. Poza Pawłem, który naprawdę skakał super. I na koniec jeszcze tam w Lahti to podium zrobił. Ale coś tam jednak chyba nie grało. To już za nami, teraz jedziemy dalej i walczymy - przekazał skoczek, który za kadencji Thurnbichlera został mistrzem świata na normalnej skoczni w Planicy.
Thurnbichler miał robić Stochowi pod górkę tak, iż to "zakrawało o zbrodnię". Ale skoczek pokazał klasę
Stoch miał największe powody do tego, żeby uderzyć w Thurnbichlera. W końcu ten nie pozwolił mu pojechać na mistrzostwa świata w Trondheim, chociaż zdecydowanie miał taką możliwość. Do tego widać było, iż wiele nie gra w kontekście nawiązania współpracy kadry rządzonej przez Austriaka z prywatnym teamem Stocha. W niektórych aspektach wyglądało to jak uprzykrzanie życia i niepotrzebne tworzenie problemów. A konkretniej: jak zemsta za to, iż Stoch wiosną zeszłego roku odszedł od zespołu prowadzonego przez Thurnbichlera, choć wcześniej mówił, iż będzie gotowy z nim dalej współpracować.
Stoch - w tym przypadku, jak przystało na wielkiego mistrza - zachował się jednak mądrze. I Thurnbichlera mocno oszczędził. Choć sam mówił, iż nie musi dużo gryźć się w język. - Nie mam absolutnie problemu z trenerem Thurnbichlerem. Przeżyliśmy wspólnie dwa lata solidnej pracy, które też uważam za doświadczenie. Ostatni rok rzeczywiście nie był taki, jakbyśmy oboje tego chcieli. I on, o ile chodzi o zawodników, których prowadził i ja, gdzie trenowałem osobno. Ale takie jest życie, trzeba to zaakceptować. Myślę, iż tutaj nie ma absolutnie żadnej zawiści, wrogości, ani tym bardziej żalu. Po prostu trzeba wyciągnąć wnioski i iść dalej - powiedział Stoch.
Dawid Kubacki w swoich wypowiedziach sugerował, iż to jednak Stoch powinien mieć najwięcej żalu do Austriaka. - To, co Thomas robił, żeby zrobić pod górkę Kamilowi, zakrawa o zbrodnię - ocenił skoczek. Stoch był jednak powściągliwy. - Nie będę ukrywał, iż było wiele rzeczy, które mogłyby być zrobione i zorganizowane inaczej. Lepiej, na korzyść myślę, obopólną. Ale to już "se ne vrati", jak mówią nasi sąsiedzi. Z tego, co wstępnie rozmawiałem i z moim trenerem Doleżalem, i z prezesem Adamem, i z trenerami, którzy będą prowadzili kadrę, iż na pewno będziemy potrzebowali zbudować lepszą więź w przyszłości. Żeby ta kooperacja była bardziej ścisła i żebyśmy wszyscy siebie nawzajem wspierali - wskazał Kamil Stoch.
- Powiedziałbym, iż nasze relacje z trenerem były normalne. Na tyle, na ile ta kooperacja mogła się układać, na tyle tak było. Natomiast patrzę już w przyszłość i mam nadzieję, iż teraz to będzie zupełnie inaczej wyglądało. Bo wyciągnęliśmy wnioski, jesteśmy bogaci o te doświadczenia. Osoby decyzyjne w Polskim Związku Narciarskim też zobaczyły, jak to wyglądało, a jak mogłoby wyglądać. I teraz po prostu wspólnie będziemy pracować na tym, żeby razem osiągnąć sukces. Myślę, iż z zawodnikami zawsze powinien być kontynuowany dialog albo prowadzony dialog. I dzięki temu osoby, które podejmują decyzję, też wiedzą, jak naprawdę jest i czego zawodnicy też oczekują. Dzięki temu mogą później po prostu podjąć takie, a nie inne decyzje - dodał Stoch.
Kubacki "odpalił się" najbardziej. Powiedział wszystko, co do tej pory ukrywał
Wspomniany Kubacki "odpalił się" na Thurnbichlera najbardziej. Już w trakcie sezonu było czuć, iż to jego największy krytyk wewnątrz kadry. Ale w Planicy pozwolił sobie na więcej niż dotychczas. - Zmiany w sztabie są czymś podyktowane. Poza faktem, iż nie ma wyników, to nie było perspektywy na to, iż się tutaj coś zmieni. Od 2,5 roku próbowaliśmy z tym walczyć, żeby jednak się coś zmieniło, ale jednak się nie udało. Myślę, iż chaos, który był w całej grupie i brak konsekwencji były po prostu przyczyną tego, co się działo - mówił skoczek.
Rok temu zawodnicy nie sprzeciwili się Thurnbichlerowi. Dało się wyczuć, iż w pełni mu nie ufają, ale zmiany w sztabie - przyjście Macieja Maciusiaka w roli asystenta Austriaka - pozwoliły skoczkom dać szansę ich głównemu szkoleniowcowi. - Jakbyśmy się uparli to na pewno dałoby się to zmienić. Myślę, iż uwierzyliśmy w obiecanki cacanki: iż coś się zmieni, iż będzie lepiej. Ale się nie zmieniło. Najbardziej zawodziło to, iż nie było konsekwencji w tym co robiliśmy. Wieczorem siadaliśmy, ustalaliśmy, iż zajmujemy się tym i tym. Zbijaliśmy piątki, każdy zadowolony, a na drugi dzień na skoczni trener nie pamiętał nic z tego. Tylko apiać od nowa i mieszamy, zmieniamy, próbujemy kombinować w trakcie zawodów. Więc to było takie rozbijanie wszystkiego od środka, bo jednak skoki potrzebują konsekwencji - stwierdził Kubacki.
- Jednym dobrym skokiem nie da się zbudować formy, tylko ich trzeba oddać kilkadziesiąt. A tutaj po każdym trochę lepszym już trzeba było coś dodawać, już coś zmieniać, już kombinować, bo będzie jeszcze lepiej i już będziemy wygrywać. A tak to niestety nie działa - dodał zawodnik, który z Thurnbichlerem miał świetny sezon 2022/2023, gdy został czwartym zawodnikiem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, trzecim w Turnieju Czterech Skoczni i zdobył brązowy medal mistrzostw świata w Planicy.
To nie tak, iż Kubacki o tych sukcesach już zapomniał. - Dobry był ten pierwszy rok, kiedy dobrze mi się skakało od samego początku, od wiosny. Bo mieliśmy wszystko poukładane już, zanim Michal Doleżal odszedł, wiedzieliśmy, co mamy robić. To działało od samego początku i tam przez długi okres czasu było tak, iż rzeczywiście umiał się powstrzymać i nie mieszał, tylko było "okej, okej" i jedziemy dalej. Dopiero w połowie sezonu, jak zaczęła się lekka zadyszka, no to tam już się zaczęło. Pokazał swoje, zaczęło się kombinowanie i porozbijał to, co było zbudowane troszkę - wyjaśnił.
Poproszony o wymienienie dobrych stron trenowanie z Thurnbichlerem też nie milczał. - Myślę, iż było parę fajnych elementów. To, co działo się tak naprawdę na samym początku. Wiele z tych jego ćwiczeń, które wprowadzał ja nie byłem w stanie wykonywać, bo miałem wtedy kontuzję po poprzednim sezonie. Ale chociażby to skakanie z różnymi zadaniami, te elementy, kiedy Daniel Krokosz (psycholog polskich skoczków - red.) przyszedł do nas do drużyny. Robiliśmy takie różne dziwne zadania między tym. To gdzieś tam wprowadzało taki fajny luz i to było jak najbardziej okej - ocenił Kubacki.
Już przed sezonem Kubacki w podkaście Eurosportu pozostawił wiele wątpliwości wobec swojej współpracy z Thurnbichlerem. A hasłem przewodnim stało się stwierdzenie, iż Austriakowi "ufa, ale to kontroluje". - Powiedziałem tak, bo lepszego określenia nie znalazłem. Kiedy za każdym razem na coś się dogadujemy, a na drugi dzień to już jest nieaktualne, to trudno na czymś takim budować zaufanie. I też wielokrotnie się zdarzało, iż schodziłem ze skoczni, do trenera, a on mówił: "No tak, wszystko dobrze zrobiłeś, tak jak chciałem, ale nie poleciało". Jak widzę, iż ja też po skoku czuję, iż zrobiłem to, co ode mnie się chciało, iż tak miało być, ale nie leci, i trener też ma na to taką konkluzję, to sorry, ale na tym nie da się nic zbudować.
Po atmosferze w drużynie też widać było, iż coś jest nie w porządku. - Od samego początku nie wyglądało dobrze. Wcześniej też były zmiany personalne, bo był jeden człowiek, który też bardzo mocno mieszał w tej drużynie (Kubackiemu chodzi tu prawdopodobnie o byłego asystenta Thurnbichlera, czyli Marca Noelke - red.). Później wyleciał, zrobiło się trochę spokojniej. Też przez to troszeczkę mieliśmy taką nadzieję, iż to się jednak zmieni na kolejny rok. Ale kilka się zmieniło. I ta atmosfera była jaka była, umówmy się. Jak się widzi, iż ktoś zawodnikom rzuca kłody pod nogi specjalnie i to jest trener głównej kadry, to trudno, żeby było fajnie - opisywał Kubacki. I jako przykład tych "kłód pod nogi" podał właśnie stosunek Thurnbichlera do Stocha. Ale w szczegóły nie chciał wchodzić.
Czy Kubacki rozmówił się na koniec z Thurnbichlerem i wyjaśnił, co nie grało? - Teraz już nie. Takich rozmów mieliśmy przez ostatnie 2,5 roku bardzo dużo i tak jak wspominałem wcześniej, na drugi dzień one nie były pamiętane, więc nie ma sensu - zapewnił Dawid Kubacki.
Zniszczoł najpierw wygadał się w studiu TVN, a potem zamilkł
Najciekawsza w tym wszystkim jest reakcja Aleksandra Zniszczoła. Najpierw skoczek po finałowym konkursie zimy, w którym zajął najwyższą pozycję w okresie - siódme miejsce - pojawił się w studiu telewizyjnym TVN. I tam pojechał po bandzie, gdy zapytano go o Thurnbichlera. - Byłoby ciężko, jakby Thomas został. W tej grupie byłoby 30 procent mniej zaangażowania - między innymi takimi dziwnymi wypowiedziami posłużył się zawodnik.
I, co ciekawe, gdy dotarł już do pozostałych dziennikarzy w Planicy, w sprawie Thurnbichlera wręcz zamilkł. Dostał o nią dwa pytania i dwa razy dawał do zrozumienia, iż nie ma nic do powiedzenia. Najpierw przy takim o to, co działo się wewnątrz zespołu. - Było jak cały rok, no. Co ja mogę powiedzieć, no - rozkładał ręce Zniszczoł. I potem o największą trudność w komunikacji w zespole. - Nie wiem - odpowiedział skoczek.
Ewidentnie nabrał wody w usta w porównaniu do tego, co mówił dla TVN. Być może zrozumiał, iż poszedł o krok za daleko i nie chciał drugi raz podejść do wszystkiego w taki sposób. Powiedział też coś dziwnego na pytanie o to, czy miał podobne sytuacje do Kubackiego - z udzielaniem uwag przez Thurnbichlera jednego dnia, a potem robieniem wszystkiego na odwrót na skoczni. - Nie wiem, jak znajdziesz tu na ziemi telefon, to jestem pewien, iż to będzie Thomasa - mówił, jakby sugerując, iż nie może skrytykować Thurnbichlera.
A w rzeczywistości chyba się bał. Ograniczył się do bardzo uogólnionej krytyki. - Pomimo moich dobrych skoków nie było wyników, jak cały sezon. To jest po prostu brak przygotowania. Raz było tak, raz tak. Brak stabilizacji też z czegoś się wywodzi - rzucił tylko skoczek.
Pożegnanie Thurnbichlera kontrastuje z atakiem zawodników. "Lubię każdego"
Zawodnicy postanowili zagrać dość ostro. To opinie i zachowanie czasem będące już nie tylko szczerym otworzeniem się po ukrywaniu tego, co naprawdę czuli przez ostatnie miesiące, ale także zachowanie pozbawione klasy. Nie takie jak Kamila Stocha, który ograniczył się i nie chciał przesadzić.
Atakujące wypowiedzi takie jak Zniszczoła i Kubackiego mocno kontrastują z tym, w jaki sposób żegna się sam Thurnbichler. - Nie było jeszcze wielu reakcji ze strony skoczków, ale one pewnie przyjdą teraz. Wczoraj była impreza, ja byłem w hotelu, więc się rozdzieliliśmy. Na pewno będę miał małą przemowę i zobaczymy, co dalej. Co im powiem? Że życzę im wszystkiego, co najlepsze i szczęścia. Lubię każdego z moich zawodników. Potrzebujemy polskich skoków narciarskich w wysokiej formie, żeby nie stracić tej społeczności. Moim zdaniem największej społeczności wokół skoków na świecie. Chcę widzieć ich sukcesy, nieważne, czy będę pracował dla Polski, czy nie - powiedział Austriak.
- To był dla mnie trochę dzień pełen emocji. To mój koniec w Polsce, w kadrze narodowej. Mam oferty, nad którymi pomyślę, ale wiem, co będę robił w kolejnych latach i iż zostaję w skokach narciarskich - podsumował Thurnbichler. O jego możliwej dalszej przyszłości piszemy tutaj.