El Clasico pokazało, jak szeroka jest definicja futbolowego piękna. Zachwycająca była i zwierzęca szybkość Kyliana Mbappe przy akcji na 1:0, i delikatność Lamine Yamala w odpowiedzi na 1:1. Cudowne było i dośrodkowanie Julesa Kounde do Raphinhi przy golu na 3:1, gdy piłka jak sterowana frunęła kilkadziesiąt metrów, by wylądować na głowie Brazylijczyka, i niesamowity był zwrot akcji przy golu na 5:1, gdy Rodrygo trafił w spojenie, a Barcelona przejęła odbitą pikę, ruszyła z kontrą i dobiła Real. Co akcja, to inna, ale każda na swój sposób piękna. Oglądaliśmy spektakl warty 40 mln euro, które rocznie płacą Saudyjczycy za goszczenie u siebie Superpucharu Hiszpanii.
REKLAMA
Zobacz wideo Szczęsny na dłużej w bramce Barcelony? Gleń: Umiem sobie wyobrazić, iż będzie numerem 1
Przez blisko godzinę wydawało się również, iż urzeczywistnia się sen Wojciecha Szczęsnego: zamiast w kapciach na emeryturze, był w bramce Barcelony podczas El Clasico, bronił kolejne strzały, wyłapywał dośrodkowania, a jego zespół prowadził z Realem Madryt aż 5:1. Wykorzystywał szansę, która nadeszła po ponad czterech miesiącach siedzenia na ławce tylko dlatego, iż podstawowy bramkarz w dniu półfinałowego meczu z Athletikiem Bilbao spóźnił się na zbiórkę, a wymagający punktualności trener w ramach kary wykreślił go z podstawowego składu. Później Hansi Flick uznał, iż skoro Szczęsny awans wywalczył, to zagra też w finale. Był więc w bramce, a jego przyjaciel - Robert Lewandowski w ataku. Dwóch Polaków w najbardziej prestiżowym meczu świata walczyło o pierwsze wspólne trofeum. Gdy byli nastolatkami, choćby o tym nie śnili. Wtedy szczytem marzeń było dwóch Polaków w jedenastce Celtiku na mecz Ligi Mistrzów. Dopiero ich pokolenie przesunęło granicę.
Ale ten piękny sen od koszmaru dzieliło tylko kilkanaście metrów, raptem parę sekund. Szczęsny w 56. minucie wyszedł z bramki przed pole karne i zahaczył rozpędzonego Kyliana Mbappe, a sędzia pokazał mu czerwoną kartkę. Słusznie. Tym razem to Szczęsny się spóźnił, a Inaki Pena zajął jego miejsce. Na tym nie koniec, bo po chwili Rodrygo świetnie uderzył zza muru, zmniejszając stratę do trzech goli. Gdy do końca pozostawało ponad pół godziny, Barcelona miała jednego zawodnika mniej, a naprzeciwko mistrzów wychodzenia z opresji i odwracania wyników w końcówkach meczów, Szczęsny nie mógł być spokojny.
Szczęsny z czerwoną kartką. Zaraz po podpisaniu kontraktu mówił, iż to będzie najtrudniejsze
Ale Barcelona w następnych minutach jeszcze raz pokazała, iż tego wieczoru była od Realu Madryt o wiele lepsza - i w ataku, i w obronie, i w środku pola, i na bokach boiska, i w ataku pozycyjnym, i w kontrach. Grając w równowadze, proponowała futbol szalony, bardzo szybki, bez wciskania hamulca. Za to mając jednego piłkarza mniej, wykazała się dojrzałością i zdołała błyskawicznie zamrozić gorący wcześniej mecz. Zrezygnowała z przeprowadzania kolejnych ataków i oddała posiadanie piłki, ale mijały kolejne minuty, a Real choćby nie zbliżał się do oddania celnego strzału. Dopiero w doliczonym czasie gry Mbappe groźnie uderzył na bramkę, ale wówczas znakomicie interweniował Pena, dokładając swoją cegiełkę do sukcesu.
Barcelona nie miała jednego bohatera - Yamal doprowadził do remisu, Lewandowski mu asystował, a później pewnie wykorzystał rzut karny, Raphinha strzelił dwa gole i napędził kontrę, którą domknął Balde. Z drugiej strony znakomicie grał Kounde, środek pola całkowicie zdominowali Casado, Pedri i Gavi, a środkowi obrońcy - Cubarsi, Martinez i wprowadzony za niego Araujo - okiełznali gwiazdy Realu. Nie zawiódł nikt poza Szczęsnym.
Polak dostał szansę, która długo nie nadchodziła. Flick mu zaufał, pozostawiając go w składzie na finał, mimo iż Barcelonie w meczu z Realem potrzebny był bramkarz pewnie wychodzący przed pole karne, by asekurować bardzo wysoko grającą linię obrony. Szczęsny tymczasem - przez brak meczowego rytmu i niewielkie doświadczenie w tego rodzaju grze - już przeciwko Athleticowi miał w tym aspekcie kłopoty, a nie musiał ścierać się z zawodnikami tak szybkimi i specjalizującymi się w atakowaniu wolnej przestrzeni, jak Vinicius Jr i Mbappe. Pena, akurat pod tym względem, był bezpieczniejszym wyborem. Flick mógł więc zmienić bramkarza na finał, taktycznie byłoby to wręcz uzasadnione. Ale Niemiec nie patrzy wyłącznie na taktykę, tylko od pierwszego dnia w Barcelonie swoimi decyzjami przekonuje kolejnych piłkarzy, iż w nich wierzy. Pokazał to, wrzucając z dnia na dzień Casado do środka pola, wręczając kapitańską opaskę Raphinhi, wystawiając w kluczowych meczach Fermina Lopeza czy zostawiając Penę w bramce już po sprowadzeniu Szczęsnego. Teraz to samo zrobił z Polakiem. Dał mu się wykazać.
I do 56. minuty na pewno nie żałował. Szczęsny grał pewniej i spokojniej niż kilka dni wcześniej - przy stracie bramki nie mógł zrobić nic więcej, za to później przytomnie zatrzymał groźną centrę Viniciusa do Bellinghama, odbił strzał Aureliena Tchouameniego po rzucie rożnym, gdy obrońcy Barcelony zostawili go niepilnowanego jakieś siedem metrów od bramki, a także wyłapał dośrodkowanie Lucasa Vazqueza do Mbappe. Był czujny, aktywny. Na początku drugiej połowy miał wprawdzie jedną niezbyt pewną interwencję na przedpolu, ale w oczywisty sposób zawalił dopiero w starciu z Mbappe. Przy 5:1 mógł tę interwencję odpuścić, pozwolić, by Francuz go minął i oddał strzał (choć kto wie, czy dogoniłby dość mocno wypuszczoną piłkę). Strata bramki byłaby w tych okolicznościach mniej kosztowna niż strata zawodnika.
Ale to kalkulacje sprzed telewizora, po fakcie. Szczęsny podejmował decyzję w ułamku sekundy, a to, iż nie grał przez ostatnie pół roku, nie pomogło mu w idealnej ocenie sytuacji. Zresztą, on sam, zaraz po podpisaniu kontraktu z Barceloną, tłumaczył w wywiadach, iż właśnie ocena boiskowych sytuacji będzie najtrudniejszym aspekt do nadrobienia. Techniki nie zdążył przecież zapomnieć, na treningach odbijając setki strzałów, popracuje nad refleksem, a fizycznie podciągnie się w kilkanaście dni. Ale jak ćwiczyć ocenę meczowych zdarzeń, siedząc na ławce rezerwowych? Bramkarz będący w dobrej formie, podejmuje decyzje niemal automatycznie. Grając co tydzień, łatwiej ocenić przestrzeń na boisku i trafnie wykalkulować m.in. to, kto wygra wyścig do piłki. Inna sprawa, iż akurat w tym przypadku rywal był wyjątkowo niewdzięczny, a szybkości Mbappe łatwo nie doszacować.
Konsekwencje tego błędu nie są jednak poważne. Barcelona zdobyła pierwsze trofeum w tym sezonie i w erze Hansiego Flicka, drugi raz w tym sezonie zmiażdżyła Real, a "Mundo Deportivo" podaje, iż czerwona kartka Szczęsnego wyklucza go jedynie z następnego meczu Superpucharu Hiszpanii, nie zaś z kolejnego meczu w ogóle. Nie ma więc przeszkód, by już w środę zagrał przeciwko Betisowi w Pucharze Króla. Zawieszenia może natomiast w ogóle nie doczekać, jeżeli latem nie przedłuży wygasającego kontraktu.
Trudno natomiast stwierdzić, ile tak naprawdę Szczęsny mógł wygrać w meczu z Realem. Czy znakomity występ bez żadnej wpadki pozwoliłby mu przeskoczyć Penę w hierarchii? Wątpliwe. Czy błąd w sytuacji z Mbappe przywiąże go do ławki jeszcze mocniej? W meczach ligowych i spotkaniach Ligi Mistrzów i tak na niej siedział. Plan Flicka zakładał, iż Szczęsny - jak niemal wszyscy rezerwowi bramkarze Barcelony w ostatnich sezonach - będzie bronił w Pucharze Króla. I o ile Niemca znamy, to po jednym błędzie swoich założeń nie zmieni. Po wpadce Szczęsnego naturalne byłoby natomiast wyciszenie debaty - od początku znacznie głośniejszej w Polsce niż w Hiszpanii - kto na co dzień powinien być pierwszym bramkarzem Barcelony. Tyle iż Pena zaraz po wejściu nie dał rady obronić strzału Rodrygo z rzutu wolnego. Brazylijczyk uderzył obok muru, w część bramki chronioną przez bramkarza. Strzał był mocny, ale wyższy bramkarz (Szczęsny 195 cm - Pena 184), najpewniej dałby radę odbić piłkę. A iż kwestia wzrostu od początku jest jedną z najchętniej podnoszonych przez zwolenników Szczęsnego, to dyskusja jeszcze potrwa.
Lewandowski i Szczęsny z pierwszym trofeum. Puenta pięknych karier
Postronni kibice mogą natomiast mieć do Szczęsnego pretensje, iż zepsuł zabawę, bo po czerwonej kartce mecz wyraźnie zwolnił. W grę Barcelony wkradła się kalkulacja. To, co podobało się Flickowi, który na pomeczowej konferencji prasowej podkreślał, jak bardzo jest zadowolony z reakcji drużyny na wypadnięcie Szczęsnego, nie musiało podobać się widzom. Do 60. minuty to była najznakomitsza futbolowa rozrywka. Jakość, tempo, zwroty akcji. Komentarzy Eleven prześcigali się w filmowych porównaniach: czy bardziej przypomina to "Kosmiczny mecz", czy "Gwiezdne wojny". Później emocje były już mniejsze, ale koneserzy docenią taktyczną zręczność Flicka, który kolejny raz bezlitośnie wypunktował Carlo Ancelottiego.
Prawdziwą wagę tego zwycięstwa dopiero poznamy. Piłkarze mówią, iż zdobycie Superpucharu będzie bodźcem na resztę sezonu. Ale oni mają skłonności do nadinterpretacji - dwa lata temu, gdy Barcelona wygrywała go ostatni raz, pokonując Real 3:1, Ronald Araujo wykrzykiwał, iż to początek nowej ery. Ery Xaviego, która skończyła się jednak już półtora roku później. Praca Flicka ma być trwalsza. Już dała Barcelonie wiele - przynajmniej na chwilę rozgoniła ciemne chmury kłębiące się nad nią od kilku tygodni i pozwoliła krytykowanemu prezesowi Joanowi Laporcie wymachiwać pucharem. Dała nadzieję, iż zniżka formy z końcówki roku już za Barceloną. Dała też Szczęsnemu i Lewandowskiemu pierwsze wspólne trofeum, którego mieli już nigdy nie zdobyć. Piękna to puenta ich pięknych karier. A może jeszcze nie czas na puentę?